Gaelen Foley - Jej sekret.pdf

(16031 KB) Pobierz
201722306 UNPDF
Magiezne oezarowanie
Mfzezyzna doskonaly
Niehezpieezny krok
Najpierw Huh
Przewrotny kusieiel
Tajemnieza perla
NICOLE JORDAN
Rozkosze damy
Usidlic pifknosc
mUE ANNE LONG
Ryzykowne rozkosze
Zlodziejka sere
ADRIENNE BASSO
Uwiesc aroganta
Szlaehetna przysifga
KARYN MONK
Namiftnym szeptem
Sluhna ueieezka
REXANNE BECNEL
Kameleon
Ryzykowna koehanka
Idealna roza
Lord hez przeszlosci
CONNIE BROCKWAY
Kaprys panny mlodej
Ohieeaj mi raj
W lahiryneie uezuc
AMANDA QUICK
Alehemia
Klamstwa
w blasku ksifzyea
Koehanka
Od drugiego wejrzenia
PodstfP
Rzeka tajemnie
Trzeci Krqg
Zlota Orehidea
J9 sekret
NICOLE BYRD
Krolowa skandalu
UwieSc dzentelmena
Zdradzona
JANE FEATHER
Fiolkowa tajemniea
Nieproszona milosc
mUAQUINN
Czekajqe na ksifcia
Magia poealunku
Sekretny pamiftnik
Mirandy Cheever
Sluhny skandal
Zaginiony ksiqzf
GAELEN FOLEY
Jej pragnienie
Kusieielski poealunek
Noe grzeehu
MADELINE HUNTER
Sztuka uwodzenia
Lekeje namiftnosci
PEGGY WAIDE
Ohietniea lotra
Ksifzna jednego dnia
ELOISA JAMES
Noee ksifznej
Rozwazna i namiftna
TRACY ANNE WARREN
Przypadkowa koehanka
Ostatnia koehanka
Przeklad
E~a Morycinska-Dzius
AMBER
201722306.002.png
Biedactwa! Wszystko stracily. Co teraz pocznq?
- Powinny sprzedae dom, chociai Bogiem a prawdq to jest zupelna
rmna.
- To ich rodzinny dom. Gdzie si~ podziejq?
- Tak, tak. .. Karty i alkohol weszly w nal6g, moja droga, stqd to nie-
szcz~scie.
- Ale nie z winy tych kobiet! Jakie to smutne: znakomita rodzina do-
prowadzona do upadku. Ai trudno uwierzyc ...
Szepty dochodzily z lawki 0 dwa czy trzy rz~dy za niq. Trese rozmo-
wy powoli docierala do przygn~bionej Lilly Balfour i w koncu odwr6cila
jej uwag~ od bolesnejpustki w sercu i monotonnej przemowy spadko-
biercy dziadka, kolejnego lorda Balfour, m~iczyzny w srednim wieku,
kt6rego jej rodzina nie znala.
Lilly dotqd patrzyla nieco nieprzytomnie spoza kr6tkiego, czarnego
welonu udrapowanego wdzi~cznie na kapelusiku. Teraz jednak poczucie
straty po prostu niq wstrzqsn~lo.
Kobiety wciqi szeptaly; byla oburzona ich zachowaniem.
Jak to? - myslala z irytacjq, mimo woli przysluchujqc si~ rozlUowie.
Obgadujqjej rodzin~, w dodatku tu, na pogrzebie dziadka?
Co za wscibskie plotkary!
Nie mogla sobie przypomniee, kt6rzy z sqsiad6w usiedli w kosciele tui
za niq. Ostatnie dwa dni iyla jakby w g~stej mgle, skamieniala z ialu i wy-
czerpana miesiqcami sp~dzonymi przy loiu smierci swojego bohatera.
201722306.003.png
Dziadek, wicehrabia Balfour, zdumiewal i zachwycal Lilly silq charak-
teru: podziwiala jego niezlomnq wol~ iycia. Zmuszona patrzec, jak dzien
po dniu staje si~ coraz bardziej niedol~zny, zmuszona patrzec,jak umiera-
nie mogIa tego zniesc.
Odszedl. Ufala, ze w spokoju.
A tu, w trakcie przemowy najego czesc jakieS rozplotkowane sqshdki
pozwalajq sobie snuc domysly na temat losu jej rodziny!
Lekko odwr6cila glow~ i sluchala dalej zdenerwowana, ale i zacieka-
WlOna.
- Moze ten nowy lord Balfour zdecyduje si~ im pom6c. Wyglqda na
dobrego czlowieka - powiedziala wsp6lczujqcO kt6ras matrona.
Jej rozm6wczyni prychn~la.
- Lady Clarissa nic by od niego nie przyj~la. Oba rody od lat Sqskl6-
cone. Myslalam, ze wszyscy 0 tym wiedzq!
- No tak, ale przeciez nie moze pozwolic, zeby te biedne kobiety
glodowaly! Jakie to wszystko smutne. Najpierw Langdon Balfour umarl
w Indiach, potem jego bratanek zginql w tym okropnym pojedynku. To
jednak musi miee zwiqzek z przeklenstwem rodu Balfour6w!
- Byn~mniej! To tylko ich wina: Sqhardzi. Gdyby nie byli tak dum-
ni, znalezliby spos6b na swoje klopoty.
- Co masz na mysli?
Wlasnie! Lilly zmarszczyla brwi. Jq tez to zaciekawilo.
- Jedna z dziewczqt z tej rodziny jeszcze moglaby dobrze wyjsc za
mqz - tlumaczyla z przej~ciem pierwsza dama. - Nie m6wi~ 0 starszej
kuzynce. Panna Pamela dobiega czterdziestki i do tego jest okropnq dzi-
waczkq. Mlodsza, Lilly, miala romans. Ale jest swietnie wychowana,
w dodatku odziedziczyla po matce urod~. Zastrzyk zlota dzi~ki stosow-
nemu malzenstwu w okamgnieniu poprawilby ich sytuacj~.
Lilly poczula, jak krew odplywa jej z twarzy; zdr~twiala na samq
mysl 0 czyms podobnym. Dlon, wkt6rej trzymala chusteczk~, zacisn~-
la w pi~sc.
Nie!
- Matka nie bylaby w stanie wyprawic jej teraz do Londynu na czas se-
zonu towarzyskiego! Cud, ze zdolaly oplacic pogrzeb, wi~c tym bardziej ...
- Moim zdaniem mUSZqto zrobic: teraz albo nigdy. Przeciez Lilly ma
juz prawie dwadziescia pi~c lat! Jezeli b~dzie czekac do konca zaloby, wi-
doki na malzenstwo przepadn<\;. Prawd~ m6wi<\;c,nie mam poj~cia, dla-
czego dotychczas nie wyszla za m<\;z.Chyba nie mogla narzekac na brak
powodzenia.
Nie twoja sprawa. Lilly zacisn~la szcz~ki.
_ Pewnie lady Clarissa uznala, ze zaden z konkurent6w nie ma odpo-
wiednich koneksji, zeby wejsc do rodziny Balfour6w.
_ Niewqtpliwie ... Tak czy owak, Lilly jest dorosla, nie musi pytac
matki 0 zgod~. Nie wiem jak ty, moja droga, ale b~dqc na jej miejscu,
uwazalabym si~ za zwolnionq z tego obowiqzku.
- Och, dajze spok6j.
_ Naprawd~. Na kogo ona czeka? Na ksi~cia z bajki? Na rycerza
w lsniqcej zbroi? W jej wieku miala'mjuz tr6jk~ dzieci.
Lilly skrzywila si~, bo w tych slowach bylo cos z prawdy. Zerkn~la
w stron~, gdzie siedziala matka.
Czterdziestoczteroletnia lady Clarissa nie zamierzala skladac broni
i wycofywae si~ ze swojej pozycji najpi~kniejszej - i zdaniem wielu: naj-
trudniejszej do zdobycia - kobiety w poludniowej Anglii.
Jej sztywno wyprostowana postac w koscielnej lawce pozwalala przy-
puszczac, ze matka tez slyszy te zuchwale szepty. Jednak w przeciwien-
stwie do Lilly lady Clarissa zareagowala zdecydowanie: powoli odwr6cila
pi~knq blond glow~ i zmierzyla plotkujqce sqsiadki groznym spojrzeniem,
"Jak panie smi<\;?",kt6re mrozilo jak lodowaty p6lnocny wiatr.
Lilly uslyszala za plecami, jak tylko pochrzqkiwaly z zazenowaniem.
Wcale si~ nie zdziwila. Dobrze znala to spojrzenie.
Cz~sto bywala obiektem podobnych mrozqcych krew w zylach spoj-
rzen matki. N a szcz~scie nie tym razem.
Matka Lilly, c6rka hrabiego - 0 czym nikt w jej obecnosci nie powi-
nien ani na chwil~ zapomniec - byla zbyt dobrze wychowana, zeby choc
odrobin~ podniesc gIos. Nie zachodzila zresztq taka potrzeba. Spojrzenia
dzialaly skuteczniej niz sztylety.
Kiedy lady Clarissa zn6w si~ odwr6cila,jej nieskazitelna twarz przy-
pominala mask~ z marmuru, twarda i biala w otoczeniu czarnych ko-
ronek zalobnej sukni, wysoko zaslani~qcej szyj~. Zalatwiwszy spraw~
niegrzecznych sqsiadek, rzucila Lilly kr6tkie spojrzenie chlodnej satys-
fakcji.
Cab matka, pomyslab Lilly.
201722306.004.png
Odpowiedziala lekkim, raczej sm~tnym skinieniem glowy. Pr6bowa-
la skupic uwag~ na pelnym banal6w przem6wieniu, ale doprawdy, bylo
jej trudno sluchac wywod6w nowego lorda Balfour, gdy m6wil 0 czlo-
wieku, kt6rego nie tylko ona, ale wszyscy w promieniu wielu mil szcze-
rze kochali.
No, moze z W)jqtkiem matki. Lady Clarissa sumiennie wypelnialll obo-
wiqzki synowej starego wicehrabiego, lecz juz jako dziecko Lilly czula, ze
oboje obwiniajq si~ nawzajem 0 smierc jej ojca. Zawsze miala wrazenie, ze
oczekuj~ od niej, zeby opowiedziala si~ po kt6rejs ze "stron". Kiedy siedziala,
pogqzona w myslach, zanim plotkarki odwr6cily jej uwag~, zastanawiala si~,
co bylo dla niej straszniejsze: ten pogrzeb czy ostatnie pozegnanie ojca.
Co prawda, trudno to por6wnywac. Dzis miala zlamane serce, ale
czula inny zal niz ten po stracie, kt6r~ poniosla pl~tnascie lat temu, jako
dziewi~cioletnia dziewczynka. Chociaz goqco kochala dziadka i caly czas
dogl~dala go w chorobie, z ojcem l~czyla j~ szczeg6lna wi~z; niania zwy-
kla mawiac, ze Lilly i ojciec s~jak dwa groszki w jednym stqczku.
Poza tym dziadek byl juz stary i chary; Lilly wiedziala, ze chwila jego
smierci musi niebawem nadejsc. Wtedy; przed laty, mala dziewczynka nie
pojmowala, czym jest smierc. W dodatku wierzyla, ze jej cudowny tatus
wyprawil si~ do Indii, by przezyc wielq przygod~, jezdzic na sloniach
i odwiedzac obsypanych klejnotami maharadz6w. Tak jej przeciez powie-
dzial, wyjezdzaj~c.
Obiecal wr6cic z workiem pelnym rubin6w dla matki i drugim z dia-
mentami - dla niej.
"Moja mala ksi~zniczka. Ksi~zniczka Lilly! Pewnego dnia b~dziesz
najswietniejsz~ pann~ w calym kraju ... "
Przystojny, czaruj~cy, a przy tym calkowicie oderwany od rzeczywi-
stoSci marzyciel, Langdon Balfour zawsze mial sklonnosci do przesady;
ale dziewi~cioletnia Lilly ufala mu bezgranicznie.
W rok p6zniej na wiadomosc 0 smierci ojca- umarl na goqczk~
monsunow~ - jej swiat si~ zawalil.
Maze dlatego nie mogla si~ zmusic, zeby sluchac przemowy nowego
lorda Balfour. To papa powinien tam stac, na jego miejscu, to on powi-
nien opowiadac a zyciu swojego ojca. Papie nalezal si~ tytul po dziadku,
mial przej~c rz~dy, zostac glow~ rodu. Mogli zbankrutowac i wsp6lnie si~
martwic upadkiem rodu, ale przynajmniej byliby wszyscy razem.
Tymczasem jedyne, co po nim zostalo, to coraz bardziej bledn~ce
w pami~ci Lilly wspomnienie opowiadanych przez pap~ bajek i altana
w ogrodzie, kt6rej nie zd~zyl wykonczyc z braku pieni~dzy ... i czasu.
Teraz byl to wyl~cznie dom kobiet, utrzymuj~cych si~ z malenkiej
renty.
Boze, dopom6z nam, myslala Lilly, spuszczaj~c wzrok. Byly zrujno-
wane. Ogarn~lo j~ poczucie winy. "Rodowej" winy. Plotkary trafily chy-
ba wsedno.
Moglabys odwr6cic sytuacj~, gdybys wyzbyla si~ egoizmu, przekony-
wala siebie. Czemu nie mialabys wyjsc za m~z, skoro to pozwoliloby wy-
brn~c z klopot6w? Sp6jrz tylko na matk~. Czy nie dose wycierpiala? Miej
wzgl~d na jej dum~. Nie byla stworzona, by znosic bied~.
Mozesz to zrobic, nalegalo sumienie. Mozesz uratowac nas wszyst-
kich. Wiesz, ze mozesz ... Wystarczy zapomniec 0 przeszlosci i przestac
si~ bac.
A jednak si~ bala. Doswiadczenie m6wilo jej, ze pewna doza nieufno-
sci wobec ludzi i swiata jest konieczna, zeby dac sobie rad~ w zyciu. Prze-
ciez, gdyby ojciec odczuwal chociaz odrobin~ rozs~dnego l~ku, maze zyl-
by do dzis.
Strach to dobre, potrzebne uczucie.
Ceremonia pogrzebowa dobiegla konca. Plotkuj~cych matron juz
nie bylo, kiedy pogr~zeni w b6lu ludzie stali pod kosciolem i wyniesiono
trumn~.
Panowie udali si~ na przylegaj~cy do kosciola cmentarz, zeby pocho-
wac wicehrabiego, damy natomiast do powoz6w, kt6re mialy je zawiezc
do Balfour Manor, gdzie rodzina zaprosila gosci na skromny pocz~s-
tunek.
Matka szla przodem jak kr6lowa; lekko unosila czarne sp6dnice,
przechodz~c przez blotniste kaluze. Oddany lokaj, niestety, nieoplacany
od miesi~cy, spieszyl za ni~, trzymaj~c parasol nad okryt~ czarnym czep-
kiem glow~ swojej pani.
- ChoM, Lilly - powiedziala lady Clarissa. - Musimy bye gotowe,
zeby przY.i~cgosci.
Lilly nie ruszyla si~ z miejsca.
- Wolalabym' p6jsc piechot~, naprawd~. Potrzebuj~ ... - Slowa za-
marly jej na ustach pod karqcym wzrokiem matki.
201722306.005.png
- Alez Lilly, deszcz pada. Nie b'ldz nierozs'ldna.
- Mam parasol. Naprawd~ chcialabym przez par~ minut zostac sarna,
jezeli nie masz nic przeciwko temu, mamo.
Lady Clarissa spojrzala na cork~ gniewnie.
- Oczywiscie, ze mam! Jestd mi potrzebna: musisz witac gosci. Ja
b~d~ podawac herbat~ w salonie. Ty musisz stac przy wejsciu!
Lilly uparla si~ pozostac w stanie panienskim, co po jej przeZyciach wy-
dawalo si~ zupelnie mozliwe, b~dzie moglajednak mieszkac we wlasnym
domu.
N awet matka nie zdolalaby jej st'ld wyrzucic, czym kiedys zreszt'l
grozila.
Wspomnienie wyrzutow matki jeszcze teraz przyprawialo Lilly
o dreszcz, chociaz to wszystko wydarzylo si~ prawie dziesi~c lat temu,
kiedy byla tylko wystraszon'l pi~tnastolatq. Cierpiala z powodu wstydu,
na jaki wtedy narazila swoj'l dumn'l rodzin~. Jednak wobec zdecydowa-
nego rozkazu dziadka wszyscy, do dzis dnia, nie zdradzili jej tajemnicy,
chroni'lc Lilly przed skandalem. Oczywiscie w imi~ honoru rodziny.
Umiej~tnie zatuszowano cal'l spraw~. Nawet matka nie wspominala
o tym slowem od przynajmniej osmiu lat. Niemniej caly dom wiedzial
o jej grzechu. Zycie bieglo, a Lilly ci'lgle si~ zastanawiala, czy mozliwe, by
kiedykolwiek zdolala odkupic swoj bl'ld.
Wlasnie teraz 0 tym myslala - nie 0 stracie dziadka, lecz 0 bolesnej ra-
nie, rozj'ltrzonej slowami plotkuj'lcych s'lsiadek.
"Zastrzyk zlota dzi~ki stosownemu malZenstwu w okamgnieniu po-
prawilby ich sytuacj~ ... "
Honor rodziny Balfourow znow zostal narazony na szwanki tym ra-
zem nie z powodu skandalu, ktorego byla powodem, ale ruiny finanso-
wej. Wtedy dobre imi~ ochronili krewni. Czyz teraz, kiedy Balfourowie
mog'l okryc si~ hanb'l, nie powinna ratowac rodziny? Czy nie jest tego
winna chociazby dziadkowi?
Zerkn~la przez rami~ na m~zczyzn zgromadzonych na cmentarzu.
Lzy naplyn~ly jej do oczu na wid ok trumny spuszczanej wlasnie do
grobu. Przytkn~la czubki palcow do warg i znow spojrzala przed siebie.
Krople deszczu uderzaly glucho 0 jej czarny parasol.
Poszla w stron~ domu, ostroznie stawiaj'lc stopy - kalosze niedosta-
tecznie chronily obuwie przed blotem.
Co mam zrobic? Nie chc~ byc samolubna ...
Nie wiedziala, od czego zacz'lc. Myslala 0 tym, ze trzeba utrzy-
mac Balfour Manor, a to ogromny wydatek, mimo ze wszyscy zyli bar-
dzo skromnie. Teraz duzo zalezalo od niej. Sprzedaz domu w ogole nie
wchodzila w rachub~, ale Lilly nie miala poj~cia, sqd wzi'lC pieni'ldze na
oplacenie podatkow czy napraw~ dachu.
- Ciocia Daisy obiecala mnie zast'lpic. To tylko chwila.
Lady Clarissa popatrzyla z pow'ltpiewaniem na korpulentn'l, nieza-
radn'l, ale bardzo poczciw'l szwagierk~.
- Oczywiscie, b~d~ stac przy wejsciu - potwierdzila czym pr~dzej
ciocia Daisy.
Lady Clarissa przewrocila oczami.
- Och, zgodz si~, Clarisso. Lilly, biedactwo, musi si~ z nim pozeg-
nac ...
Matka wzruszyla ramionami i zwrocila wyniosle spojrzenie w stron~
cmentarza.
- Tylko si~ nie oci'lgaj - upomniala. - Za dwadzidcia minut dom b~-
dzie pelen gosci. Jestd tam potrzebna.
- Tak, mamo. - Lilly skin~la glow'l.
Kiedy matka odwrocila si~, Lilly obdarzyla ciotk~ pelnym wdzi~czno-
sci spojrzeniem. W koncu lady Clarissa ijej swita: zaaferowana, paplaj'lca
bez przerwy ciocia Daisy oraz literatka, kuzynka Pamela, ktora bezustan-
nie wycierala zalane deszczem okulary, wsiadly do podniszczonej czarnej
karety i odjechaly do Balfour Manor.
Wielki dom z czerwonej cegly stal niedaleko, przy drodze. Spoza
drzew widac bylo dach z facjatkami.
To nie jest ruina, myslala Lilly. No tak, S'l dziury w dachu, ale tylko
dwie. I co z tego?
Kiedy obserwowala rZ'ld powozow, powoli jad'lcych w stron~ domu,
przypomniala sobie zaskoczenie wywolane rewelacjami w testamencie
dziadka.
Pomin'll matk~ i przekazal Balfour Manor,jedyn'l posiadlosc, do kto-
rej mial nieograniczone prawa, Lilly.
Wiedziala oczywiscie, czemu tak zdecydowal. Nie dlatego, ze si~ nim
opiekowala, ani nawet nie z racji pokrewienstwa mi~dzy nimi - matka
byla przeciez tylko synow'l. Zrobil to, bo chcial miec pewnosc, ze gdyby
I
201722306.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin