Nowy9(1).txt

(28 KB) Pobierz
* 
Komórka Reagowania na Awarie Systemów Złożonych - słowa te wisiały w tylnej częci 
lobby niczym wiecšcy języczek, niczym próżne i biurokratyczne żšdanie szacunku. Rzecz 
jasna, nikt nie zawracał sobie głowy wymawianiem ich na głos, nawet mało kto skracał je do 
KRASZ, co w pełni zadowoliłoby korpy. Nic z tego. 
Pogromcy Entropii. Ta nazwa się przyjęła. Niemal można było sobie wyobrazić 
mundury oficerów kosmicznych. Desjardins zawsze uważał, że ratowanie wiata powinno być 
traktowane z nieco większš dozš szacunku. 
- Dlaczego jeste dzi takš enculé? - mruknšł, gdy wsiedli do windy. 
Jovellanos zamrugała kilka razy. 
- Słucham? 
- Ta cała scena w barze. 
- Nie wierzysz w prawdę w reklamie? Przecież i tak nie ukrywasz żadnej z tych 
rzeczy. W większoci przypadków. 
- Lubię jednak kontrolować przepływ informacji. Jezu. - Wcisnšł guzik Admin-6. - 
Masz chujowe wyczucie czasu. 
- Mam wietne wyczucie czasu. Killjoy, oni chcš widzieć cię na górze natychmiast. 
Nie wydaje mi się, żebym wczeniej widziała Lertzmana tak bardzo w co zaangażowanego. 
Gdybym miała czekać, aż skończysz swój taniec antygodowy, pokrywa lodowa zdšżyłaby się 
roztopić, a my nadal nie wyszlibymy z Rdzenia. Poza tym, masz straszny problem z 
mówieniem nie. Możliwe, że ostatecznie stuknšłby jš tylko po to, żeby nie zranić jej uczuć. 
- Nie wydaje mi się, by jej uczucia były takie delikatne. 
- I co z tego? Twoje sš. 
Drzwi otworzyły się. Desjardins wyszedł z kabiny, natomiast Jovellanos nie ruszyła 
się z miejsca. 
Spojrzał na niš z lekkim zniecierpliwieniem. 
- Wydawało mi się, że musimy się spieszyć. 

Kobieta potrzšsnęła głowš. 
- Ty musisz. Ja nie dostałam pozwolenia. Miałam cię tylko przyprowadzić. 
- Co? 
- Tylko ty. 
- To jakie bzdury, Alice. 
- Majš tam całkiem niezłš paranoję, Killjoy. Mówiłam ci. Zaangażowany. 
Drzwi zamknęły się. 
* 
Włożył palec do wnętrza posokowca i skrzywił się czujšc krótkotrwały, kłujšcy ból. Fizyczna 
próbka. W dzisiejszych czasach nie ufano już nawet zdalnym specyfikacjom. 
Po chwili na cianie pojawiły się trzy kolumny podsumowania. Po lewej profil: grupa 
krwi, pH, poziom gazów. Po prawej uszczegółowiona lista: trombocyty, fibrynogen, 
erytrocyty i leukocyty, przeciwciała i hormony. Zwišzki obecne w jego krwi, a pochodzšce z 
natury. 
Po rodku jeszcze jedna lista, nieco krótsza: zwišzki pochodzšce od KRASZ-u. 
Desjardins do pewnego stopnia nauczył się je odczytywać. Wyglšdało na to, że 
wszystko jest w porzšdku. Rzecz jasna, miło było dostać niezależne potwierdzenie - drzwi 
przed nim otworzyły się, a żadne inne nie zamknęły się na głucho. 
Wszedł do sali posiedzeń. 
Przy odległym końcu stołu konferencyjnego zasiadały trzy osoby, Lertzman zajmował 
swoje zwyczajowe miejsce u jego szczytu. Po jego lewej stronie siedziała niska blondynka, 
której Desjardins nigdy wczeniej nie widział. Oczywicie, o niczym to jeszcze nie 
wiadczyło. Nie znał większoci ludzi z zarzšdu. Na lewo od niej siedziała jeszcze jedna 
kobieta. Również obca. Nieznajoma obdarzyła go spojrzeniem bardzo dosłownie błyszczšcych 
oczu - miała taktyczne szkła kontaktowe. Jej obecnoć w tym pomieszczeniu była jedynie 
częciowa. Resztę uwagi powięcała czemu, co serwowały jej soczewki. Przy krawędziach 
ust i wokół oczu widać było delikatne linie zmarszczek, a prawa powieka zaczynała łagodnie 
opadać. Poza tym jednak jej twarz przypominała bladš, pozbawionš wyrazu maskę o 
kaukazjatyckich rysach. Ciemne włosy siwiały w okolicach skroni, a proces wydawał się 
postępować nieznacznie, w miarę, jak Desjardins na niš patrzył. 
Korp z NAmPac. To musi być ona. 
Lertzman wstał z miejsca wyranie zniecierpliwiony. Blondynka podšżyła za jego 
przykładem, w połowie drogi spojrzała jednak na kobietę z NAmPac. Ta się nie podniosła. 
Blondynka zawahała się, zachwiała i usiadła z powrotem. Lertzman odchrzšknšł i również 

zajšł miejsce, gestem wskazujšc Desjardinsowi krzesło naprzeciwko dwóch kobiet. 
- To jest Patricia Rowan - powiedział. Po chwili, gdy stało się jasne, że nikt nie 
zamierza przedstawić blondynki, głos zabrał Desjardins. 
- Przepraszam, że musielicie państwo na mnie czekać. 
- Ależ przeciwnie - przemówiła łagodnym głosem Rowan. Pobrzmiewało w nim 
zmęczenie. - To ja przepraszam, że cišgnęlimy tu pana w czasie wolnym od pracy. Niestety, 
będę w miecie jedynie przez kilka godzin. - Wklepała kilka komend za porednictwem 
panelu kontrolnego, znajdujšcego się na stole przed niš. Przez powierzchnię jej oczu 
przemknęły maleńkie wiatełka. - Ach tak. Słynny Achilles Desjardins. Zbawca 
ródziemnego. 
- Jedynie sprawdziłem statystyki - wyjanił. - A oni jedynie odsunęli to, co 
nieuniknione na kilka miesięcy. 
- Proszę nie mieć o sobie tak niskiego mniemania - skwitowała kobieta. - redni czas 
rozwišzania problemu: 36,8 minuty. To doskonały wynik. 
Desjardins przyjšł komplement skinieniem głowy. 
- Metabaza - cišgnęła Rowan. - Epidemie. Rozprzestrzeniajšce się szybko katastrofy. 
Prędkoć ruchu. A nawet, zapominajšc na chwilę o obszarach ródziemnomorskich, 
powiedziano mi, że pańskie przewidywania były bardzo pomocne przy utrzymaniu Pršdu 
Zatokowego. Oczywicie w Wirze jest już kilku lepszych od pana, ale pan ma nad nimi 
przewagę, jeli chodzi o bioizolację, ekonomikę, ekologię przemysłowš... 
Desjardins umiechnšł się do siebie. Typowe, przestarzałe mylenie. Naprawdę 
wydawało się jej, że odznacza kolejne punkty na licie różnych przedmiotów. 
- W każdym razie - kontynuowała - wydaje się pan najlepszym kandydatem do 
zadania, o którym mylimy. Zdejmiemy pana z normalnego cyklu i przydzielimy do 
specjalnego projektu, oczywicie, o ile dostaniemy na to zgodę doktora Lertzmana. 
- Mylę, że poradzimy sobie jako bez niego - odparł Lertzman, skwapliwie 
korzystajšc z pozornego przywileju, zupełnie jakby jego zdanie istotnie miało jakie 
znaczenie. - Właciwie po tym, co wydarzyło się dzisiaj, spodziewałbym się, że Achilles 
wręcz chętnie pożegna się z Wirem na jaki czas. 
Enculé. Podobne odczucia stawały się niemal odruchem, kiedy chodziło o Lertzmana. 
Znów odezwała się Rowan: 
- Mamy pewien przypadek biologiczny i zależy nam, żeby miał pan na niego oko. 
Wyglšda na to, że jest to jaki nowy drobnoustrój glebowy. Póki co ma stosunkowo niewielki 
wpływ na cokolwiek, właciwie jest niemal zupełnie bez znaczenia, ale jego potencjalne 

możliwoci sš, cóż... - Kiwnęła głowš w kierunku blondynki po swej prawej stronie, a ta jak 
na komendę wystukała co na swym zegarku. - Jeli zechce pan udostępnić się na przesył 
danych... 
Desjardins wklepał odpowiedniš komendę na własnym urzšdzeniu. Na krótkš chwilę 
w jego polu widzenia pojawiły się protokoły transferu. 
- Dokładne statystyki będzie pan mógł przeledzić sobie póniej - powiedziała 
blondynka. - W skrócie, szuka pan przypadków zakwaszenia substratu na małš skalę, 
zmniejszonej iloci występowania chlorofilu, a może pewnych zmian w ksantofilach... 
Nauka. Nic dziwnego, że nikt nie zawracał sobie głowy przedstawianiem jej. 
- ...może też zmniejszyć się poziom wilgotnoci gleby, ale nie jestemy jeszcze tego 
pewni. Prawdopodobny spadek występowania Bt oraz zwišzanej z nimi mikroflory. 
Podejrzewamy też, że na rozprzestrzenianie się tego zjawiska decydujšcy wpływ będzie miała 
temperatura. Pańskim zadaniem jest stworzyć profil diagnostyczny, co, co będziemy mogli 
wykorzystać, by wyeliminować tego wirusa na odległoć. 
- Wyglšda mi to na trochę zbyt długoterminowe zadanie jak na mój zestaw 
umiejętnoci - zauważył Desjardins. Nie wspominajšc już, że cholernie nudne. - Jestem o 
wiele lepiej przystosowany do poważnych sytuacji kryzysowych. 
Rowan zignorowała aluzję. 
- To żaden problem. Wybralimy pana ze względu na biegłoć w rozpoznawaniu 
wzorców, a nie odruchy zwišzane z rozprzestrzeniajšcymi się szybko katastrofami. 
- W porzšdku - Desjardins westchnšł w duchu. - Co z sygnaturš? 
- Słucham? 
- Skoro mówimy o zmniejszonej iloci chlorofili, zakładam, że konwencjonalna 
synteza została czym zastšpiona. Czym? Mam szukać jakich nowych barwników? 
- Nie mamy jeszcze sygnatury - odparła kobieta. - Byłoby wspaniale, gdyby udało się 
panu jš opracować, ale nie pokładamy w tym większych nadziei. 
- Bez przesady. Wszystko ma swojš sygnaturę. 
- To prawda. Bezporednia sygnatura może jednak nie być widoczna na odległoć, 
dopóki wirus nie osišgnie stężenia epidemiologicznego. Chcemy złapać go, zanim to nastšpi. 
Porednie wskaniki sš prawdopodobnie najlepszym, na czym może pan się oprzeć. 
- Mimo wszystko chciałbym zobaczyć dane laboratoryjne. Hodowlę, rzecz jasna, 
również. - Postanowił zaryzykować: - Alice Jovellanos bardzo by mi w tym pomogła. Ma 
wykształcenie biochemiczne. 
- Alice nie dostała jeszcze zastrzyków... - zaczšł Lertzman. 

Rowan zręcznie weszła mu w słowo: 
- Ależ oczywicie, doktorze Desjardins. Może pan korzystać z pomocy każdego, kto 
pana zdaniem może okazać się przydatny. Proszę jednak pamiętać, że kategorie 
bezpieczeństwa mogš ulec zmianie. Rzecz jasna, przynajmniej częciowo ze względu na pana 
wyniki. 
- Dziękuję. Co z hodowlš? 
- Zrobimy, co w naszej mocy. Z oczywistych powodów mogš pojawić się pewne 
obawy odnonie wypuszczenia żywej próbki. 
Uhm. 
- Proszę rozpoczšć poszukiwania wzdłuż wybrzeża NAmPac. Podejrzewamy, że ten 
wirus ogranicza się jedynie do północno-zachodnich rejonów Pacyfiku. Najprawdopodobniej 
pomiędzy Hongcouver a Coos Bay. 
- Na razie. 
- Mamy nadzieję, że dzięki pańskiej pomocy nie ulegnie to zmianie. 
Widział już kiedy co podobnego. Kolejny wirus wymknšł się spod kontroli jakiego 
koncernu farmaceutycznego. Trzęsienie ziemi otworzyło gdzie istnš wylęgarnię, a gdzie 
indziej, w sali posiedzeń pobiły się do nieprzytomnoci ryw...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin