Od uszu aż do czubka ogona [Z].docx

(83 KB) Pobierz

Autor: Al
Tytuł: Od uszu aż do czubka ogona
Beta: shimatta
Gatunek: romans, komedia, lekki fluff
ostrzeżenia: kocie atrybuty (uszy, ogon)
rating: +13
długość: ~25 rozdziałów;
pairing:

Spoiler: pokaż

DM/HP



Dla pewnej szczególnej osoby, której obiecałam to już dawno temu^^
Miało być wcześniej, jest teraz. To chyba jakiś znak

 

Od uszu aż do czubka ogona




I.

Musi się dostać do Hermiony. Natychmiast. Dlaczego nie wziął peleryny niewidki? Był taki głupi, głupi...
- Potter!
- M...Malfoy?!
Harry zamarł. Do portretu dzieliło go kilka metrów, jeśli tylko by skoczył, obudził Grubą Damę, a ta szybko otworzyłaby mu przejście ... ale wtedy ślizgon zdobyłby hasło. I tak źle, i tak niedobrze. Bardzo niedobrze.
- Potter. - Usta arystokraty rozchyliły się w uśmiechu. - Czy ja dobrze widzę? Masz na głowie kocie uszy?
Katastrofalnie.
- Ja, eee. - Co miał powiedzieć? Wytłumaczenie, wytłumaczenie, szybko, jakieś wytłumaczenie. Nie żeby musiał się tłumaczyć przed tym głupim ślizgonem... prefektem... który może powiedzieć McGonagall i... cholera! - To nowy projekt Freda i Georga.
Ślizgon wzruszył ramionami, i powoli przeszedł tak blisko Harry`ego, że milimetry dzieliły ich szaty przed otarciem się.
Harry nie zdążył nawet odetchnąć z ulgą, gdy szczupłe palce schwyciły jedno z uszu, i gwałtownie je potargały.
- Auć! Ty cholerny...
- Dla mnie to wygląda jak nieudana próba animagii - mruknął z zastanowieniem Malfoy, rozwierając palce.
Gryfon z trudem powstrzymał się, przed gniewnym, kocim parsknięciem, obserwując ze złością, jak Malfoy oddala się korytarzem.
Nieudana! Też coś. Przecież uszy udało mu się prawidłowo zamienić!

II.

Okrył się peleryną, i, starając się nie oddychać ruszył przez korytarz. Wiedział, że musi być bardzo ostrożny. Ostatnio ciągle natykał się na Malfoya. Pod swoim dormitorium, pod wielką salą, w sowiarni, w pobliżu Pokoju Życzeń... siedzącego na oknie tuż za załamaniem korytarza, zaledwie trzydzieści stup od wyjścia z miejsca w którym Harry jeszcze przed chwilą ćwiczył.
- Zatrzymaj się.
Potter przystanął przerażony, ale już po chwili odetchnął lekko - wyglądało na to, że Ślizgon wołał tak do swojego pióra, które ześlizgnęło się z parapetu, i upadło jakieś dwie stopy za Harrym. Nie oddychać.
Malfoy z wdziękiem zeskoczył z okna, i schylił się by podnieść swoje pióro... a przynajmniej tak to wyglądało, do czasu, gdy Harry zobaczył jak rzuca się przed siebie, by schwycić...
- Miaaaaaauuuu! - wrzasnął, czując jak jego ogon został pochwycony, ściśnięty, szarpnięty, prawie wyrwany!
- Prawie mnie oszukałeś, gdyby nie ten sunący po podłodze czarny, puszysty ogonek. - Draco pogładził jedwabistą sierść kciukiem, nadal nie wypuszczając z dłoni jednej z najdelikatniejszych i najbardziej wrażliwych części kociego ciała. - Zdejmij tą pelerynkę, albo wyrwę go i to będzie naprawdę bolało.
Właściwie już bolało tak, że Harry widział pod powiekami gwiazdy, więc z gniewem odrzucił płaszcz, i obrócił się w stronę Malfoya. Co zaowocowało niestety kolejnym, nieprzyjemnym szarpnięciem.
- Puść. Mnie. - warknął. Żałował, że nie udało mu się przemienić też zębów: miał ochotę odgryźć trzymającą go rękę.
- Oczywiście. - Malfoy wzruszył ramionami, ale wciąż nie rozwarł palców. - Zamiaucz.
- Co?
- Chcę byś zamiauczał. Wtedy cię wypuszczę.
- Ty, ty...
Malfoy zmrużył lekko oczy, powoli zaciskając palce tak, że nawet ogon szczura czułby się ściśnięty, a co tu mówić, o puszystym, długim kocim ogonie.
- Miauu.

III.

Harry z przerażeniem spojrzał na swoją rękę. Była włochata. Mięciutka. Miała PODUSZECZKI.
O Godryku o Lwim Ryku, co ja mam zrobić?
Hermiona z pewnością była w bibliotece. Co prawda, po ostatnim razie, gdy pomagała mu powrócić do w pełni ludzkiej, bezogonowej postaci, zagroziła, że to ostatni raz, ale widząc coś takiego z pewnością się zlituje. Harry naciągnął jak się tylko dało rękaw, a czubek łapy wcisnął do kieszeni. Nawet gdyby ktoś się przyglądał, nikt nie powinien nic zauważyć. Zawsze zresztą może udać, że to jakiś kolejny kawał. Wszyscy znali przecież Freda i Georga. A odkąd wyszło, że to Harry był ich cichym wspólnikiem... cóż, zawsze mógł mówić, że pomaga w testowaniu. Na wszelki wypadek lepiej jednak nie wystawiać się na publiczny widok.
Szybko pobiegł do Biblioteki. Z ulgą zauważył że Pani Pince nie ma za ladą. No tak, miała się odbyć jakaś narada nauczycielska...
- Hermiono! - syknął w stronę półek, rozglądając się wśród regałów. Nie było jej przy stolikach, ale być może skorzystała z nieobecności bibliotekarki i zawędrowała do Działu Ksiąg Zakazanych.
- Hermiono, jesteś tu? - zawołał znów.
- Twoja przyjaciółka znajduje się dwa piętra niżej, w ciasnym schowku na miotły. - Zza pleców Pottera rozległ się ironiczny głos. - Zatrzasnęli się tam z Weasleyem, jakieś dwie godziny temu.
- Co?
- Oh, nie ekscytuj się tak Potter. Są już prawie dorośli. Nikt nie zwrócił by na to uwagi, gdyby nie fakt, że zajęli ulubione miejsce Crabble'a i Goyle'a.
- Fuj!
- Też tak sądzę. - do głosu Draco wkradła się nuta oburzenia. - Ślizgoni mają specjalną rozpiskę i rezerwują ten schowek na konkretne godziny, a twoi przyjaciele wepchali się tak bez kolejki.
Nagle usta Malfoya rozchyliły się w uśmiechu.
- Czyżbyś znów przyprawił sobie ogon, że biegniesz do swojej przyjaciółki po pomoc? Uszu nie widzę ale... obróć się, daj zobaczyć...
Harry cierpliwie czekał aż Malfoy podejdzie. Gdy ręka Ślizgona prawie dotknęła tyłka Pottera, w miejscu skąd ogon powinien wyrastać, chłopak wyszarpnął łapę z kieszeni, i przejechał błyskawicznie pazurami po policzku, piersi i przedramieniu blondyna.
Tym razem to Draco wrzasnął.
Harry zaśmiał się, i pognał do Skrzydła Szpitalnego. Z pewnością nie miał zamiaru wyciągać swoich przyjaciół ze schowka, pod którym czaiła się banda rozgoryczonych Ślizgonów.
Na szczęście, pani Pomfrey miała do niego słabość.

IV.

Nie był w stanie przyznać się pielęgniarce, że dziwna zmiana wyglądu ręki to skutek niekompletnej przemiany, i pół popołudnia spędził w jej prywatnych pokojach, zażywając eliksiry przeciwsierściowe, poddając się zaklęciom modyfikacyjnym, i wreszcie wyjątkowo nieprzyjemnemu obcinaniu pazurów... paznokci. Po tym, jak wyszło na jaw, w jakich warunkach dorastał Harry, pani Pomfrey zaczęła mu na wszelkie sposoby matkować - przez co, o mało nie zarobił klapsa, próbując wyrwać rękę z jej uścisku, gdy do jego wyglądających coraz normalniej palców, zbliżyły się małe nożyczki.
Pielęgniarka wychodziła kilka razy do innych pacjentów, i za którymś razem, doszła do wniosku, że przemiana ręki mogła być skutkiem rzuconego błędnie zaklęcia. Harry domyślał się, że widocznie Malfoy musiał zgłosić się ze swoimi „obrażeniami”. Harry nie ciął go głęboko, ale, z pewnością zostały by szramy, niszczące urodę Ślizgona. Kobieta jednak nic nie powiedziała, nie próbowała też z nim poważnie porozmawiać, więc Potter doszedł do wniosku że uznała, iż obaj zostali dostatecznie ukarani a sprawa ostatecznie załatwiona.
Gdy tylko wyszedł z komnat pielęgniarki - wyczochrany, wyprzytulany, wymięty, napojony eliksirami odżywczymi, i z założonym na rękę złotoczerwonym bandażem, od razu natchnął się na Malfoya.
- Ty dupku - warknął Ślizgon, i Harry po chwili zrozumiał dlaczego. Co prawda szata na piersi rzeczywiście została jedynie rozdarta, ramię wydawało się trochę zadrapane - czuły, odrobinę koci nos wyczuł na nim leczniczą maść - ale policzek...
Widniały na nim cienkie, jasnoczerwone szramy. Bardzo widoczne szramy.
- Trzeba było nie ciągnąć kota za ogon - mruknął Gryfon, odwracając się uśmiechem.
Który zniknął już następnego dnia, gdy tylko zobaczył, jak cała chmara dziewczyn, w tym nawet kilka Krukonek, i jedna niezwykłej urody uczennica Hufflepuffu nadskakują Draco, siedzącemu przy stole z zbolała miną.
- Nie zdziwiłbym się, gdyby sam się tak poranił - mruknął Ron, widząc, że nawet kilka Gryfonek rzuciło w stronę Malfoya współczujące spojrzenia. - Ohydna fretka.
- Ohydna fretka - przytaknął Harry.

V.

Przemienił się. Całkowicie.
Czuł jak jego całe ciało drży z niecierpliwości, by wypróbować każdą nowonabytą umiejętność.
Śledzić. Skradać się. Biec.
Tak, wybiec poza Pokój Życzeń, wytarzać w pachnącej trawie...
Cóż, przecież nic nie stało mu na przeszkodzie. Była noc, Snape nadal leżał w śpiączce, Malfoy był zajęty obskakującymi go ponętnymi dziewczynami, a padający deszcz z pewnością nie nastrajał nikogo do spacerów w świetle księżyca.
Harry, czując pod sobą miękka trawę niemal zamruczał z radości. I ten zapach. Lasu. Zieleni. Zwierząt, które przypatrywały mu się z zaciekawieniem. I...
O królu wszystkich kotów, co TO za zapach?
Rzucił się w stronę niewysokiej jabłoni, mając nadzieję, że gdy tam dobiegnie, źródło przyjemnej woni nie zniknie.
- Kici, kici... - Kilkadziesiąt stóp przed nim pojawił się Malfoy trzymając pęk magicznej kocimiętki. Oczy Ślizgona rozszerzyły się lekko. - Ale jesteś dużym kotkiem!
W głosie zabrzmiał strach. Harry przypadł do ziemi, zastanawiając się, ile będzie musiał czekać, aż chłopak zrozumie jak dużego ma przed sobą kota, i zacznie uciekać. A wtedy Harry poczeka chwilę, i pobiegnie za nim, rzucając się na niego, wyrywając te ślicznie pachnące zioła, i może trochę go pogryzie, bo wciąż pamiętał, jak bolały go uszy i ogon.
Coś z tego co planował, musiało odbić się w jego oczach, bo Malfoy zachwiał się i... padł na tyłek. Harry czaił się przez chwilę, ale gdy zobaczył, że jego cel nie ucieka, stracił większość zainteresowania.
Może Ślizgon przestraszył się na tyle, że pozwoli sobie wyjąć z ręki zioła?
Harry ostrożnie obwąchując wszystko wokół, skradał się do Malfoya. Jeszcze tylko kawałeczek, zaraz jego zęby dotkną zielonego pęku i...
Miauknął, gdy coś zacisnęło się na jego szyi, i przerażony odskoczył do tył.
- Mamy oboje szczęście, że te obroże dostosowują się do obwodu szyi - mruknął Draco wstając i otrzepując szaty. Harry starał się nie ruszać, każde drgnięcie ciała sprawiało mu ból.
- Hej, spokojnie. - Dłonie Malfoya przesunęły się po napiętych mięśniach kota. Pojedynczy dotyk zmienił się w powtarzające się, ciągłe, przyjemne głaskanie, sprawiając, że po kilku minutach tych zabiegów z gardła dużego kota wyrwało się mruczenie. Harry dopiero po chwili zorientował się, że jego ciało specjalnie wygina się tak, by dłonie chłopaka dotykały najbardziej wrażliwych na pieszczoty miejsc.
Draco widząc zmianę w zachowaniu „pupila” wcisnął mu do otwartego pyska pęk kocimiętki.
Harry zamrugał.
Po czym, czując że z jego gardła wyrywa się coś pomiędzy szczekaniem a chichotem, rozgryzł zioła, rozrzucił na kilka metrów wokół siebie, i zaczął się w nich tarzać.
Gdzieś z daleka dobiegł go jeszcze radosny śmiech ślizgona, zapewne halucynacja, bo przecież ten łuskowaty gatunek uczniów umiał jedynie pogardliwie parskać.
Gdy Harry był już całkowicie zmęczony, i absolutnie szczęśliwy, jego ciało przekształciło się ludzkie, a obroża zredukowała do cienkiego srebrnego łańcuszka z kotem.
Zanim zdążył poprawić pomięte, trochę poszarpane szaty, zanim w ogóle wstał, Malfoy podszedł do niego, przyklęknął i pocałował go.
A później, korzystając z tego, że Gryfon zamarł jakby właśnie zobaczył ducha Voldemorta, spokojnie odszedł w stronę zamku.

VI.


Nienawidził go. Nienawidził. Nienawidził. Bardziej niż cokolwiek innego!
Harry stał przed lustrem, kolejny raz próbując zdjąć z szyi łańcuszek. Niestety, biżuteria opierała się temu z wyjątkową siłą, tak, jakby każde drobne ogniwo ważyło co najmniej sto funtów.
Oczywiście mógłby poprosić o pomoc Hermionę albo jakiegoś nauczyciela, i być może ową pomoc by otrzymał, ale w zamian musiałby coś dać.
Dobre wytłumaczenie dlaczego ma na sobie zaczarowany naszyjnik, z wisiorkiem, na którego odwrocie widniały inicjały Malfoya, a i sam jego wygląd wręcz krzyczał to nazwisko. Drogi. Ekstrawagancki. Piękny. Cholernie nieprzydatny, bezużyteczny, drażniący i nie do odczepienia.
Tak bardzo chciał się znów przemienić, ale oczywiście nie było to możliwe.
Malfoy był dosłownie wszędzie.
A dopóki Harry nie był pewien jaką władzę dawała Ślizgonowi ta obróżka, i w jaki sposób można by ją zlikwidować, nie zamierzał ryzykować.
Wymknięcie się ze szkoły było praktycznie niemożliwe. A przemienienie się w zamku, gdy nie był pewien ,czy nie podda się pewnym zwierzęcym instynktom - zbyt niebezpieczne.
Westchnął, naciągając na siebie pelerynę. Nic nie szkodziło mu spróbować? Może Malfoy przestał czatować na błoniach?

Udało mu się dojść jedynie na pierwsze piętro, gdy za oknem zobaczył ciemną smugę, goniącą złotą piłeczkę. Ślizgon znalazł sobie zajęcie, zamiast bezproduktywnie czaić się w ciemnościach.
Harry zaczął żałować, że nie może zamienić się w domowego kota jak McGonagal lub w króliczka.
Właściwie, dopóki nie zobaczył w lustrze że jest tym cholernym gepardem, był przekonany że będzie zwykłym, małym, czarnym kotem.
Zawrócił do pokoju.
Może kiedyś komuś znudzi się polowanie na niego.

VII.


Musiał się przemienić. Chciał się przemienić. Marzył o tym.
Jego kości bolały, błagając o stanie się choć na chwilę giętkim, sprężystym kotem, skóra swędziała, a umysł skupiał się na pojęciach: trawa, kocimiętka, tarzać się, biegać, polować.
Mógłby iść do Pokoju Życzeń, ale tam miało wstęp za wiele osób. Gdyby Harry zmieniał się w kotka, po prostu ukrył by się gdzieś tam, i albo poczekał aż wszyscy wyjdą, albo wrócił do swojej postaci i ich dyskretnie wygonił.
Na jego prośbę o „miejsce, gdzie mógłby się zamienić, nie wyrządzając nikomu krzywdy” Pokój Życzeń zmienił się w pomieszczenie pełne ogromnych klatek. Kolejne próby niestety nie przyniosły nic lepszego.
Gdzie było na tyle mało uczniów, ze bez problemu mógłby stać się na chwilę gepardem?
Błonia i Pokój Życzeń odpadały ale... Lochy! W dodatku Malfoy nigdy by nie podejrzewał czegoś tak zmyślnego.
Harry nałożył pelerynę, i przemknął w stronę królestwa którego władca spał naprawdę długim snem w Skrzydle Szpitalnym.
Sala eliksirów była duża... i pusta. Idealna.
Ściągnął okulary, nie chcąc mieć ciemnych obwódek wokół oczu i opadł na ziemię, czując jak jego ciało przemienia się. Nie miał jeszcze takiego doświadczenia jak McGonagall, więc nie wychodziło to zbyt płynnie, ale... zadowalająco.
Przeciągnął się, i ziewając obszedł całe pomieszczenie. Żałował trochę, że nie wziął tu kocimiętki. Pachniała naprawdę wspaniale i nic nie stało by na przeszkodzie, by trochę się w niej wytarzać.
Nic z wyjątkiem...
- Severusie, naprawdę nie powinieneś jeszcze wstawać...
- Spałem dostatecznie długo! - gniewny, ironiczny głos mógł należeć tylko do jednej osoby, i Harry, nawet w swojej kociej formie miał o tym doskonałe pojęcie. - Weź ode mnie te ręce!
- Chcę ci pomóc dojść do sypialni.
Gepard się wzdrygnął. Pomóc mu dojść do sypialni... czy parzyć się z nim? Ohyda!
- A ja chcę zobaczyć moją pracownię. Teraz.
- Powinieneś się położyć.
- Draconie Lucjuszu Malfoy, czy chcesz bym przeklnął twój tyłek tak, jak wtedy gdy wypiłeś całe moje wino ukryte w piwniczkach twojego ojca, oświadczyłeś się mojej przyjaciółce i zasnąłeś na moich kolanach, to...
- Trzeba było tak od razu! - kroki skierowały się ku sali, w której znajdował się Harry. Chłopak rozejrzał się z paniką. Po tym jak zatrudniony na chwilowe zastępstwo młody profesor eliksirów, wysadził połowę pomieszczenia w powietrze, z sali został usunięty nie tylko on, ale i większość znajdujących się w środku mebli. Był w pułapce.
Położył uszy po sobie, i wpełzł najdalej jak mógł do kąta, czekając aż Malfoy i Snape wejdą do sali.
Pierwszy w drzwiach pojawił się Draco, i zamarł, widząc przyczajonego do skoku geparda.
- Severusie! - Chłopak obrócił się nagle. - Całkowicie zapomniałem! Chciałbym pokazać ci, jaki prezent dostałem ostatnio od ojca.
- Myślałem że wyrosłeś już z chwalenia się prezentami - prychnął Snape.
- Ten jest inny. Zostawiłem go tu w klasie, bo wiedziałem, że pierwsze co będziesz chciał zobaczyć po przebudzeniu to pracownia eliksirów...
Harry zastanowił się, czy profesor też czuje drżenie głosu chłopaka. Rozejrzał się - w sali nie było nic, co można by nazwać prezentem.
- Kici, kici... - Draco szepnął. - Przyjdziesz do mnie, kotku.
- Ojciec podarował ci kota? - Severus odsunął Malfoya od drzwi, i zerknął do Sali. - Po co? I dlaczego musisz trzymać go tuta.... Draco!
Jakaś część Harry`ego, po części kocia a po części ludzka miała ochotę zachichotać na widok szoku malującego się na twarzy mężczyzny. Animag wysunął się lekko z półcienia, wciąż przyciśnięty do podłogi. Wystarczyło by, gdyby zawarczał, oni odsunęli by się, mógłby wtedy wybiec z sali... może nie był małym kotem, ale pewnością bardzo szybkim, i zanim ktokolwiek by zareagował...
O koci królu podziemi, ten zapach.
Draco wyjął z niewielkiego woreczka kilka liści kocimiętki i ścisnął je w dłoni.
- Spokojnie Severusie, jest bardzo grzeczny i oswojony. No, podejdź tu, futrzaku.
Zachęcony Harry podpełzł bliżej i bliżej, aż jego nos znalazł się kilka centymetrów od ręki Malfoya. Nie warknął nawet gdy druga dłoń chwyciła go za obróżkę, i zmusiła do położenia się.
- Co to jest? - Snape wyglądał jakby właśnie połknął cytrynę. W całości.
Harry, zanurzony w przyjemnym zapachu, zachichotał na ten widok.
- To gepard.
- Z dwoma ogonami.
- Tak. - Draco kiwnął głową, ciągnąc Harry`ego za ucho. Kot mimo że był zajęty pachnącym ziołem, z pewnością usłyszał ciche syknięcie „ty cholerny idioto!”. - Podrap go. Lubi to.
Malfoy przyciągnął Snape'a. Gdyby Harry nie widział tego na własne oczy z pewnością by nie uwierzył. Ręka profesora zawisła kilka centymetrów nad jego futrem. Gdy szczupłe palce dotknęły jego boku zawarczał ostrzegawczo i odsunął się.
- Głupi kocie. - W głosie Malfoya zabrzmiało zdenerwowanie. - To Severus. Mój wujek. Musisz być dla niego miły!
„Albo przerobi cię na gepardzie składniki eliksirów, głupi kocie” dodało spojrzenie Draco.
Harry prychnął. Nie chciał czuć na sobie obcych rąk. Nie miały prawa go dotykać!

VIII.


Draco zapiął do obroży podany mu przez Severusa łańcuch, i pociągnął geparda w stronę swojego pokoju. Prefekci, jeśli chcieli mogli otrzymać osobną sypialnię. Ron, wolał zostać z resztą chłopców, ale Hermiona chętnie skorzystała z tego przywileju, natychmiast zawalając cały pokój książkami.
- Przez ciebie, będę musiał szybko pisać do ojca, zanim zrobi to Severus... profesor Snape! - warczał Ślizgon, kierując się do dormitorium Slytherinu. – Masz pomysł, jak mam mu powiedzieć, że podarował mi dwuogoniastego geparda?!
Harry miauknął złośliwie. Gdyby nie to zielsko, trzymane przez Malfoya, dawno by mu się wyrwał i uciekł.
Początkowo Snape od razu chciał go odesłać, jednak chłopak jakoś go przekonał, by wielki kot został w jego pokoju. W sumie Harry wcale nie był aż taki duży. Nawet Snape, oceniając go, stwierdził, że chociaż jest dosyć długim okazem, to jego boki wydają się zbyt zapadnięte, a struktura kostna zdradza, że raczej został odłowiony z miejsca gdzie sam zdobywał pokarm, i owego pokarmu nie było zbyt wiele, niż, że pochodzi z hodowli, w której regularne, obfite posiłki gwarantowały doskonałe zdrowie zwierzęcia.
Kot jedynie na to prychnął. Jeśli samotne zdobywanie pokarmu to podkradanie się do lodówki i wypatrywanie tego, co mógłby zjeść tak, by nikt nie zauważył ubytku, to rzeczywiście został „odłowiony”.
Gdy doszli do wejścia do dormitorium, Draco przywiązał go kilka metrów dalej, zostawiając trochę kocimiętki, i cicho, tak, by Harry nie słyszał podał hasło. Przeszli przez Pokój Wspólny Ślizgonów - dzięki Salazarowi, całkowicie pustemu - i Harry został zaciągnięty na wąskie schody, a po nich, do pokoju Malfoya.
- Przemień się Potter - warknął, wrzucając do płonącego ognia trzymane w ręce zioła, które spłonęły w ciągu sekundy, natychmiast uwalniając umysł Harry'ego od działania rośliny. Kłócenie się w kociej postaci nie miało zbyt wiele sensu, więc, gdy tylko Malfoy odwrócił się, dając mu odrobinę prywatności, postarał się przybrać postać człowieka.
Już po chwili, ze złością odrzucił łańcuch, pełniący rolę smyczy.
- Co ci strzeliło do głowy, by przemieniać się w jego klasie!
- Dlaczego powiedziałeś że jestem twoim kotem!
- Czemu na niego warknąłeś! Wiesz co mógł ci zrobić?!
- Jak śmiałeś pozwolić mu mnie dotknąć!
- Czemu miałeś dwa ogony!
- Dlaczego mnie pocałowałeś!
Draco zamarł. Przez chwilę wydawało się że ma zamiar coś powiedzieć, ale na jego ustach pojawił się ironiczny uśmieszek.
- Pocałowałem cię? Nie pamiętam... całuję naprawdę wiele osób, Potter.
Harry prychnął, odwracając się w stronę drzwi.
- Dziękuję za uratowanie mojej tajemnicy, Draco - mruknął złośliwie Malfoy. - Te słowa nie mogły by ci przejść przez gardło, prawda?
- Gdybyś na mnie nie polował, nie musiał bym tam łazić.
- Prawda.
Ręka Harry'ego zamarła kilka cali od klamki. Ze zdziwieniem poczuł, jak Draco przysuwa się, i powoli go całuje. Lekko. Przyciskając do jego warg swoje wargi, bez rozchylania ust, czy zetknięcia się języków. Zwyczajny, niemal niewinny pocałunek.
- Musiałem sprawdzić, czy powtórzenie tego, co podobno miało miejsce, coś mi przypomni - mruknął ślizgon, z zastanowieniem muskając palcami swoje wargi. - Ale nadal nie mogę nic skojarzyć.
Potter, nie przejmując się tym, czy ktoś go zobaczy czy nie, wypadł jak burza z pokoju Malfoya.

IX.

Kiedyś, wszędzie gdzie się ruszył był Malfoy. Teraz, wszędzie gdzie zajrzał znajdował słodycze. Prawie krzyknął, gdy otwierając podręcznik na pierwszych od kilku miesięcy, i co więcej - pierwszych po wojnie, eliksirach, wypadła z niego duża tabliczka czekolady z Miodowego Królestwa.
Podobne niespodzianki znalazł w kilku innych podręcznikach, w torbie, w kieszeniach szaty, w kufrze i w szufladzie na bieliznę. Ron kpił trochę, że znalazł sobie wielbicielkę, Hermiona sprawdziła, czy skład produktu nie uległ zmianie, a Harry czuł coraz większe rozdrażnienie.
Gdy więc napotkał w pustym korytarzu Malfoya, szybko skorzystał z okazji.
- W co ty pogrywasz? - syknął, rozglądając się. Jego przyjaciele mogli nadejść w każdej chwili, a nie miał ochoty by widzieli, że rozmawia z blond-włosym dupkiem. Zwłaszcza Ron by tego nie zrozumiał.
Draco poprawił torbę na ramieniu i westchnął.
- O co znowu chodzi?
- Słodycze.
Na wargach Malfoya pojawił się oszczędny uśmiech.
- Dokarmiam cię. Musisz trochę przytyć.
- CO?
- Snape nigdy by nie uwierzył, że nie dbam o prezent od ojca. Nie możesz być tak wychudły. Jako gepard masz prawie pięć stóp długości, a ważysz około stu-dziesięciu funtów.
Harry wzruszył ramionami.
- Moja waga nie zmieniła się podczas przemiany - zmarszczył brwi, widząc dziwny wzrok Malfoya - No co?
- Przy twoim wzroście, to jest i tak za mało.
- Jakby akurat to miało cię obchodzić!
- Nie obchodzi. - W srebrnych oczach błysnęło rozdrażnienie. - Ale nikt mi nie zarzuci, że nie potrafię zadbać o zwierzę. Choćby było gepardem.
Koty nie jadają czekolady, mruknął wieczorem Harry, nadgryzając tabliczkę. Ale on nie był kotem. I lubił słodycze.

X.


Ron prawie zakrztusił się sokiem dyniowym gdy Malfoy, ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin