Nowy14(1).txt

(31 KB) Pobierz
    - Przypadkiem wiem. Cała i zdrowa. Tylko płuco jej przeszczepiali.
    - Kontaktowała się z tobš? Miałe od niej wiadomoć?
    - Wyobra sobie, że widziałem jš na własne oczy, i to całkiem niedawno!
    Oczy Koli stały się głębokie i chłodne, jak zwykle w Bardzo Ważnych Chwilach. Hm... 
Mylałem, że on dawno temu zapomniał o dziewczynie, z którš prowadził w Czachrze różne 
naukowe rozmowy. A tu proszę... -Widziałe jš?
    - Tak. Spotkałem na Wielkim Muromie, w Nowogrodzie.
    - Co za licho jš tam zaniosło? - spytał Kola, jak mi się zdawało, nerwowo.
    - Wiesz, okazało się, że jeszcze przed wojnš jej mama pracowała w biurze z Tyłtyniem. 
W jakim tam Centrum Dialogu Kultur... No i wypilimy z niš po grzanym piwie, 
pogadalimy i rozstalimy się.
    Skłamałem wiadomie. Intuicja podpowiadała: Absolutnie nie należy mówić Koli, że 
Rishi przyleciała na Wielki Murom specjalnie, by się ze mnš spotkać.
    - Pewnie dostanie jej się teraz od tego ich kontrwywiadu za kontakty z tobš - westchnšł 
Kola. - Podobno robiš się coraz bardziej surowi...
    - Mówiła, że po zranieniu na Jauzie odeszła z armii.
    - To dopiero nowina! A co z armia to moje przeznaczenie"? Przecież Irisza lubiła swój 
zawód! I co, pierwsza rana i już odpada? Zresztš to nawet lepiej! - Kola uderzył pięciš w 
dłoń, jakby o czym zdecydował.
    Poczułem się nieswojo. Kola mówił o Rishi tak, jak się mówi nie tylko o człowieku 
bliskim, ale i dobrze znanym. Tak się mówi o dawnych ukochanych, zmarłych rodzicach, 
poległych towarzyszach. Poczułem, że on nie tyle wspominał Rishi, ile stale o niej mylał, że 
razem z niš żył jej odległym zoroastryjskim życiem. Przyznam, że byłem w szoku.
    - I co jeszcze opowiadała? - zapytał z udawanš obojętnociš. - Gdzie teraz mieszka? Nie 
zostawiła ci adresu?
    - Nie... Jako nie pytałem, a ona nie proponowała.
    - Tak? To co, między wami już nic nie ma?
    - Między nami nigdy nic nie było, w każdym razie z mojej strony. A czemu pytasz? 
Przecież zawsze byłe wobec niej obojętny,
    siłš cię trzeba było do niej cišgnšć! Mówiłe, że potrzebujesz prawdziwej miłoci, a nie 
namiastki, nie intryg... Co cię napadło?
    - Mylisz się, Saszka... bardzo się mylisz. - Kola spucił oczy. - Nie jestem wobec niej 
obojętny i nigdy nie byłem. Zakochałem się od pierwszego wejrzenia, jak szczeniak. 
Pamiętasz, pilimy wtedy na plaży piwo. To było jak udar słoneczny...
    - Pewnie, że pamiętam... często wspominam te dni.
    - Ja też wspominam i nie mogę sobie wybaczyć.
    - Czego? - spytałem, zniżajšc głos. Teraz w hangarze było zupełnie cicho, wszyscy spali. 
wiatło było wyłšczone.
    - Że oddałem Rishi bez walki.
    - Oddałe... mnie?
    - Nie, Sasza. Gdybym oddał tobie, nie żałowałbym. Nie mogę sobie wybaczyć, że 
oddałem jš losowi.
    - Posłuchaj, a czemu wtedy nie... no, dlaczego się do niej nie zlecałe? Czemu nic jej nie 
powiedziałe? Odwagi ci zabrakło?,..
    - Nie o to chodzi. - Twarz Koli wykrzywił grymas bólu. - Po prostu zrozumiałem, że nie 
jestem dla ciebie konkurencjš. Przecież ona od razu zakochała się w tobie! Żeby wiedział, 
jak przeżywała!
    - Mogę sobie wyobrazić - mruknšłem.
    - Nie sšdzę. Żeby umieć sobie wyobrazić, trzeba samemu co takiego przeżyć. - 
Umiechnšł się gorzko. - Spacerowalimy wtedy po parku, a ona pytała tylko o ciebie. O 
wszystko: jakiej wody kolońskiej używasz, co czytasz, jakie przedmioty w Akademii lubisz, a 
jakich nie... Nawet o to, w jakiej szkole się uczyłe i z czego słynie miasto Archangielsk. To 
była prawdziwa męka! - Kola potrzšsnšł głowš.
    - I ty milczałe?
    - A co miałem robić? Zalecać się do Rishi, która nie mogła sobie poradzić ze swoimi 
uczuciami? Żeby mnie znienawidziła?
    - Nie, ja pytam, czemu mi nic nie powiedziałe? Byłoby ci lżej!
    - Wiesz... tak sobie mylałem... tylko niech ci się nie wydaje, że zgrywam szlachetnego, 
boja naprawdę... Może między tobš i Rishi co się ułoży? Może z Issš to nie jest na serio? 
Tak chciałem, żeby Rishi była szczęliwa...
    - Normalnie Dostojewski, słowo daję... - wymamrotałem bez cienia ironii.
    Zmęczenie przeszło, jak rękš odjšł. Albo podziałały stymulatory, albo opowieć Koli 
wstrzšsnęła moim systemem nerwowym. Przez mojš głowę przelatywały setki myli, z 
których jedna była najważniejsza - jak mogłem tego wczeniej nie zauważyć? Jak mogłem?! 
Może gdybym nie był tak zajęty Issš...
    - Słuchaj, Sasza, powiedz mi... jak mylisz... Czyja mam szansę? - zapytał nagle Kola. 
Raczej nie, pomylałem, ale nie byłem na tyle głupi, żeby to powiedzieć.
    - Mylę, że tak. Rishi mówiła, że teraz zaleca się do niej jaki doktor Rimusz, pechlewan. 
Podobno nawet jej się podoba, wiersze jej pisze, słodycze przynosi... O podaniu złożonym w 
KDSŻO nawet nie wspomniałem.
    Oczy Koli rozbłysły. Najwyraniej wolał, żeby Rishi interesowała się klońskim lekarzem 
niż mnš. Może nie uważał klonów za poważnych przeciwników? A może uznał, że z tym 
doktorem Rimuszem można i trzeba walczyć?...
    - Tak, Kola... Aleja sobie mylę, że u nich to nie jest na poważnie. Jak Rishi o nim 
opowiadała, to co chwila chichotała... O ile znam się na kobietach, to nie jest dobry znak.
    - Masz rację - powiedział Kola szybko.
    - I dlatego, gdy ta wojna wreszcie się skończy, a przecież musi się kiedy skończyć...
    Nie dane mi było zakończyć tej przemowy mocnym akcentem. Przed nami wyrósł 
poważny Babakułow.
    - Towarzysze piloci, bardzo was proszę, żebycie przerwali rozmowę i poszli spać.
    - Przepraszam, Ibrahimie - zwrócił się do dowódcy Samochwalski.
    - Już będziemy cicho! Nie będziemy nikomu przeszkadzać!
    - Nie chodzi o przeszkadzanie. Chodzi o to, towarzysze, że niezbędny jest wam 
odpoczynek! - oznajmił twardo Babakułow. - Od waszej jutrzejszej koncentracji zależy nie 
tylko wasze życie, ale i życie powierzonych wam ludzi!
    - Towarzyszu poruczniku... - próbowałem pojęczeć. - Przecież znacie okolicznoci... 
jeszcze nie zdšżylimy pogadać... towarzyszu poruczniku...
    - Rozmawiacie już dwie godziny i czterdzieci osiem minut. Wydaje mi się, że to 
wystarczajšco długo. Ja i Kola wymienilimy spojrzenia. Wzišłem swój piwór i poszedłem 
przez pišcy hangar do swojego durandala.
    - Pobudka! Ustawiać się załogami!
    Zerwałem się, mrużšc oczy od niespodziewanie jasnego wiatła - na wysokim suficie 
pokładu hangarowego płonęły wszystkie lampy, a nie co trzecia jak zwykle.
    Nogi odruchowo wsunęły się w buty magnetyczne, przewidziane dla załóg i personelu 
lotniczego statków bojowych. Stanowiš dolny element przeciwpożarowego skafandra 
hermetycznego Salamandra. Bardzo się przydajš... Jeli z powodu uszkodzeń przestanie 
działać emulator grawitacyjny, to w tych butach można teoretycznie chodzić - a w praktyce 
przynajmniej ustać na miejscu, co czasem jest znacznie ważniejsze.
    - Ustawić się zatogami!
    Salamandra to też pożyteczna rzecz. Nie doć, że daje ochronę przed ogniem, to jeszcze 
można w niej oddychać. W trakcie walki na rozkaz dowódcy ze wszystkich przedziałów 
statku może zostać usunięta atmosfera tlenowa i zamiast niej pojawia się mieszanka gazów 
obojętnych chemicznie. Wtedy wszyscy zamykajš się w skafandrach hermetycznych, 
przechodzšc na autonomiczne oddychanie. W marynarce Konkordii taki system majš tylko na 
lotniskowcach, u nas na wszystkich statkach większych od trałowca. Na trałowcach sš inne 
systemy, bardziej wypasione.
    Zerknšłem na swój skafander, starannie powieszony przez techników na lewym skrzydle 
mojego myliwca. Wkładać czy nie?
    Głšbie, jasne że nie! Skafander hermetyczny piloci wkładajš na specjalny rozkaz!
    Jeli teraz zacznie się podawanie na katapulty, to będziemy wkładać nie salamandry, lecz 
granit-2. O, to już cała konstrukcja architektoniczna! Dodatkowe warstwy osłony przed 
promieniowaniem, większy zapas tlenu, pancerne płytki osłaniajšce najważniejsze organy, 
elektromięnie - cała gama przyjemnoci!
    Za to pilotkę trzeba włożyć obowišzkowo.
    Rozkaz ustawić się załogami" usłyszałem w sytuacji bojowej po raz pierwszy. To 
uroczysta formuła, używana na przykład w czasie wizyty admirała...
    Ustawilimy się.
    Każdy pilot dokładnie krok w lewo i dwa kroki do przodu od znaków gwardyjskich na 
kadłubie floggerów pod kabinami. Technicy (zwykle trzech) za myliwcem po lewej stronie 
pilota. Wszyscy technicy byli w salamandrach, ale bez hełmów. Czyli przeciwnik już został 
stwierdzony i wszyscy członkowie załogi pozostajšcy na pokładzie lotniskowca przygotowali 
się do walki...
    W przejciu między maszynami pojawił się kapitan pierwszej rangi Berdnik, który w 
lutym został dowódcš skrzydła. Był jedynym weteranem z przedwojennych dowódców 
eskadry Trzech więtych. Na stanowisku dowódcy skrzydła zastšpił Szubina, który został 
starszym oficerem kontroli ruchu lotniczego Trzech więtych. A Tocki... a Tocki zginšł. 
Wtedy, na redzie Felicji. Gdy dobiegała końca moja rozmowa z Rishi na Jauzie, pocisk 
konkordiańskie-go liniowca wybuchł we wnętrzu Trzech więtych, podziurawił główne 
stanowisko lotnicze - zginęli wszyscy znajdujšcy się tam oficerowie.
    - Równać! Bacznoć! - zakomenderował Berdnik - Personel lotniczy, galowe mundury - 
przyjšć!
    Za Berdnikiem szło czterech miczmanów w nietypowym wariancie mundurów galowych: 
na hermetycznych skafandrach srebrzyły się akselbanty, bielały lakierowane bandolety...
    Co się dzieje? Co to za ceremonie? Zwycięstwo, czy co?
    Niestety, salamandry techników nasuwały myli innego rodzaju.
    Trzech miczmanów niosło sterty galowych mundurów, czwarty miecze w pochwach, ale 
bez bandoletów.
    We czwórkę załatwili sprawę błyskawicznie - każdy z nas dostał mundur oraz wszystkie 
swoje odznaczenia i m...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin