Gdyby_Bella_nie_zdążyła(1).rtf

(6 KB) Pobierz

Korekta: Rebellisch :)

 

 

Biegłam ile sił w płucach, powoli brakło mi tchu, a obrazy zlewały się w jedną całość. Musiałam zaczerpnąć powietrza.

Ale to wszystko się nie liczyło, nie było istotne w porównaniu do tego, co musiałam zrobić. Co chciałam zrobić.

Mogłam się nawet dusić, ale najpierw musiałam odnaleźć Edwarda, a dopiero potem pozwolić sobie na potężny haust powietrza.

Słońce nieznośnie doskwierało, czułam strużki potu ściekające wzdłuż kręgosłupa. Przechodnie patrzyli na mnie zdziwieni, co mogło oznaczać, że wyglądałam naprawdę żałośnie. Zasapana, rozgorączkowana, mokra od nurka w fontannie i biegnąca szaleńczym pędem, który faktycznie byłby szaleńczym, gdybym nie potykała się co chwilę o własne nogi.

Zahaczyłam stopą o ławkę stojącą na środku idealnie okrągłego placu, ale nie poddałam się. Musiałam biec dalej. Chciałam biec dalej.

Zegar na wieży zaczął bić dwunastą. Panika przejęła władzę nad moim ciałem, jakby dodając mu siły i pchała mnie naprzód o wiele szybciej niż przez te żałosne kilka minut.

Trzecie uderzenie.

Biegłam nie zwracając na nic uwagi, nie dostrzegłam nawet, że do oczu cisną mi się łzy. Ziemia pod moimi stopami zadrżała od donośnego dźwięku zegara, który wydawał się wciąż oddalać zamiast przybliżać.

Gdzieś przede mną zamajaczyły ludzkie sylwetki. Nie byłoby w tym nic dziwnego, w końcu cała Volterra zatłoczona była ludźmi, jednakże ci przede mną mieli na sobie długie, ciemnoszare peleryny, które okrywały ich blade ciała… Serce zabiło mi szybciej, a puls przyspieszył. W uszach szumiała mi krew.

Siódme uderzenie.

Biegłam, mimo że kolana się pode mną uginały. Jeszcze trochę, zdążysz, starałam się pocieszyć sama siebie. Chciałam ominąć tajemnicze postaci, przebiec koło nich i już nigdy więcej ich nie oglądać, jednak poczułam na przegubie zimną dłoń. Moje ciało przeszyły dreszcze.

- Dokąd tak biegniesz? – zapytał wyższy z wampirów, zatrzymując mnie.

Pragnęłam się wyrwać, szamotałam się w jego uścisku, próbowałam rozluźnić więżące mnie długie palce, ale na nic zdały się moje próby. Byłam słabym, marnym człowiekiem.

- Pytam ostatni raz, dokąd biegniesz? – W jego głosie usłyszałam skrywany gniew.

- Puść – niemal błagałam. – Proszę, puść mnie… Muszę go znaleźć – wysapałam z trudem łapiąc powietrze.

- Kogo szukasz?

Jedenaste uderzenie.

Moja rozpacz sięgnęła granic. Poczułam jak po policzkach płyną mi słone łzy, a oddech przyspiesza. Nie mogłam się poddać. Nie chciałam się poddać.

- Puść mnie! – wrzasnęłam, ponawiając bezskuteczne próby oswobodzenia się. – Błagam, ja muszę go odnaleźć! – krzyczałam, zdzierając do bólu gardło.

- Zobacz jak ona wygląda – zwrócił się wampir do swojego towarzysza, przyglądającemu się całej tej sytuacji. – Jak myślisz, kogo ona szuka?

Wzruszył ramionami.

- Edwarda Cullena – łkałam.

Dwunaste uderzenie. Ostatnie i najdłuższe.

- Ach tak – mruknął w zamyśleniu. – Tego, który chciał zginąć.

Zatliła się we mnie nadzieja. Nieznajomy wampir powiedział „chciał”. Czyżby Edward zmienił zdanie? Zrozumiał, jaka zaszła pomyłka?

- Chciał? – zapytałam. – W takim razie pozwólcie mi do niego iść, proszę!

- Za późno – odparł bezlitośnie.

Miałam ochotę wykrzyczeć mu w twarz, że zdążę, uratuję Edwarda i szczęśliwie wrócimy do Forks, gdzie później nieszczęśliwe się rozstaniemy. Chciałam się na niego rzucić i zacząć okładać pięściami, mimo że najdotkliwiej poczułabym to ja sama, ale usłyszałam słodki głosik Alice, dobiegający mnie zza pleców.

- Bello! – podbiegła do mnie, wyszarpując mnie z uścisku wampira.

Spojrzałam w jej oczy, lśniące i złote. Jeszcze nigdy nie były tak puste, martwe, bez wyrazu…

- Bello, spóźniłyśmy się. Spóźniłyśmy. On… nie ma… Volturi… - Zabrakło jej słów, a zwykle melodyjny głos, niczym dzwoniące na wietrze dzwoneczki, załamał się.

To nie mogła być prawda.

- Mylisz się, Alice – wyszeptałam.

- Chciałabym – odparła równie cicho. – Właśnie przed chwilą, przed minutką, on…

Moja wesoła Alice, zarażająca wszystkich optymistycznym podejściem do życia, ukryła twarz w dłoniach i zaniosła się bezgłośnym szlochem.

I wtedy to do mnie dotarło. Zrozumiałam, że to koniec naszej misji ratunkowej. Koniec Edwarda. Koniec mojego życia.

Poczułam, jak zapadam się w przepaść bez dna. A może i miała dno, ale nie byłam w stanie go dotknąć. Słowa mówiących coś do nas wampirów nie docierały do mnie. Pogrążyłam się w otchłani.

Pół roku żyłam bez Edwarda. Żałosne pół roku bez mojej miłości, mojego osobistego księżyca. Przy egzystencji utrzymywała mnie ta jedna, ale jakże znacząca myśl, że on gdzieś tam był. Istniał.

Teraz odszedł całkowicie.

Nie wiedziałam, że się duszę, dopóki nie zorientowałam się, że leżę na ziemi. Nie mogłam wstać. Nie chciałam wstać.

Pół roku temu, w lesie, Edward chciał rozdzielić naszą wspólną drogę. Myślałam wtedy, że mu się udało, że osiągnął swój cel.

Teraz zrozumiałam, że niczego nie osiągnął. Zupełnie nieświadomie kroczyliśmy tą samą ścieżką, która zaprowadziła nas tutaj, w miejsce, gdzie jego świeczka zgasła. Czy moja mogła płonąć bez niego?

Nie mogła. Nie chciałam, by płonęła.

Ostatnią rzeczą, którą zobaczyłam, były dwa wampiry zmierzające ku mnie i Alice.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin