60 Raul, niech to będzie posłowie do wspomnień, które dziś spisałeś. Przeczytałam je w nocy. To już tyle lat... Podczas tych ostatnich trzech godzin naszej pierwszej wspólnej podróży, kiedy ty, ukochany, i nasz drogi A. Bettik spaliście na pokładzie ładownika, ja zaś pilotowałam go do Taliesina Zachodniego, chciałam ci o wszystkim powiedzieć: o snach, w których byliśmy kochankami godnymi najwspanialszych poematów, o niebezpieczeństwach, które nas czekały, o snach, w których poznawaliśmy przyjaciół, grzebaliśmy przyjaciół, o smutku, który musiał nadejść, o niewyobrażalnych triumfach... Nic nie powiedziałam. Pamiętasz? Zdrzemnęliśmy się. Życie jest dziwne... Ostatnich parę godzin, które mamy sami dla siebie, koniec jednego z tych okresów, gdy jesteśmy sobie najbliżsi - koniec mojego dzieciństwa i początek związku równorzędnych partnerów - a my po prostu śpimy. I to na osobnych leżankach. Życie jest okrutne... Pozwala nam tracić chwile, których nic nie zastąpi. Byliśmy zmęczeni, mieliśmy za sobą kilka naprawdę ciężkich dni. Kiedy ładownik zaczął zniżać się nad pustynią ku Taliesinowi Zachodniemu i mojemu nowemu życiu, wyrwałam kartkę z dzienniczka - który w przeciwieństwie do większości moich ubrań przetrwał wodę i ogień - i pośpiesznie napisałam ci kilka słów. Spałeś z twarzą wtuloną w winylowe obicie leżanki, a z kącika ust ciekła ci strużka śliny. Z opalonymi rzęsami i kępą włosów na czubku głowy wyglądałeś komicznie, niczym klown zaskoczony w chwili drzemki (pamiętasz, jak później rozmawialiśmy o klownach? Podczas naszej odysei u Intruzów. Jako nastolatek widziałeś klaunów w Port Romance, ja zaś oglądałam ich w Jacktown na dorocznym Festiwalu Osadników). Maść na oparzenia, której nie poskąpiliśmy twoim policzkom, skroniom, powiekom i ustom jeszcze bardziej upodabniała cię do klowna - twarz miałeś całą biało- czerwoną. Byłeś piękny. Kochałam cię, kochałam cię w przyszłości i w przeszłości, kochałam cię wbrew granicom czasu i przestrzeni. Skreśliłam szybko parę zdań, wetknęłam ci kartkę do resztek kieszeni na piersi i pocałowałam delikatnie w kącik ust, jedyne miejsce, które nie zostało poparzone i wysmarowane maścią. Poruszyłeś się, ale nie obudziłeś. Następnego dnia ani słowem nie wspomniałeś o tej karteczce - później zresztą też nie - a ja zawsze się zastanawiałam, czy ją znalazłeś. Może po prostu wypadła ci z kieszeni, albo wyrzuciłeś ją razem z koszulą, której pozbyłeś się w Taliesinie. Autorem tych słów był mój ojciec. Napisał je kilkaset lat temu, potem zmarł, odrodził się - w pewnym sensie - jako cybryd i znów umarł jako człowiek. Nadal jednak żył, jego persona błąkała się po metasferze, aż na statku konsula, w DNA pokładowej SI, opuścił Hyperiona. Nikt się nie dowie, co na pożegnanie powiedział mojej matce, bez względu na twórczą licentia poetica, do jakiej uciekł się w „Pieśniach” wujek Martin. Słowa te zachowały się jednak na tabliczce procesora i matka do końca życia przechowywała ich oryginalny wydruk. Dobrze o tym wiem... Odkąd skończyłam dwa latka, przynajmniej raz w tygodniu zakradałam się do jej pokoju w Jacktown i czytałam wiersz na żółknącym mikropergaminie. Ten właśnie wiersz dałam ci wraz z pocałunkiem ostatniego dnia podróży, najdroższy. Spałeś. Dziś budzę cię pocałunkiem i zostawiam te same słowa. Zapytam cię o nie, gdy znów przyjdę, kiedy opowieść zostanie zakończona i rozpocznie się nasza ostatnia podróż. Co piękne, cieszyć nigdy nie przestanie: Zamiast w nicości zginąć oceanie – Będzie piękniało jeszcze bardziej; stworzy Cichą altanę, w której głowę złoży Każdy, kto pragnie śnić słodko, spać zdrowo. Adieu, Raulu Endymionie, do zobaczenia na stronach twojego pamiętnika. O, dziecko ciszy i leniwego czasu, Leśny historyku, który potrafisz wyrazić Najsłodszym rymem kwiecistą opowieść: Jakaż to w liście spowita legenda ci towarzyszy, O bogach, śmiertelnikach, czy jednych i drugich, W Tempe czy w Arkadii? Cóż to za ludzie? Cóż za bogowie? Cóż za dziewice płoche? Cóż to za pościg szalony? Cóż za walka? Co za dzwoneczki i piszczałki? Jakaż to dzika ekstaza? Życzę ci, ukochany, byś śnił słodko i spał zdrowo.
sunzi