Nowy36(1).txt

(4 KB) Pobierz
GRA KOŃCOWA
Nocna zmiana
Była z tych, co krzyczš. Joel sam jš tak zaprogramował. Rzecz jasna, nie znaczy to, że jej się nie podobało; to też zaprogramował. Jednš rękę zagrzebał w jej włosach pomalowanych na zebrę - program posiadał małš, sprytnš opcję, pozwalajšcš na dostosowanie ustawień wedle własnych preferencji, dzięki czemu dzi w nocy Joel mógł uhonorować SS Preteelę, a druga udała się na wstępne rozpoznanie terenu między jej udami. Mężczyzna był już w połowie ostatniego kursu, kiedy nagle rozdzwonił się jego pieprzony zegarek. W pierwszym odruchu Joel miał ochotę posuwać jš dalej, a póniej pluć sobie w brodę, że zapomniał wyłšczyć to cholerstwo. Wtedy przypomniał sobie, że przecież je wyłšczył. Sygnał dwiękowy mógł się uruchomić tylko w przypadku wyjštkowo ważnych połšczeń.
   - Kurwa.
   Dwukrotnie klasnšł dłonie; fałszywa Preteela zamarła w pół krzyku.
   - Odbierz.
   Nastšpiła krótka chwila szumów, w czasie której maszyny wymieniły się kodami rozpoznawczymi.
   - Z tej strony Grid Authority. Potrzeba nam pilnie pilota skafu na kurs do Channer. Start o dwudziestej trzeciej zero-zero z platformy Astoria. Jest pan wolny?
   - O dwudziestej trzeciej? W rodku nocy?
   Ledwie słyszalny syk. Nic więcej.
   - Halo?
   - Jest pan wolny? - powtórzył głos.
   - Z kim rozmawiam?
   - Z tej strony podprogram planujšcy, DI-43, biuro w Hongcouver.
   Joel obrzucił spojrzeniem zatrzymanš scenę, czekajšcš na niego na zestawie wizualizacyjnym.
   - To doć póno. Jaka stawka?
   - Wynagrodzenie podstawowe razy osiem i pół - odpowiedziano mu z Hongcouver. - Przy pańskiej pensji byłoby to...
   Joel przełknšł linę.
   - Jestem wolny.
   - Do widzenia.
   - Chwilę! Jaki to kurs?
   - Z Astorii do Komina Channer i z powrotem. - Podprogramy brały wszystko zbyt dosłownie.
   - Mam na myli ładunek.
   - Pasażerowie - odpowiedział głos. - Do widzenia.
   Przez chwilę Joel stał zupełnie bez ruchu czujšc, jak traci erekcję.
   - Czas.
   W powietrzu, nad prawym ramieniem Preteeli, pojawił się wiecšcy odczyt: trzynasta dziesięć. Musi pojawić się na miejscu pół godziny przed startem, a Astoria oddalona była zaledwie o kilka godzin drogi...
   - Mnóstwo czasu - stwierdził, nie kierujšc tej wypowiedzi do nikogo konkretnego.
   Ale w zasadzie nie był już w nastroju. Robota miała ostatnio na niego taki wpływ. Nie harówka, długie godziny pracy, czy którakolwiek z rzeczy, na które narzeka większoć ludzi. Joel lubił nudę. Nie trzeba było wtedy zbyt dużo myleć.
   Ale ostatnio robota zrobiła się naprawdę dziwna.
   cišgnšł z głowy zestaw wizualizacyjny i przyjrzał się sam sobie. Na rękach, nogach i sflaczałym fiucie miał rękawy reakcyjne. Po odjęciu zestawu wizualizacyjnego wyglšdało to strasznie tandetnie. Przynajmniej do czasu, gdy będzie mógł pozwolić sobie na pełny kombinezon.
   I tak lepiej w tym, niż w realu. Żadnych bzdur, żadnych zarazków, żadnych zmartwień.
   Pod wpływem impulsu zadzwonił do znajomej z SeaTac.
   - Jess, możesz sprawdzić dla mnie ten kod? - Podał jej szereg znaków rozpoznawczych, nadesłanych włanie z Hongcouver.
   - Robi się - odpowiedziała kobieta.
   - Jest właciwy, prawda?
   - Wszystko się zgadza. Dlaczego pytasz?
   - Włanie zaproponowano mi kurs na sam rodek oceanu, a jego połowa ma wypać około trzeciej nad ranem. Omiokrotna stawka. Po prostu zastanawiałem się, czy to nie jaki okrutny żart.
   - Jeli tak, to router wyrobił sobie poczucie humoru. Hej, może zamontowali tam mózgoser.
   - Taa... - Przed oczami Joela pojawiła się twarz Ray'a Sterickera.
   - Więc co to za robota? - zapytała Jess.
   - Nie wiem. Chyba mam co przewieć, ale nie mam pojęcia dlaczego akurat w rodku nocy.
   - Dziwne dni.
   - Fakt. Dzięki, Jess.
   - Do usług.
   Rzeczywicie dziwne. Bomby wodorowe wybuchajšce na równinach abisalnych, wzmożony ruch do miejsc, w których wczeniej nikt nie bywał, a zerowy tam, gdzie zwykło być tłoczno. Wybuchajšce nagle pożary, usmażeni uchodcy i spopielone stocznie. Jajogłowi z rotenonowymi koktajlami i olbrzymie ryby. Kiedy kilka tygodni temu Joel stawił się na kurs do Mendocino, natknšł się na jakiego gocia zdrapujšcego symbol zagrożenia radioaktywnego na obudowie ładunku.
   Całe to cholerne wybrzeże robi się zbyt niebezpieczne. NAmPac prędzej się sfajczy niż zostanie zalane.
   Ale w tym włanie tkwił urok pracy wolnego strzelca. Mógł pozbierać manatki i przenieć się w inne miejsce. Pozbiera manatki i przeniesie się gdzie indziej - cholera, może nawet opuci N'Am. Zawsze jest jeszcze South Am. Albo i Antarktyka. Miał się poważnie nad tym zastanowić.
   Jak tylko załatwi ten kurs.
   
   
   
   
   
   
   
   
   
   
   
Zgłoś jeśli naruszono regulamin