Nowy40(1).txt

(12 KB) Pobierz

*
Cunningham nie lubił, jak się z nim pogrywa. 
Nikt nie lubi. Jednak większoć ludzi nie uważa, że ja tak robię. Nie majš pojęcia, 
ile informacji zdradzajš ich ciała przy zamkniętych ustach. Mówiš na głos, jeli chcš 
co wyjawić; jeli nie mówiš, sšdzš, że zachowujš swoje zdanie dla siebie. A ja 
obserwuję ich uważnie, indywidualnie dobieram każde słowo, tak że żaden obiekt nie 
czuje się wykorzystywany - tylko z jakiego powodu w przypadku Roberta 
Cunninghama to nie zadziałało. 
Chyba modelowałem nie taki system. 
Wyobra sobie, że jeste syntetykiem. Zajmujesz się zachowaniem systemów na 
ich powierzchni, odgadujesz konfigurację maszynerii pod spodem z jej odbić na 
wierzchu. To tajemnica sukcesu: rozumiesz system, jeli zrozumiesz granice, w jakich 
się zawiera. 
Teraz wyobra sobie, że spotykasz kogo, kto wydarł w tych granicach dziurę i 
przeciekł przez niš na zewnštrz. 
Robert Cunningham nie zamykał się w granicach swego ciała; praca wycišgała go 
poza ten worek mięcha; tu, w obłoku Oorta, jego topologia wędrowała po całym 
statku. W pewnym sensie dotyczyło to nas wszystkich - Bates i jej robotów, Sarastiego 
i jego limbicznego łšcza - nawet wszczepki ConSensusa w naszych głowach trochę nas 
rozpraszały, zamazywały granice ciał. Lecz Bates tylko sterowała robotami, nigdy w 
nich nie mieszkała. U Bandy Czworga może i chodziło kilka systemów naraz na jednej 
płycie głównej, ale każdy miał swš własnš topologię, a na powierzchni zawsze był 
tylko jeden. Natomiast Sarasti... 
No cóż, Sarasti, jak się okazało, to całkiem inna historia. 
Cunningham nie tylko sterował swymi zdalnymi narzšdami; uciekał w nie, nosił 
je jak tajemnš tożsamoć, skrywajšcš w rodku pospolitego ludzkiego zwyklaka. 
Powięcił pół kory nowej, żeby widzieć w rentgenie, smakować kształty skryte w 
komórkowych błonach, zrobił rzenię z jednego ciała, by się stać przelotnym 
lokatorem wielu. Fragmenty jego jani skrywały się w czujnikach i manipulatorach 
wyciełajšcych ciany klatek wężydeł; mogłem wycišgnšć ważne sugestie ze 
wszystkich urzšdzeń w subbębnie, gdyby tylko przyszło mi do głowy tam spojrzeć. Był 
topologicznš składankš, jak wszyscy tutaj, ale połowa jej elementów kryła się w 
maszynach. Mój model był niekompletny. 

Nie wydaje mi się, żeby kiedykolwiek dšżył do osišgnięcia takiego stanu. Z 
perspektywy czasu widzę, że jego płaszczyzny emanowały wtedy wstrętem do samego 
siebie. Lecz u schyłku XXI wieku widział tylko jedno inne wyjcie - życie pasożyta. 
Cunningham po prostu wybrał mniejsze zło. 
A teraz nawet to mu zabrano. Rozkazy Sarastiego odcięły go od własnego 
sensorium. Już nie czuł danych instynktownie; musiał je interpretować, mrówczo, 
krok za krokiem przez ekrany i wykresy redukujšce percepcję do płaskiego, pustego 
stenogramu. Miałem przed sobš system uszkodzony przez mnogie amputacje. System 
z wyciętymi oczyma, uszami i językiem, zmuszony do poruszania się po omacku 
wród rzeczy, w których wnętrzu i duszy niegdy mieszkał. Nagle nie ma się gdzie 
skryć - wszystkie oddalone składniki Roberta Cunninghama wpadajš z powrotem do 
ciała, gdzie wreszcie mogę je zobaczyć. 
To naturalnie był mój błšd. Tak skupiłem się na modelowaniu innych systemów, 
że zapomniałem o tym, który owe modele buduje. Kiepski wzrok to tylko jeden wróg 
dobrego widzenia - równie łatwo olepiajš kiepskie założenia - a wyobrażać sobie, że 
jestem Robertem Cunninghamem, to było za mało. 
Musiałem sobie jeszcze wyobrazić, że jestem Sirim Keetonem. 
*
Naturalnie, rodzi to kolejne pytanie. Jeli mój domysł dotyczšcy Cunninghama 
jest prawdziwy, dlaczego moje sztuczki sprawdzały się w przypadku Szpindla? 
Przecież on był tak samo poszatkowany jak jego zastępca. 
Wtedy zbyt mocno się nad tym nie zastanawiałem. Szpindla już nie było, ale jego 
zabójca wisiał nam tuż przed dziobem - potężna, rozrastajšca się zagadka, która w 
każdej chwili mogła postanowić nas zmiażdżyć. Zdecydowanie miałem o czym myleć. 
Teraz jednak - o wiele za póno, by cokolwiek z tym zrobić - wydaje mi się, że 
znam odpowied. 
Może moje sztuczki naprawdę nie działały na Isaaca. Może przejrzał moje 
manipulacje równie łatwo jak Cunningham. Ale po prostu nie przejmował się tym. 
Może czytałem go tak łatwo, bo mi pozwalał. Co oznaczało - i tu nie mogę znaleć 
innego pasujšcego wytłumaczenia - że mimo to po prostu mnie lubił. 
To chyba znaczy, że był moim przyjacielem. 

Jeli tylko umiem Słowami budzić uczucia. 
Ian Anderson, Stand Up 
Nocna wachta. Nikt nawet nie drgnie. 
Przynajmniej na Tezeuszu. Banda schowała się w namiocie. Wędrowny zabójca 
czaił się gdzie pod powierzchniš, nieważki i milczšcy. Bates siedziała na mostku - w 
zasadzie prawie tam mieszkała, czujna i sumienna, pomiędzy polami widzenia kamer 
i taktycznymi nakładkami. Gdziekolwiek spojrzała, widziała jaki aspekt enigmy przed 
dziobem po prawej. Robiła, co mogła, co mogło się przydać. 
Bęben obracał się cicho, wiatła przyćmione przez wzglšd na cykl dobowy, 
którego nie było w stanie wyplenić z genów sto lat poprawek i modernizacji. 
Siedziałem sam w kambuzie, obserwujšc system, którego granice coraz bardziej się 
zamazywały, próbujšc złożyć najnowszš - jak to nazywał Szpindel? - pocztówkę do 
potomnoci. Cunningham pracował do góry nogami po drugiej stronie wiata. 
Tylko że wcale nie pracował. Przez co najmniej cztery minuty nawet się nie 
poruszył. Pomylałem, że odmawia kadysz za Szpindla - ConSensus powiedział, że 
będzie to robić dwa razy dziennie przez cały rok, jeli dożyjemy - ale teraz, pochylajšc 
się, żeby dojrzeć spiralne zwoje rdzenia statku, czytałem jego płaszczyzny tak łatwo, 
jakbym siedział obok. Nie był znudzony, rozkojarzony ani choćby zamylony. 
Był skamieniały. 
Wstałem i przeszedłem przez bęben. Sufit zmienił się w cianę, ciana w podłogę. 
Znalazłem się doć blisko, żeby usłyszeć nieustajšcy szept, powtarzane w kółko dwie 
niewyrane sylaby; potem, jeszcze bliżej, usłyszałem, co mówi: 
- ...kurwa kurwa kurwa kurwa... 
...i nadal się nie poruszał, choć nie kryłem się w żaden sposób. 
Wreszcie, gdy stanšłem mu prawie nad ramieniem, zamilkł. 
- Jeste lepy - powiedział, nie odwracajšc się. - Wiesz o tym? 

- Nie. 
- Ty. Ja. Wszyscy. - Splótł palce i zacisnšł je jak do modlitwy, tak mocno, że 
pobielały kostki. 
Dopiero wtedy zauważyłem - nie miał papierosa. 
- Widzenie i tak jest w większoci oszustwem - cišgnšł. - Tak naprawdę nie 
widzimy nic, w wysokiej rozdzielczoci jest tylko parę stopni tam, gdzie się skupia 
oko. Reszta pola to mgła - tylko wiatło i ruch. Ruch powoduje zogniskowanie. A 
nasze oczy cały czas latajš, wiesz, Keeton? To się nazywa ruchy sakadyczne. Obraz 
się rozmazuje, bo ruch jest za szybki, żeby mózg nadšżył z integrowaniem klatek, więc 
między przystankami oko po prostu się wyłšcza. Rejestruje tylko te izolowane stopklatki, 
ale mózg wycina puste kadry i montuje materiał, dajšc mózgowi... złudzenie 
cišgłoci. 
Odwrócił się twarzš do mnie. 
- I wiesz, co jest naprawdę niesamowite? Jeli co porusza się tylko podczas tych 
przerw, mózg po prostu to ignoruje. To co jest niewidzialne. 
Zerknšłem na jego pulpit. Po jednej stronie wiecił się standardowy podzielony 
na pół ekran - podglšd w czasie rzeczywistym na obie klatki z wężydłami - poczesne 
miejsce zajmowała jednak Histologia, w dziesięciotysięcznym powiększeniu. W 
głównym oknie połyskiwała paradoksalna architektura nerwowa Stroszka i Kłębka, 
wypatroszona, popodpisywana i przesłonięta tuzinem przezroczystych schematów 
ideowych. Pełna napisów gęstwa obcych pni i gałęzi przypominała nieco samego 
Rorschacha. 
Nic z niej nie rozumiałem. 
- Słuchasz mnie, Keeton? Wiesz, o czym mówię? 
- Rozgryzłe, dlaczego nie mogłem... mówisz, że te stwory jako poznajš, kiedy 
nasze oczy sš wyłšczone i... 
Nie dokończyłem. Po prostu wydało mi się niemożliwe. 
Cunningham pokręcił głowš. Z jego ust dobył się dwięk niepokojšco 
przypominajšcy chichot. 
- Mówię, że te stwory z drugiego końca pokoju widzš, jak odpalajš ci nerwy, 
potrafiš wypracować z tego strategię kamuflażowš, rozsyłać zgodne z tš strategiš 
motoryczne rozkazy, a potem inne, zatrzymujšce ruch, zanim twoje oczy ponownie się 
włšczš. I to wszystko w czasie, w którym impuls nerwowy u ssaka ledwo przelazłby 
połowę drogi z barku do łokcia. Szybkie sš, Keeton. O wiele szybsze, niż domylalimy 

się po tej przyspieszonej, potajemnej komunikacji. To sš, kurna, nadprzewodniki. 
Musiałem wiadomie powstrzymać się od zmarszczenia brwi. 
- To w ogóle możliwe? 
- Każdy impuls nerwowy generuje pole magnetyczne. A ono jest wykrywalne. 
- Ale pola EM Rorschacha sš... no wiesz, odczytanie odpalenia jednego nerwu 
optycznego wród tylu zakłóceń? 
- To nie sš zakłócenia. Te pola to częć tych istot, rozumiesz? Pewnie na tym to 
włanie polega. 
- Czyli tutaj tego nie umiały. 
- Nie uważasz. Żaden by się ot tak nie złapał w waszš pułapkę, gdyby nie chciał 
dać się złapać. To nie okazy, to szpiedzy. 
Stroszek i Kłębek unosiły się na przepołowionym ekranie, kołyszšc ramionami jak 
falujšce kręgosłupy. Po skórze powoli wędrowały zagadkowe wzory. 
- Może to po prostu... instynkt - podsunšłem. - Flšdry wietnie wtapiajš się w tło, 
ale o tym nie mylš. 
- A skšd by się wzišł taki instynkt, co, Keeton? Z czego wyewoluował? Ruchy 
sakadyczne to przypadkowa niedoróbka w sposobie widzenia ssaków. Gdzie wężydła 
miały z tym kontakt? - Cunningham pokręcił głowš. - Ten stwór, którego usmażył 
robot Amandy, wymylił takš strategię w locie. On improwizował. 
Taka improwizacja ledwo mieciła się w pojęciu inteligencja. Jednak twarz 
Cunninghama mówiła o czym jeszcze, w tym, co już mi powiedział, kryła się jaka 
jeszcze większa zgryzota. 
- Co tam? - zapytałem. 
- Głupio...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin