Alfred Cholewiński ABC chrześcijaństwa.doc

(150 KB) Pobierz
Przedmowa

Przedmowa

Gdyby w upalnym dniu podano nam, spragnionym, dwie szklanki wody informując, że w pierwszej znajduje się woda zaczerpnięta z ujścia Wisły do Bałtyku, a w drugiej - z samych źródeł Wisły, bez wahania sięgnęlibyśmy po wodę ze źródła - czystą, rokującą zdrowie.

Na szczęście podobnie reagujemy w sferze ducha - pragniemy sięgnąć po pokarm dla siebie do Pisma Świętego. W wierzących rodzi się i rośnie głód... Wiele dobrego w tym względzie uczynił Duch Święty podczas Soboru Watykańskiego II.

W tym klimacie w latach 1980-81 grupa jezuitów prowadzących ośrodki akademickie prosiła swego kolegę o. Alfreda Cholewińskiego, biblistę z wykształcenia, o pomoc. Przez dwa lata z rzędu pod koniec czerwca spotykaliśmy się w nielicznym gronie w Zakopanem u jezuitów pod Gubałówką na „Górce", by przez kilka dni słuchać wtajemniczeń w dynamikę życia chrześcijańskiego według Pisma Świętego.

Dobrze się stało, że w drugim roku naszych spotkań wykłady te zostały utrwalone na taśmie magnetofonowej. Z czasem spisał je w formie skryptu zauroczony wartością syntez duchowości biblijnej kleryk.

Całe lata ów skrypt żył i karmił wielu (zwłaszcza na „obozach biblijnych"), bezustannie powielany na ksero. To, co wartościowe, piękne i dobre broni się samo. Niegasnące powodzenie skryptu sprawiło, że upomniano się o przygotowanie go do wydania drukiem.

Bywają książki, które narodziły się tylko dlatego, że ich autorzy tego pragnęli, a czytelnicy postanawiają być bardziej ostrożni przy kolejnych zakupach. Bywają jednak książki, których „życia" pragnęli i autor, i czytelnicy. W przypadku tej książki jej Autor mógł co najwyżej z Nieba wpływać na jej narodziny. W gruncie rzeczy same jej walory powołały ją do życia drukiem. Tym samym Autor będzie mógł kontynuować swe wykłady spod Gubałówki dla spragnionych „wód życia" w Księgach Natchnionych, zwłaszcza że w jego życiu Wiara i Nadzieja już zgasły, a wybuchła Miłość.

Mieczysław Wołoszyn SJ

JEZUS NIE TYLKO OTWORZYŁ NAM NIEBO

(zawężone pojęcie Dobrej Nowiny)

Skonfrontujmy najpierw ten kerygmat (gr. keryssein - głosić, przepowiadać) z powszechnym pojęciem, jakie mają ludzie, z którymi się spotykamy.

To jest schemat, który wierni mają w głowach, a księża prezentują na ambonach i w konfesjonałach. Według tego schematu daje się rady, dokonuje się wyborów duszpasterskich.

Jaki jest ten schemat, który nie będzie naszym schematem, który będzie skonfrontowany i zastąpiony innym? Wielu wstydziłoby się do niego przyznać, ale on de facto istnieje - również w świadomości masy księży i wielu biskupów.

Można by go z grubsza opisać w ten sposób: Pan Bóg dał człowiekowi w raju życie nadprzyrodzone. Dał mu udział w swoim życiu i dał mu to, co nazywamy łaską Bożą. I człowiek miał ten dar uczynić swoim przez próbę, którą miał przejść.

Ta próba polegała na daniu mu przykazania, które jest symbolicznie wyrażone w Piśmie Świętym w formie zakazu: „Nie będziesz spożywał owoców z jednego drzewa - dobra i zła". Próba skończyła się negatywnie. Pierwszy człowiek tego przykazania nie wypełnił. Przekroczył je i wskutek tego utracił życie wieczne.

A życie wieczne miało dać człowiekowi wstęp do nieba. Miało mu zapewnić szczęśliwą wieczność z Bogiem. Teraz niebo się zamknęło i dla ludzi nie ma ratunku. Pojawił się grzech pierworodny. Jest on zawinionym brakiem życia Bożego, które miało w nas być, które miało się w nas pojawić równocześnie z narodzeniem i być przekazywane w akcie rodzenia. Tak wyjaśnia później ów dogmat Sobór Trydencki, że to miało się dokonać w sposób jakby paralelny z biologicznym, na drodze przekazywania życia.

Człowiek przekazuje teraz życie, któremu brakuje łaski Bożej. I ten zawiniony brak łaski nazywa się grzechem pierworodnym.

I dotąd interpretacja jest dobra, nie jej będziemy zwalczać. Niebo jest zamknięte i cały rodzaj ludzki znajduje się w rozpaczliwej sytuacji. Jest skazany na wiekuistą zagładę. Grzech pierworodny pokazuje swój owoc w grzechach indywidualnych, które w każdym człowieku prędzej czy później wychodzą na jaw. Tym samym człowiek jakby przypieczętowuje swój stan odłączenia od Boga, zasługując jednocześnie na wiekuiste potępienie. Z tej tragicznej sytuacji nie było wyjścia. Dlaczego?

Oto jest ta teoria, którą będziemy uzupełniać, korygować i rozszerzać jej ciasne horyzonty. Dlaczego więc nie było wyjścia? Mówi owa teoria, iż grzech pierworodny i nasze grzechy osobiste powodują nieskończoną obrazę Pana Boga. I teraz człowiek nie potrafi sam tej nieskończonej obrazy naprawić. Nie potrafi zadośćuczynić za swój grzech. Nie potrafi dać Bogu wystarczającej satysfakcji, wynagrodzenia, ponieważ wszystko, cokolwiek czyni, jest skończone. Człowiek jest istotą skończoną i każdy jego czyn ma - niestety - tylko wymiar skończony. Natomiast grzech, którym obraził nieskończonego Boga, ma wymiar nieskończony.

Dlatego człowiek jest bezradny. Choćby się nie wiadomo jak starał, nie potrafi sam wyjść z tej sytuacji. Choćby robił wszystko, co może, nie potrafi Bogu wynagrodzić; naprawić tego, co grzechem zepsuł. Nie potrafi złożyć Panu Bogu nieskończonego wynagrodzenia.

I dlatego - mówi ta teoria, która jest jakby eksplikacją dogmatu o Odkupieniu - trzeba było wcielenia Syna Bożego. Dlatego, że wcielenie Syna Bożego stwarza sytuację pojawienia się kogoś, kto jest Bogiem i człowiekiem w jednej osobie. Jako człowiek może On w naszym imieniu złożyć Panu Bogu odpowiednie wynagrodzenie, równe nieskończonej obrazie Boga, bo jest również Bogiem. Tak więc owo zadośćuczynienie ma także wymiar nieskończony. Nieskończona obraza będzie mogła wreszcie zostać zlikwidowana nieskończonym wynagrodzeniem złożonym przez Syna Bożego. Dlatego Jezus rodzi się, żyje wśród nas, składa Bogu to nieskończone wynagrodzenie, którym przez swoją śmierć krzyżową wyrównuje grzech człowieka.

Teoria ta bardzo akcentuje śmierć. Właściwie podkreśla tylko ją. Jest ona właśnie tym momentem, w którym Syn Boży w imieniu grzesznej ludzkości kładzie na szalę nieskończone wynagrodzenie, wyrównujące nieskończoną obrazę. Bóg Ojciec jest nareszcie należycie przebłagany za nasze grzechy i dlatego wielkodusznie dla ludzkości zaczyna nową erę. Podwoje niebios się otwierają. Brama jest znowu otwarta na oścież i ludzkość może w nią wejść.

To jest w tej teorii Dobrą Nowiną. Faktycznie, to także jest Dobrą Nowiną dla ludzkości. Ale tutaj ta Dobra Nowina się kończy. To, co dalej się ludziom mówi, co ludzie myślą, nie jest już Dobrą Nowiną. Dlatego, że mówi się: „Niebo jest już otwarte. Jezus już złożył za nas Panu Bogu zadośćuczynienie. No i teraz my - wszyscy ludzie - starajmy się wejść do tego nieba, bo ono jest już otwarte. Teraz nasz wysiłek przyniesie owoce. Owoce życia wiecznego".

Dlatego zaczyna się teraz to, co ludzie doskonale znają. Cały ten bagaż moralizowania. Mianowicie: „Dzieło Odkupienia dokonane. Jezus Chrystus złożył za nas Panu Bogu zadośćuczynienie. Przebłagany Bóg otworzył znowu niebo, życie wieczne jest dla nas możliwe. I starajmy się, wysilajmy się, pracujmy nad sobą. Róbmy wszystko, co możliwe. Bądź dobrym mężem, żoną... Zachowuj przykazania". Wszystko wpychamy w ten worek i kładziemy go ludziom na ramiona. Dla pociechy mówimy im: „Nie jesteś w tych sprawach sam. Bóg ci pomaga. Przecież po to ustanowił sakramenty, żeby ci w tym pomagały".

Tylko że ludzie stwierdzają pewną dziwną rzecz. Te sakramenty jakoś słabo pomagają. Chodzę do spowiedzi, przystępuję do Komunii św., a właściwie sytuacja się niewiele zmienia. Jestem właściwie taki, jaki zawsze byłem.

To jest ta teoria, która ma prawo obywatelstwa w świadomości ludzi. To jest to, od czego również często wychodzimy mówiąc o Odkupieniu; o tym, jak funkcjonuje zbawienie Boże, o co właściwie w Kościele chodzi.

Otóż o tym schemacie mówimy, że jest on co najmniej niewystarczający, niepełny. Można by tu użyć takiego porównania: Odkupienie - jako dogmat - jest to jakby wielki ocean, a ta teoria byłaby butelką, która zawiera wodę z oceanu, ale o której nigdy nie możemy powiedzieć, że nim jest. Ta teoria nie jest Dobrą Nowiną. Dobra Nowina to jest coś więcej, szerzej: coś, co naprawdę człowieka stawia na nogi; co naprawdę raduje jego serce; co daje mu perspektywę i nadzieję; co mu również daje moc.

Czego w tej teorii brakuje? Przede wszystkim, akcentuje ona tylko mękę i śmierć Pana Jezusa (bo to jest moment wynagrodzenia). Natomiast zmartwychwstanie nie ma już takich dobrych eksplikacji. Zmartwychwstanie w tej teorii schodzi do rzędu jakiegoś dowodu na bóstwo Jezusa, albo osobistej gratyfikacji, jaką Bóg Ojciec dał swojemu Synowi za trudy męki. Nie widać w niej tego, o czym mówi św. Paweł w Liście do Rzymian: On to został wydany za nasze grzechy i wskrzeszony z martwych dla naszego usprawiedliwienia (Rz 4, 25).

Jezus zmartwychwstał nie dla siebie, ale dla nas. Zmartwychwstanie jest bardzo ważne dla nas i również dla nas jest pożyteczne. Tak jak i wszystko, co się stało z Jezusem Chrystusem: Jego przyjście, życie i śmierć. Zmartwychwstanie dokonało się więc dla naszego usprawiedliwienia. W tej teorii nie widać jednak, jak się to dzieje.

Dalej, ta teoria jest bardzo jurydyczna. To znaczy, wychodzi z założenia, które nie jest biblijne, że grzech jest obrazą Boga, zniszczeniem jakiegoś abstrakcyjnego - przez Boga ustanowionego - porządku moralnego i ten porządek musi być naprawiony. Musi on być naprawiony albo przez karę grzeszników, albo przez jakiś wyjątkowy czyn. Właśnie tak, jak to Jezus zrobił swoją męką i śmiercią. Ten porządek tylko tak może być przywrócony. Ponieważ grzech jest zniszczeniem ustanowionego przez Boga porządku, jest również obrazą Boga, który jest jego twórcą. Jest ośmieleniem się do buntu przeciw Bogu, jakby pokazaniem Mu pleców. (My te obrazy bardzo antropomorfizujemy.) Tak, jak byśmy kogoś uderzyli w twarz. Ten ktoś później jest na nas śmiertelnie obrażony i musimy coś zrobić, żeby go udobruchać. Tak to wszystko rozumiemy.

Brak jest w tej teorii podejścia egzystencjalnego, które jest podejściem na wskroś biblijnym. Stwierdza ona, że ludzkość zaciągnęła ogromny dług względem Pana Boga. Przyszedł Syn Boży, który ten dług wyrównał. Ale to wszystko dzieje się ponad naszymi głowami. To mnie osobiście nie dotyczy. Ja się o tym tylko dowiaduję. Dowiaduję się, iż kiedyś - w zaraniu ludzkości - zdarzyła się ta wielka katastrofa ludzkości. Niebo się zatrzasnęło i nie było dla nas nadziei. Jednak Bóg był tak dobry, że posłał swojego Syna. I ten Syn złożył Panu Bogu za mnie wynagrodzenie. W tej chwili niebo jest już otwarte. O tym wszystkim jednak tylko się dowiaduję. Coś wydarzyło się w przeszłości, jakby ponad moja głową. Było strasznie źle, teraz jest już dobrze. Ja się tylko dowiaduję, że muszę się teraz wysilać, żeby nie zmarnować tego wszystkiego, co Bóg dla mnie zrobił, aby śmierć Chrystusa nie była dla mnie daremna. O tym się dowiaduję, ale to mnie wewnętrznie nie zmienia.

Żeby to jeszcze lepiej zilustrować, użyjmy pewnego obrazu. Otóż za nasze grzechy jesteśmy skazani na dożywotnie więzienie. Siedzimy w tym więzieniu. I teraz Odkupienie - wedle tej teorii - polega na tym, że nagle przychodzi wiadomość: „Słuchaj, Jezus Chrystus przyszedł do więzienia i powiedział: «Ja za ciebie odsiedzę! Ty wyjdź na wolność!»". No dobrze, ale jeżeli ja miałem przedtem serce złodzieja, zbója, mordercy, lubieżnika - mam je nadal. Jeszcze nic się we mnie nie zmieniło. Jestem taki, jaki byłem.

To jest Odkupienie jakby zewnętrzne, jurydyczne. Ono nie dotyka serca człowieka, nie zmienia mnie. Tymczasem czuję, że problem tkwi gdzieś w środku. Dlatego Ewangelia w powszechnym odczuciu nie jest Dobrą Nowiną.

Niby mówi się: „Ewangelia, Ewangelia - Dobra Nowina". No, kochany, pokaż mi, co jest dobrego w tej Ewangelii, którą przepowiadasz. Ty mi tylko mówisz, co mam robić. To jest uciążliwa nowina.

Większość ludzi ma właśnie takie doświadczenie. Chrześcijaństwo jest furą przykazań do zachowania, ciężkim wozem, który trzeba ciągnąć. Bóg mi w tym - podobno - pomaga, ale ja przecież czuję, że ta pomoc jest słaba, że nie rozwiązuje ona moich życiowych problemów. Nie wyprowadza mnie z grzechów, bo przecież ciągle na nowo w nie wpadam. Co więc jest? Coś tu nie gra...

Powinniśmy sobie to wszystko dobrze uświadomić, gdyż taką koncepcję zbawienia ludzie mają w głowach. Może nie jest ona jasno uświadomiona. Kiedyś zapytałem pewną dziewczynę, która co niedzielę chodziła do kościoła, a na religię uczęszczała do dwunastej klasy włącznie: „Na czym polega Ewangelia? Jak ty ją rozumiesz? Jak rozumiesz Odkupienie?". Nie umiała odpowiedzieć. Przedstawiłem jej powyższą teorię. Wtedy odpowiedziała: „No tak, no tak. Tak księża mówili". No i co jeszcze? „Nic więcej". Tak ludzie de facto powszechnie myślą.

opr. mg/aw

DWIE FUNKCJE KRZYŻA CHRYSTUSOWEGO

Zacznijmy od centrum, aby móc później wyprowadzić wnioski dotyczące naszej praktyki duszpasterskiej. Wtedy będziemy mieć zdrowy, zwarty punkt widzenia i odniesienia, na podstawie którego można by osądzić nasze prace.

Chodzi o to, aby umieć wybierać spośród tego, co życie mi oferuje, spośród różnego rodzaju możliwości, przede wszystkim to, co odpowiada mojej misji w Kościele.

Tym centralnym punktem jest pozytywny kerygmat. Popatrzmy teraz na inną funkcję Chrystusowego krzyża. Rozważmy to, co widzimy w Ewangelii św. Jana, że krzyż jest największym dowodem miłości Pana Boga. Przed grzechem, przed upadkiem człowiek mógł poznać pewne aspekty miłości Boga, ale nie był w stanie zrozumieć Jego najbardziej przepastnej cechy, jaką jest miłość do grzesznika. To stało się możliwe dopiero wtedy, kiedy pojawił się grzech.

Całe Pismo Święte jest z jednej strony ukazywaniem jak grzech coraz bardziej rozkłada, coraz bardziej niszczy kulturę ludzką i całe narody, jak drąży również wewnętrzną tkankę Izraela. Pokazuje, jak niewystarczająca jest ta prowizoryczna historia zbawienia, którą Bóg prowadził w Starym Testamencie, aby przygotować grunt na przyjście Jezusa Chrystusa.

Drugi nurt Pisma Świętego pokazuje, jak powoli objawia się miłość Boga. Dzieje się to od razu w Protoewangelii, w opowiadaniu etiologicznym, które opisuje pierwszy upadek człowieka. (Opowiadanie etiologiczne jest to opowiadanie, które pragnie wydarzeniem z zamierzchłej, niesprawdzalnej przeszłości wytłumaczyć jakiś obecny, rzeczywisty stan rzeczy, jakiś zwyczaj itp.)

Otóż cały opis raju ma charakter wybitnie etiologiczny, dlatego że pragnie wyjaśnić pewne stałe i najbardziej fundamentalne dane ludzkiej egzystencji, np. dlaczego człowiek się żeni. Odpowiedź: bo na początku Pan Bóg ustanowił małżeństwo. Dlaczego człowiek tak jest związany z ziemią, jak to widzimy w doświadczeniu? Dlatego, że Pan Bóg wyprowadził go z ziemi. Tutaj jest jeszcze w języku hebrajskim świetna gra słów: nazwa i imię człowieka jako takiego brzmi „Adam" i słowo „adam" oznacza również ziemię. Jest to ten sam źródłosłów; czyli hebrajski wyraz na określenie człowieka znaczy „glebianin", „ziemianin". I tu od razu widać jego wewnętrzny, istotny związek z ziemią. Człowiek jest z ziemi wyjęty i dla niej stworzony. Jego więź z ziemią należy również do konstytucji natury ludzkiej.

Słowem, opowiadanie to wyjaśnia, dlaczego jest tak a tak. Bo na początku było to a to... Etiologia dzieli się na historyczną i niehistoryczną. Historyczna to ta, która jako przyczynę podaje pewne prawdziwe wydarzenia z przeszłości. Niehistoryczna natomiast to ta, która wymyśla jakieś opowiadanie, żeby coś dzisiejszego wyjaśnić.

Również etiologią jest całe to opowiadanie, ukazujące skąd wzięło się zło, dlaczego panuje ono w świecie. Bo na początku stało się to a to... (W tym przypadku mamy do czynienia z etiologią historyczną, która wyczuła dobrze, co się stało na początku ludzkości.)

Dramat człowieka zrodził się z tego, że pierwszą wolną odpowiedzią na misję, którą Bóg pragnął mu powierzyć, był grzech. Człowiek zbuntował się przeciw tej misji. Postawił siebie na miejscu Boga, zamiast uznać siebie za stworzenie. Na szczęście Pan Bóg na ów grzech odpowiedział już w Protoewangelii, że ludzkości w tym stanie nie pozostawi.

W tym opowiadaniu etiologicznym są rzeczy ważne i mniej ważne, np. dlaczego wąż nie ma nóg, tylko pełza. Ponieważ był tym, który skusił pierwszego człowieka i teraz ponosi konsekwencje swego czynu. Wśród tych naiwnych, dziecięcych części etiologii, które dla nas dziś są mniej ważne, nagle pojawia się „ziarno", które przedstawia fakt ogromnej wagi teologicznej. Oto teraz Bóg ustanawia period historii, w którym będzie panowało ustawiczne zmaganie się między plemieniem Ewy - rodzajem ludzkim - a tym światem, który reprezentuje wąż. Ale ostatecznie w owej walce zwycięży rodzaj ludzki. W tym jest obietnica Boga względem człowieka: Ja ciebie nie opuszczę. Ja się tej walce przypatruję. Ja tobie w niej gwarantuję ostateczne zwycięstwo.

Dlatego dalsze rozdziały Pisma Świętego pokazują, jak Bóg powoli to realizuje. Kain i Abel - brat zabija brata. Ale zabójstwo to należy zobaczyć na tle prawa, które istniało w Starym Testamencie - prawa tzw. legalnego ścigania zabójcy przez krewnych zabitego. Nie tylko było to dopuszczalne, lecz wręcz podniesione do rangi obowiązku. Można tak powiedzieć w skrócie: zabójca nie ma prawa żyć. Tymczasem Bóg daje Kainowi jakiś znak na czole, który sprawia, że Kaina tykać nie wolno, że to prawo go nie dotyczy. Bóg go ułaskawia: ty możesz żyć.

Później przychodzi historia Lameka, w której widać, jak prawo zemsty doszło już do swojego ostatecznego paroksyzmu. Kain się pomścił siedem razy za swoją obelgę, a Lamek siedemdziesiąt siedem razy, już do najwyższej przesady.

Zauważmy, że prawa Starego Testamentu, które w naszym poczuciu są barbarzyńskie, na tle barbarzyństwa, które panowało wśród ludzkości, były ogromnym krokiem naprzód. Np. prawo zemsty (prawo talionu): „oko za oko, ząb za ząb" wyparło prawo, w imię którego za jedno oko niszczono siedem albo siedemdziesiąt siedem oczu. W Biblii Pan Bóg mówi: jedno oko wystarczy. Jest to powolne wprowadzanie ludzkości do ideału ewangelicznego. Nas to dzisiaj może gorszy, ale wtedy, na tamte czasy był, to ogromny postęp.

Dalej historia potopu przedstawia kompletne zniszczenie ludzkości do cna zdeprawowanej przez grzech. Przychodzi potop jako zapowiedź sądu eschatologicznego. Jest to typ sądu, który pokazuje, jak w wodach potopu Bóg ratuje jednego człowieka, by z niego wyprowadzić nową ludzkość.

Jest to pierwsza konkretyzacja obietnicy z raju, która mówi, że Bóg będzie zawsze ocalał w całej historii ludzkości małą resztę, by z niej stwarzać dalszą ludzkość. Ta zasada reszty będzie się przewijała przez cały Stary Testament.

Wieża Babel i pomieszanie języków. Uwaga! Pomieszanie języków to nie jest kara za grzech, ale dobrodziejstwo Boże, żeby grzech nie urósł do rozmiarów demonicznych. Dlatego Bóg mówi: wszyscy mają jedną mowę [...] A zatem w przyszłości nic nie będzie dla nich niemożliwe, cokolwiek zamierzą uczynić (Rdz 11, 6). To jest obawa, że człowiek przekroczy granice swojej natury i jego zło przybierze rzeczywiście demoniczny wymiar. Tutaj Pan Bóg dla dobrodziejstwa ludzi miesza im języki (mowę).

Żeby ludzkość wróciła do błogosławieństwa, którym się kiedyś człowiek cieszył w raju, Bóg podejmuje historię Abrahama (Rdz 12, 1-3). Jest to fragment redakcyjny włożony przez redaktora w usta Pana Boga, by wytłumaczyć sens historii, która zaczyna się w 12 rozdziale: Pan rzekł do Abrama: «Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twego ojca do kraju, który ci ukażę. Uczynię bowiem z ciebie wielki naród, będę ci błogosławił i twoje imię rozsławię: staniesz się błogosławieństwem. Będę błogosławił tym, którzy ciebie błogosławić będą, a tym, którzy będą złorzeczyli, i Ja będę złorzeczył. Przez ciebie będą otrzymywały błogosławieństwo ludy całej ziemi».

Jak wiemy, cała ta historia została opowiedziana z myślą o wszystkich narodach, by błogosławieństwo, które ludzkość utraciła, powróciło do wszystkich.

Następnie Izrael został wyprowadzony z niewoli egipskiej. I przy tej okazji Pismo Święte podaje pierwszą definicję Pana Boga, która jest dla Starego Testamentu tym, czym dla nas jest stwierdzenie św. Jana Bóg jest miłością. W Księdze Wyjścia czytamy: Przeszedł Pan przed jego [Mojżesza] oczyma i wołał: «Jahwe, Jahwe, Bóg miłościwy, litościwy, cierpliwy, bogaty w łaskę i wierność, zachowujący swą łaskę w tysiączne pokolenia, przebaczający niegodziwość, niewierność, grzech, lecz nie pozostawiający go bez ukarania, ale zsyłający kary za niegodziwość ojców na synów i wnuków aż do trzeciego i czwartego pokolenia» (Wj 34, 6-7).

Definicja ta pragnie ukazać prawdę, że w Bogu jest serce, które jest bardziej skłonne do przebaczania niż do karania. Powiedzmy, jest w Bogu jakiś hamulec, który mówi Mu, że skutki grzechu, tę truciznę, którą człowiek pije, w jakiś sposób trzeba zatrzymać i to możliwie szybko. Natomiast w świadczeniu ludziom - i to grzesznym ludziom - dobroci, miłosierdzia i przebaczenia Bóg nie ma granic. Zauważmy tu powolne odsłanianie rysu Bożej miłości, która jest miłością do grzesznika.

W historii Sędziów występuje taki charakterystyczny cykl: Naród Wybrany grzeszy i odstępuje od Boga. Jako skutek spada na niego trucizna zawarta w grzechu. Gdy jest z nią skonfrontowany, gdy musi ją pić, zwraca się do Boga i woła o miłosierdzie, o przebaczenie. Pan Bóg za każdym razem (tych cykli jest wiele) przychodzi, wzbudza jakiegoś zbawiciela-sędziego i wybawia swój naród. Bóg niestrudzenie czyni nowy początek.

Następuje wielkie wydarzenie, wielki kataklizm - niewola babilońska. Teraz nawet w Piśmie Świętym pojawiają się pytania: Czy to koniec? Czy to znaczy, że historia zbawienia cofnęła się do punktu zerowego? Czy została anulowana? Czy Bóg się nami znużył i odszedł? Tak by się mogło wydawać na podstawie logiki Przymierza, na której jest zbudowana Księga Powtórzonego Prawa.

Istnieje Przymierze, układ. Jesteśmy partnerami, mówi Bóg. Ja jestem twoim Bogiem, ty jesteś moim ludem. Ja ci będę świadczył wszystkie dobrodziejstwa (będziesz na tej ziemi wielki), a ty będziesz zachowywał Moje przykazania. Jeżeli tego warunku nie spełnisz, również Ja wycofam się z Moich obietnic. Utracisz swoją ziemię i wrócisz do Egiptu.

I tak się kończy Powtórzone Prawo. To pierwsze jego wydanie. W rozdziale 28 to ostatnie przekleństwo jest właśnie takie: „Wrócisz do Egiptu". Historia zbawienia znalazła się w punkcie zerowym. W czasie niewoli, gdy się to rzeczywiście stało, Izrael zapytuje: „Czy to koniec?". Przychodzą nowi prorocy: Deutero-Izajasz, Ezechiel, którzy mówią: Z tej śmierci, która jest czymś zasłużonym dla Izraela, mimo że Izrael nie ma żadnego tytułu do domagania się jakiegoś nowego początku, Bóg postanowił uczynić nowy początek.

Nie dla jakichś twoich zasług, nie dlatego, żeś o to Boga prosił, tylko dlatego, że Bóg obiecał Abrahamowi prowadzić tę historię zbawienia na wieki. Dlatego w czasie wyjścia i później u Nehemiasza pojawia się ta sama definicja Pana Boga wyjęta z Księgi Wyjścia, na której jest zbudowany dalszy ciąg historii zbawienia.

Szczytem objawień, w których Bóg objawia siebie, jest ukazanie miłości Jezusa Chrystusa do nas. Wszystko to, co się objawiło w Jezusie, a szczególnie - w punkcie kulminacyjnym na krzyżu.

To jest drugi aspekt krzyża: krzyż jako objawienie się Bożej miłości. Dokąd ona doszła? Jak daleko sięga? Z jednej strony jest to wyświechtany komunał, że Pan Bóg kocha grzesznika, z drugiej zaś strony w tym stwierdzeniu jest zawarta „bomba atomowa", rewolucja. Jest w nim kompletne przewrócenie tego, co sądzimy na temat miłości, jak miłość praktykujemy. Nie ma wszakże na świecie miłości do grzesznika, miłości do wroga. Grzesznik to z definicji wróg Boga. Zerwał z Bogiem. Pokazał mu plecy. Zabił w sobie życie Boże. Bóg, który w nim mieszkał, który był wewnętrznym motorem postępowania moralnego człowieka, został wygnany przez grzech. Jest to zniszczenie świątyni Bożej. Św. Paweł mówi o tym, że ten, który znieważa świątynię Boga, czyni coś najgorszego, co się może człowiekowi przytrafić.

U Żydów świątynia była czymś tak świętym, że za jej znieważenie groziła kara śmierci. Tymczasem w przypadku świątyni znieważonej w człowieku nie ma kary śmierci, tylko jest ułaskawienie. Pan Bóg wraca do grzesznika, ściga go swoją miłością. Bóg go kocha i akceptuje. I to się nie zgadza z tym, co my na świecie przeżywamy.

Zanalizujmy postępowanie ludzi. Kiedy jestem skonfrontowany z moim wrogiem, z tym, który obraził mnie czy coś święcie mojego, który mi ciągle udowadnia, że jestem głupi, że jestem nikim, który mnie stale przekreśla - nie mam do niego miłości bezgranicznej. Takiemu typkowi nie wydam się na ukrzyżowanie. Absolutnie nie. Przed takim uciekam, albo bronię się murem nienawiści. Bronię się murem jakiejś odległości, jakiegoś dystansu do niego. Bronię się murem zemsty.

Mówią, że grzesznika należy odpowiednio ukarać i wyłączyć ze społeczeństwa. Na tym rozumowaniu jest zbudowane całe nasze życie społeczne. Na tej zasadzie funkcjonują więzienia itp. Jest to dla nas czymś zupełnie normalnym. Powinny być więzienia, gdyż inaczej życie społeczne nie będzie funkcjonowało.

Wyobrażamy sobie, że w życiu między człowiekiem a Bogiem jest tak samo. A tymczasem Bóg mówi, że w tej sytuacji ma On dla nas Dobrą Nowinę. Dobra Nowina jest taka: Bóg jest światłością (1 J 1, 5).

Co to znaczy, że B...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin