Marcin Czynszak - Piętno.txt

(40 KB) Pobierz
MARCIN CZYNSZAK

pi�tno

W g��wnej sali niewielkiego zameczku kasztelana by�o 
zimno. Ch�odny jesienny wiatr wciska� si� wszystkimi 
szczelinami. Opatulony grubym p�aszczem w�adyka siedzia� na 
rze�bionym krze�le, kt�re lubi� nazywa� tronem. Ponuro 
obserwowa� zmarzni�tych wielmo��w, zasiadaj�cych po obu 
stronach ci�kiego sto�u, przy kt�rym zwykli zbiera� si� na 
radach. Wielmo�e setnie si� nudzili, kontempluj�c rozwieszone 
na �cianach zakurzone sztandary, zdobyte na zapomnianym 
wrogu i drzemi�cych gwardzist�w opartych o halabardy. W 
sali panowa�a cisza, przerywana czasem kaszlni�ciem lub 
westchnieniem. Czekali.
Kasztelan z uwag� obserwowa� drog� p�omyczka 
zachodz�cego s�o�ca, kt�ry wpad� do sali przez w�skie okno. 
Kiedy promyczek mozolnie dotar� do okutych drzwi sali 
narad, w korytarzu rozleg�y si� dalekie kroki i brz�k blach. 
Gwardzi�ci ockn�li si� i wypr�yli, wielmo�e wymienili 
porozumiewawcze spojrzenia. Wkr�tce kroki ucich�y. Zebrani 
us�yszeli z korytarza kilka cichych s��w i ci�kie odrzwia 
skrzypi�c otwar�y si�. Stary kasztelan uni�s� si� z trudem, 
zerwali z miejsc wielmo�e. Wszystkie zwr�cone w kierunku 
drzwi oczy nagle zmru�y�y si�. Promyk w�druj�cy po matowej 
powierzchni drzwi natrafi� na g�adk� i wypolerowan� blach� 
zbroi, rozb�yskuj�c z ca�� moc�. W tej jednej chwili stoj�cy w 
drzwiach wysoki, jasnow�osy rycerz o stalowych oczach 
wyda� si� zebranym istot� z innego, lepszego �wiata.
- Zaszczyt to dla nas wielki go�ci� najwi�kszego z 
paladyn�w kr�lestwa, pogromc� smoka - powita� przyby�ego 
kasztelan. - S�awa twoja, panie, opowie�ci o twej odwadze i 
sile twego miecza dawno ju� dotar�y i na nasz� odleg�� od 
stolicy prowincj�.
- Nie dla s�awy walcz� ze z�em i wszelkimi jego dzie�ami - 
mocnym g�osem odpar� rycerz. - A smoka, panie w�adyko, 
nie da si� pokona� mieczem, cho�by mocarnym i �wi�tym. 
Sercem czystym dokona� tego mo�na i umys�em nieugi�tym, 
na chwa�� dobra.
Wielmo�e ciekawie spogl�dali na �yw� legend� kr�lestwa 
- paladyna Lucisa. Zaiste, gotowi byli uwierzy� we wszystkie 
traktuj�ce o nim opowie�ci: jak to na czele zast�p�w 
kr�lewskich zwyci�a� trzykro� liczniejszego wroga, jak z 
dwoma innymi rycerzami odzyska� �wi�te relikwie zagrabione 
przez barbarzy�skich nomad�w ze wschodu, jak wreszcie 
sam wkroczy� do jaskini starego, z�ego smoka w G�rach 
Krwi, aby po trzech dniach wyj�� stamt�d jako zwyci�zca. 
Tak, teraz wierzyli, �e on m�g� tego dokona�. Na jego twarzy 
wida� by�o zdecydowanie, w oczach si��, w g�osie brzmia�o 
dobro. Gdy tak sta� opromieniany blaskiem zachodz�cego 
s�o�ca, oni - obwieszeni z�otymi �a�cuchami, bogato odziani, 
starzy i otyli - czuli si� przy nim mali i �mieszni. To, co by�o 
dla nich ca�ym �yciem, a wi�c intrygi na prowincjonalnym 
dworze, nowe i stare �ony, nieudane dzieci, z trudem 
zdobywane pieni�dze, nieustannie powi�kszany maj�tek - 
wszystko blad�o wobec tego rycerza, kt�ry �ycie po�wi�ci� 
Idei.
Go�� zaj�� miejsce u szczytu sto�u, pozostali tak�e usiedli, 
kasztelan ci�ko osun�� si� na swoje krzes�o.
- Czemu zawdzi�czamy twoj� wizyt� w naszej prowincji, 
panie? - zapyta�.
- Dosz�y mnie s�uchy, �e tu uszed� z�oczy�ca i odmieniec 
Morthir, zwany tak�e Jaszczurem. - Czy to prawda? - 
odpowiedzia� pytaniem Lucis.
Kasztelan westchn�� w duchu. A jednak o to chodzi�o. 
Mia� nadziej�, �e Jaszczur szybko i cicho przejedzie przez jego 
krain�, aby schroni� si� na zim� w p�nocnych g�rach. 
Tymczasem szykowa�o si� co� wi�kszego. W�adyka nie chcia� 
k�opot�w.
- Tak, panie - odpar� Lucisowi. - To zapewne on i jego 
kompania. Przybyli od po�udnia jaki� tydzie� temu. Z�upili 
chyba ze dwie wsie i jednego kupca... Nic wielkiego.
- Nic wielkiego?! - �achn�� si� rycerz. - A co na to twoja 
dru�yna?!
Kasztelan skurczy� si� na my�l o kilkudziesi�ciu ospa�ych 
osi�kach, kt�rzy ju� kilka lat nie mieli �adnego zaj�cia poza 
piciem, �arciem i ob�apianiem karczemnych dziewek. 
- No c�, zb�jcy... uszli im - sk�ama� i odwr�ci� wzrok 
nie mog�c wytrzyma� spojrzenia paladyna. - Ale s� na twe 
us�ugi, panie.
- To zbyteczne - rzek� Lucis - przywiod�em w�asny 
oddzia�.
- Je�li wolno, panie - zdoby� si� na odwag� jeden z 
wielmo��w - czemu� to tak znamienity rycerz zajmuje si� 
�ciganiem zwyk�ego zbira i infamisa?
- Morthir nie jest zwyk�ym zbirem - zgromi� Lucis 
pytaj�cego. - By� kiedy� rycerzem, ale w swej dumie porwa� 
si� na co� straszliwszego, ni� m�g� sobie wyobrazi�. Zmierzy� 
si� z besti�, z t� sam� besti�, kt�r� bogowie pozwolili mi 
pogromi�. On okaza� si� za s�aby. Odt�d �yje w nim smok. 
Morthir nie jest ju�... cz�owiekiem. To wcielone z�o. Dlatego 
go �cigam.
- Czy to prawda, panie, �e jego twarz pokry�a si� �usk� i 
�e ma gadzi j�zyk? - spyta� podniecony wielmo�a.
- Takie rzeczy powiadaj� pijane obie�y�wiaty po 
karczmach.  Ich pytaj o bzdury, kupcze - uci�� paladyn. - 
Wyruszam za nim o �wicie. Przy�lijcie mi przewodnika.
Lucis wsta�, sk�oni� si� lekko kasztelanowi i wyszed� z sali. 
Wielo�e milczeli jak zakl�ci.
- Zaraz podadz� wieczerz�... panie - cicho powiedzia� 
stary kasztelan, ale rycerz nie m�g� go ju� us�ysze�.
Morthir potrz�sn�� g�ow�, odp�dzaj�c z�e my�li i przys�oni� 
r�k� oczy, a w�a�ciwie oko - lewe, bo prawego, ukrytego pod 
czarn� przepask�, prawie nikt nigdy nie ogl�da�. Ostri, jego 
m�ody, dwudziestodwuletni s�uga, by� jednym z nielicznych, 
kt�rym si� to uda�o i mimo to �yli nadal. Teraz patrzy� z 
niepokojem na swego pana, kt�ry przez ostatnie lata bardzo 
si� zmieni�. Wysoki i barczysty Morthir zgarbi� si� i przygas�. 
Na twarzy pojawi�y si� zmarszczki i bruzdy, w kr�tkich 
czarnych w�osach -  pasma siwizny. To ju� nie by� ten dumny 
niespe�na trzydziestoletni szlachcic i rycerz, kt�rego zna� Ostri 
jeszcze trzy lata wcze�niej. Teraz, szczeg�lnie w swoim 
zniszczonym kubraku i czarnym p�aszczu, pod strugami 
zimnego deszczu wygl�da� na starego, zm�czonego herszta 
rozb�jnik�w, kt�rym przecie� by�, skonstatowa� z rozpacz� 
s�uga.
- Wie�ci! On ma dla nas wie�ci! - g�o�no szydzi� �ysy 
Krijja, jeden ze szpetniejszych cz�onk�w bandy Jaszczura. - 
Czy pos�uchamy jego wie�ci, zanim poder�niemy mu spasione 
gard�o? Patrzcie, zla� si� ze strachu.
- Zabij go, niepotrzebnie tracimy czas - warkn�� Hers 
No�ownik.
- Nie... panie, b�agam... nic... nic im nie powiem... 
przysi�gam... wie�ci... panie... dla was... -  be�kota� 
p�przytomny ze strachu poborca, kt�rego zdybali we wsi na 
jego robocie. Kl�cza� teraz w ka�u�y na �rodku pustego placu. 
Zebrani doko�a ch�opi w ciszy obserwowali ry�ego, 
�ysiej�cego urz�dnika. Krew ciek�a mu z rozbitego nosa i ust, 
kapi�c na zielon� kurtk� i w b�oto. Pr�bowa� podejmowa� 
�ysego pod nogi, ale ten ze z�o�ci� kopn�� go w brzuch 
odrzucaj�c w ka�u��. Hers wyj�� n�.
- Zostaw! - rozkaza� Morthir. - Niech m�wi. M�w, 
cz�owiecze, a ciekawie, je�li chcesz jeszcze po�y�.
Krijja i Hers natychmiast odst�pili. Czasy 
niepos�usze�stwa i bunt�w w bandzie sko�czy�y si� dawno. 
Wszyscy widzieli, jak Jaszczur walczy. I zabija. Poborca 
�ypn��  z dzik� nadziej�.
- �cigaj� was, panie... Jaszczurze. Do dziedziny naszego 
kasztelana jecha� rycerz Lucis ze sw� dru�yn�. Pono� za 
wami. Pewnikiem wczoraj dotarli - nerwowo zerkn�� na 
przebijaj�ce zza chmur, nisko stoj�ce poranne s�o�ce.
- Ilu? - kr�tko spyta� Jaszczur.
- Nnie wiem... Gadaj�, �e ze dwa tuziny.
Ostri zas�pi� si�. Nie �udzi� si�, �e licz�ca czterna�cie g��w 
banda mia�aby szanse w otwartym starciu z dwoma tuzinami 
kr�lewskich knecht�w. Pozostawa�o to, co zawsze - 
ucieczka.
Imi� rycerza Lucisa przypomnia�o Ostriemu, dlaczego tu 
si� znalaz� i co go tu przywiod�o. Przypomnia�o mu chwile 
najwi�kszego strachu, jaki prze�y�. Zb�jowanie po go�ci�cach 
nie by�o dla niego niczym nowym. Od dzieciaka by� 
z�odziejem. Pi�� lat temu znalaz� miejsce w bandzie takiej, jak 
ta. Szcz�cie mu sprzyja�o i polubi� to �ycie, bo nie zna� 
innego. Kiedy� jednak - dok�adnie cztery lata temu - jego 
banda wpad�a w zasadzk� stra�y kr�lewskiej. Po�ow� bandy 
stra�nicy ut�ukli od razu, pozosta�ych mieli publicznie 
powiesi� w stolicy, ku przestrodze, bowiem Ostri i jego 
kamraci mieli na sumieniu ci�kie zbrodnie. Ostriego od 
stryczka uratowa� kaprys znacznego szlachcica i wielkiego 
rycerza imieniem Morthir. Ten to cz�owiek za�yczy� sobie 
mie� zb�jc� za s�ug� i por�czy� za niego p�katym mieszkiem 
z�ota. Ostri nigdy nie dowiedzia� si�, dlaczego, ale by� na sw�j 
spos�b honorowy, nie znikaj�c przy pierwszej okazji, 
przeciwnie, wiernie s�u��c nowemu panu, dbaj�c o jego 
zbroj�, bro�, dogl�daj�c koni. Ze zdziwieniem spostrzeg�, �e 
to lepsze �ycie ni� rzezimieszka, s�u�ba bowiem nie by�a 
specjalnie ci�ka. Towarzyszy� Morthirowi w ka�dej podr�y i 
wyprawie, dwakro� walczy� u jego boku przeciw takim samym 
ludziom, jak dawni kamraci z go�ci�ca. By� te� przy nim na 
ostatniej wyprawie w G�ry Krwi trzy lata temu. Pami�ta�, jak 
ufny w sw� nieprzeci�tn� si�� i niesamowit� zr�czno�� Morthir 
samotnie ruszy� do odleg�ej jaskini, aby zabi� smoka. Ostri ba� 
si�. Nie tyle chodzi�o mu o rycerza, ale wiedzia�, �e gdy jego 
zabraknie, to on, Ostri - niechybnie da g�ow�. Stra� kr�lewska 
nie zapomnia�a o nim, bynajmniej. Pami�ta� go szczeg�lnie 
jeden z setnik�w, kt�rego c�rk�... hm, potraktowali kiedy� 
do�� brutalnie, nawet jak na obyczaje zb�jeckie. Dlatego Ostri 
ba� si�, gdy Morthir nie wraca� przez kolejne trzy dni, 
zw�aszcza �e jedyn� drog� ucieczki przez g�rk� �cie�k� 
zagradzali nieprzychylni pocztowi. Namawia� ich, by poszli 
sprawdzi�, co sta�o si� z panem. Odpowiedzi� by�o ponure 
milczenie. Ale on bardziej ba� si� �mierci pewnej - stryczka, 
ni� niepewnej (bo w ko�cu kto widzia� smoka?). Dlatego 
Ostri, najwi�ksza kanalia w orszaku rycerza Morthira, okaza� 
si�  jedynym, kt�ry wyruszy� na pomoc swojemu panu.
- Co z nim zrobi�, Jaszczurze? - przerwa� te rozmy�lania 
ostry g�os Hersa.
- N...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin