Thomas Brezina
"Żadnych chłopaków! Wstęp tylko dla czarownic!:
Sposób na braci"
eBook dzieki: Princess_Of_Darkness_
Rodzina Dzióbków - co sądzi o niej Lissi:
Tinka - potrafi być fajna, ale czasami zachodzi za skórę.
Grit - ma wszystko pod kontrolą, tata słucha jej jak dziecko!
Stan - Mister Cool, bo nie spycha mnie z krzesła.
Thorsten - bez pamięci zakochany dzikus.
Rodzina Piwczyków - co sądzi o niej Tinka:
Boris - mój przyszły ojczym, robi oczy jak zakochane cielę.
Lissi - prawdziwa bomba, będzie moją przybraną siostrą.
David - ma tylko jedną wadę: jest chłopkaiem!
Frank - tak jak Stan ma tylko połowę mózgu.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Siedem wrzasków
Od sześciu dni Piwczykowie i Dzióbkowie mieszkają pod jednym dachem.
Od sześciu dni nie ma już dwóch rodzin - zamiast tego jest wielka rodzina.
Od sześciu dni każdy poranek rozpoczyna się przeraźliwym krzykiem Tinki.
Jednak siódmego dnia powinno być już inaczej. Tinka tak sobie przynajmniej postanoiwiła. Aby o tym nie zapomnieć, napisała nawet karteczkę, którą przykleiła na radiu z budzikiem. Kiedy o siódmej rano radio się włączyło i jakiś męski głos zaczął zawodzić coś w rodzaju: "Love jeajeajea" , Tinka skierowała swoje pierwsze spojrzenie na karteczkę: NIE WPADNIJ W ZASADZKĘ!!!!!!! - npisane było wielkimi zielonymi literami, a na końcu widniało siedem wykrzykników.
- Lissi, wstawaj! - zawołała Tinka w stronę drugiej części pokoju. Lissi, która jeszcze do niedawna była jej największym wrogiem, spała sobie teraz obok w hamaku. Spod kołdry wystawało tylko kilka jej byjnych loków.
- Liiiiiiiiiiiiiiiisssssssssiiiiiiiiiiiiii! - wrzasnęła Tinka.
Odpowiedzią była poduszka, która z rozpędem przeleciała przez pokój i wylądowała przy łóżku, przy nogach Tinki, przewracając co najmniej sto pluszowych maskotek.
- ...jeszcze ciemno! - usłyszała Tinka kwękanie zaspanej Lissi.
W rzeczywistości zaopwiadał się wspaniały czerwcowy dzień, a przez wysokie balkonowe drzwi wdzierały się już złote promienie słońca.
- Ja wstaję! - oświadczyła Tinka i przesunęła palcami po swoich długich blond włosach.
- Jeśli o mnie chodzi... - zabyrczała Lissi i naciągnęła sobie na głowę kołdrę.
"Nie wpadnij w zasadzkę! Nie wpadnij w zasadzkę! Nie wpadnij w zasadzkę!" - przypominała sobie Tinka, kiedy odkrywała miękką kołdrę.
Zanim zdjęła nogi z łóżka, spojrzała na podłogę. W sobotę stała tam miednica z lodowatą wodą. Tinka w nią trafiła i wrzasnęła.
Zanim włożyła kapcie, dokładnie je wytrzepała. W niedzielę znalazła w środku małe, piszczące, futrzne kulki, które wyglądały jak myszy. Oczywiście, przestraszona zaczęła krzyczeć.
Do tej pory w ten piątkowy poranek wszystko przebiegało bez zakłoceń. Następną przeszkodą były drzwi, które otwierały się na zewnątrz, na korytarz. Tinka nacisnęła ostrożnie klamkę i jeciutko je uchyliła. Nie miała ochoty dostać po głowie konstrukcją puszek po napojach, jak to się zdarzyło w poniedziałek.
Tym razem puszek nie było! Tinka chciała już odetchnąć z ulgą, lecz na to było zdecydowanie za wcześnie. Wolnymi, niepewnymi krokami skradała się w kierunku łaienki. Nie szła jednak po kolorowym dywanie, który leżał na środku koryrtarza. We wtorek coś strzeliło, kiedy na niego weszła, bo nadepnęła na kapiszony.
Z dołu z kuchni, dobiegał stukot naczyń. Pan Piwczyk, który był ciągle jeszcze tylko tatą Lissi i jej jej braci, ale w przyszłości miał zostać ojczymem Tinki i jej braci, przygotowywyał śniadanie.
- Nie usiądę na krześle przy stole w kuchni - powtarzała sobie Tinka.
W środę leżała tam prukająca poduszka i jej dźwięk sprawił, że Tinka głośno krzyknęła, podskakując w górę.
Doszła do łazienki. Tym razem bez szczególnych przygód. Chciała nacisnąć klamkę, lecz w ostatniej chwili cofnęła rękę. Nogą podrzuciła kapeć, złapała go i dopiero nim nacisnęła klamkę. Wczoraj, w czwartek, klamka była podłączona do prądu i Tinka została nim lekko porażona. Nie chciała, by to niemiłe wydarzenie teraz się powtórzyło.
Nie mogła tego pojąć. Była w łazience i do tej pory ani razu nie krzyknęła.
Łazienka była oczywiście zalana wodą, a lustro wyglądało jakby ktoś popruszył je śniegiem. Małe i duże plamki na lustrze byłly mieszaniną pasty do zębów iśliny, rozprowadzoną tak, jakby ktoś pluł tym przez zęby.
Umywalka wysmarowana była świeżą zieloną pastą do zębów i oklejona włosami. Na podłodze leżały wilgotne ręczniki, a w ppowietrzu unosiła się dusząca mieszanka dezadorantów (zgodnie z reklamą "dla twardego mężczyzny") i wody toaletowej, które tak naprawdę należały do pana Piwczyka.
Łazienka rodziców znajdowała się na parterze. Zapach wody toaletowej można było wyjaśnić tylko tym, że ktoż po kryjomu przyniósł z dołu zielony flakon. Czy pan Piwczyk go szukał?
- Pfuj! - prycjnęła Tinka i wzięła do ręki drugi kapeć, używając teraz obu jka obcęgów.
Nie chcąc dotykać ręczników palcami, przeniosła je za pomocą kapci do kąta.
Szybko wyszorowała zęby i weszła pod prysznic. Wieczorem nie miała czasu, żeby umyć włosy. Ponieważ chciała, by były lśniące jak jedwab, musiała się nimi teraz zająć. Z prysznica popłynęła parująca woda, a Tinka z rozkoszą wyginała się pod jej strumieniem. Najbardziej lubiła, kiedy woda pryskała prosto na twarz. W jednym z czasopism mamy wyczytała, że jest to dobry masaż twarzy, a oprócz tego zapobiega powstawaniu wyprysków. Wystawiła więc twarz pod prysznic, jakby to było słońce.
Z zamkniętymi oczami sięgnęła po butelkę z szamponem, którą z łatwością rozpoznałą po długiej szyjce. Podniosła kciukiem klapkę i wylała odrobinę płynu na dłoń. Energicznie rozprowadziła go po włosach.
"Tak dobrze potrafię to robić, że powinnam występować w reklamie" - pomyślała.
Zaraz jednak przypomniała sobie o swoim małym brzuszku, którego nie znosiła. Nigdy nie widziałą takiego u modelek z reklam.
Jednak w ten piątek szampon miał jakąś inną konsystencję. Nie pachniał też kokosem i brzoskwinią, tylko jakoś inaczej. I był taki... lepki.
Tinka zrobiła krok na przód odsunęła sięod prysznica i otworzyła oczy. Spojrzała na swoje ręce, badawczo potarła coś białego, co się do nich kleiło, powąchała i krzyknęła!
Drzwi do łazienki były lekko uchylone, a dwóch chłopców czekało już w anpięciu na tem moment. Wydając triumfalne okrzyki, zaśmiewali się, podskakiwali i klaskali z radości.
Tinka wrzasnęła:
- Trzeba was zemleć na karmę dla psów!
W pośpiechu zaczęła szukać przedmiotu, którym mogłaby rzucić w stronę drzwi. Jedyne, co znalazła, to wystrzępioną myjkę. Zamoczyła ją w wodzie i rzuciał z impetem w kierunku drzwi, które ponownie się uchyliły. Myjka z głośnym plaśnięciem trafiła w cel.
Nie był to jednak cel, o jaki Tince chodziło.
- Czasami jesteś kompletnie stuknięta! - warknęła rozczochrana istota, która w tym momencie weszła do łazienki.
- Zamorduję cię! - eksplodowała Tinka za zasłoną prysznica.
- Masz na myśli mnie? - Lissi ziewnęła i podniosła z podłogi myjkę.
Odsunęła zasłonę tak gwałtownie, że kółeczka, na których wisiała zadźwięczcały.
- Zamorduję swojego brata i twojego przy okazji też! - wykrzykiwała Tinka, pokazując jej butelkę od szamponu.
Lisssi nawet na nią nie spojrzała.
- Co ja mam z tym wspólnego?
Tinka wymachiwała butleką jak maczugą.
- Wlali tu balsam do ciała! Rozumiesz, balsam do ciała! A ja wtarłam to sobie we włosy!
- No to teraz będziesz potrzebowała tego! - Lissi podała jej niebieską butelkę z białym napisem: BALSAM DO CIAŁA.
W butelce nie było, niestety, szamponu, byłą pusta. Tinka z wściekłością rzuciała nią o ścianę.
- Hej, takie napady złości są moją specjalnością - przypomniała jej Lissi i stojąc przed lustrem, pokazała język.
- Proszę, przynieś mi szampon od mamy - poprosiła Tinka.
Lissi skinęła główą, ,otworzyła drzwi i głośno zawołała:
- Grit, możesz przynieść na górę szamopn?
- Przecież u was musi coś jeszcze być! - dobiegł ją z dołu głos pani Dzióbek.
Była ona mamą Tinki, a za kilka tygodni miała wyjść za mąż za pana Piwczyka i tym samym zostać macochą Lissi.
- W tym domu są stworzenia, które nie miały szczęścia urodzić się kobietami i dlatego też nie mają mózgu! - odkrzyknęła Lissi.
Zdumiona Tinka aż gwizdnęła z podziwu. Doceniła, że Lissi tak wcześnie rano wypowiedziała takie mądre zdanie. Dotąd o tej porze tylko się awanturowała.
- Te bezmózgie stworzenia znowu zrobiły kolejny ze swoich idiotycznych kawałów. Twoja córka ma we włosach masę tłuszczu - kontynuowała Lissi.
Pół minuty później pojawiła się Grit Dzióbek, przynosząc zbawienny szampon. Chaos w łazience nie był w stanie jej zaskoczyć.
- Mamy w domu truciznę? - zapytała Lissi swoją przyszłą macochę tak naturalnym tonem, jakby chodziło o cukier.
- Truciznę? - Pani Dzióbek skrzywiła usta.
- Wiesz przecież, że Tinka i ja często mamy różne zdanie, ale zgadzamy się w jednym, że problem chłopaków najlepiej rozwiązałoby morderstwo!
Lissi stała z założonymi rękami, opierając się o umywalkę, i mówiła tak poważnym tonem, że nawet Tinka wierzyła w każde jej słowo.
Pani Dzióbek punktualnie o ósmej musiała być w banku, gdzie pracowała jako doradca finansowy. Ponieważ w ciągu kilku ostatnich miesięcy jej droga do pracy stała się torem przeszkód pomiędzy placami budów, potrzebowała więcej czasu.
- Porozmawiamy o tym... dzisiaj wieczorem! - powiedziała w pośpiechu.
- Nie ma nas! - zawołałt zgodnym chórem Tinka i Lissi.
- Ach tak, będziecie przecież... w swoim nowym domu! - Pani Dzióbek wciąż nie mogła się przyzwyczaić do tej myśli. - Ale wiecie, że najpóźniej w niedzielę o jedenastej musicie być z powrotem. A jeśli w nocy byście się bały, zadzwońcie, to po was przyjedziemy. I jeszcze jedno, nie rozpalajcie żadnego ognia. Dom jest stary, a tak łatwo wzniecić pożar. I jeszcze...
Tinka wiedziała, żę istnieje tylko jeden sposób przerwania pouczeń mamy.
- W radiu powiedzieli, żę ulica Ludwika jest rozkopana.
- O nie! - Pani Dzóbek westchnęła, posłała córce całusa, pomachała do Lissi i znikła.
Kiedy nieco później dziewczynki grzebały w swoicm pokoju w ciuchach, Lissi powiedziała:
- Jesteś urodzoną ofiarą wszystkich braci na tym świecie. Mnie nie wycięli żadnego numeru.
Tinka włożyłą sobie przez głowę swój nowy T-shirt i odparła:
- Ty też stałabyś się ich ofairą, ale zawsze dłużej śpisz. Dlatego ja wpadam we wszystkie zasadzki. - Wciśgnęła brzuch i zapięła spodnie. - Ale już więcej się nie dam. Przysięgam!
- Jak to się naywa, kiedy ktoś przysięga, a potem robi inaczej? - dobiegło ją pytanie Lissi.
- Krzywoprzysięstwo - odpowiedziała Tinka.
- Żadnych krzywoprzysięstw tak wcześnie rano! - pouczyła ją Lissi i zaczęła wyszukiwać sobie kapelusz dnia.
Na jednej z półek stały obok siebie wszystkie jej aksamitne kapelusze. Hobby Lissi było gromadzenie tych podobnych do garnków nakryć głowy, w najbardziej szalonych kształtach i kolorach. Dziś zdecydowała się na czarno-zielony model w paski, z postrzępionym rondem. Teatralnym gestem założyła go na głowę.
Zaraz potem kichnęła. Wokół jej twarzy zawirował biały kurz. Sprawdzając, co się dzieje, uniosła kapelusz i znalazła się ngle w olbrzymiej chmurze pyłu.
Tinka nie mogła się powstrzymać i wybuchnęła śmiechem.
- Udajesz babcie? - zapytała, parskając.
Włosy Lissi były zupełnie białe. Delikatny biały proszek opadał lekko i osadzał się na jej ramionach, podkoszulku i spodniach. Otrzepując się, Lissi wzbijała jeszcze wększe tumany kurzu.
- Zemsta! - zawarczała. - Krwawa zemsta!
ROZDZIAŁ DRUGI
Komu potrzebni są bracia?
W kuchni pan Piwczyk działał niczym ośmiornica, Jedną ręką podrzucał na patelni jajka, drugą wyciągał z tostera na pół przypalone tosty, jedną pakował drugie śniadanie, a drugą nalewał herbatę.
Przy okrągłym stole siedział młodszy brat Lissi David i uderzał łyżką w miseczkę, która stała przed nim. Mleko rozpryskiwało się na wszystkie strony.
- Facet, ale działasz na nerwy! - pienił się Stan i ścierał ze swojego nowego czaarnego T-shiru krople mleka.
Ostrożnie dotykał włosów, które z dużą ilością żelu zaczesane były do tyłu.
- Mleko jest dobre dla włosów - próbował żartować pan Piwczyk i otrzymał za to odpowiedznie spojrzenie.
Stan był bratem Tikni i właśnie zaprzyjaźnił się z bratem Lissi - Frankiem. Frank, podobnie jak Lissi, był rano nie do życia i zawsze wtedy nosił małe okrągłe okulary przeciwsłoneczne (przy każdej pogodzie i o każdej porze roku) oraz słuchawki na uszach. Obydwaj bracia byli o cztery lata starsi od swoich sióstr. Mały David trzymał stronę Piwczyków. Tinka miała jeszcze jednego, prawie dorosłego brata Thorstena, który studiował. Codziennie komunikował, że wkrótce zamieszka z kolegami ze studiów, ale się nie wyprowadzał, tylko rozgościł się w salonie domu, który pani Dzióbek i pan Piwczyk kupili dla swojej nowej dużej rodziny.
Stan nachylił się do Franka, który siedział obok niego, i wpychał w siebie miesznakępłatków, jogurtu i korniszonów, zdjął mu z uszu słuchawki i triumfującym tonem powiedział:
- Dzisiaj wydzierała się najgłośniej. To daje razem cztery punkty dla mnie i trzy dla ciebie.
- Co to za konkurs? - zainteresował się natychmiast pan Piwczyk.
Chłopcy milczeli jak głazy.
- Nie chcecie mi powiedzieć?
- Nie! - brzmiała jednogłośna odpowiedź.
- Aha! - Pan Piwczyk spojrzał na nich bezradnie i ponownie zajął się śniadaniem.
Drzwi do kuchni otworzyły się z imeptem i do środka jak dwie boginie zemsty weszły Lissi i Tinka. Włosy Tinki byłu jeszcze mokre i wisiały w strąkch, a Lissi była od stóp do głów pokryta białym proszkiem.
Frank i Stan spojrzeli najpierw na dziewczynki, a następnie rzucili okiem na siebie, szczerząc w uśmiechu zęby. Lisssi miała nawet wrażenie, że nastroszona fryzura jej brata Franka jest jeszcze większa niż zazwyczaj.
- Dzień dobry, moje małe czarownice! - pozdrowił je serdecznei pan Piwczyk.
Robił rzeczywiście wszystko, by rodziny jak najszybciej się zżyły, i przez cały czas starał się stwarzać dobry nastrój. Nie miał jednak pojęcia, jak trafne jest jego określenie "czarownice".
- Dlaczego się tak na nas gapicie? - zwrócił się do nich Stan, robiąc minę niewiniątka.
Tinka zmrużyła oczy w wąskie szparki, a Lissi rozłożyła ręce.
- iarka ię przebrała! - zawarczały jak dwa wyżły.
- Dzieci siadajcie szybko, za chwilę musicie wyjść, bo inaczej spóźnicie się do szkoły!
Dziewczynki usiadły posłusznie na wolnych krzesłach.
- Cha, cha ,cha, dziewczyny idą do... ho, ho, ho dziewczyny idą do zoo! - zapiał David.
- Jeszcze tego małego nam tu potrzeba - westchnęła Tinka, wznosząc oczy do sufitu.
- Wymyśl rym do zoo - poprawił Stan Davida.
- Tatusiu, muzę iść do zoo! - zawołał David.
- Nauczyliście go tego? - syknęła Lissi.
Frank i Stan uśmiechnęli się jak niewinne owieczki.
- O czym ty mówisz?
Tinka posmarowała grznkę masłem, położyła na nią drugą, posmarowała ją marmoladą i kemem czekoladowym i przycisnęła to jeszcze jedną kromką.
Stan skwitował to szyderczo:
- Sadełko, niedługo będziemy cię toczyć. - Rzucił przy tym łakome spojrzenie na kanapkę. - Wydaje mi się, że twój starszy brat musi ci pomóc w odchudzaniu. - Szybkim ruchem wyrwał jej z ręki kanpkę i ugryzł suży kęs.
Chociaż Tinka mało nie eksplodowała, udało jej się uśmiechnąć.
- Dwa razy na nią naplułam - oznajmiła. - I do tego nasmarkałam.
Stan z obrzydzeniem upuścił kanapkę. Nad drzwiami kuchni wisiał stary zegar, który co kwadrans wydawał jedno uderzenie. Kiedy wybił, Tinka zerwała się z krzesła i chwyciła przygotowany już woreczek z kanpką, jabłkiem i czekoladowym batonikiem. Nienawidziła się spóźniać. Lissi też wolała uniknąć kazań nauczycielki, więc pośpieszyła za Tinką.
- Pa, tatusiu! - Lissi pocałowała tatę w nadstawiony policzek.
Dla Tinki było na taki gest za wcześnie, więc pozostała przy pożegnaniu: "Do zobaczenia wkrótce, Boris".
- Do niedzieli! - poprawiła ją Lissi.
- No tak, do niedzieli!
Stan trącił Franka łokciem i warknął:
- One mają dzisiaj po raz pierwszy nocować w swoim nowym domu.
Bracia prawie pękali z zadrości, choć nie przyznawali się do tego.
- Idziemy o zakład, że najpóźniej o dziesiątej będą tu z powrotem, szczękając ze strachu zębami - szepnął Frank, który zdjął nawet suchawki z uszu.
Dziewczynki spojrzały na braci i dobitnie powiedziały:
- Żadnych chłopaków!
Przez całą grogę do szkoły Tinka poprawiała włosy. Z zatroskaną miną przejrzała się w wystawie sklepowej.
- Włosy wyglądają na tak tłuste, jakbym ich tydzień nie myła.
Lissi wciąż się otrzepywała i potrząsała głową jak zmokły pies. Unosiły się nad nią tumany kurzu.
- To dupki! - wściekała się. - Jeszcze im się za to dostanie. Jeszcze pożałują!
Tinka nie mogła powstrzymać się od ciętej uwagi:
- Tobie na szczęście nigdy nie przychodzą do głowy głupie kawały.
- Blondi, zamknij buzię!
Jeszcze parę tygodni temu Tinka odparowałaby natychmiast zjadliwą ripostą. Ale wiele się zmieniło. Wiedziała, że Lissi nie ma na myśli nic złego i jest tylko zwyczajnie wściekła.
W klasie dziewczynki siedziały w pierwszym rzędzie, tuż przed biurkiem nauczycielki. Nadal na środku ich ławki przyklejona była jaskrawopomarańczowa taśma, ponieważ wcześniej, kiedy się jeszcze nie znosiły, Lissi nie pozwalała przekroczyć wyznaczonej granicy.
Jak zawsze z impetem Pędziwiatr wparowła do klasy i rzuciła swoje książki na biurko. Pędziwiatr było to właściwie przezwisko pani Reingard, która uczyła matematyki i historii.
- Dzień dobry wszystkim! - zawoałała. - Wyjmijcie , proszę, zeszyt z zadaniami domowymi!
Lissi pojękiwała cicho, jakby miała bóle brzucha. Z powodu białego proszku w kapeluszu zapomniała odpisać od Tinki ostatnie zadanie.
Tinka także westchnęła. Kartki w jej zeszycie były sklejone. A Tinka była nie tylko pedantyczna, ale i czujna. Koniuszkami palców rozerwała kartki i na jasnoczerwonych leplkich plamach poczuła dźem truskawkowy.
- Zemsta! - syknęła i zazgrzyatała zębami. - Nasi bracia jeszcze tego pożałują!
- Zamieńmy ich w ropuchy! - powiedziała cicho Lissi.
- Przecież my nie potrafimy czarować! - odszepnęła Tinka.
- Mamy klucz Folfonii, a adwokat powiedział, że nasze czarodziejskie moce działają. Potrafimy więc czarować, a nasi bracia muszą w to uwierzyć
- Wiesz, jak to się robi?
Lissi pokręciła głową, zarzucając bujnymi lokami, na co siedząca za nią Elena zaczęła demonstracyjnie kaszleć.
- Rozpylasz kurz - poskarżyła się.
- A ty mnie wkurzasz - odparowała Lissi takim yonem, że Elena natychmiast wtuliła głowę w ramiona.
Pani Reingard pojawiła się obok ławki obydwu dziewczynek niczym złowieszczy cień. Spoglądała na nie z założonymi na piersiach rękami.
- Czasami chiałabym, by powrócił okres, kiedy się nie znosiłyście i nie odzywałyście się do siebie ani słowem.
- My nie chciałybyśmy - powiedziały Lissi i Tinka do siebie tak cicho, że tylko same mogły to usłyszeć, i spojrzały na siebie porozumiewawczo.
Ten piątek nie był jednak całkiem pechowy, bo nauczycielka nie sprawdzała zadania domowego Lissi ani nie zwróciła uwagi na plamy w zeszycie Tinki.
No, przynajmniej zdarzyło się coś pozytywnego.
Tinka i Lissi były jednak bardzo zdenerwowane. Lekcje kończyły się o wpół do pierwszej i wtedy rozpoczynał się weekend. Dla dziewczynek oznaczało to: popołudnie, cały dzień, dwie noce i kawałeczek przedpołudnia ...
yeniks