- A, co tam! - machnšł rękš Biełokoń. - Dawaj! Tylko bardzo was proszę, towarzysze, jeli zaraz znów będzie wylot, nie zapomnijcie wzišć detoksyny. Detoksyna to swojš drogš niezła rzecz - i po alkoholu dobra, i sennoć po niej mija... Każdy pilot ma w pokładowej apteczce. - Co? Znowu wylot? - spłoszył się D'Anthes. - Po co? - O detoksynie nie zapomnimy; ale ty nie kracz, Andriuszka - powiedział surowo Kożemiakin. - Widzisz, jakże chłopaka wystraszył! - Ty, Jegor, jeste oczywicie człowiekiem ze wszech miar godnym szacunku... - zaczšł Biełokoń. Oho, zaraz sobie do oczu skoczš! A uparci obaj jak nie wiem co, gorzej niż klony! Rozległo się uderzenie dzwonu - sygnał pilnych informacji. - Torpedy na lewej burcie! Czas - dwadziecia sekund! - W głosie oficera dyżurnego dwięczały histeryczne nutki. Na dużych i rednich odległociach radar nie jest w stanie odróżnić klońskich torpedowców Frawaszi od naszych ciężkich hagenów. Wyglšdajš podobnie - latajšce skrzydło", dwa kile i cztery dysze marszowe; tylko frawaszi jest nieco większy i ma na ogonie ogniowy punkt obrony z żywym strzelcem. I zdarzyło się tak, że do pary naszych uszkodzonych hagenów przyczepiły się dwa frawaszi. Pewnie poczštkowo chcieli po prostu rozwalić Niemców z działek, ale widzšc, że hageny nie robiš żadnych uników - a więc nie podejrzewajš niebezpieczeństwa -dowódca frawaszi wpadł na inny pomysł, lepszy, ale ryzykowny i szalony. Wydać by się mogło, że ta para torpedowców jest z góry skazana. Jeli nawet nie widzi ich uszkodzona elektronika hagenów, to przecież były jeszcze potężne radary przynajmniej jednego dozorowego asmo-deusza, Trzech więtych i fregat, które osłaniały nasz lotniskowiec! I to była prawda, radary działały, ale na dalekich i rednich odległociach hageny i frawaszi zlewały się w jeden mały cel grupowy". A co z urzšdzeniem rozpoznawczym swój-obcy? Tak się pechowo złożyło, że na półtorej minuty przed wejciem celu grupowego" w strefę OPK lotniskowca i fregat urzšdzenie zostało wyłšczone na rozkaz kierownika kontroli ruchu lotniczego, Szubina. A wyłšczył je po tym, jak urzšdzenie zaczęło szwankować (może na skutek klońskich zakłóceń), i kilka gorynyczów zaklasyfikowano jako obcych". Gdy dwa razy posłano rakiety do naszych floggerów, Szubin kazał wyłšczyć w diabły całš zbędnš automatykę, a wszystkie obserwowane cele z konkretnymi parametrami uważać za swoich. I dwa swoje" torpedowce podkradły się do lotniskowca. Babakułow, który cały czas patrolował obok Trzech więtych, zobaczył na swoim radarze pokładowym cztery floggery i je powitał. Z dwóch mu odpowiedzieli, na dwóch milczeli. Zaniepokojony Babakułow dał powiększenie milczšcych maszyn. Konkordiańskie torpedowce rozpoznał błyskawicznie, podniósł alarm i nie czekajšc na rozkaz Szubina, zaatakował. Jednego frawaszi zestrzelił od razu, ale drugi zdšżył pucić obie torpedy, zanim stado gzów rozerwało go na strzępy. Torpedy powitai szkwał ognia. Udało sieje uszkodzić, ale nie zniszczyć - zabrakło czasu. Pierwsza przeszła poniżej pasa pancernego, przebiła oba korpusy, lewš grod, i wybuchła w magazynach z żywnociš - czyli teoretycznie w miejscu najbardziej nieszkodliwym. Niestety, prócz tysięcy konserw wybuch zniszczył również szereg pomieszczeń i sporo oprzyrzšdowania, w tym całš kablowš łšcznoć między centralnym stanowiskiem OPK i bateriami rakietowymi lewej burty. Druga torpeda ršbnęła w drugi przedział generatorów i narobiła znacznie więcej zamieszania. Po pierwsze, częć sieci statku została bez zasilania, po drugie, fala uderzeniowa rozwaliła grod, za którš znajdował się przedział silników. Trzy z pięciu konwertorów luksogenu przestały działać. Dobrze, że przynajmniej zadziałała blokada i wylało się tylko trochę luksogenu. Inżynierowie musieli skonstatować szalenie nieprzyjemny fakt - lotniskowiec nie może wyjć przez x-matrycę. Dwa konwertory nie wystarczš; mogš jedynie pomóc w popełnieniu efektownego samobójstwa. Do przeprowadzenia pomylnego x-przejcia potrzeba co najmniej szećdziesięciu procent mocy, czyli trzech sprawnych konwertorów. Żeby naprawić choć jeden, należało na poczštek przywrócić hermetycznoć przedziału silników, gdzie na razie była próżnia, podnieć temperaturę, a potem zorientować się, czy z trzech nieczynnych konwertorów da się zrobić jeden działajšcy. Zahermetyzowanie przedziału zajmie około czterech godzin. Naprawa konwertora -jeli w ogóle była możliwa - mogła potrwać równie dobrze czterdzieci minut i dziesięć godzin. Innymi słowy, Trzech więtych znalazł się w miertelnym niebezpieczeństwie. Zamiast błyskawicznego wyjcia przez x-matrycę do strefy obrony przeciwkosmicznej Miasta Pułkowników lotniskowiec czekała wielogodzinna odyseja - przecież musielimy trzymać się w dużej odległoci od sił przeciwnika. Co zrobiš kokordiańczycy? A nasze dowództwo? Czy wylš nam na pomoc chociaż jednš fregatę albo trałowiec? I czy w ogóle mamy jeszcze łšcznoć z dowództwem? Na górnym pokładzie hangarowym wybuchy torped odczulimy jako silny wstrzšs, nie było, na szczęcie, żadnej fali uderzeniowej ani odłamków. Następny kwadrans wypełniły życzenia pod adresem klonów, niespokojne pytania, niekompetentne odpowiedzi, krzyki i poganianie. Technicy latali jak oparzeni, trzeba było skończyć tankowanie myliwców i uzupełnić uzbrojenie - z rozkazu Szubina wszystkie myliwce miały natychmiast wystartować, żeby osłonić lotniskowiec przed ewentualnym atakiem przeciwnika. Ponieważ w czasie ostatniego lotu ja, Kola i Łobanowski nie spotkalimy się z floggerami klonów i nie zużylimy gzów, teraz potrzebowalimy tylko uzupełnienia uzbrojenia, więc włanie my stanęlimy jako pierwsi w ochronie naszego lotniskowca. Szubin improwizował, tworzšc i przestrajajšc nasz szyk bojowy w miarę startowania nowych maszyn. Konkordiańczycy nie kazali na siebie długo czekać. Mielimy na ogonie dwa lotniskowce, liniowiec i szeć fregat. Najbardziej przykre było to, że mimo dramatycznego ataku naszych szturmowców i torpedowców siły uderzeniowe admirała Szachrawi były niemal w pełnym składzie! Większoć lotniskowców została w różnym stopniu uszkodzona, ale zupełnie zniszczyć udało nam się tylko jeden. Rozwalilimy z dziesięć fregat i trałowców, lecz liniowce były prawie niedranięte. Wniosek: konkordiańska flota nadal miała wysokš zdolnoć bojowš i nie brakowało jej sił uderzeniowych do wykonaniu głównego zadania - wysadzenia desantu na peryferiach Miasta Pułkowników. Gdyby było inaczej, Szachrawi nie posyłałby za nami dziewięciu okrętów! Z punktu widzenia admirała Szachrawi rozpaczliwe ataki naszych floggerów groziły klęskš całej operacji. Nie cieszyło go efektywne kontruderzenie w grupę Buran, zniszczenie Admirała Nachimowa i ciężkie uszkodzenia Potiomkina. Nawet ewentualne pokazowe rozwalenie znienawidzonego przez wszystkich pechlewanów lotniskowca Trzech więtych również nie oznaczało triumfalnego zwycięstwa. Tak, nasze ciężkie statki niemal nie ucierpiały, mylał Szachrawi. Ale te jednorodne uszkodzenia lotniskowców... Nie miertelne i w innej sytuacji niemal niegrone... Bardzo dużo trafień w dysze i agregaty wspomagajšce, zapewniajšce rozpędzenie się statku do prędkoci pozwalajšcej wejć w x-matrycę. Czy to przypadek? Najwyraniej Rosjanie oraz ich sprzymierzeńcy rozproszyli swoje siły, chcšc uszkodzić jak najwięcej lotniskowców. I zamiast całkowitego zniszczenia dwóch, trzech, Rosjanie woleli uszkodzić dużš liczbę jednostek. A przy tym uszkodzenia miały na celu ograniczenie zdolnoci okrętów do szybkich manewrów strategicznych. W efekcie pięć naszych lotniskowców pozbawiono możliwoci strategicznego wyjcia z bitwy, a znaczna częć okrętów dłużej rozpędza się przed wejciem w x-matrycę... Admirał Szachrawi musiał wybierać. Mógł rozkazać swojej formacji desantowej powrót do domu, wówczas nie braliby udziału w starciu. Pięć lotniskowców, które nie mogło wrócić samodzielnie, można było spróbować ewakuować za pomocš holowników. Reszta poradziłaby sobie sama. To byłaby decyzja trzewa i rozsšdna. Decyzja analityka - a nie pechlewana. Admirał Szachrawi, zajadły pechelwan (tym bardziej zajadły, że jego rodzice pochodzili z demów), kawaler Orderu Złotego Słońca z Mieczami i Brylantami, podjšł zupełnie innš decyzję. Lotniskowce nie mogš szybko opucić pola bitwy? A więc będš walczyć! Gdy trzy grupy uderzeniowe wroga jedna po drugiej tchórzliwie opuciły pole bitwy, ciężkie statki spokojnie dokończš oczyszczanie oraz izolację stref wysadzenia desantu. Desant zajmie Miasto Pułkowników zgodnie z planem i wszystko - kosmodromy, zakłady remontowe, magazyny luksogenu -znajdzie się w rękach floty Konkordii. Z baz operacyjnych Wara-11 i Wara-12 na orbitę zajętej planety przybędzie latajšcy tył floty: tankowce, holowniki, zaopatrzeniowce - i uszkodzone lotniskowce zostanš wyremontowane w Miecie Pułkowników. Tak przynajmniej admirał Szachrawi wyjaniał póniej swojš decyzję", pisze Diegtiariew. Jednak ja mylę, że dšżenie do zwycięstwa za wszelkš cenę wcale nie było dla niego najważniejsze. Ja mylę, że wówczas wielkš strategię przysłaniała admirałowi jedna jedyna okolicznoć: Trzech więtych, lotniskowiec gwardyjski, odchodził na dużej prędkoci, ale nie ukrył się w x-matrycy, co zrobiły inne lotniskowce. To mogło znaczyć tylko jedno: Trzech więtych nie jest w stanie dokonać x-przejcia, a więc można go dogonić i dobić. A przecież był to ten sam rosyjski lotniskowiec, którego floggery pod koniec stycznia nagłym atakiem zniszczyły na redzie Felicji Atur Gusznasp, głó...
sunzi