Nowy1(1).txt

(21 KB) Pobierz
Sergiej Sniegow Ludzie jak bogowie tom 

W Perseuszu





W Perseuszu

Wszystko powtórzyło się, wszystko stało się inne.
Poprzednim razem leciałem na Orę czujšc się jak odkrywca. Gwiezdny wiat, połyskujšcy na półkulach ste-reoekranu był dziewiczo jasny. Teraz mknęlimy przetartš drogš w grupie dziesištków statków lecšcych za nami i przed nami. Spieszyłem na Orę. Nie chciałem już być gwiezdnym turystš, pragnšłem być żołnierzem największej armii, jakš kiedykolwiek wystawiła ludzkoć, i spóniałem się na punkt zborny!
 Nie rozumiem cię  powiedziała Mary marszczšc swe szerokie brwi, kiedy utyskiwałem na zwłokę wywołanš tym, że na jednym ze statków wykryto jakie uszkodzenie. Pięćdziesišt gwiazdolotów straciło przez to prawie miesišc.  Nikt bez ciebie do Perseusza nie poleci, czemu więc się denerwujesz? I czyż piękno straciło co przez to, że już raz się nim zachwycałe?
 Takie piękno przestaje zaskakiwać  mruknšłem. Siedzielimy w sali obserwacyjnej wpatrzeni w Aldebarana, który cišgle się nie powiększał.
Mary ma wiele wspólnego z Wierš, chociaż zewnętrznie nie jest do niej podobna. W każdym razie posługujš się tš samš suchš, prostolinijnš logikš, którš zwykło nazywać się kobiecš.
 Piękno jest doskonałociš, czyli szczytem tego,
czego się pragnie i oczekuje  powiedziała Mary głosem MUK.  Upragniona i oczekiwana niespodzianka  to brzmi bezsensownie...
 Zgodzisz się chyba, Wiero...  ugryzłem się w język.
 Widziałam twojš siostrę jedynie na stereoekranie  powiedziała ze miechem Mary  a ty już nie po raz pierwszy nazywasz mnie jej imieniem. Mylisz się za wtedy, kiedy nie masz racji i zamierzasz się usprawiedliwiać... Prawda?
Pocałowałem jš. Jest to chyba jedyna czynnoć nie wymagajšca uzasadnienia lub usprawiedliwiania się.
Nie pomogło. Mary powiedziała z wyrzutem:
 Sšdziłam, że będziesz moim przewodnikiem na gwiezdnej trasie. Niegdy wyprawy nowożeńców nazywano podróżami polubnymi. Odnoszę wrażenie, że cię ta nasza polubna podróż znużyła.
Musiałem wyprowadzić jš z błędu. Zaczšłem przypominać sobie wszystko, co wiem o gwiazdach, opowiedziałem o locie do Hiad i Plejad.

Tym razem Ora nie była samotna. Otaczały jš setki kršżowników galaktycznych, z których każdy wyglšdał jak niewielka planetka.
Witało nas tak wiele osób, że nie miałem już siły obejmować, ciskać ršk i poklepywać po plecach. Obok Wiery stał Romero, jak zwykle elegancki i chłodno-iro-niczny. Ograniczył się do mocnego ucisku ręki i wyminšł mnie bez słowa kierujšc się ku Mary.
 Można pogratulować? Jeli się nie mylę, pani
skryte marzenia się spełniły, prawda?  powiedział tonem wręcz obraliwym.
Dawniej obawiałem się, że Mary może zakochać się w Pawle, ale teraz wydało mi się, że go nienawidzi.
 Tym razem zgadł pan, Pawle. Rzeczywicie moje najskrytsze marzenia się spełniły!
 Co to znaczy?  zapytała Wiera spoglšdajšc na mnie ze zdumieniem.  Czy co się zdarzyło?
 Tak, stało się co dla mnie bardzo ważnego!  wzišłem Mary za rękę.  Przedstawiam ci mojš żonę, Wiero.
Zawsze dziwiłem się łatwoci, z jakš niewiasty się zaprzyjaniajš. Mężczyni w podobnej sytuacji musieliby stracić co najmniej tydzień na wzajemne przyglšdanie się, badanie i sondowanie... Wiera natomiast zbliżyła się do Mary, a ta natychmiast rzuciła się w jej objęcia.
 Nareszcie, Eli!  wykrzyknęła siostra po chwili.  Cieszę się, że wybrałe włanie jš.
 Ja się też bardzo cieszę, ale nie był to najlepszy wybór!  zaoponowałem.  Informacja przepowiedziała nam rozwód w trzecim miesišcu pożycia. Wprawdzie minęło już niemal cztery...
Wiera odeszła z Mary na bok, a ja znalazłem się w objęciach przyjaciół.
Bardzo już tęga Olga z całego serca życzyła mi szczęcia, Leonid dodał do tego swoje gratulacje, Allan odgrażał się, iż nigdy nie zdradzi stanu kawalerskiego, a Lusin, patrzšc na mnie z takš czułociš, jakbym był wyhodowanym w jego instytucie skrzydlatym bykiem z ludzkš głowš, powiedział nagle:
 Chcesz podarunek? Wspaniały smok! Lataj na nim z Mary. Cudowne uczucie.
 Na ognistych smokach lata się tylko do piekła, a tam się na razie nie wybieram  odparłem.
Tymczasem nadleciał Trub wzmagajšc ogólne zamieszanie. Wydostałem się z jego skrzydlatych objęć porzšdnie pokiereszowany. Minęła co najmniej godzina, zanim chaotyczne okrzyki i wybuchy miechu zmieniły się w spokojnš rozmowę.
 Nie gniewa się pan na mnie?  zapytałem Romera.  Mam na myli mojš sugestię co do podróży na Orę...
 Jestem panu wdzięczny, Eli  odparł bez zwykłego namaszczenia w głosie.  Byłem lepcem, muszę to ze smutkiem przyznać. Nasze przeprosiny z Wierš były tak niespodziewanie szybkie...
Nie mogłem się powstrzymać od ironii.
 Nie wierzę w niespodzianki, zwłaszcza szczęliwe. Dobra niespodzianka wymaga solidnej pracy organizacyjnej. Tę, jak pan pamięta, poprzedziła nasza kłótnia w lesie.
 Za to pan będzie tu miał niespodzianki przez nikogo nie przygotowane  owiadczył z przekonaniem w głosie Romero.  I to już niedługo, drogi przyjacielu.
Wiera i Mary, nadal objęte w pół, podeszły do nas. Siostra powiedziała:
 Musimy na osobnoci pomówić o wyprawie do Perseusza. Może zrobimy to zaraz?
Zdziwiłem się, czemu to Wiera musi o wyprawie do Perseusza mówić ze mnš bez wiadków, ale nie chciała mi tego wytłumaczyć.
 Pełnię obowišzki przewodnika, siostro. Mary jest po raz pierwszy na Orze.
 Przyjd więc po spacerze do mego pokoju hotelowego.
Wiera odeszła z Pawłem, za nimi ruszyli Olga z Leonidem, Osima, Allan i Spychalski  na wszystkich czekały obowišzki.
Jedynie Lusin z Trubem nie opuszczali nas ani na krok. Opiekun Anioła owiadczył, że nie uspokoi się, póki nie pokaże nam zwierzyńca przywiezionego z Ziemi. Nie chcielimy mu sprawiać przykroci i poszlimy obejrzeć wyhodowane przezeń dziwadła.
Samych pegazów była co najmniej setka  czarnych, pomarańczowych, żółtych, zielonych i wielobarwnych. Co najmniej setka uskrzydlonych koni, wojowniczo rżšcych, wzbijajšcych się w powietrze i lšdujšcych...
Trub ze skrzyżowanymi na piersiach skrzydłami obserwował hałaliwy, niespokojny tłumek.
 Cóż to za głupie stworzenia?  powiedział wreszcie.  Nie umiejš ani pisać, ani czytać, nie umiejš nawet mówić po ludzku!...
W pierwszym roku swego pobytu na Ziemi Trub opanował alfabet, a przed odlotem na Orę zdał egzamin z programu szkoły podstawowej, do którego wchodzi elementarna teoria materii i rachunek różniczkowy oraz szeregi Ngoro. Na Orze Anioł urzšdził dla swych pobratymców szkoły. Mieszkańcy Hiad mieli, jak się okazało, nietuzinkowe uzdolnienia techniczne. Pasjonowali się zwłaszcza budowš urzšdzeń elektrycznych.
 Przecież to tylko konie, chociaż skrzydlate  odparłem.
 Tym bardziej nie mogę im wybaczyć tępoty. Mrugnšłem do Mary. Bawiło mnie, że jeden z ulubieńców Lusina oczernia innych jego podopiecznych.
Okazało się jednak, że Lusin bez protestu znosi wybryki Anioła.
 Rasista  powiedział i umiechnšł się tak promiennie, jakby Trub wychwalał, a nie mieszał z błotem pegazy.  Kult istot wyższych. Dziecięca choroba rozwoju-
Za stajniš pegazów znajdowała się woliera skrzydlatego smoka ognistego, który nas szczególnie zainteresował. Smok był tak ogromny, że przypominał raczej wieloryba niż gada. Był pokryty ognistoczerwonym, grubym pancerzem, z nozdrzy kurzył mu się dym, a od czasu do czasu tryskały z łopotem jęzory płomieni. Skrzydlaty potwór spoglšdał na nas dumnie spod półotwartych powiek. Wydawało się nieprawdopodobne, że ten ogrom może wznieć się w powietrze.
 On ma koronę!  wykrzyknęła Mary.
 Urzšdzenie wyładowcze!  owiadczył z dumš Lusin.  Spala błyskawicami. wietny, co?
Na głowie smoka istotnie rosły trzy złocone rogi, z których zeskakiwały iskierki otaczajšce paszczękę czerwonawš aureolš. Ale iskierki w niczym nie przypominały spopielajšcych błyskawic.
 Sprawd!  powiedział Lusin.  Rzuć kamień. Lub co innego.
 A czemu sam nie rzucisz? Twoje dzieło, sam więc kontroluj.
 Szkoda mi  przyznał z umiechem.  Nie mogę.
Na wylizanej Orze trudno o kamień, rzuciłem więc w smoka scyzorykiem.
Zwierzę gwałtownym ruchem obróciło głowę, błysnęło oczami i wystrzeliło z korony błyskawicę. Wyłado
wanie dosięgło nożyka jeszcze w locie i zamieniło w obłoczek plazmy. Zaraz potem druga błyskawica trafiła mnie prosto w pier.
Gdybymy, podobnie jak wszyscy mieszkańcy Ory. nie byli chronieni indywidualnymi polami, z pewnociš zostalibymy olepieni wyładowaniem, a ja sam rozleciałbym się na strzępy.
 Może trzy błyskawice naraz  powiedział z zachwytem Lusin.  W trzech kierunkach. Nazywa się Gromowładny.
 Nie chciałbym walczyć z Gromowładnym w powietrzu!  wykrztusił zaskoczony Anioł.
Sšdzę, że Trub nie tyle się przestraszył, ile pozazdrocił smokowi jego gronej broni.
 Niech ci będzie Gromowładny  powiedziałem pobłażliwie.  Ale po co mamy wieć na Perseusza smoki i pegazy?
 Przydadzš się, Eli.
Nie przypuszczałem nawet wówczas, jak bardzo uzasadniona okaże się przezornoć Lusina! Wyszedłem z Mary na zewnštrz. Był wieczór, sztuczne słońce już zgasło.
 Sami!  krzyknšłem.  Nareszcie sami na Orze!
 Dotychczas bardziej zależało ci na towarzystwie przyjaciół niż na samotnoci we dwoje  powiedziała z lekkim wyrzutem Mary.
 Czyżby była zazdrosna o Lusina i Truba?  odparłem ze miechem.  Chodmy, pokażę ci Orę.
Długo spacerowalimy alejami planety, wstępowalimy do opustoszałych gwiezdnych hoteli. W czasie spaceru opowiadałem Mary, jak poznałem Altairczyków,
Wegan i Aniołów. Przeszłoć stanęła przede mnš jak żywa. Przypomniałem sobie Andre, który tu włanie dokonywał wielkich odkryć, podczas gdy ja szczerzyłem zęby, wymiewałem go, przyczepiałem się do nieistotnych błędów. Dopóki żył wród nas, zbyt nisko go cenilimy, a najwięcej w tym mojej winy.
Nagle ujrzałem łzy w oczach Mary.
 Sprawiłem ci czym przykroć?  zapytałem. Spojrzała na mnie przelotnie i powiedzi...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin