May Karol - W dżunglach Bengalu.pdf

(803 KB) Pobierz
1062080632.001.png
Karol May
W dżunglach Bengalu
Rozdział I.
Polowanie na tygrysy.
— Pan go wytropił sahib! — zawołał sierżant sipajów, Tolumbu. (Sipajowie lub sepsi są to
tubylcze wojska indyjskie z europejskimi oficerami.)
Przy tych słowach szybkim ruchem podniósł karabin, oparty o blanki małej hauli (wieżyczka na
grzbiecie słonia), w której siedział obok niego starannie wygolony Europejczyk w białym
tropikalnym ubraniu.
Well — rzekł tamten z niewzruszonym spokojem, a każdy niewtajemniczony widz mógłby
sądzić, że ten wspaniały orszak wyruszył na polowanie na zające. — Daj znak do zbiórki.
Mahut, poganiacz słonia, siedzący przed nimi na szerokim karku olbrzymiego zwierza, wydał za
pomocą gwizdawki kilka przeraźliwych tonów, które nawet na obliczu flegmatycznego białego
wywołały wyraźną oznakę przykrości. Merghee (największy i najsilniejszy wśród wszystkich słoni)
zdawał się rozumieć ten sygnał, gdyż podniósł w górę swą potężną trąbę i począł trąbić z taką siłą, że
cała dżungla wokół zagrzmiała doniosłym echem.
Mahut uderzył go w ucho krótką laseczką, chcąc pouczyć, aby wybrał sobie odpowiedniejszy
moment do ćwiczeń muzycznych i wszyscy trzej mężczyźni wytężyli słuch. Z niewielkiej odległości
dochodziło zajadłe szczekanie i wycie. Wkrótce dał się słyszeć szum i trzask gałęzi, a z zarośli
wyskoczył tuzin półnagich tubylców, którzy szybko schronili się za słonia.
— Co słychać Hurti? — spytał sierżant przywódcę naganiaczy. — To stary zwierz! Jest już blisko!
— odparł zagadnięty.
Gdy te słowa przetłumaczono Europejczykowi, ożywił się nieco. Podniósł karabin i oglądał go,
chcąc zbadać, czy wszystko w porządku. Następnie zwrócił się do sierżanta:
— Dziesięć funtów, jeśli pojawi się po mojej stronie, pięć, jeśli po twojej! Naprzód!
— Proszę być ostrożnym, sahib! — upomniał go żołnierz. — Bengalski tygrys to nic piesek
pokojowy, a to pierwszy, jakiego pan ma wziąć na cel! Jeśli to istotnie taki Matuzal, jak zapewnia
Hurti, to jest bardzo przebiegły i pojawi się z tej strony, z której go się najmniej spodziewamy.
Proszę przynajmniej nie strzelać, zanim…
— Bah! — przerwał mu niecierpliwie biały — po co to mówić? W Afryce zastrzeliłem lwa, a to
także nie piesek pokojowy.
Sierżant wzruszył ramionami.
— Naprzód mahut! — rozkazał poganiaczowi.
Słoń wszedł w gęstwinę. Bambusy pękały pod jego olbrzymimi stopami, podniosły się ogromne
stada barwnych ptaków, przerażonych hałasem.
Przeraźliwy skowyt doszedł z tej strony, gdzie psy zatrzymały straszliwego zwierza; skowyt
dowodził, że jeden z psów dostał się w pazury tygrysa.
— Teraz nie ucieknie — odezwał się sierżant — wkrótce go ujrzymy! Po upływie pięciu minut
słoń dotarł do polany, po której uwijało się stado ujadających psów. U skraju zarośli leżało jedno ze
zwierząt z pogruchotanymi kośćmi.
Gdy słoń pojawił się na polanie, stado z radością rzuciło się ku niemu. Pomoc dodała im odwagi,
a gdy sierżant Tolumbu zagrzał je okrzykiem do walki, psy wróciły do zarośli, wśród których
ukrywał się podstępny zwierz. Nagle tygrys potężnym skokiem znalazł się na polanie.
Był to wspaniały zwierz. Wygiął się w łuk do ponownego skoku, bijąc z wściekłością ogonem o
trawę.
— Dziesięć funtów — rzekł spokojnie lord, podnosząc karabin do oka. Huknęły dwa strzały i
tygrys runął, trafiony w oczy, a z rozwartej paszczy wydarł się krótki, bolesny skowyt. Począł drapać
pazurami ziemię — i skonał.
— Na Sziwę, sahib! — zawołał zdumiony sierżant — nie widziałem nigdy w życiu, by
początkujący tak świetnie strzelał!
Europejczyk słuchał tych pochwał z taką samą obojętnością, z jaką przedtem słuchał upomnień.
Wyjął portfel, wydobył obiecany banknot, wręczył go swemu towarzyszowi, i spytał:
— A teraz?
— Zbliżywszy się do tygrysa zsiądziemy — odparł sierżant, chowając pieniądze.
Mahut skierował słonia w stronę zabitej bestii, a słoń, starodawnym obyczajem, zmiażdżył nogą
głowę tygrysa. Indyjscy myśliwi czynią to dla ostrożności, albowiem zdarza się, że śmiertelnie
zraniony tygrys zrywa się raz jeszcze i rzuca na napastników.
Sierżant zwrócił się do swego towarzysza:
— Możemy opuścić haulę, sahib. Niebezpieczeństwo minęło.
Gdy biały skinął głową, rzucił rozkaz:
— Daj znak ludziom, mahut!
Poganiacz wydał przeraźliwy gwizd, a sierżant odłożył karabin i wyrzucił drabinkę sznurową.
Merghee stał w oddaleniu czterech kroków od brzegu polany, a Europejczyk sięgnął do kieszeni po
cygaro, gdy nagle rozległ się trzask bambusów i drugi tygrys jednym potężnym susem znalazł się przy
Zgłoś jeśli naruszono regulamin