W połowie drogi - Bohdan Petecki.pdf

(1334 KB) Pobierz
1080104333.051.png
BOHDAN PETECKI
W POŁOWIE DROGI
WARSZAWA . CZYTELNIK 1971
1080104333.062.png 1080104333.073.png 1080104333.084.png 1080104333.001.png 1080104333.002.png 1080104333.003.png 1080104333.004.png 1080104333.005.png 1080104333.006.png 1080104333.007.png 1080104333.008.png 1080104333.009.png 1080104333.010.png 1080104333.011.png 1080104333.012.png 1080104333.013.png 1080104333.014.png 1080104333.015.png 1080104333.016.png 1080104333.017.png 1080104333.018.png 1080104333.019.png 1080104333.020.png 1080104333.021.png 1080104333.022.png 1080104333.023.png 1080104333.024.png 1080104333.025.png 1080104333.026.png 1080104333.027.png 1080104333.028.png 1080104333.029.png 1080104333.030.png 1080104333.031.png 1080104333.032.png 1080104333.033.png 1080104333.034.png 1080104333.035.png 1080104333.036.png 1080104333.037.png 1080104333.038.png 1080104333.039.png 1080104333.040.png 1080104333.041.png 1080104333.042.png 1080104333.043.png 1080104333.044.png 1080104333.045.png 1080104333.046.png 1080104333.047.png 1080104333.048.png 1080104333.049.png 1080104333.050.png 1080104333.052.png 1080104333.053.png 1080104333.054.png 1080104333.055.png 1080104333.056.png 1080104333.057.png 1080104333.058.png 1080104333.059.png 1080104333.060.png 1080104333.061.png 1080104333.063.png 1080104333.064.png 1080104333.065.png 1080104333.066.png 1080104333.067.png 1080104333.068.png 1080104333.069.png 1080104333.070.png 1080104333.071.png 1080104333.072.png 1080104333.074.png 1080104333.075.png 1080104333.076.png 1080104333.077.png 1080104333.078.png 1080104333.079.png 1080104333.080.png 1080104333.081.png 1080104333.082.png 1080104333.083.png 1080104333.085.png 1080104333.086.png
ROZDZIAŁ I
Ann Thorson usiłowała balansować, uginając nogi w ko-
lanach, ale ściągnięta potężną siłą runęła na podłogę, pokrytą
w tym miejscu jedynie cienką warstwą pianolitu. Zdążyła
wyrzucić przed siebie ramiona i unieść nieco głowę, kiedy
statkiem targnęła nowa seria wstrząsów. Potton, który
rozluźnił uchwyty swojego fotela chcąc przyjść jej z pomocą,
poleciał do przodu, odbił się od ściany tuż pod głównym
ekranem neuraksa i pochwyciwszy poręcz siedzenia Batuzowa,
zawisł w powietrzu. Jego nogi opisały szeroki łuk, trafiając po
drodze w prawy bark Leny Sakadze. Twarz Leny skurczyła się z
bólu, ale jej krzyk zginął w piekielnym jazgocie czujników i
zgrzycie powłoki. Mogło się zdawać, że jakieś gigantyczne
kleszcze drą na wąskie pasy cały korpus rakiety.
Nagłe wszystko ucichło. Jeszcze trwali bez ruchu, kurczowo
zaciskając palce na poręczach i uchwytach, oszołomieni i
potłuczeni, przygotowani na najgorsze.
Ekrany zajaśniały spokojnym, równym blaskiem, błękitne
oko wariomatu wypłynęło na środek tarczy, cyfry i linie w
okienkach automatów nawigacyjnych, które przed chwilą
pędziły jak oszalałe stapiając się w migocące pasy, zwolniły,
jakiś czas jeszcze falowały, wreszcie przystanęły.
Usłyszeli głos pilota, Andrzeja Batuzowa. Cały czas podawał
współrzędne. Jego słowa tonęły dotychczas w straszliwym
hałasie.
– zero i osiem, dwadzieścia jeden,
– zero i siedem, dwadzieścia jeden,
– zero i sześć, dwadzieścia,
– zero i pięć, dwadzieścia,
– zero i cztery, dziewiętnaście,
– zero i cztery...
Automaty sterownicze wyrównały tor lotu, jednak rakieta
ospale, jakby niechętnie reagowała na ich manewry.
Zero i cztery – wartość wychylenia przestała się zmniejszać.
– Zostaw, Andrzeju, nie trzeba – powiedziała Ann – jesteśmy
na torze.
Piotr porównał wskazania automatów.
– Odrzuciło nas o cztery stopnie od płaszczyzny orbity
lądowania – powiedział. Pochylił się nad pulpitem neuraksa Za
chwilę w głównym ekranie ujrzeli obraz kontrolny węzłowych
połączeń systemu napędowego i układu nawigacyjnego statku.
– Łączność?
– W porządku – odpowiedział Batuzow. – Kamery całe,
rozrząd działa sprawnie.
– Poczekaj, pomogę ci – Potton wstał, spojrzał podejrzliwie
w okienka wskaźników i pochylił się nad Ann, ciągle jeszcze
klęczącą na podłodze. Podtrzymał ją, ulokował w fotelu
nawigatora i sięgnął po paczuszkę z opatrunkiem
uniwersalnym.
– Jak się czujesz?
– Już dobrze, dziękuję – Ann nadrabiała miną, ale
równocześnie zaciskała wargi z bólu. Była dotkliwie po-
turbowana, nad okiem twarz zaczynała już puchnąć.
Lena Sakadze, cybernetyk, sekretarka naukowa Instytutu
Kaukaskiego rozcierała drętwiejący bark.
– Co to mogło być?
– Nie spuszczałem wzroku z ekranów – powiedział Andrzej.
– Ani neuraks, ani czujniki do ostatniego ułamka sekundy nie
sygnalizowały żadnych przeszkód. Potem, oczywiście, zaczęły
się miotać jak opętane, ale myślę, że raczej pod wpływem
piekielnego tańca statku, niż jakichkolwiek impulsów z
zewnątrz.
– Ciekawa jestem, czy odczuliście to tak samo jak ja –
odezwała się Ann. – Kiedy leżałam na podłodze wydawało mi
się, że słyszę uderzenia w spód rakiety. Jakby z dołu do nas
strzelano...
– Może to były salwy powitalne. A ludzie mówią, że na
Marsie nie ma cywilizacji – zażartował Batuzow.
Nikt nie odpowiedział,
Potton spoglądał w czarno-niebieskie ramki wskaźników i
tarczę wariomatu. Ann i Lena odruchowo pochyliły się nad
ekranami kamer, wycelowanych w powierzchnię planety.
Horyzont wypełniała ogromna, wklęsła tarcza Marsa. Tylko
niewielka jej część błyszczała w słońcu, jak gigantyczne,
rogalikowate zwierciadło. Cała niemal widoczna powierzchnia
czwartej planety układu słonecznego tonęła w mroku.
Od trzech godzin przygotowywali się do lądowania. Od trzech
godzin w czołowych ekranach błyskały sinozielone płomienie,
wyrywające się z wylotów silników hamujących. Ciśnienie na
powierzchni Marsa jest dziesięciokrotnie mniejsze od
ziemskiego. Na skutek małej siły przyciągania gęstość
atmosfery nie maleje z wysokością tak szybko, jak na naszej
macierzystej planecie. Na wysokości dwustu dwudziestu
tysięcy metrów, na jakiej leciała teraz rakieta, ciśnienie
atmosferyczne było znacznie większe niż na tej samej
wysokości nad ziemią. Dlatego z taką uwagą śledził kierownik
ekspedycji, Piotr Potton, astrofizyk, aparaturę kontrolną
silników hamujących.
– Trzeba by przeanalizować to, co się nam przydarzyło... –
powiedziała niezdecydowanym głosem Ann.
– Konfrontacja? – podchwyciła Lena. – Zaczynaj, Piotrze.
– Później. – Potton, wpatrzony w ekran, manewrował
przyciskami w pulpicie neuraksa.
– Za cztery minuty będziemy nad biegunem. Zeszliśmy
trochę za szybko w czasie tego tańca. Na następnej orbicie
możemy już być za nisko. Popatrzcie w dół. Tutaj będziemy
lądować. Andrzeju, sprawdziłeś wyrzutnie?
– Wszystko gotowe.
– Uwaga – będę podawał czas.
Potton wpatrzył się w różowy prostokąt z boku ekranu, w
którym widniał model planety. Dokoła spłaszczonej kuli
nawijały się czarnymi niteczkami kolejne orbity drogi,
przemierzanej przez ich statek.
W momencie, kiedy wirujący powoli model globu do tknął
białym biegunem skrzyżowanych w środku pola
współrzędnych, Piotr zaczął liczyć:
– siedem,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin