ROZDZIAŁ 4 KONIGSBERG 2618 r. Konigsberg, Dyrektoria Rosyjska Planeta Ziemia, Układ Słoneczny Konigsberg przeraził Tanie wielkociš, zdumiał błękitem nieba, zmartwił wysokimi cenami i zasmucił pogodš. Z tym ostatnim nic się nie dało zrobić, należało po prostu kupić parasol i pamiętać o swetrze i płaszczu nawet latem. Z drożyznš Tania walczyła, oszczędzajšc na jedzeniu, niebem zachwycała się w milczeniu, a odległoci mierzyła krokami. Jako abiturientkę umieszczono jš w zimnym, jasnym pokoju akademika na ostatnim, osiemnastym piętrze. Jeli zdasz na studia, również będziesz tu mieszkać" - wyjaniła Tani komendant akademika, Klaudia Gawryłowna, akcentujšc słowo jeli". W pokoju były dwa łóżka, wizor, szafa na buty i ubrania z wbudowanš suszarkš, a także dwa odrapane biurka ze starymi tabletami i piórnikami w kształcie jeży. Na różowych cianach wisiały portrety słynnych uczonych - nad łóżkiem Tani znajdował się przypominajšcy siwego psa Albert Einstein, nad sšsiednim łóżkiem Wimalananda Smaszantara, wynalazca szczepionki przeciwko AIDS. Hindus wyglšdał jak orangutan w czasie medytacji. W pokoju było wszystko, czego potrzebuje normalny abiturient - łóżko do spania, wizor do oglšdania, szafa, w której schnš ubrania, a także biurko, przy którym przyszły student uczy się do egzaminów. Nawet portrety odgrywały ważnš rolę! Gdy młody człowiek poczuł, że ogarnia go lenistwo, wystarczyło zerknšć na portery uczonych i od razu rzucał się w wir nauki! Patrzšc na portret wielkiego Hindusa, mylał: Może to ja będę tym, który uratuje Wielkš Rasę od wilczej grypy, tak jak w XXI wieku Hindus uratował ludzkoć od AIDS? Ale Tania nie lubiła patrzeć na portrety i siedzieć przy biurku, w ogóle nie potrafiła się uczyć w tym zakurzonym pokoju. Pakowała do starego plecaczka ksišżki, parasol i kanapki, do dżinsowego płaszcza wsuwała minitablet, w uszach umieszczała różowe groszki playera i słuchajšc wykładu o kulturologii, zbiegała po schodach, nie czekajšc na windę. Najważniejsze to na nikogo i na nic nie czekać, postępować tak, jak uważasz za słuszne, i nie tracić ani minuty z kontaktu z obcym, ale już kochanym miastem, przypominajšcym starego morskiego zwierza. Tak mylała Tania w dniu, w którym skończyła siedemnacie lat. Do egzaminów wstępnych uczyła się na skwerach i w parkach. W cišgu pierwszych dwóch tygodni odkryła, że obok katedry najlepiej uczyć się religioznawstwa i filozofii; pod pomnikiem Puszkina - historii Rosji, a obok muzeum minerałów idealnie wchodzi do głowy historia kolonizacji... Za to w Siedmiu Krasnoludkach niedrogiej, przytulnej cukierence człowiek wcale nie ma ochoty na naukę. Ma ochotę pić herbatę, jeć ciastka, czytać wiesze i marzyć z tomikiem Kibirowa na kolanach. I włanie w tej cukierni Tania poznała poetę o pięknym nazwisku Wozdwiżeński (tak naprawdę nazywał się Pieńków, ale o tym Tania nie wiedziała). Poeta miał zadbanš jedwabistš bródkę, długie ciemne włosy, doć rzadkie i posiwiałe na skroniach, był niewysoki, grubawy i nosił długi czarny płaszcz oraz kapelusz z dużym rondem. Na oko mógł mieć trzydzieci pięć lat. Pewnego dnia przysiadł się stolika Tani przy oknie i zapytał: - Czyta pani? - Uhm. - Tania nie oderwała wzroku od ksišżki. - A przecież Kibirow to kiepski poeta! Można nawet powiedzieć - okropny! - rzekł Wozdwiżeński, wydymajšc dolnš wargę. - Uhm. - Mruknęła bezmylnie Tania. - Poprowadził literaturę rosyjskš w niewłaciwym kierunku - mówił dalej poeta, zapalajšc papierosa. - Podobnie jak jego współczesny Brodski wzywa czytelnika do analizowania swoich uczuć, oglšdania ich pod mikroskopem... a przecież czytelnik powinien się nimi upajać! I wtedy do Tani dotarło, że oto siedzi przed niš brodaty nieznajomy, który mówi co o Kibirowie i mówi całkiem do rzeczy! W cišgu ostatnich dwóch tygodni zdšżyła przywyknšć, że jeli do jej stolika dosiada się jaki chłopak, to albo chce zawrzeć znajomoć, albo jš z kim pomylił. A tu nagle o Kibirowie... - No nie wiem. Mnie osobicie Kibirow bardzo się podoba. To mój ulubiony poeta nie tylko XXI wieku, ale i w ogóle. - Tak też mylałem. - Wozdwiżeński z ważnš minš wydmuchał dym w twarz Tani. - Ale ja nie używam okrelenia podoba" w stosunku do poezji. - A jakiego słowa pan używa? - Aktualnoć"! Poeta nie powinien się podobać, powinien być aktualny! - W takim razie najlepszymi wierszami byłyby wstępniaki w gazetach. O tym, że Wielka Rasa musi zawrzeć szeregi albo o kolejnych obniżkach cen owoców morza i domowych saun kriogenicznych... - No wie pani! Ja mówię o aktualnoci dla duszy, a pani o owocach morza... - Wozdwiżeński cišgnšł brwi. I z tymi słowami wstał z obrotowego krzesła, rzucił au revour i odszedł w kierunku baru. Tam hałaliwie powitało go towarzystwo siedzšce przy dwulitrowej butelce francuskiego koniaku. Towarzystwo składało się z damulek o ostrych nosach oraz pryszczatych, łysiejšcych typków z żółtymi zębami i płonšcymi oczami. Tania odprowadziła poetę zdumionym spojrzeniem i wróciła do Kibirowa. Doczytała do końca Romanse rejonu Czeriemuszki", zamknęła tomik i zaczęła się zbierać. Było już po dziesištej, a pojutrze czekajš pierwszy, najbardziej podstępny egzamin wstępny -dyktando z rosyjskiego! Poza tym ten dziwny brodacz zepsuł jej nastrój, nie miała już ochoty czytać. Tania zostawiła kelnerce napiwek, włożył do plecaka notes i długopis, i wtedy zauważyła pod szklankš wizytówkę. Mirosław Wozdwiżeński poeta i po prostu porzšdny człowiek Na odwrotnej stronie był telefon, rysunek anioła z tršbš oraz dopisek kursywš: Zadzwoń, jeli będzie ci smutno. Co za typ! Urwał rozmowę w pół zdania, poszedł, a wizytówkę zostawił. Po co? A może po prostu zapomniał? Tania nie wiedziała wtedy, że poeta od dziesięciu lat stosował ten system zawierania znajomoci z płciš pięknš. Włożyła wizytówkę do notesu, ale nie zadzwoniła. I wcale nie dlatego, że nie było jej smutno. Czasem, szczególnie wieczorami, czuła się taka samotna, że już - już miała lecieć na parter akademika, gdzie znajdowała się kabina dalekiej łšcznoci, żeby tylko usłyszeć znajomy głos kogo z rodziny, niechby nawet brata. Wydałaby majštek na seanse łšcznoci z domem, gdyby nie Tamila. Podobnie jak Tania Tamila przyjechała do Kónigsbergu, żeby zdawać egzaminy - tylko nie na uniwersytet, lecz do szkoły choreograficznej. Podobnie jak Tania mieszkała w akademiku i tęskniła za niebem Jekatieriny i szelestem lici, miarowym jak szum ziemskiego morza. Za to w odróżnieniu od Tani od razu zdobyła dziesięć przyjaciółek i zawarła znajomoć z pewnym chłopcem", studentem trzeciego roku, utalentowanym tancerzem o imieniu Beniamin. Tamili nie sprawiały przyjemnoci spacery po miecie, które nazywała kamiennym wampirem", a zachwyty Tani uważała za prowincjonalne. Ponadto nie miała najmniejszego zamiaru oszczędzać. Ojciec dał ukochanej jedynaczce sporš sumę, która miała pokryć wydatki zwišzane z wynajmem mieszkania w centrum. Tamila wolała mieszkać w akademiku (tu jest tak wesoło!"), ale rodzicom się do tego nie przyznała i dzięki temu dysponowała sporš ilociš pieniędzy. Kupowała eleganckie ubrania, modne buty, niskokaloryczne specjały; po miecie przemieszczała się wyłšcznie taksówkami, proszšc kierowcę, żeby polaryzował tylnie szyby. Od tych chmur dostaję migreny" - mawiała. Każdy dzień zaczynała w drogim salonie Jedyna, gdzie na łóżku przykrytym czarnym atłasowym przecieradłem rozkoszowała się dotykiem ršk przystojnego masażysty Marata. A następnie, wdychajšc aromat soli ylang-ylang, oglšdała na wideo kurs historia baletu rosyjskiego"... Z cichym zachwytem Tania patrzyła, jak na jej oczach z prowincjonalnej baletnicy wykluwa się szykowna kobieta, która umie poskromić każdego natręta jednym spojrzeniem, rozpoznać smak dwudziestu szeciu gatunków wody mineralnej, a przed snem naciera stopy kremem, którego cena równa się studenckiemu stypendium. Ale przy Tani Tamila nie szpanowała swojš stołecznociš. Przychodzšc w odwiedziny, zwykle miała w jednej ręce wielkš torbę smakołyków, a w drugiej torebkę z emblematem drogiego butiku. Przeważnie była to jaka bluzeczka kupiona pod wpływem chwili, a potem odrzucona jako nie to". Wówczas dziewczęta urzšdzały sobie ucztę z różowym szampanem, włoskimi serami i kiszyniowskimi czereniami. Uczta płynnie przechodziła w wieczór wspomnień i zwierzeń (Wyobra sobie, powiedział, że byłam jego pierwszš kobietš!"), i w noc w sali kinowej, gdzie oglšdały komedie, programy muzyczne i talk show Jeli nikt cię nie kocha" i Powiedz mi prawdę". Grubo po północy dziewczyny kładły się na jednym łóżku, a rankiem rozbiegały się każda w swoich sprawach. Po wieczorze spędzonym w towarzystwie paplajšcej bez przerwy Tamili Tania kolejne trzy dni spędzała w samotnoci. Nie dlatego, że Tamila gadała głupoty (chociaż głupoty gadała również), lecz Tania kochała ciszę, nawet teraz, w omiomilionowym nadmorskim megalopolis. Im bliżej egzaminów wstępnych, tym rzadsze stawały się odwiedziny Tamili. Przyszła balerina musiała dbać o linię, podcišgnšć się w teorii i przygotować wariację z trzeciego morderczego" aktu Jeziora łabędziego". - Tańka, gdyby ty wiedziała jaki to koszmar! Trick na tricku! - żaliła się Tamila. Tania gładziła jš po włosach, pocieszała, a pięć minut póniej przyszła gwiazda baletu uciekała, żeby zjawić się za tydzień. Tymczasem w pokoju Tani zamieszkała dziewczyna o imieniu Luba, która miała zdawać na wydział pedagogiczny. Tania poczštkowo strasznie przeżyła pojawienie się współlokatorki, bo zdšżyła ju...
sunzi