Dannion Brinkley, Paul Perry - W świecie spokoju.doc

(900 KB) Pobierz

Dannion Brinkley

 

Paul Perry

 

 

W świecie spokoju

O AUTORACH

 

DANNION BRINKLEY mieszka w Południowej Karolinie, gdzie pracuje w hospicjum. Udziela ponad stu wykładów rocznie na całym świecie i pracuje nad tworzeniem Centrów, opisanych w tej książce.

PAUL PERRY jest współautorem szeroko znanej książki „Bliżej światła”. Napisał ponad dziesięć książek poświęconych różnorodnej tematyce. Perry był współwydawcą magazynu American Health, i jest byłym członkiem prestiżowej Fundacji Forum Wolności przy Uniwersytecie Kolumbijskim. Znany w Polsce m.in. z książek: „Życie przed życiem” oraz „W stronę światła” (wraz z Raymondem Moodym) a także „Przemienieni przez światło” (wraz z Melvinem Morsem).

Aby skontaktować się z autorami proszę pisać pod adresem:

Saved by the Light

P.O. Box 13255 Scottsdale,

AZ 85260

PODZIĘKOWANIA

 

Na podziękowania za tę książkę zasługują dziesiątki ludzi, z których wielu pragnę tutaj wymienić. Do powstania tej książki w wielkiej mierze przyczynili się mój współautor Paul Perry, wydawca Dianę Reverand, ora? nasz agent Nat Sobel.

Dla Melanie Hill, która sprawiła, że wszystko działało; dla Jan Dudley, za jej wgląd; dla Joannę Hartley, za to, że zawsze była przy mnie, kiedy jej potrzebowałem; oraz dla Valerie Yickens, za muzykę. Dla setek pracowników szpitali i hospicjów, oraz dla pacjentów w stanie terminalnym, których spotkałem w ciągu minionych dwudziestu lat.

A także dla najważniejszego z nich wszystkich – mojego taty.

WSTĘP

 

Danniona Brinkley'a poznałem w Chicago, w hotelu Omni, kiedy oczekiwałem

na przyjazd samochodu. Dannion i ja mieliśmy wystąpić w programie Oprhy

Winfrey. Gościom programu polecono zebrać się w hallu i wspólnie udać się

do Harpo Productions.

Kiedy wraz z moją żoną, Sallie, wysiedliśmy z windy i zaczęliśmy witać się

z innymi uczestnikami programu, przerwał nam dobiegający z tyłu donośny

głos:

– Miło cię poznać, Jimmy Red. My, chłopcy z Południa, powinniśmy trzymać

się razem.

Spojrzałem w górę i zobaczyłem idącego w naszym kierunku potężnego

mężczyznę o łagodnych oczach. Dannion Brinkley uśmiechnął się szeroko i

zamknął nas w silnym uścisku. Obdzielił nim także pozostałych gości. Oprah

nigdy nie dowiedziała się o tym, że najlepszy show rozegrał się później,

za kulisami Zielonego Pokoju, gdzie Thomas Moore i Mario Morgan dołączyli

do żywiołowej dyskusji dotyczącej rozmaitych tematów, od zagadnień

związanych z pracą wydawcy po teorie konspiracyjne.

W przypadku Danniona i mnie ta rozmowa nigdy nie została zakończona.

Dyskutowaliśmy przez telefon, często rozdzieleni przestrzenią kontynentów,

albo spotykaliśmy się w Hawkview w Alabamie. Odkryłem pewną niezwykłą

rzecz dotyczącą Danniona. Jest on dokładnie takim człowiekiem, jakim

wydaje się być.

To prawda, był niegdyś pracownikiem wywiadu. Przysporzyło mu to wielu

cierpień, kiedy po raz pierwszy, znajdując się na granicy życia i śmierci,

dokonywał przeglądu swojego życia, ale zarazem stanowiło doskonałe

przygotowanie do prowadzenia analizy

globalno-militarno-ekonomiczno-kulturalnej, która płynie z jego ust z

równą łatwością jak południowy akcent z powiedzonka starego dobrego

chłopca, jakich nauczył się dorastając w Południowej Karolinie.

Dannion jest także jednym z najbardziej utalentowanych mediów jakie

kiedykolwiek spotkałem. Niezmiennie pozostawia za sobą ślad w postaci

oszołomionych zwolenników.

– Kiedy po raz pierwszy rozmawiałem z nim przez telefon, wymienił

wszystkie przedmioty znajdujące się na biurku, dokładnie opisał moje

biuro, po czym zabrał mnie na duchową wycieczkę korytarzem, opisując moich

współpracowników i politykę biura, o której nie mógł niczego wiedzieć –

powiedział o nim mój wydawca.

Ale w przypadku Danniona wszystkie zdolności i całe poczucie humoru ściśle

koncentrują się na naglącym poczuciu misji. (Kiedy na przykład rozmawiałem

z nim po raz ostatni, brał udział w trzydziestu dwóch prezentacjach w

ciągu dziewięćdziesięciu dni. W tym czasie udzielał także wywiadów,

prowadził odczyty i nauczał technik pracy w hospicjach.) Spytałem go

kiedyś, dlaczego podporządkował się tak wyczerpującemu rozkładowi zajęć.

Odpowiedział, że uda mu się coś osiągnąć jeśli wpłynie na społeczeństwo w

choćby jednej dziedzinie, to jest w opiece zdrowotnej, szczególnie zaś w

alternatywnej opiece zdrowotnej nad człowiekiem w ostatnich dniach jego

życia, kiedy to tradycyjna medycyna najwięcej uwagi poświęca okrutnemu

przedłużaniu ludzkiej egzystencji zaledwie o kilka godzin lub dni.

Główne motto Danniona brzmi: Jeśli zdołamy pozbyć się strachu przed

śmiercią, zdołamy też pozbyć się strachu przed życiem, lęku przed

istnieniem w zgodzie z naszymi najpełniejszymi, najbardziej duchowymi

możliwościami. Zdaniem Danniona kluczem do pokonania lęku jest nauczanie,

pomagające przeistoczyć śmierć w pełne miłości, łagodne i zwyczajne

doświadczenie. Pracownicy kilku towarzystw hospicyjnych powiedzieli mi, że

Dannion zebrał więcej ochotników do pracy w hospicjum niż ktokolwiek przed

nim.

Jednakże moim zdaniem zasługi Danniona są jeszcze większe. Chociaż często

bywa wybuchowy i gwałtowny, a kiedy łowi ryby, nazbyt często zarzuca wędkę

na drzewa, stanowi on wzór człowieka. W latach dziewięćdziesiątych

przechodzimy od teoretycznego rozumienia duchowości do jej rzeczywistego

przeżywania. Może to być bardzo trudne. W jakiś sposób musimy jednak

zrozumieć naszą intuicję i kierować się jej wskazaniami, trwać w poczuciu

misji, rozpoznawać kiedy należy wtrącać się w życie ludzi, a nade wszystko

kreślić przed nimi swój szczery portret, niezależnie od tego, czy są oni

sceptyczni, czy też nie.

W tym Dannion nie ma sobie równych. Większość czasu spędza biorąc udział w

rozmaitych talk show'ach, przekomarzając się z zawodowymi demaskatorami, i

nawet na chwilę nie ustępując im pola. Lubi mawiać: “Wystarczy umrzeć

kilka razy, aby wszystko zrozumieć. Jesteśmy wspaniałymi i potężnymi

duchowymi istotami. Zaczynamy to sobie uświadamiać."

Trwałą zasługą Danniona Brinkley'a jest to, iż uświadamia sobie ten fakt,

i otwarcie pokazuje to całemu światu.

JAMES REDFIELD

B/114: D.Brinkley - W Świetle SpokojuWstecz / Spis treści / Dalej

1. ŚCIGANY PRZEZ ŚWIATŁO

Człowiek, który złapał kota za ogon, wie o kotach

znacznie więcej niż ktoś, kto o nich tylko czytał.

Mark Twain

Od czasu, kiedy w 1975 roku zostałem rażony piorunem, zwracałem szczególną

uwagę na dźwięk gromu. Odkąd pamiętam, każda burza była myśliwym, każda

błyskawica – potencjalnym zabójcą. Nie potrafię nie myśleć w ten sposób o

piorunach. Niepokoi mnie nawet odległy huk gromu; napełnia mnie

niepewnością i bolesnymi wspomnieniami. Często mawiam: “Podobało mi się po

śmierci, ponieważ czułem się tak bardzo żywy. Nie podobało mi się tylko

wykorzystanie pioruna, by się tam dostać."

Pewnego letniego dnia 1994 roku omal nie stałem się. ponownie ofiarą

pioruna, nie wiedząc nawet, że uderzył blisko mnie.

Wydarzyło się to w czasie mojego odpoczynku. Wróciłem właśnie z

pięciomiesięcznego cyklu wykładów, podczas których reklamowałem swoją

pierwszą książkę Ocalony przez światło. Wreszcie mogłem nacieszyć się

samotnością. Aby delektować się spokojem, udałem się do domku mojego

przyjaciela, stojącego na farmie niedaleko mojego domu w Południowej

Karolinie.

Tego dnia zabrałem ze sobą pudełko listów od osób, które przeczytały moją

książkę. Po raz pierwszy od wielu miesięcy zamierzałem być sam, czytać i

odpoczywać. Kiedy oparłem nogi o sofę, zauważyłem, że na zewnątrz zaczął

padać delikatny deszczyk. Pogoda wprawiła mnie w nastrój odprężenia, a po

niedługim czasie zasnąłem, ukołysany przez rytm deszczu.

Później zaczął dzwonić telefon. Wyrwał mnie z głębokiego snu i wprowadził

w mgiełkę półświadomości. Czy zadzwonił trzy razy? Cztery? Nie obchodziło

mnie to. Ktokolwiek dzwonił, mógł poczekać. Poza tym, to nie był mój dom.

Postanowiłem, że po prostu pozwolę telefonowi terkotać. Zasypiając

ponownie zauważyłem, że deszcz zaczął padać tak mocno, że niemal zagłuszył

brzęczyk telefonu.

– Paskudny dzień, w sam raz dla żab – pomyślałem.

I wtedy to się stało. Pokój rozdarło lśnienie błyskawicy. Towarzyszył mu

armatni wystrzał gromu. Terkotanie telefonu ucichło, zamarło.

– Znowu? – pomyślałem. Nagle usiadłem wyprostowany na sofie. Wstrząs i lęk

sprawiły, że moja koszula zaczęła nasiąkać potem. Czułem woń spalenizny, a

kiedy zacząłem ciężko dyszeć, poczułem nawet kwaskowy smak powietrza. Moje

przerażone serce domagało się tlenu.

Wstałem powoli i przeszedłem przez pokój. Telefon leżał na podłodze.

– Gdzie uderzył piorun? – zastanawiałem się. Badawczo rozglądałem się po

pokoju, ale nie dostrzegałem żadnych zniszczeń. Wyjrzałem przez okno i

zauważyłem budkę telefoniczną. Jej drzwi były roztrzaskane i otwarte, z

wnętrza wydobywała się para. Ciężko przełknąłem ślinę.

– To stało się znowu – pomyślałem wracając na sofę. – Czy jestem gotowy?

Powoli usiadłem i zacząłem rozmyślać o tym, co się właśnie wydarzyło.

Zamknąłem oczy i pozwoliłem myślom pobiec wstecz. Tym razem nie musiałem

umierać, by wyraźnie ujrzeć szczegóły mojego życia.

Pomyślałem o cennych rzeczach w moim życiu. Natychmiast przyszła mi na

myśl matka i reszta rodziny. Rozmyślałem o wszystkich osobistych

nieszczęściach, jakie przetrwaliśmy, a mimo to udało nam się pozostać

przyjaciółmi. Myślałem o dziwnej podróży zapoczątkowanej przez doznanie z

pogranicza życia i śmierci we mnie i w wielu ludziach, których poruszyła

moja historia. Moje myśli pomknęły wstecz, poprzez lata, kiedy

poszukiwałem odpowiedzi, aż dotarły do roku 1975, do dnia, kiedy odebrałem

telefon od Boga.

Przypomniałem sobie teraz wyraźnie tamtą chwilę. Uderzenie pioruna. Z

dudniącym sercem wślizgnąłem się tak głęboko w swoje wnętrze, że

przestałem dostrzegać otaczający mnie świat. Przeżywałem w myślach

wydarzenie, które odmieniło moje życie, tak jakby rozgrywało się ono

ponownie.

*     *     *

W moich myślach był 17 września 1975 roku – dzień, w którym moje życie

zostało na zawsze odmienione. Miałem dwadzieścia pięć lat. Byłem w

najlepszej formie fizycznej jaką osiągnąłem w życiu. Była siódma

wieczorem, a w następnej chwili miałem umrzeć.

Na zewnątrz dostrzegłem błyskawicę przecinającą niebo z tym skwierczącym

dźwiękiem, jaki wydaje przed uderzeniem gromu.

Ktoś w mojej rodzime nazywał to ,,Boską artylerią". Na przestrzeni lat

słyszałem dziesiątki opowieści o ludziach porażonych i zabitych przez

pioruny. Opowieści te przerażały mnie tak samo jak historie o duchach.

Jeszcze straszniejsze były historie o piorunach, jakie mój stryjeczny

dziadek zwykł opowiadać wieczorami, kiedy dudniły letnie burze, a pokój

rozdzierały jaskrawe błyski. Ów lęk przed piorunami nigdy mnie nie

opuścił. Dlatego też chciałem szybko wyłączyć telefon.

– Hej, Tommy, muszę kończyć, idzie burza – powiedziałem.

– No to co? – odparł Tommy.

Kilka dni wcześniej wróciłem z podróży do Ameryki Południowej i musiałem

zająć się pewnymi sprawami zawodowymi. Ponieważ na zewnątrz padał deszcz,

przed wyłączeniem telefonu kończyłem kolejną rozmowę telefoniczną ze

wspólnikiem. Pomyślałem o stówach stryjecznego dziadka: ..Pamiętaj, jeśli

zatelefonuje do ciebie Bóg, masz szansę przemienić się w krzak gorejący".

Jestem pewien, że uważał to za dobry żart.

– Tommy, muszę kończyć. Mama zawsze mi mówiła, żeby nie rozmawiać przez

telefon podczas burzy – oznajmiłem.

– Coś ty, twardzielu, zawsze robisz to, co każe ci mama? – spytał.

I wtedy to się stało. Następny dźwięk jaki usłyszałem przypominał huk

towarowego pociągu wjeżdżającego mi do ucha z prędkością światła. Przez

moje ciało przebiegły elektryczne wstrząsy. Czułem jakby wszystkie komórki

mojego organizmu zostały zanurzone w kwasie do baterii. Gwoździe w moich

butach zostały przyspawane do gwoździ w podłodze. Kiedy wyrzuciło mnie w

powietrze, buty ześlizgnęły mi się ze stóp. Na wprost własnej twarzy

zobaczyłem sufit. Przez moment nie mogłem pojąć jaka to siła wywołała tak

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin