Nowy12(1).txt

(25 KB) Pobierz

Rozdział 12



Lustra to jednak osobliwy wynalazek. Nie można ich wiecznie ignorować; jak uporczywie dršżšce myli, prędzej czy póniej wyegzekwujš swoje.
Jaki czas po operacji pojawiła się Heida Trondheim. Mówiła, on słuchał. Zamienili kilka błahych zdań. Dużo było ciszy. Potem wyszła.
Jako następny przyszedł smukły Ziemianin, starszy nieco i niższy od Randżiego. Skórę miał jakby janiejszš. Podobny, bardzo podobny.
Randżi nie wytrzymał. Zapłakał i mało go obchodziło, czy aszregańskie, czy może ludzkie łzy toczy. Odmienione chirurgicznie oczy bolały go jeszcze, ale jako to przetrzymał. Zdumiony młodzieniec wyszedł. Wróciła Heida.
Wcišż musiał używać translatora, by z niš porozmawiać. Wyglšdał jak Ziemianin, może i był nim, ale operował obcym językiem. Heida miała sporo cierpliwoci.
- Czemu? - spytał.
- Bo uznalimy, że powiniene wyglšdać jak człowiek, skoro nim jeste - odparła wprost.
Odchylił głowę i zapatrzył się w sufit.
- Przyznaję, że efekt jest szokujšcy, ale wewnštrz jestem wcišż tš samš osobš co przedtem.
- Zostałe przebadany dokładniej niż jakikolwiek człowiek w dziejach. Ampliturowie przegapili jednak to i owo. Chemia ciała, niektóre szczegóły anatomiczne. Nie zmienili

wszystkiego. Wiemy już na pewno: jeste człowiekiem. Tak samo, jak ja. Randżi spojrzał z ukosa.
- No, to może powiesz mi jeszcze, czemu jako nie mam ochoty skakać z radoci?
Rozmowę przerwało wejcie Pierwszego, ubranego w obszernš bluzę i szorty. Nawet tak dowiadczonemu medykowi nie było łatwo wkroczyć samodzielnie do pomieszczenia zajmowanego przez dwoje Ziemian, potrafił jednak ukryć zakłopotanie.
Randżi otrzymał do obejrzenia cały szereg wykresów i zestawień (łatwych do sfałszowania) oraz kilka trójwymiarowych ilustracji (też podrabialnych). Starszy Hivistahm mówił przekonujšco, ale nie rozproszył wštpliwoci. Słowa to za mało, by ułożyć na nowo czyj wiat. Znacznie więcej powiedziała już Randżiemu wczeniejsza wizyta tak podobnego doń młodzieńca.
Wprawdzie niegotowy jeszcze do poważnej dyskusji, zgodził się wysłuchać szczegółowego raportu. Pierwszy uznał to za zapowied Wiktorii.
- Głowa mnie boli - poskarżył się na poczštku.
- Może boleć, usunęlimy bowiem całkiem sporo masy kostnej. Częć wykorzystalimy dla zmniejszenia oczodołów do normalnych, ludzkich rozmiarów. Z tego samego powodu możesz jeszcze odczuwać bóle w palcach. Ale to minie.
Randżi pogładził krótszymi palcami przecieradło.
- Ale po co? Czemu zadalicie sobie tyle trudu?
- Aby nie czuł się obco między swoimi - powiedziała Heida. Spojrzał na niš uważnie.
- Swoimi? A którzy to "moi"? Wy? Nie odwróciła oczu.
- Tak. My. Ja. W ten sposób łatwiej będzie wyjanić... niektóre sprawy.
- I jeszcze co. - Pierwszy znalazł sobie stosowne siedzisko. - Wszczepiony ci zespół neuronów nadal tkwi w dolnych warstwach kory mózgowej, jednak przecięlimy wszystkie łšcza między nim a resztš mózgu. Nie może już wpływać na twojš psyche.
- Rozumiem - stwierdził cicho Randżi. - To znaczy, że Nauczyciele nie będš mogli już przemawiać wprost do moich myli?
 - Krzywe zwierciadło

- Włanie. Ponadto mamy nadzieję, że to zastymuluje system obronny umysłu. Wtedy będziesz bezpieczny przed zakusami wroga.
Wroga? Kto tu jest wrogiem a kto sprzymierzeńcem? Za wiele tego na prosty żołnierski umysł, stwierdził zmęczony. Włanie, jestem żołnierzem... Dobra, ale dla kogo walczę? Kogo teraz mam zabijać?
Zrobili wszystko, co w ich mocy, aby go przekonać. Czemu wcišż odmawia? Czemu nie chce uwierzyć? Z uporu? Ze strachu? Czy zabrano mu co... a może co przywrócono? Skšd ma to wiedzieć? Jak sprawdzić?
Konfrontacja z Nauczycielem wyjaniłaby wszystkie wštpliwoci, ale na Omafil nie było ani jednego Amplitura. Trzeba znaleć inny sposób. Jednego wszakże był już pewien.
Jeli to wszystko prawda, jeli naprawdę jest Ziemianinem a nie Aszreganem, to znaczy że wszystko dotšd było kłamstwem. Całe jego życie... Wszystko.
Czy jego rodzice znali prawdę? Matka i ojciec, których tak kochał i szanował, którzy nauczyli go mówić, chodzić... Może byli tylko bezwolnymi narzędziami sterowanymi "sugestiami" Ampliturów? A jeli przez cały czas grali ponurš komedię?
Zamrugał oczami. Wyczuł, jak co ciepłego spoczęło na jego przedramieniu. Dłoń Heidy.
- Dobrze się czujesz, Randżi?
Nawet moje imię brzmi obco, pomylał.  Dziewczyna nie potrafiła wymówić go z właciwym akcentem. Pierwszy opucił fotel i na wszelki wypadek stanšł za oparciem.
- Nie będziesz agresywny? - spytał niespokojnie.
- Nie. Agresja jest mojš naturš, ale teraz jestem zbyt zmęczony.
Naukowiec przysiadł z powrotem.
- Wiesz - powiedział Randżi do dziewczyny - słucham was, ale przecież pamiętam też całe moje dzieciństwo.
- I aszregańskich rodziców - mruknęła ze współczuciem. Randżi zawahał się i skinšł potakujšco głowš. Był to ludzki gest. Wyszło mu dziwnie naturalnie.
- Dobrowolnie lub pod przymusem służyli Ampliturom - wtršcił się Pierwszy.
Mimo wczeniejszej deklaracji Randżi zapragnšł wyrżnšć medyka w zębatš paszczękę. Normalny odruch, powiedział sobie.

Ludzki odruch... Im dłużej usiłował wmówić sobie, że to wszystko tylko zły sen, tym dobitniej przeczyły ciało i emocje.
- Będzie dobrze - powiedziała Heida. - Wszystko będzie dobrze.
- Zaiste? - Czy translator odda jego lęk i niepewnoć jutra? - Przez całe życie byłem Aszreganem. Teraz chcecie przekonać mnie, że jestem człowiekiem. Nagle, od wczoraj. Cokolwiek się zdarzy, tamto zostanie.
Dziwne. Heida się umiechnęła.
- Więcej w tobie człowieka, niż mylisz, Randżi-aar.
Powtarzam, że tak nie można! To nienaukowe! Niezgodne z wszystkimi procedurami. I niebezpieczne!
- Dla kogo niebezpieczne? - spytał siwy Massud w mundurze pułkownika. Stopień był prawdziwy, jednak ostatnio oficer zajmował się nie tyle walkš, co sprawami administracyjnymi.
Obok czekał cierpliwie S'van w mundurze z naszywkami informujšcymi, że jest doradcš naukowym ze szczególnym cenzusem i uprawnieniami. Rzadka kombinacja. Dla Hivistahma wręcz absurdalna. Sam nigdy nie potrafiłby pogodzić wojny i medycyny.
Cała trójka stała na długiej i szerokiej kładce, zawieszonej niczym ptasie gniazdo na pionowej, bazaltowej cianie. Wczesny wit piękniał z każdš chwilš, jakby na przekór nastrojowi dyskutantów. Kończyła się włanie druga w cišgu roku wiosna na Omafil. Druga, złożona bowiem orbita planety powodowała liczne przyrodnicze anomalie. U stóp urwiska zieleniła się gęsta puszcza, dopiero w dali janiały pola uprawne. Na horyzoncie pobłyskiwały żółto na tle czarnych chmur wieże miasta Oumansa.
Nie do wiary, pomylał S'van, że mimo pięknego dnia cywilizowani mieszkańcy miasta Oumansa szykujš się na wojnę. Podobnie jak wszyscy towarzysze i krewni S'vana. Gdzie wysoko ponad kryształowo czystš atmosferš Omafil setki statków i okrętów wirowały w obłędnym tańcu zniszczenia. Uwielbiajšcy zmieniać wszystko w żart kudłacz nie potrafił tym razem wykrzesać z siebie ani krzty humoru.
O parę cali nad skrajem przepaci czekał na nich pusty stół. Automatyczny kelner podsunšł zaraz napoje.
- Twoja opinia zostanie wysłuchana, ale i tak niczego nie

zmieni - powiedział pułkownik i siorbnšł rozgłonie. Massudzi słynęli z wielu zalet, jednak zdecydowanie brakowało im taktu. S'van uznał, że pora interweniować. Chociaż władał i massudzkim, i mowš Hivistahmów, tym razem wolał użyć translatora.
- Przykro mi, Pierwszy, ale dowódca ma rację. Decyzja już zapadła i to na poziomie Rady. Choćbymy chcieli, niczego nie zmienimy.
- Rada nie ma tu nic do decydowania - syknšł Hivistahm z takim przejęciem, że barwne plamy wystšpiły mu na łuskach głowy. Szczęknšł melodyjnie a przygnębiajšco zębami i przygarbił się malowniczo w fotelu. Hivistahmowie rozwinęli zachowania depresyjne do rangi sztuki.
- Rozumiem, że wcišż jestecie na etapie badań wstępnych i pragnęlibycie je zakończyć - powiedział S'van z głębin brody.
- Zakończyć? Dopiero zaczęlimy! - rozpaczał Pierwszy, ignorujšc szklankę. - Pomylcie tylko! Ziemskie dziecko wychowane jako Aszregan. Przyuczone, by myleć i rozmawiać po aszregańsku, ale walczyć jak Ziemianin. Odrodzilimy w nim człowieczeństwo.
- Ale jeszcze nie człowieka - wtršcił się Massud.
- To przyjdzie z czasem. Tym bardziej jednak należy zatrzymać go tutaj, gdzie będziemy mogli mu pomagać. I dalej badać.
- Osobicie się zgadzam - przyznał S'van, próbujšc napoju.
- No, to czemu rozkazano inaczej? - spytał Hivistahm grobowym głosem. - Skšd taka decyzja? Massud odstawił naczynie.
- Ryzyko istnieje, ale stawka jest doć wysoka, by spróbować. Tak postanowiła Rada.
- Nie przywykł jeszcze do swojej nowej postaci - mruknšł medyk. - Jak powiedziałe, nie jest jeszcze Ziemianinem. Nie potrafimy normalnymi metodami przekształcić jego umysłu tak, jak przebudowalimy ciało. A ty chcesz, bymy już teraz, natychmiast przywrócili mu tymczasowo wyglšd Aszregana. Jeli Rada jednak się myli, to stracimy nie tylko tego jednego osobnika, ale i szansę, którš on sobš stanowi.
Pułkownik upił łyk. Tym razem ciszej; widać przypomniał sobie, z kim siedzi przy stole.
- Przypominam wam, że winnimy wzišć pod uwagę także zdanie zainteresowanego. Jest goršcym zwolennikiem operacji.

- To akurat biorę pod uwagę zawsze i wszędzie - sarknšł Hivistahm - ale w pierwszym rzędzie musimy myleć w kategoriach interesów Gromady.
- Moi przełożeni nie kierujš się niczym innym. Zważ, że fakt przeciwstawienia się opinii Rady zaważy na twojej osobistej pozycji. - Massud pochylił się ku rozmówcy. - Jak wiesz, Randżi-aar jest jednym z wielu prenatalnie przekształconych Ziemian. Uznalimy, że skoro pragnie wrócić między dawnych znajomych, wyjawić im mechanizm oszustwa i wszczšć rebelię, należy mu to ułatwić.
- O ile takie sš jego prawdziwe zamiary - wtršcił medyk.
- Prawda jest zawsze pierwszš ofiarš wojennej zawieruchy - zauważył pułkownik i jego towarzysze spojrzel...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin