Janice Kay Johnson - Wytrzymaj do jutra.pdf

(923 KB) Pobierz
Office to PDF - soft Xpansion
J ANICE K AY J OHNSON
Wytrzymaj do jutra
139341347.002.png
Rozdział 1
Wnętrze budynku nie pachniało szpitalem, ale wyglądało jak
szpital. Zbyt głośny stukot kroków na twardej, lśniącej posadzce,
długie korytarze, pomalowane na ciepły brzoskwiniowy kolor,
najwyraźniej po to, by pastelowa barwa działała kojąco na
pobudzonych i niespokojnych, zarys szpitalnych łóżek widocznych za
otwartymi drzwiami sal. Ellen Panerson szła pośpiesznie, starając się
jak najmniej widzieć i jak najmniej słyszeć. Ktoś krzyknął
przeraźliwie. Wzdrygnęła się i przyśpieszyła jeszcze bardziej. Jakiś
wyrostek, wsparty leniwie o framugę drzwi, przyglądał jej się z
aprobatą i gwizdnął prowokująco, gdy go mijała. Kątem oka
zarejestrowała jego cwaniacki uśmieszek i zaraz potem, jak przykry
kontrapunkt, usłyszała dochodzący zza innych drzwi stłumiony ludzki
jęk.
Zatrzymała się przy dyżurce pielęgniarek. Gdy uśmiechnięta
kobieta oderwała wzrok od kart chorobowych i spojrzała na nią, Ellen
starała się sprawiać wrażenie opanowanej i spokojnej.
- W czym mogę pomóc?
- Jestem siostrą Lindy Jarrett. Przyszłam na wykład dla rodzin,
ale niestety, chyba się trochę spóźniłam.
- Nie może pani tam trafić? Proszę się nie martwić, wszyscy tu
błądzą. Prosto do końca, na lewo i ostatnie drzwi po prawej. Niech
pani cichutko wejdzie i zajmie miejsce. Doktor Braden nie będzie miał
nic przeciwko temu.
- Dziękuję pani - odpowiedziała, zmuszając się do uśmiechu.
Za dyżurką pielęgniarek znajdowała się świetlica, w której
gromadka ubranych po domowemu dorosłych i nastolatków oglądała
mecz w telewizji. Niektórzy rozmawiali spokojnie lub czytali gazety,
a jeden z kibiców powiedział nagle:
- Co to za sędzia! Przecież nie było spalonego!
Czy to odwiedzający, czy pacjenci? - zastanawiała się. Wyglądali
zupełnie normalnie, ale Ellen wiedziała jak mało kto, że tego rodzaju
pozory mogą być mylące.
Ruszyła pośpiesznie korytarzem i znowu kątem oka zobaczyła
pomiętą pościel na łóżkach i wyglądające z sal szare ludzkie twarze.
Przykuwało to jej uwagę i przerażało zarazem: modliła się w duchu,
by któraś z tych przelotnie widzianych postaci nie okazała się jej
przyrodnią siostrą. Linda była dopiero od dwóch dni na oddziale,
139341347.003.png
może miała drgawki albo czuła się tak fatalnie, że na pewno nie
życzyłaby sobie, by Ellen ją w tym stanie widziała.
Podeszła do ostatnich drzwi po prawej i zatrzymała się na chwilę.
Usłyszała dochodzący ze środka, stłumiony i niezrozumiały głos,
który należał zapewne do sławnego i tak bardzo podziwianego przez
jej siostrę doktora Bradena. Jaki on się okaże? Siwowłosy i złotousty?
Uprzejmy i wywierający niezatarte wrażenie? Ellen niecierpliwym
ruchem odgarnęła jedwabiste pasma spadających jej na twarz rudych
włosów. Co to ma za znaczenie? Mała w końcu szansa, by doktor
Braden dokonał jakiegoś cudu z Lindą. Zbyt wiele było już prób, zbyt
wiele zawiedzionych nadziei. Trzeba to potraktować jak kolejne
interludium, chwilowe odroczenie wyroku. Nic więcej.
Gdy jednak wślizgnęła się do środka i cichutko przysiadła na
jednym z krzeseł w ostatnim rzędzie, wszystkie jej poprzednie
wyobrażenia na temat Bradena rozsypały się w proch. Jego głos nie
brzmiał gładko ani potoczyście; był raczej szorstki, niespokojny, ale
zarazem charyzmatyczny. Bardzo pasował do przechadzającego się
przed frontem słuchaczy mężczyzny - chociaż Ellen nigdy by nie
przypuszczała, że tak właśnie wygląda doktor Nicholas Braden,
człowiek, który, wedle zapewnień jej siostry, był nie tylko
założycielem tego szpitala, ale również wysoko cenionym autorytetem
w dziedzinie leczenia alkoholizmu.
Duży, silny mężczyzna pomagał sobie w mówieniu gestami rąk,
przypominającymi rąbanie drzewa. Jego sztruksowe spodnie były
wygniecione i pomięte, krawat miał rozluźniony, a zawinięte rękawy
równie pogniecionej niebieskiej koszuli odsłaniały potężne
przedramiona. Proste, ciemne, trochę zbyt długie włosy odgarniał
niedbałym ruchem z twarzy, która przypominała raczej twarz
robotnika portowego niż lekarza. Szerokie kości policzkowe, surowe
rysy, głębokie zmarszczki wyżłobione na policzkach - suma tych
szczegółów sprawiała, że miało się wrażenie promieniującej od niego
siły.
Przez krótką chwilę poczuła na sobie zniewalające spojrzenie
jego ciemnych oczu i odczuła to jak wstrząs elektryczny. Wiedziała
już, że ten człowiek ma do zaoferowania coś więcej niż zdawkowe
wyrazy współczucia i udzielanie bezużytecznych rad. Trwało to przez
moment, zanim zdołała się skupić na tym, co właśnie mówił:
139341347.004.png
- Alkoholik trzyma się tego przez pewien czas kurczowo, ale
stopniowo przestaje mu to wystarczać. Ukrywanie nałogu przed
otoczeniem na ogół nadal wszystko załatwia, ale coraz częściej
potrzeba uciec się do jakichś innych sztuczek. Schować gdzieś
dodatkową butelkę, ot tak, gdyby jakaś ekstra okazja... Taka zawsze
się zdarzy. Może wspaniałomyślnie zaproponować zrobienie zakupów
w drodze do domu. W ten sposób nigdy nie będziecie dokładnie
wiedzieli, ile rzeczywiście kupił wódki. Może zachęcać przyjaciół,
żeby więcej pili. Również was. Nawet własne dzieci, jeśli są
dostatecznie duże. Przecież jeśli wszyscy dookoła piją, to niczym się
od nich nie różni. Jest normalny, no nie? Wszyscy myślą, że rano
czuje się potwornie dlatego, że za dużo wypił poprzedniego wieczoru.
A to nieprawda. Czuje się potwornie, bo potrzebuje znowu się napić.
Musi się napić, choćby po to, by ukryć trzęsiączkę. I biada wam, jeśli
wejdziecie mu w drogę, w tę jego drogę do pierwszego kieliszka,
wszystko jedno, czy o ósmej rano, czy o piątej po południu, gdy wraca
z pracy.
- Nasz alkoholik dawał sobie dotąd radę i potrafił żyć jak na
nieustannym przyjęciu. Ale teraz jego tolerancja na alkohol
zmniejszyła się. Spędza coraz więcej czasu z głową w toalecie.
Czasem traci przytomność. Urywa mu się film. Bardzo was to
wszystko przeraża. - Zrobił pauzę i powiódł swoim elektryzującym
spojrzeniem po audytorium. - Znacie to wszystko, prawda?
Grupa, składająca się z rodziców i współmałżonków,
odpowiedziała pomrukiem aprobaty.
O tak! Oni na pewno to znają - pomyślała z goryczą Ellen.
Wiedzą, co to znaczy kochać kogoś, kto bardziej dba o butelkę niż o
swoich bliskich. O jej bliskich - dopowiedziała w myślach,
przypominając sobie cienki, drżący głosik swej sześcioletniej
siostrzenicy w słuchawce telefonu.
- Ciociu Ellen, ja się... ja się boję. Mamusia wymiotowała w
łazience, a teraz leży na podłodze i ma zamknięte oczy, i tak leży, i się
nie rusza, jak nasz pies, kiedy umarł, i w ogóle nie odpowiada, gdy się
do niej mówi... I ciociu, my jesteśmy głodni, ja i Patryk, bo mama nie
zrobiła nam obiadu, a teraz jest czas na kolację i zrobiłam kanapki, ale
dodałam za dużo majonezu i my nie lubimy tego sera, który jest
pokrojony, a innego nie umiem pokroić... - Najwyraźniej zabrakło jej
słów. - Ciociu Ellen...
139341347.005.png
- Już jadę, kochanie. Za pięć minut u was będę. - Starała się
uspokoić małą i nie dać jej poznać, że sama jest tym również
przerażona.
Poczuła ponowny przypływ gniewu, gdy przypomniała sobie
dziecinne łzy i małe rączki czepiające się noszy, na których
wynoszono z domu matkę Patryka i Laury. Nie po raz pierwszy
zresztą. Linda piła od szesnastego roku życia.
Wielki mężczyzna tym samym sugestywnym głosem mówił dalej,
czym to wszystko się kończy. Mówił o dolegliwościach sercowych,
marskości wątroby i syndromie wyniszczenia. O chorobie
alkoholowej.
- Czy macie państwo jakieś pytania?
Ellen siedziała z wyprostowanymi sztywno plecami, splatając
palce wspartych na podołku dłoni. Po co ona tu przyszła? Co to
pomoże Lindzie? Powinna być w domu z Laurą i Patrykiem i uczyć
się, w jaki sposób zastępować im matkę. Dzieci pozostały z nią po raz
pierwszy: poprzednio zabierała je do siebie jej matka. Ich ojciec,
mieszkający w Kalifornii, najwyraźniej się nimi nie interesował.
- Będą tu mieli jakąś psychoterapię, czy poradnictwo? - spytał
burkliwie ktoś siedzący z przodu.
Wykładowca przytaknął skinieniem głowy.
- Owszem. Ale pozwólcie, że powtórzę raz jeszcze. Nasi pacjenci
cierpią na dolegliwość fizjologiczną. Problemy emocjonalne czy
psychologiczne mają charakter wtórny. To prawda, że wielu z nich
straciło pracę, rodzinę, przyjaciół. Ale to są symptomy, a nie
przyczyny. Zachowania alkoholika, takie jak depresja, złość,
zaprzeczanie oczywistości, emocjonalna niestabilność są rezultatem
choroby. I my ich nie leczymy, bo są to tylko objawy. Staramy się
leczyć leżącą u ich podstaw fizjologiczną przyczynę choroby.
Oferujemy jakieś formy poradnictwa, gdyż mogą się one przydać
alkoholikowi w walce z chorobą, na którą skazany jest przez całe
swoje życie. Ale nie wolno jego czy jej obwiniać o to, że choruje.
Podobnie jak cukrzyka, którego zwykle nie czynimy
odpowiedzialnym za jego stan. Nikt nie robi z siebie alkoholika.
Alkoholikiem człowiek się rodzi. Jeżeli leczenie ma przynieść skutek,
musimy skończyć z myśleniem w kategoriach winy.
Ellen poczuła bolesny skurcz w żołądku i zdumiała się słysząc
własny głos.
139341347.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin