Karen Kingsbury - Jak puch z dmuchawca.pdf

(827 KB) Pobierz
319836636 UNPDF
KAREN KINGSBURY:
Jak puch z dmuchawca:
Tłumaczenie: Monika Wolak
Polskie WydawnictwoEncyklopedyczne
Radom 2008.
Projekt okładki: Amadeusz TargońskiRedakcja i korekta: Monika
ZarębaRedakcja techniczna: Sławomir Korba
Jak puch z dmuchawca
Copyright 2006 by Karen Kingsbury.
Polska edycja 2008 by Polskie 'Wydawnictwo Encyklopedyczne
Wszelkie prawa zastrzeżone
Like DandelionDust, Polish
Copyright 2006 by Karen Kingsbury.
Polish edition 2008 by Polskie WydawnictwoEncyklopedyczneAli
rights reserved.
CenterStreet
Hachette Book GroupUSA
237 ParkAvenue, New York,
ISBN 978-83-7557-051-9
Polskie Wydawnictwo Encyklopedyczne26-606 Radom, ul.
Wiejska 21tel.
/fax (48) 366 56 23, 384 66 66
e-mail:
polwen)polwen.pl;
http://www.polwen.pl
Druk i oprawa:
OPOLGRAF S.A.
www.opolgraf.com.pl
Rozdział I
Molly Campbell zastanawiałasię niekiedy, czyinni też to widzą.
Być może ludzie mijający ją,Jacka i małego Joeya dostrzegali jakieś
światłoo złotym odcieniu, magiczny pył pobłyskujący na ichgłowach lub
otaczającą ich niezwykłą aurę, która oznajmiała całemu światu to, o czym
oni troje byli całkowicieprzekonani: że lepiej nie mogłoby się im w życiu
ułożyć.
Czasami kiedy spacerowałaz czteroletnim Joeyem pocentrum
handlowym wWest PalmBeach, mając w portfelukilkaset dolarów w
gotówce, parę kart kredytowych, w tymkartę Visa z pięciocyfrowym
limitem dziennym, zdarzałosię jej dostrzegać zaniedbanych mężczyzn o
zmęczonychtwarzach albo starsze kobiety w znoszonych butach, z pustym,
nieobecnym spojrzeniem.
Zastanawiałasię wówczas:
Co ich spotkało?
Jak to się stało, że wylądowali na samotnych wyspach życia?
I jak udało się jej,Jackowi i Joeyowiodnaleźć właściwe miejsce dobre
miejsce?
O tym wszystkim rozmyślała Molly, siedząc na zebraniurodziców
wprzedszkolu i słuchając zachwytów wychowawczyni Joeyanad
postępami chłopcaw liczeniu i pisaniu.
Molly trzymała za rękę męża - człowieka inteligentnego,może nieco
szorstkiego w obejściu - i uśmiechała się doJoeya.
,"
- Miło nam to słyszeć,kochanie.
-Dzięki!
Joey odwzajemnił uśmiech.
Zabawnieodsłonił przy tym dziąsła, także widać było jego
pierwszykiwający się ząb - lewą górną jedynkę- który wystawałpod jakimś
nieprawdopodobnym kątem.
Chłopak dziarskowymachiwał nogami pod stołem, błądząc jednocześnie
spojrzeniem pościanach.
W pewnym momencie jegowzrok spoczął na wielkim plakacie z
tyranozaurem.
Joeyuwielbiał tyranozaury.
- Państwa synek jest czarującym dzieckiem - ciągnęłanauczycielka.
- Wszystkich zachwyca.
Pani Ericksonbyła po sześćdziesiątce, miałasiwe włosyi delikatną
rękę do swoichwychowanków: ucząc alfabetu,wolała korzystać z pochwał
i słodyczy niż z surowego tonui nudnych ćwiczeń pamięciowych.
- Czyta jak dziecko w pierwszej klasie, a przecież niemajeszcze
pięciu lat.
To niesamowite!
- Uniosła brwi.
-Liczyteżdoskonale.
I świetnie dogaduje się z rówieśnikami.
I pani Erickson opowiedziała im pewne zdarzenie.
Kiedy tydzień temu Joey przyszedł na zajęcia kilkaminut wcześniej niż
zwykle, w sali był już MarkAllen- dziecko mające spore problemyz nauką.
Marksiedział,wpatrującsię w swoją pustą śniadaniówkę, a po policzkach
spływałymu strumieniełez: jego mama zapomniałazapakować drugiego
śniadania dla niego.
- Szukałam właśnie materiałów na zajęcia- wyjaśniłapani Erickson - i
dopiero kiedy wróciłam do sali, zobaczyłam, co się dzieje.
Joey usiadł obok Marka Allena, wyciągnął z plecakawłasną
śniadaniówkę z Barmanem iwyłożył całąjejzawartość na stolik.
Wchodząc, wychowawczyni dostrzegła, jakJoey wręcza koledze
ciasteczka z masłem orzechowym i banana, mówiąc:
- Nie płacz.
Weź moje śniadanie.
- Naprawdę - oczy pani Erickson błyszczały na samowspomnienie
tamtej chwili - od dawna nieuczyłam takmiłego i zrównoważonego
czterolatka jak Joey.
Molly pławiła sięw komplementach nauczycielki.
Co chwilę powracała myślami do usłyszanej opowieści,a kiedy zebraniesię
skończyło i wyszli ze szkoły, szerokouśmiechnęła siędo męża.
- Ma to po mnie - wysoko uniosła podbródek, udajączarozumiałość -
tę dobroć, która kazała mu podzielić sięśniadaniem z kolegą.
-Jasne - Jack patrzył nanią roześmianymi oczyma.
- Dobroći umiejętności towarzyskie bez wątpienia mapo tobie.
-Bez wątpienia!
- ...
ale rozum - mówiąc to,popukał się w czoło,a w jego głosie zabrzmiał
śmiech -to jużmoja zasługa!
- Zaraz, zaraz!
- Mollypopchnęła go mocno, chociażnie mogła powstrzymać uśmiechu.
-Przecież to ja w naszejrodzinie mam głowę na ka.
- Uciekamy, stary!
- Jack chwycił dłoń Joeya i obajruszylibiegiem ku zaparkowanemu
nieopodalsamochodowi.
Było piękne majowe popołudnie, nieco chłodniejsze niżzazwyczaj
południowej Florydzie; słońce świeciło jasno,a na tlebezchmurnego nieba
leniwie kołysały się palmy.
W taki dzień zapominało się o trudnych do wytrzyma.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin