Opowieści 05 - Wieża nadziei - Margit Sandemo.pdf
(
542 KB
)
Pobierz
25165802 UNPDF
MARGIT SANDEMO
WIERZA NADZIEJI
Z norweskiego przeło
Ŝ
yła
LUCYNA CHOMICZ-Dt~BROWSKA
POL-NORDICA Publishing Ltd.
ROZDZIAŁ I
W gł
ę
bi lasu w
ś
ród połyskuj
ą
cych zieleni
ą
li
ś
ci biegła droga. Prowadziła wzdłu
Ŝ
wysokiego muru z jasnej cegły a
Ŝ
do kutej z
Ŝ
elaza bramy. G
ę
ste zaro
ś
la i drzewa skrywały przed spojrzeniami ciekawskich okazały dom, nie tłumiły
jednak dobiegaj
ą
cych stamt
ą
d wrzasków, na których odgłos nawet ptaki milkły przera
Ŝ
one.
Od strony stajni wytoczył si
ę
powóz z katafalkiem. Wo
ź
nica na moment wstrzymał konia, usłyszawszy jaki
ś
krzyk,
ale wzruszył ramionami i postanowił jecha
ć
dalej. Pragn
ą
ł jak najszybciej opu
ś
ci
ć
to miejsce.
Kornel Sack zaci
ą
gn
ą
ł aksamitne zasłony w oknie, szarpn
ą
ł jednak t
ą
k gwałtownie,
Ŝ
e urwał przymocowany u góry
pr
ę
t. Si
ę
gn
ą
ł po list, który pozostawiła mu zmarła dopiero co
Ŝ
ona. Czytał mru
Ŝą
c oczy, poniewa
Ŝ
był
krótkowidzem. Nazbyt zadufanym, by przyzna
ć
, i
Ŝ
potrzebne mu s
ą
okulary.
Za pó
ź
no odkrytam,
Ŝ
e nasze mat
Ŝ
e
ń
stwo jest tragiczn
ą
pomytk
ą
,
Ŝ
e zale
Ŝ
y Ci jedynie
na
moim
maj
ą
t
ku... Nie
dostanie si
ę
on jednak w Twoje r
ę
ce...
Aby zabezpieczy
ć
przyszto
ść
mojej córki, postanowitam,
Ŝ
e Franciszka b
ę
dzie przebywata w tym domu a
Ŝ
do chwili,
gdy osi
ą
gnie dorosto
ść
. Dom stanowi jej
wlasno
ść
, nie Twoj
ą
! Jej tak
Ŝ
e zapisalam w testamencie cały maj
ą
tek, który jednak zostanie przekazany jej dopiero
w dniu dwudziestych pierwszych urodzin. B
ę
dzie
wówczas
dorosla i dostatecznie m
ą
dra, by obroni
ć
si
ę
przed
Twymi intrygami. Zarz
ą
dca otrzyma odpowiednie
ś
rodki na utrzymanie dworu.
Testament przeslalam do pewnego biura prawni
czego
„gdzie
ś
w Europie” z zastrze
Ŝ
eniem,
Ŝ
e wolno go otworzy
ć
,
dopiero gdy Franciszka uko
ń
czy dwadzie
ś
cia jeden lat. Kiedy nadejdzie ów dzie
ń
, we dworze pojawi si
ę
adwokat,
Ŝ
eby sprawdzi
ć
, czy mojej córce nic si
ę
nie stalo. Je
ś
li si
ę
oka
Ŝ
e,
ź
e umarla, caly spadek przejmie
skarb pa
ń
stwa.
Je
ś
li za
ś
b
ę
dzie cala i zdrowa,
wówczas
otrzymasz dziesi
ęć
tysi
ę
cy forintów. My
ś
l
ę
,
Ŝ
e to odpowiednia zaplata za
Twoje „po
ś
wi
ę
cenie „.
Z powa
Ŝ
aniem Twoja
Ŝ
ona
Zita
Kornel Sack ze zło
ś
ci
ą
zmi
ą
ł list.
– Dziesi
ęć
tysi
ę
cy? Dziesi
ęć
tysi
ę
cy z wielomilionowej fortuny! I to dopiero za siedemna
ś
cie lat? Łudziła si
ę
,
Ŝ
e na
tym poprzestan
ę
? O, nie! Ale skoro tak, to poczekam! A kiedy upłynie siedemna
ś
cie lat... Ju
Ŝ
ja znajd
ę
sposób,
Ŝ
eby
zagarn
ąć
wszystko! Dzi
ę
kuj
ę
pi
ę
knie, droga
Ŝ
ono, ale nie zamierzam zadowoli
ć
si
ę
okruchami. Bez trudu poradz
ę
sobie z młod
ą
dziewczyn
ą
, która nie b
ę
dzie miała poj
ę
cia o interesach.
Nikt jej przecie
Ŝ
tego nie nauczy. Nie zdoła mi si
ę
przeciwstawi
ć
. Zostanie ukarana... Tak! Od dzi
ś
zacznie płaci
ć
kar
ę
!
Popełniła
ś
nieostro
Ŝ
no
ść
,
Ŝ
ono, nie odmawiaj
ą
c mi prawa pozostania w tym domu. Napisała
ś
co prawda,
Ŝ
e nale
Ŝ
y
on do Franciszki, ale nic poza tym. Ja nie jestem do
ść
subtelny, by zrozumie
ć
, co miała
ś
na my
ś
li. Teraz nadchodzi
mój czas, czas siedemnastoletniej zemsty. Ta smarkula... Zniszcz
ę
j
ą
, stłamsz
ę
! Dokonam tego z łat~•o
ś
ci
ą
, a
wówczas wszystko b
ę
dzie moje!
Wezwał zarz
ą
dc
ę
, który pracował u niego ju
Ŝ
od wielu lat. Był to wysoki m
ęŜ
czyzna o szczupłej twarzy, na której
malowało si
ę
okrucie
ń
stwo.
– Zwolnisz cał
ą
słu
Ŝ
b
ę
i przyjmiesz nowych ludzi, godnych zaufania! – Ponure oblicze Kornela Sacka rozja
ś
nił
zło
ś
liwy u
ś
miech. – Wiesz, co mam na my
ś
li. A zreszt
ą
sam przeczytaj list, który zostawiła mi zmarła mał
Ŝ
onka.
Zrozumiesz, dlaczego nie
Ŝ
ycz
ę
sobie, by ktokolwiek ze starej słu
Ŝ
by miał kontakt z dziewczynk
ą
. Sprawa jej
wychowania znajdzie si
ę
odt
ą
d wył
ą
cznie w mojej gestii, a ty i twoja
Ŝ
ona b
ę
dziecie mi pomaga
ć
. Bela! Franciszka
ma w tym domu pracowa
ć
. Czteroletnie dziecko szybko zapomni swe najwcze
ś
niejsze dzieci
ń
stwo, za kilka lat nie
b
ę
dzie wiedziała, kim wła
ś
ciwie jest. Nikt obcy nie pozna prawdy. Mamy przed sob
ą
siedemna
ś
cie lat na to, by j
ą
upokorzy
ć
i stłamsi
ć
. Nie wolno nam jednak jej zniszczy
ć
, musimy j
ą
oszcz
ę
dza
ć
szczególnie w ostatnim okresie.
Jaki
ś
adwokat przyjedzie j
ą
obejrze
ć
. Trzeba si
ę
do tego przygotowa
ć
. Ale mamy czas. Teraz zawołaj tu Franciszk
ę
.
Weszła po cichutku, drobna czterolatka. Wdrapała si
ę
na wielk
ą
sof
ę
, wtuliła plecami w oparcie. Jej krótkie nó
Ŝ
ki w
eleganckich bucikach, wzruszaj
ą
co bezbronne, nie si
ę
gały nawet kraw
ę
dzi wysokiego mebla.
– Gdzie jest mama? – zapytała przestraszona. Ojczym spojrzał na ni
ą
chłodno. Była
ś
liczna. Miała ciemne, l
ś
ni
ą
ce
włosy i pi
ę
kne rysy twarzy. Ubrano j
ą
niczym mał
ą
arystokratk
ę
w dług
ą
sukni
ę
ozdobion
ą
koronkami przy szyi i
r
ę
kawach, z mnóstwem halek pod spodem. Poniewa
Ŝ
ojczym nie odpowiadał, dziewczynka zawołała cieniutkim
głosikiem:
– Chc
ę
do mamy!
– Tak, pójdziesz do mamy – odezwał si
ę
Sack oschle. – Ale najpierw musisz uko
ń
czy
ć
dwadzie
ś
cia jeden lat.
Upływały lata. Zycie Franciszki od
ś
witu do
nocy wy
pełniała ci
ęŜ
ka praca. Wprawdzie dziewczynka nie marzła ani
nie głodowała, ale i nie zaznała nawet odrobiny ciepła od innych ludzi. Na co dzie
ń
spotykała jedynie zarz
ą
dc
ę
Bel
ę
i jego
Ŝ
on
ę
, osoby bardzo surowe i kompletnie pozbawione uczu
ć
, a tak
Ŝ
e wła
ś
ciciela dworu, Kornela Sacka,
któremu bezpo
ś
rednio usługiwała. Nosiła drewno i wod
ę
, paliła w piecu, zanim jeszcze wstał
ś
wit, podawała do
stołu i wypełniała wszelkie polecenia pana domu. Zdarzało si
ę
,
Ŝ
e wysyłał j
ą
w jakiej
ś
sprawie, a po powrocie karał
surowo za to,
Ŝ
e nie zrobiła czego
ś
, co rzekomo nakazał jej wcze
ś
niej. Dostarczało mu to nie lada uciechy.
Dziewczynce zabroniono opuszcza
ć
t
ę
cz
ęść
domu, w której mieszkała. Nie wol
no jej te
Ŝ
było rozmawia
ć
z innymi słu
Ŝą
cymi, je
ś
liby ich przypadkiem spotkała.
Z czasem słu
Ŝ
ba przywykła traktowa
ć
j
ą
jak „małego szczura z pa
ń
skich korytarzy”, a
Ŝ
e byli to ludzie tego pokroju
co zarz
ą
dca, nie budziła w nich współczucia.
Franciszka nie uczyła si
ę
. Nie potrafiła ani pisa
ć
, ani czyta
ć
. Słownictwo, jakie przyswoiła, było ograniczone,
słyszała bowiem jedynie przekle
ń
stwa i wypowiadane z nienawi
ś
ci
ą
rozkazy. Zapomniała,
Ŝ
e kiedy
ś
umiała si
ę
ś
mia
ć
. Nawet słowo „
ś
miech” uszło jej z pami
ę
ci. Wiedziała tylko jedno: jest słu
Ŝą
c
ą
pozbawion
ą
wszelkich praw.
Strach stał si
ę
cz
ęś
ci
ą
jej
Ŝ
ycia. Uznała,
Ŝ
e tak ju
Ŝ
musi by
ć
. Jednak gdzie
ś
gł
ę
boko w pod
ś
wiadomo
ś
ci tkwiło blade
wspomnienie innego
ś
wiata, niewyra
ź
ny obraz dobrej pani, któr
ą
chyba nazywała mam
ą
. Ale mo
Ŝ
e to był tylko sen?
Jednak poza dworem istniało inne
Ŝ
ycie. Franciszka cz
ę
sto stawała przy oknie i patrzyła na bezkresny las. Lubiła
obserwowa
ć
, jak drzewa zmieniaj
ą
barwy wraz z upływem pór roku. Gdzie
ś
w oddali wznosiła si
ę
wie
Ŝ
a, w której
odbijały si
ę
słoneczne promienie. Dziewczynka nie pami
ę
tała ba
ś
ni z dzieci
ń
stwa, mimo to cz
ę
sto marzyła o tej
wła
ś
nie wie
Ŝ
y, stanowi
ą
cej dla niej symbol nadziei i wolno
ś
ci.
Z upływem lat jej egzystencja zamieniła si
ę
w koszmar. Pracodawcy traktowali j
ą
coraz surowiej, ich nienawi
ść
wci
ąŜ
rosła. Zycie w nieustannym l
ę
ku popchn
ę
ło Franciszk
ę
do desperackiego kroku. Pewnego letniego wieczoru,
obolała i zm
ę
czona, z przera
ź
liw
ą
jasno
ś
ci
ą
u
ś
wiadomiła sobie,
Ŝ
e w tym domu
do kresu swych dni pozostanie niewolnikiem. Słoneczna wie
Ŝ
a tymczasem n
ę
ciła złotym blaskiem. Dziewczynka
otarła łzy. Ju
Ŝ
si
ę
nie wahała. Pójdzie tam! Podarła zasłony, kawałki powi
ą
zała ze sob
ą
i opu
ś
ciła
ś
i
ę
z okna w dół.
Było to przedsi
ę
wzi
ę
cie wymagaj
ą
ce nie lada odwagi, bowiem parku strzegły gro
ź
ne psy. Na szcz
ęś
cie przewodnik
stada, Taj, był przyjacielem Franciszki, co uszło czujnej uwagi Kornela Sacka. Taj zmusił do milczenia sfor
ę
warcz
ą
cych bulterierów, zaczajonych pod
ś
cian
ą
budynku, gdzie kołysała si
ę
nad ziemi
ą
drobna posta
ć
. Chronił
dziewczynk
ę
, gdy chyłkiem przemykała pomi
ę
dzy zaro
ś
lami i drzewami. Kiedy zapadł zmrok, pogłaskała Taja z
wdzi
ę
czno
ś
ci
ą
po łbie i wspi
ę
ła si
ę
na gał
ąź
zwisaj
ą
c
ą
tu
Ŝ
nad murem. Podrapana, z rozbitym łokciem znalazła si
ę
po drugiej stronie. Stała przez chwil
ę
niezdecydowana, z tego miejsca nie mogła dostrzec wie
Ŝ
y. Pami
ę
tała jednak,
w jakim kierunku powinna pój
ść
. Wła
ś
ciwie nie bardzo wiedziała, co zmieni si
ę
w jej
Ŝ
yciu, kiedy odnajdzie wie
Ŝę
,
po prostu odbierała j
ą
jako symbol dobra. Stanowiła dla niej cel sam w sobie.
Franciszka bała si
ę
i
ść
drog
ą
, wiedziała bowiem,
Ŝ
e zaprowadzi j
ą
do ludzi, a ludzie kojarzyli si
ę
jej ze złem.
Ruszyła wi
ę
c w gł
ą
b mrocznego lasu. Nie umiała rozpozna
ć
stron
ś
wiata według gwiazd, nie wzi
ę
ła jedzenia ani
ciepłej odzie
Ŝ
y. Zapomniała o tym! Biegła przed siebie o niczym nie my
ś
l
ą
c, pchana instynktem ucieczki przed
nieuchronnym zagro
Ŝ
eniem. Wabiła j
ą
wie
Ŝ
a, symbol
ś
wiatła i nadziei.
Siergiej i Miro z wysoko
ś
ci ko
ń
skich grzbietów powiedli spojrzeniem po pofałdowanym krajobrazie. Pod nimi
szerok
ą
l
ś
ni
ą
c
ą
wst
ę
g
ą
płyn
ę
ła rzeka. Po drugiej stronie, za łukowatym kamiennym mostem, wiodła droga do
samotnej osady. Miejsce górskich szczytów zajmowały tam równiny i niewielkie wzniesienia, a na tle si
ę
gaj
ą
cego
a
Ŝ
po horyzont pasma lasu rysowały si
ę
tu i ówdzie sylwetki zabudowa
ń
. Jednak po tej stronie rzeki, gdzie si
ę
znajdowali, rozci
ą
gały si
ę
wył
ą
cznie dziewicze tereny.
Bracia trudnili si
ę
zaj
ę
ciem niezbyt chwalebnym, ale bardzo intratnym.
Ś
rodki na utrzymanie czerpali głównie z
tego,
Ŝ
e nielegalnie przeprowadzali ludzi przez granic
ę
. Kazali sobie za to słono płaci
ć
, ale uciekinierzy, którym
grunt si
ę
palił pod nogami, nie dyskutowali o cenie. Bracia nie byli w
ś
cibscy, równie ch
ę
tnie pomagali ludziom
opu
ś
ci
ć
rodzinny kraj, jak te
Ŝ
wróci
ć
do niego.
– Słyszysz? – spytał szesnastoletni Miro i poprawił si
ę
w siodle. – Znowu te psy!
– Nie, to lis. Ujadania psów nie słycha
ć
ju
Ŝ
od trzech dni – odpowiedział mu brat, starszy o dwana
ś
cie lat brat. –
Licho wie, kogo szukali, pewnie jakiej
ś
wa
Ŝ
nej osoby.
Siergiej, zahartowany przez twarde
Ŝ
ycie na pustkowiu, nie zwykł strz
ę
pi
ć
j
ę
zyka. Nic nie odpowiedział. –
Słyszałem w mie
ś
cie,
Ŝ
e jakie
ś
ciemne typki, po
dobno z psami, wypytywały o dziewczyn
ę
. Wspominali o wysokiej nagrodzie dla znalazcy.
Siergiej Rodan, który
Ŝ
ywił gł
ę
bok
ą
pogard
ę
dla ludzi, odezwał si
ę
z przek
ą
sem:
– Pewnie chodzi o któr
ąś
z tych wytwornych damulek, co to uciekaj
ą
przez granic
ę
,
Ŝ
eby prze
Ŝ
y
ć
ekscytuj
ą
c
ą
przygod
ę
. Znam ten typ! Płac
ą
kup
ę
pieni
ę
dzy dla rozrywki! Strze
Ŝ
si
ę
ich, Miro, jak zarazy. Bo to na nas w ko
ń
cu
spadnie kara za ich fanaberie.
Twarz Mira rozpromieniła si
ę
w podziwie dla starszego brata, który wszystko wiedział i potrafił. Ceniono jego hart i
skuteczno
ść
w działaniu. Omal nie awansował do stopnia kapitana w oddziale stra
Ŝ
y granicznej. Rozstał si
ę
jednak
ze słu
Ŝ
b
ą
wojskow
ą
, by po
ś
mierci rodziców zaopiekowa
ć
si
ę
młodszym bratem. Ponadto zawód oficera był mniej
opłacalny ni
Ŝ
ich obecne zaj
ę
cie. Siergiej nie był sentymentalny, ale lubił, gdy mówiono na niego „kapitan Rodan”...
Miro stanowił przeciwie
ń
stwo swojego brata i wła
ś
ciwie nie powinien para
ć
si
ę
tym zaj
ę
ciem, dobrym dla ludzi
zimnych i bezwzgl
ę
dnych. Serce miał gor
ą
ce, czytał wszystko, co wpadło mu w r
ę
ce, znał si
ę
na sztuce i
zachowywał z wrodzon
ą
galanteri
ą
. Uciekinierzy ufali Siergiejowi, jego sile i pewno
ś
ci siebie, ale podczas
niebezpiecznej przeprawy przez zielon
ą
granic
ę
szukali– towarzystwa Mira.
Zawrócili konie i pod
ąŜ
yli dalej. Wła
ś
nie uporali si
ę
z kolejnym transportem grupy uciekinierów, a osoby, z którymi
kontaktowali si
ę
w mie
ś
cie, nie przekazały im
Ŝ
adnych nowych zlece
ń
. Wracali wi
ę
c do rodzinnego domu
poło
Ŝ
onego w górach.
Jechali ju
Ŝ
mo
Ŝ
e pół godziny, gdy naraz Miro
ś
ci
ą
gn
ą
ł wodze.
– Spójrz, Siergieju, tam pomi
ę
dzy drzewami! Wydaje mi si
ę
,
Ŝ
e co
ś
tam le
Ŝ
y!
Siergiej wstrzymał konia. Na ogorzałej twarzy z gł
ę
bokimi bruzdami koło nosa i ust malowało si
ę
napi
ę
cie. Miał
szarozielone oczy i g
ę
ste, spłowiałe od sło
ń
ca włosy koloru blond, co było rzadko
ś
ci
ą
w tych stronach. Oblicze Mira
było bardziej pogodne, a w spojrzeniu jego szarobr
ą
zowych oczu kryło si
ę
co
ś
czystego. Spod ciemnej k
ę
dzierzawej
czupryny spogl
ą
dał pytaj
ą
co na brata. Siergiej zsun
ą
ł si
ę
z konia, a Miro poszedł za jego przykładem. Ostro
Ŝ
nie
ruszyli zboczem w dół ku postaci le
Ŝą
cej na trawie. Siergiej ostrzegawczo zacisn
ą
l dło
ń
na r
ę
ce brata. Ujrzeli
skulon
ą
dziewczynk
ę
w podartym ubraniu, która ramionami otoczyła zzi
ę
bni
ę
te ciało.
– Nie
Ŝ
yje? – wyszeptał Miro.
Siergiej bez słowa przykl
ę
kn
ą
ł obok tej drobnej istoty i przyło
Ŝ
ył r
ę
k
ę
do jej piersi.
– Zyje – odrzekł w ko
ń
cu. – Ale jest nieprzytomna. Chyba nie uda si
ę
jej uratowa
ć
.
– My
ś
lisz,
Ŝ
e to jest dziewczyna, której szukaj
ą
? Siergiej rzucił okiem na skromne odzienie. Uj
ą
ł twarzyczk
ę
w
szorstkie dłonie i obrócił do siebie. W jego oczach odmalowało si
ę
zdziwienie.
– Ubrana jak kuchta! – powiedział. – Ale popatrz, Miro, na t
ę
buzi
ę
! Zna
ć
szlachetn
ą
ras
ę
. Tak, to mo
Ŝ
e by
ć
ta, za
któr
ą
wysłano pogo
ń
. Jest przebrana, ale nie ukryje swego pochodzenia.
Miro podziwiał pi
ę
knie zarysowane brwi, długie rz
ę
sy, harmonijne rysy, cudowny wykrój ust. Nigdy
dot
ą
d nie spotkał kogo
ś
o urodzie tak wysublimowanej. Poczuł, jak wzbiera w nim fala czuło
ś
ci i instynkt
opieku
ń
czy.
– Jak my
ś
lisz, ile ma l
ą
t?
– Dziesi
ęć
, najwy
Ŝ
ej dwana
ś
cie. – Sk
ą
d wiesz?
Siergiej przejechał dłoni
ą
po biodrach dzie~~czynki. – Popatrz, chłopcze, na t
ę
sylwetk
ę
! To jeszcze dziecko!
– Aha – odrzekł Miro. Starszy brat zaimponował mu. Sam niewiele wiedział o tego rodzaju sprawach. Co z ni
ą
zrobimy?
Siergiej prze
Ŝ
ywał rozterk
ę
.
– Wła
ś
ciwie szansa,
Ŝ
e prze
Ŝ
yje, jest nikła. A poza tym mogliby
ś
my przez ni
ą
napyta
ć
sobie biedy. Miro poczuł, jak
uginaj
ą
si
ę
pod nim kolana.
– Przecie
Ŝ
nie zostawimy jej tutaj na pewn
ą
ś
mier
ć
! Musimy j
ą
wzi
ąć
do domu!
Brat niech
ę
tnie odniósł si
ę
do tego pomysłu.
– Mówi
ę
ci przecie
Ŝ
,
Ŝ
e mo
Ŝ
emy mie
ć
przez ni
ą
kłopoty! Zreszt
ą
mam wystarczaj
ą
co du
Ŝ
o na głowie jako twój
opiekun.
– Ja si
ę
ni
ą
zajm
ę
! – zawołał Miro z zapałem. Siergiej zsun
ą
ł z ramion na plecy lekkie sukno, które słu
Ŝ
yło mu za
peleryn
ę
. Za
ś
witała mu w głowie pewna my
ś
l.
– Czy nie wspomniałe
ś
o nagrodzie? Z pewno
ś
ci
ą
ś
cigaj
ą
wła
ś
nie t
ę
dziewczynk
ę
, chocia
Ŝ
pocz
ą
tkowo wydawało
mi si
ę
,
Ŝ
e chodzi o kogo
ś
starszego. Miro! Mamy szans
ę
zarobi
ć
powa
Ŝ
n
ą
sumk
ę
, wystarczaj
ą
c
ą
,
by
ś
mógł w ko
ń
cu zacz
ąć
chodzi
ć
do tej cholernej szkoły. Zabierzemy j
ą
do domu, ale nie b
ę
dziemy za długo
przetrzymywa
ć
. Mo
Ŝ
e kilka dni. Zeby troch
ę
doszła do siebie.
Miro, który uwa
Ŝ
niej obejrzał dziewczyn
ę
, przerwał bratu:
– Mylisz si
ę
, Siergieju! – O co chodzi?
– Ubranie chyba mówi wi
ę
cej o tej małej ni
Ŝ
rysy jej twarzy. To jest pomoc kuchenna, a w ka
Ŝ
dym razie słu
Ŝą
ca.
Spójrz na jej dłonie, uwalane sadz
ą
, zaro
ś
ni
ę
te brudem. Dotknij ramion! Szlachcianki nie maj
ą
taki
ć
h wyrobiónych
muskułów.
Siergiej zakl
ą
ł szpetnie.
– W takim razie zostawiamy j
ą
!
Miro otoczył dziewczynk
ę
ramieniem, jakby chciał j
ą
ochroni
ć
, i zaprotestował:
– Nie odjedziemy bez niej! Pomog
ę
jej! – Nie wyjdzie z tego, nie ma szans!
– Pozostaw to mnie!
Siergiej patrzył zdumiony na swego młodszego brata. Miro chodził w starej jak
ś
wiat koszuli, z któr
ą
si
ę
nie
rozstawał, bowiem niegdy
ś
uszyła mu j
ą
matka. Po haftach ostały si
ę
marne resztki, koszul
ę
spotka niedłu~o taki
sam los. Póki co przytrzymywał j
ą
wyszywany serdak, równie
Ŝ
nie pierwszej nowo
ś
ci. Miro, przystojny chłopiec o
regularnych rysach twarzy, był w wieku, kiedy w głowie l
ę
gn
ą
si
ę
ró
Ŝ
ne niedorzeczne pomysły.
Siergiej zdj
ą
ł peleryn
ę
i rozło
Ŝ
ył j
ą
na ziemi.
– Ty sentymentalny głupcze! – mamrotał niezadowolony. – W co ty nas pakujesz?
Miro za
ś
u
ś
miechn
ą
ł si
ę
, szcz
ęś
liwy,
Ŝ
e kapitan Rodan ust
ą
pił.
Dotarli na miejsce. Siergiej ostro
Ŝ
nie wzi
ą
ł lekk
ą
jak piórko dziewczyn
ę
od siedz
ą
cego na koniu Mira i przeniósł do
wybielonej izby w chacie, któr
ą
odziedziczyli po rodzicach. Potem poło
Ŝ
ył j
ą
na szerokiej ławie i odwin
ą
ł z
ciemnoniebieskiego sukna.
– Miro, musisz mi co
ś
obieca
ć
– rzekł surowo. – Je
ś
li oka
Ŝ
e si
ę
,
Ŝ
e to jest dziewczynka, której szukaj
ą
, pozwolisz
mi j
ą
odda
ć
wła
ś
cicielowi w zamian za nagrod
ę
.
Miro skr
ź
ywił si
ę
na d
ź
wi
ę
k słowa „wła
ś
ciciel”. – Chyba masz na my
ś
li jej rodziców?
– Niewa
Ŝ
ne – odpowiedział Siergiej i odsun
ą
ł nog
ą
wszystko, co le
Ŝ
ało mu na drodze. – Spróbujmy lepiej wskrzesi
ć
iskr
ę
Ŝ
ycia w tej nieboraczce.
Miro zerkn
ą
ł na brata. Ju
Ŝ
nie raz pytał samego siebie, czy jego ideałem nie powinien by
ć
kto
ś
bardziej szlachetny...
Usiadł na brzegu ławy i zacz
ą
ł rozciera
ć
chłodne dłonie dziewcrynki.
– To mało skuteczne – skrytykował go Siergiej. Zagrzej lepiej co
ś
do jedzenia, a ja w tym czasie b
ę
d
ę
si
ę
starał j
ą
dobudzi
ć
.
Miro pogrzebał w palenisku i dorzucił kilka szczap. Nie spuszczał przy tym z oka starszego brata. Z niepokojem
zauwa
Ŝ
ył,
Ŝ
e Siergiej nalewa do kubków samogon.
– Chyba nie zamierzasz jej tym poi
ć
? – przestraszył si
ę
. – Przecie
Ŝ
jeszcze nie jest gotowy?
– Chcesz, by si
ę
ockn
ę
ła, czy nie?
Miro zagryzł wargi i nic nie odpowiedział. Wci
ąŜ
obserwuj
ą
c brata, nastawiał garnek z zup
ą
z poprzedniego dnia.
Siergiej uniósł dziewczynk
ę
i wlał jej do ust ły
Ŝ
eczk
ę
mocnego trunku.
– Zwariowałe
ś
? Czy jej to nie zaszkodzi?
– Nie zdziwiłbym si
ę
– odrzekł Siergiej dotykaj
ą
c szorstk
ą
dłoni
ą
jej chudej szyi. – Ta mała jest delikatna jak
figurka z porcelany.
Miro zdumiał si
ę
, usłyszawszy tak nieoczekiwane porównanie, ale brat zaskakiwał go nie po raz pierwszy. Czasami
nawet przychodziło mu na my
ś
l,
Ŝ
e Siergiej, cho
ć
odk
ą
d si
ę
gał pami
ę
ci
ą
małomówny i zamkni
ę
ty w sobie, tylko
udaje takiego surowego.
Dziewczynka zakrztusiła si
ę
i z trudem łapała oddech. Ale zaraz podniosła powieki i wielkimi oczyma rozejrzała si
ę
wokół.
– O, tak, ju
Ŝ
dobrze – odezwał si
ę
Siergiej i pomógł jej poło
Ŝ
y
ć
głow
ę
na poduszce. – Teraz zjesz zup
ę
, malutka.
Nie, Miro, nie nakładaj jej mi
ę
sa, tylko wywar! – polecił, a potem znów zwrócił si
ę
do dziewczynki: – A teraz
opowiedz, kim jeste
ś
i co tu robisz.
Miro był zdania,
Ŝ
e ubóstwiany przeze
ń
brat mógłby przemówi
ć
łagodniejszym tonem do tej drobnej istotki, tak
czaruj
ą
co pi
ę
knej. Ona tymczasem wodziła przera
Ŝ
onym wzrokiem po schludnej, cho
ć
skromnej izbie, przyjaznej
twarzy Mira i surowej Siergieja. Jest
ś
liczna, pomy
ś
lał Miro wzruszony, ale, na Boga, jaka zal
ę
kniona!
– Wypij! – poprosił łagodnie, by doda
ć
jej odwagi, i podszedł bli
Ŝ
ej. Dziewczynka cofn
ę
ła si
ę
pod
ś
cian
ę
. Siergiej
przytrzymał j
ą
mocniej.
– Pij szybko, nie wygłupiaj si
ę
!
Dziewczynka dr
Ŝ
ała jak osika, wi
ę
c Siergiej rzucił niecierpliwie:
– Zajmij si
ę
ni
ą
, Miro! Przecie
Ŝ
to ty chciałe
ś
zabra
ć
j
ą
tutaj!
Młodszy brat spokojnie zdołał nakłoni
ć
dziewczynk
ę
,
Ŝ
eby posmakowała zupy. Gdy sko
ń
czyła je
ść
, poło
Ŝ
yła si
ę
rozdygotana jak najdalej od Mira. Spuszczała wstydliwie wzrok, unikaj
ą
c przyjaznego u
ś
miechu chłopca.
Wpatrywała si
ę
nieruchomo w
ś
cian
ę
z drewnianych bali. Siergiej za
ś
, który stał naprzeciwko ławy, zapytał
ponownie ostrym tonem:
– Kim jeste
ś
? I sk
ą
d pochodzisz?
Zniecierpliwił si
ę
, bowiem mała nawet nie odwróciła głowy w jego stron
ę
.
– Powiedz chocia
Ŝ
, jak si
ę
nazywasz!
– Franciszka – wyszeptała tak cicho,
Ŝ
e ledwie j
ą
usłyszeli.
– Franciszka? I to wszystko?
Wreszcie zebrała si
ę
na odwag
ę
, by spojrze
ć
na Siergieja. Jej oczy rozszerzyły si
ę
ze strachu. Rzuciła si
ę
na kolana,
zasłaniaj
ą
c jak przed uderzeniem.
– Nie, nie – j
ę
czała
Ŝ
ało
ś
nie.
– Co, na Boga... – odezwał si
ę
Miro. – Czego si
ę
boisz? Przecie
Ŝ
to tylko mój brat!
Ale Franciszka ju
Ŝ
si
ę
poderwała. Utrzymuj
ą
c si
ę
na nogach nieprawdopodobnym wysiłkiem woli, rzu
ciła si
ę
ku drzwiom, ale Siergiej zastawił jej drog
ę
. Przera
Ŝ
ona do szale
ń
stwa biegała po izbie: podło
Ŝ
yła do ognia,
gor
ą
czkowymi ruchami ustawiła talerze i półmiski na stole, poprawiła poduszk
ę
na ławie. Przez cały czas nie
spuszczała wzroku z Siergieja.
Bracia oniemieli ze zdumienia. Pierwszy zareagował Siergiej. Złapał dziewczynk
ę
i potrz
ą
sn
ą
ł ni
ą
mocno. –
Uspokój si
ę
! Co ty wyprawiasz?! Mówi
ę
ci, uspokój si
ę
!
Franciszka krzyczała jak op
ę
tana, usiłuj
ą
c si
ę
wyrwa
ć
, a po twarzy spływały jej strumienie łez.
– Zamknij si
ę
! – zawołał Siegiej. – Miro, pomó
Ŝ
mi j
ą
przytrzyma
ć
! To prawda,
Ŝ
e daleko mi do
ś
wi
ę
tego, ale
kanali
ą
przecie
Ŝ
nie jestem!
Zrozpaczony Miro usiłował pomóc bratu, ale tylko rozdarł dziewczynce sukienk
ę
. Nagle krzykn
ą
ł:
– Siergieju, przesta
ń
!
Nim starszy brat poj
ą
ł, co si
ę
dzieje, Miro wyrwał mu zza pasa krótki pejcz, pami
ą
tk
ę
z czasów oficerskich, i
wyrzuci za drzwi.
Franciszka znacznie si
ę
uspokoiła, cho
ć
nadal pochlipywała i dr
Ŝ
ała niczym li
ść
osiki.
– Dlaczego to zrobiłe
ś
? – spytał Siergiej, nie wypuszczaj
ą
c małej z r
ą
k.
– Popatrz na jej plecy! – odrzekł Miro wstrz
ąś
ni
ę
ty. Siergiej zerkn
ą
ł na widoczne spod rozdartej sukienki nagie
ciało.
Plik z chomika:
S_h_i_z_u_m_a
Inne pliki z tego folderu:
Opowieści 05 - Wieża nadziei - Margit Sandemo.pdf
(542 KB)
Sandemo Margit - Opowieści 08 - Uprowadzenie.pdf
(865 KB)
Sandemo Margit - Opowieści 06 - Przeklęty skarb.pdf
(560 KB)
Sandemo Margit - Opowieści 07 - Jasnowłosa.pdf
(595 KB)
Sandemo Margit - Opowieści 09 - Zbłąkane Serca.pdf
(760 KB)
Inne foldery tego chomika:
!! programy do e-booków !!
►apokryfy
►bestiariusz
►biografie
►Encyklopedie i słowniki
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin