Nowy12(1).txt

(26 KB) Pobierz
Szybko opuciłem festyn.
Rozrywek było zbyt wiele: różnobarwnego blasku różnorodnych zapachów, dziwacznych postaci, zbyt uprzejmych słów i zbyt radosnych umiechów... Bal
pod wiecšcymi, wonnymi drzewami wydał mi się tak męczšcy, jak męczšce musiały być starożytne bale ludzi na parkietach dusznych sal. Mary jednakże zabawa podobała się i przez wzglšd na niš wytrzymałem, jak długo mogłem.
W pewnej chwili podszedł do mnie podniecony Romero.
 Drogi admirale, czemu takie smętne oblicze? Byłoby wspaniale, gdyby dowódca gwiezdnej armii ludzi zatańczył z najnowszymi sojusznikami!
 Z sojusznikami, Pawle, tylko z sojusznikami! Ale niestety nie mogę. Proszę tańczyć w moim imieniu.

Zawieziono nas na jednš z pustynnych planet, którš włanie przystosowano do życia organicznego. Ta wyprawa interesowała mnie o wiele bardziej, niż zapoznawanie się z trybem życia Galaktów w ich bajecznie urzšdzonych siedzibach. Planetę nazwano Masywna. Była istotnie masywna  gigantyczny kamień pokryty szczytami i rozpadlinami bez dna, które przecinały glob od bieguna do bieguna. Ani ladu atmosfery, całkowity brak wody  nawet kopalnej.
Tę całš tytanicznš szyszkę pokrywała brunatna pleń, nieprzyjemna w dotyku pleń, w oczach zżerajšca całe góry. Nie były to bakterie rodzšce życie, jakie wyhodowała Mary, lecz jedynie organizmy rozkładajšce na poszczególne pierwiastki kamień. Nasze wytwórnie atmosfery na Plutonie pracowały intensywniej, ale przetwarzały za jednym zamachem tylko niewielki fragment powierzchni planety, natomiast mchy Galaktów nadgryzały
od razu cały glob. Martwa planeta parowała strugami azotu i tlenu, kropelki wody łšczyły się w potoki i rzeki napełniajšce zapadliska przyszłych mórz.
Po wytworzeniu atmosfery i nawodnieniu planety ludzie rozpoczęliby kolonizację: przywieliby z Ziemi nasiona rolin, ptaki, ryby, zwierzęta. Galaktowie postępowali inaczej. Na Masywnej  z jej wielkš grawitacjš  zamierzali wyhodować gatunki lekkich istot o niewielkiej masie, potężnym umięnieniu, wyposażonych w skrzydła. Poznali tak głęboko genetyczne możliwoci ewolucji, że wydawało się to nam aż niemożliwociš. Nowo powstałe oceany były już zamieszkałe przez prymitywne organizmy składajšce się z kilku komórek. Pokazano nam na modelach, w co te pierwotniaki przekształcš się w przyszłoci. Po kilku tysišcach lat naturalnej ewolucji miały powstać nowe istoty rozumne, podobne zarazem do Aniołów, sze-cioskrzydłych wierszczy i nawet do samych Galaktów. Nasi gospodarze mówili o nich tak, jakby te projektowane istoty od dawna już żyły w swojej ostatecznej formie.
Po zwiedzeniu Masywnej Gracjusz powiedział do mnie:
 Przygotuj apel do Galaktów. Wracamy na naszš planetę. Stamtšd będziemy prowadzić transmisję na wszystkie satelity Płomienistej oraz do zaprzyjanionych systemów gwiezdnych. Będziesz miał wielkie audytorium, przyjacielu Eli.
Gracjusz i Tigran wprowadzili mnie do pustej sali, w której stały dwa stoły. Przy pierwszym z nich usiedli obaj Galaktowie, przy drugim ja wraz z Romerem i Orlanem.
Dokoła nas znajdowały się tylko połyskliwe ciany zbiegajšce się w kopułę. Nie widzielimy nikogo, ale wiedzielimy, że patrzy teraz na nas kilka miliardów osób:
wszystkie systemy gwiezdne Galaktów odbierały transmisję. Póniej okazało się, że Niszczyciele nie zakłócili łšcznoci. Sšdzę zresztš, że nie próbowali: wrogowie sami chcieli się dowiedzieć, o czym będziemy mówić i co ich w zwišzku z tym czeka.
 Mów, Eli  powiedział Gracjusz.
Zaczšłem od tego, że jestemy przyjaciółmi, a wród przyjaciół szczeroć jest rzeczš normalnš. Galaktowie dokonali bardzo dużo. Ludzie nie marzš jeszcze nawet o wielu osišgnięciach, które w Perseuszu stały się powszechne. Całe nieszczęcie polega jednak na tym, iż Galaktowie pogodzili się z rolš dobrze strzeżonych jeńców, zamkniętych w niewielkim rejonie kosmosu i odciętych od innych wiatów. wiaty gnębione przez Niszczycieli błagajš potężnych Galaktów o pomoc, Galaktowie jednak pozostajš głusi na te wołania.
 Tak, wiem, że boicie się zguby, gdyż mierć jest dla was katastrofš  powiedziałem brutalnie.  Nie mogę też zagwarantować wam, że który z was nie zginie:
wojna jest wojnš. Ale chcę powiedzieć, że nie będziecie sami w tej bitwie i że wraz z wami będš walczyć ludzie znajdujšcy się na swych statkach uzbrojonych w anihilatory. Dowodzę flotš ludzi i uroczycie obiecuję, że jeli który z waszych gwiazdolotów chybi, zanihilujemy przestrzeń wraz z zabójczš wišzkš promieni. Potrafimy to zrobić. Nie musicie się więc obawiać, że doprowadzicie do zniszczenia jakiego dalekiego życia, nie musicie również bać się tego, że promieniowanie biologiczne unicestwi którš z waszych planet. Zagraża wam w tej chwili głów
nie własny strach. A czeka cały wiat. Wyjdcie mu naprzeciw!
Mary mówiła mi póniej, że krzyczałem i wymachiwałem rękami jak nasi przodkowie na wiecach.
Kiedy już nieco uspokoiłem się, zwróciłem się do Gracjusza:
 Czy możemy dowiedzieć się, co teraz dzieje się na waszych planetach?
 Możecie nawet zobaczyć  odparł. Na cianach sali, które przekształciły się w ekran, zobaczylimy zbliżajšcš się planetę, a póniej miasto i tłumy Galaktów na jego placu. Wszyscy rozmawiali z ożywieniem. Dwięku nie przekazywano nam, ale i bez tego było jasne, o czym dyskutujš z takš pasjš.
 Możemy odwiedzić inne Planety Płomienistej albo przenieć się do sšsiednich układów gwiezdnych  zaproponował Gracjusz.  Transmisję prowadzimy na falach nadwietlnych.
Wszędzie powtarzał się ten sam widok: takie same rozmowy, takie same dyskusje. Nie wiem, jak długo trwał oblot planet i gwiazd, ale zmęczylimy się solidnie. Gracjusz zaproponował, abymy się posilili i odpoczęli.
Po obiedzie zebralimy się w saloniku, którego drzwi prowadziły wprost do sali z kopułš. W chwilę póniej weszli tam również Gracjusz i Tigran.
 Nie przekonałe nas, admirale Eli  owiadczył Gracjusz.  Mówiłe z nami szczerze, my także chcemy otwarcie postawić ci dwa pytania. Pierwsze: czy uważasz za rozsšdne, aby Galaktowie zamienili swoje spokojne bytowanie na niewygody i niebezpieczeństwa wojny prowadzonej w obcym interesie? Drugie: czy jeste przekonany, że nasi obecni wrogowie mogš zmienić swojš naturę? Czy
można przycišgnšć do twórczego życia tych, którzy do tej pory zajmowali się jedynie niszczeniem?
 Chodmy  rzuciłem z tłumionš pasjš.  Jeli zadano pytania, należy na nie odpowiedzieć.

Jeszcze zanim podszedłem do swojego stołu, zdołałem się nieco uspokoić. I gdy poczułem, że patrzš na mnie miliardy oczu, rozum mój pracował już jasno i precyzyjnie.
 A więc odpowiadam na pierwsze pytanie  powiedziałem.  Czy rozsšdnie jest rezygnować z obecnych wygód na rzecz niebezpieczeństw wojny? Tak, rozsšdnie. Co więcej, jest to koniecznoć! Nie ma bowiem innego sposobu zapewnienia równie spokojnego bytu w przyszłoci, jak tylko poddanie się obecnie wszystkim niewygodom i całemu ryzyku walki. Walczyć będziecie przy tym nie o cudzš sprawę, lecz o swoje własne interesy. Jestecie niemiertelni na swoich planetach, równie dostępne sš wam obecna rzeczywistoć i odległe jutro. Dlaczego więc żyjecie tylko dniem dzisiejszym? Słuchajcie mnie więc uważnie, słuchajcie i zastanówcie się!
Tam, w dalekim kosmosie, skšd zostalicie kiedy wypędzeni, panujš obecnie wasi wrogowie, Niszczyciele. Sšdzicie, że wam nie zagrażajš? Uważacie, że broń biologiczna dostatecznie chroni was przed nimi? Dzi, moi drodzy, ta broń jest wystarczajšca. Ale jutro już nie będzie! A wy wszak istniejecie zawsze. Chcecie wiedzieć, co wydarzy się jutro? Czym skończy się wasze zawsze?
Niszczyciele doskonale wiedzš, że istota żywa do was nie dotrze. Wobec tego wcale nie próbujš. O swoje dzi możecie być spokojni. Musicie jednak pamiętać
o tym, że Zływrogi majš jednš wspaniałš zaletę, której wam całkowicie brak. Cechę szalenie dla was gronš. Osišgnęlicie doskonałoć i spoczęlicie na laurach. W gruncie rzeczy zajmujecie się jedynie tym, aby wspaniały dzień dzisiejszy przedłużyć we wspaniałš wiecznoć. Oni natomiast rozwijajš się i nieustannie doskonalš. Sšdzicie, że głoszona przez Wielkiego Niszczyciela idea przekształcania organizmów w mechanizmy jest tylko pustym słowem? Nie, to cel ich pracy. A jak sami wiecie, pracować potrafiš!
 A teraz  kontynuowałem  mogę opisać, o Niemiertelni, co czeka was jutro. Setki okrętów wroga zjawiš się przy waszych kordonach, a wy wystrzelicie salwę promieniowania biologicznego. Tylko że tym razem gwiazdoloty będš bezpiecznie sunšć naprzód, gdyż na żadnym z nich nie będzie ani jednej żywej komórki. Nie wierzycie mi? Zaprzeczacie możliwoci istnienia rozumnych mechanizmów? My jednak widzielimy już automaty, wprawdzie na razie żywe, ale których mózg zastšpiony został czujnikami przekazujšcymi polecenia obcego mózgu znajdujšcego się z dala od nich. Oto realna perspektywa przyszłoci: gigantyczny sterujšcy rozum na jednej z odległych, niedostępnych gwiazd i automaty wykonawcze połšczone z nim precyzyjnie zaszyfrowanymi falami. Co was wtedy czeka? Nie wiecie? To również wam powiem, moi
przyjaciele!
Znaczna liczba niemiertelnych zginie już w czasie pierwszego ataku i ci jeszcze będš mieli szczęcie! Najcięższy los czeka tych, którzy pozostanš przy życiu. Na wasze wspaniałe planety zwalš się ciosy grawitacyjne. W pyt zamieniš się wasze doskonałe miasta i cudowne parki. Taki kurz, płynšcy jak woda, widzielimy na Sigmie, w Pleja-
dach. Ale przed unicestwieniem planet zostaniecie spętani łańcuchami i bezduszne automaty pognajš was w niewolę.
Takie jest wasze jutro! Znacznie lepsze od waszego pojutrza. Żywy, niemiertelny niewolnik martwego me-chanizmu-gospodarza, który wysysa z niego soki. Wieczny lokaj maszyny, wiecznie spełniajšcy jej zachcianki. A zapewniam was, że maszyna będzie miała zachcianki. Głupie, bezmylne, nielogiczne. Zachcianki te niewolnik będzie musiał...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin