Jonathan Kellerman
Niedobra Miłość
(Bad Love)
Przełożył Adam Łanowy
Mojej córce – Rachel.
Jej zdolnościom, urodzie, gracji, stylowi
i złotemu sercu.
Specjalne podziękowania dla zastępcy szeryfa
Kurta Eberta.
Paczkę dostarczono w gładkim, brązowym opakowaniu. Była to wypchana koperta o rozmiarach książki. Sądziłem, że zawiera akademicki tekst, o którego zamówieniu zapomniałem.
Trafiła na stolik z pocztą razem z poniedziałkowymi rachunkami i zapowiedziami seminariów na Hawajach i w St. Craix. Wróciłem do biblioteki, usiłując wymyślić, co zrobię, kiedy za dziesięć minut Tiffani i Chondra Wallace przyjdą na drugą sesję.
Rok temu, na skraju Angeles Crest Forest, ich matka została zamordowana przez swego męża.
Zabójca twierdził, że to zbrodnia namiętności, i może, w najgorszym tego słowa znaczeniu, miał rację. Z akt sądowych dowiedziałem się, że namiętność nie stanowiła problemu dla Ruthanne i Donalda Dell Wallace’a. Ona nigdy nie miała silnej woli i mimo brzydkiego rozwodu, nie przestała „kochać” Donalda Della. Nikt się więc nie dziwił, kiedy pochlebstwami skłonił ją do nocnej przejażdżki, obiecując kolację z homarami i dobrą marihuanę.
Niedługo po zaparkowaniu na cienistej krawędzi lasu uprawiali w ekstazie miłość, rozmawiali, spierali się, bili, wreszcie wpadli w furię i skoczyli sobie do gardeł. Potem Donald Dell wymierzył kupiony za dolara nóż w kobietę, która wciąż nosiła jego nazwisko. Zadał jej trzydzieści trzy ciosy, a następnie wyrzucił ciało z furgonetki. Cały szkopuł polegał na tym, że na miejscu zbrodni pozostawił srebrny indiański portfel wypchany gotówką i swoją kartę członkowską klubu motocyklowego Żelazny Zakon.
Wylądował w więzieniu Folsom z wyrokiem od pięciu do dziesięciu lat za zabójstwo drugiego stopnia. Skumał się z członkami Bractwa Aryjskiego z sąsiednich cel, zaczął chodzić na kurs mechaniki samochodowej i próbował zaskarbić sobie dobrym zachowaniem łaski w kaplicy.
Po czterech miesiącach odsiadki gotów był spotkać się z córkami.
Według konstytucji jego prawa ojcowskie muszą zostać wzięte pod uwagę.
Sędzia sądu rodzinnego Los Angeles o nazwisku Stephen Huff poprosił mnie o ocenę. Spotkaliśmy się wrześniowego ranka w jego kancelarii, gdzie popijając piwo imbirowe i kręcąc łysą głową zapoznał mnie ze szczegółami. W pokoju była piękna boazeria ze starego dębu i tanie wiejskie meble. Wszędzie znajdowały się fotografie z dzieciństwa.
– W jaki sposób chce się z nimi widywać, Steve?
– Dwa razy w miesiącu, w więzieniu.
– To przecież podróż samolotem.
– Przyjaciele zrzucą się na opłatę.
– Jacy przyjaciele?
– Kilku idiotów pod nazwą „Fundusz Obrony Donalda Della Wallace’a”.
– Kanciarze?
– Tyle o ile.
– Myślisz, że to pieniądze z handlu amfetaminą?
Uśmiechnął się ze znudzeniem i lekką urazą.
– Nie wyciągaj pochopnie wniosków, Alex.
– A co dalej, Steve? Renta inwalidzka, ponieważ jest zestresowany jako jedyny rodzic?
– Tak to wygląda. Co można zrobić? Porozmawiaj kilka razy z dzieciakami, napisz raport stwierdzający, że te wizyty będą odbijać się na ich psychice, a my zajmiemy się resztą.
– Na jak długo?
Odstawił piwo i obserwował, jak szklanka pozostawia mokry ślad na bibularzu.
– Mogę odroczyć to co najmniej na rok.
– Co potem?
– Jeśli złoży następny wniosek, dzieci zostaną ponownie przediagnozowane i znowu uzyskamy odroczenie. Czas jest po ich stronie, zgadza się? Będą dorośleć i staną się twardsze.
– Za rok będą miały dziesięć i jedenaście lat, Steve.
– Co ci mam powiedzieć, Alex? Też nie chcę, żeby skończyły w rynsztoku. Proszę cię o diagnozę, bo znasz się na tym.
– Uważasz, że ktoś inny mógł zalecić odwiedziny?
– Możliwe. Powinieneś zobaczyć kilka opinii wystawionych przez twoich kolegów. Trafiłem na jedną, która stwierdzała, że wieczne przygnębienie matki dobrze wpływało na dziecko – uczyło je doceniać wartość prawdziwych uczuć.
– W porządku – powiedziałem – ale chcę zrobić prawdziwe rozpoznanie, nie jakieś tam duperele. Coś, co może im się przydać w przyszłości.
– Terapia? Dlaczego nie? Pewnie, rób co chcesz. Jesteś teraz urzędowym psychiatrą. Przesyłaj wszystkie rachunki prosto do mnie, a ja dopilnuję, żeby ci zapłacono w przeciągu dwóch tygodni.
– Kto płaci, a kolesie w skórach?
– Nie martw się. Dopilnuję, żeby płacili na czas.
– Byle tylko nie próbowali dostarczyć czeku osobiście.
– O to bym się nie martwił, Alex. Te typy są z natury nieśmiałe.
Dziewczynki przybyły punktualnie, tak jak w zeszłym tygodniu. Trzymały się za ręce i ukrywały za plecami babki.
– Oto są – ogłosiła Evelyn Rodriguez. Stanęła w wejściu i popchnęła dzieci do środka.
– Dzień dobry – powiedziałem – cześć, dziewczyny.
Tiffani wysiliła się na uśmiech. Jej starsza siostra odwróciła oczy.
– Dobrze wam minęła podróż?
Evelyn wzruszyła ramionami, wydęła wargi i ściągnęła je z powrotem. Cofnęła się, ciągle trzymając je w uścisku. Dziewczynki poddawały się niechętnie, stawiając bierny opór. Czując go, Evelyn odpuściła. Skrzyżowała ręce na piersiach, zakaszlała i odwróciła ode mnie wzrok.
Rodriguez był jej czwartym mężem. Evelyn była pięćdziesięcioośmioletnią, otyłą Angielką, z pomarszczoną, poplamioną nikotyną skórą oraz ustami tak cienkimi i prostymi jak cięcie chirurga. Prowadzenie rozmowy sprawiało jej ogromną trudność. Byłem niemalże pewien, że właśnie ta cecha charakteru przyczyniła się do morderstwa córki.
Tego ranka miała na sobie bezkształtną bluzkę z krótkim rękawem i wyblakłym niebieskim nadrukiem. Bluzka spływała luźno na czarne, streczowe dżinsy. Błękitne tenisówki były upstrzone białymi plamami. Miała krótkie, kręcone, żółte włosy z czarnymi odrostami. Poza kolczykami, nie nosiła innej biżuterii. Ukryte za binoklami oczy uparcie unikały mojego spojrzenia.
Pogładziła Chondrę po głowie, a dziewczyna wtuliła twarz w jej tłuste, miękkie ramię. Tiffani weszła do pokoju i gapiła się w wiszący na ścianie obraz.
– Okay, w takim razie zejdę na dół i poczekam w samochodzie powiedziała Evelyn Rodriguez.
– Jeśli zrobi się zbyt gorąco, proszę się nie krępować i przyjść...
psychika1