Cioran E. - Pokusa istnienia.pdf

(3103 KB) Pobierz
Microsoft Word - Cioran Emile-Pokusa istnienia.rtf
410026314.001.png
410026314.002.png
MYŚLEĆ PRZECIW SOBIE
Prawie wszystkie nasze odkrycia zawdzięczamy naszej porywczości,
pogłębieniu się naszego niezrównoważenia. Nawet samego Boga — w
tej mierze, w jakiej nas On intryguje
postrzegamy nie w najgłębszej intymności nas samych, lecz w
zewnętrznej granicy naszego poruszenia, dokładnie w punkcie, w
którym za przyczyną zetknięcia się naszej i jego wściekłości,
następuje zderzenie, spotkanie niszczące tyleż dla Niego, co dla nas.
Gwałtownik, rażony współistotnym czynom przekleństwem, nie
ujarzmia swej natury, wychodząc poza siebie po to jedynie, by
powrócić jako impetyk, agresor, za nim zaś podążają jego czyny,
karząc go za to, iż je powołał do życia. Nie ma dzieła, które nie
odwróciłoby się przeciwko swemu autorowi: poemat zmiażdży poetę,
system — filozofa, wydarzenie
człowieka czynu. Unicestwia się każdy, kto — odpowiadając
swemu powołaniu i wypełniając je — miota się wewnątrz historii.
Zbawiony zostanie ten tylko, kto dary swe i talenty poświęca, aby —
uwolniony od swych ludzkich przymiotów
móc nurzać się w istnieniu. Jeśli przeto dążę do metafizycznego
spełnienia, za żadną cenę nie powinienem trwać przy swej tożsamości:
jeśli zachowałem choćby najmniejszy jej osad, winienem się go
wyzbyć: jeśli zaś — przeciwnie — wdałem się w odgrywanie jakiejś
roli w historii, przypadające mi zadanie polega na tak intensywnym
rozbudzaniu mych właściwości, bym wreszcie wraz z nimi
eksplodował. Giniemy zawsze od „ja", którego się podjęliśmy:
noszenie jakiegoś miana równoznaczne jest z pragnieniem
określonego sposobu załamania.
4
Pokusa istnienia
Wierny tym zewnętrznym oznakom, gwałtownik nie zniectięca
się, albowiem nie może uwolnić się od cierpienia. Dąży do zguby
innych? To okrężna droga, na jaką wkracza, aby dotrzeć nią w końcu
do własnej zguby. Pod jego pewnością siebie i fanfaronadą ukrywa się
miłośnik nieszczęścia, toteż pośród gwałtowników właśnie spotyka się
wrogów samego siebie. A wszyscy wszak jesteśmy przepełnionymi
wściekłością gwałtownikami, którzy, zagubiwszy klucz do błogości,
posiadają dostęp wyłącznie do tajemnic rozdarcia.
Miast pozwolić czasowi, aby z wOlna nas miażdżył, uznaliśmy za
stosowne przelicytować go, dorzucić do jego chwil nasze. Ten czas
niedawny zaszczepiony na odległym, ów czas wytworzony i
rzutowany, miał już niebawem ujawnić moc swej destrukcyjności:
obiektywizując się, miał stać się historią, potworem, przed którym
niepodobna uciec, choćby odwoływało się do formuły bierności czy
recept na mądrość.
Pomimo naszych wysiłków, niepowodzeniem zakończy się
wszelka próba kuracji nieskutecznością; studiowanie ojców taoistów,
ich doktryny porzucenia świata, zaniechania aktywności, suwerenności
nieobecności; podążanie ich śladami za biegiem świadomości, gdy
wyzwala się ona z okowów świata, przybierając kształty wszelkich
rzeczy, jak woda będąca ich ulubionym żywiołem. Potępiają oni
zarówno naszą ciekawość, jak pragnienie bólu; różnią się w tym od
mistyków, zwłaszcza średniowiecznych, biegłych w zachwalaniu nam
zalet włosiennic, dyscypliny, bezsenności, postów i jęków.
„Intensywne życie sprzeczne jest z Dao" — naucza Laozi,
najnormalniejszy człowiek na świecie. Nas jednak drąży wirus
chrześcijaństwa: my, spadkobiercy biczowników, nabieramy
samoświadomości dopiero wtedy, gdy czynimy nasze tortury bardziej
wyrafinowanymi. Religia chyli się ku upadkowi? Wszak przedłużamy
jej niedorzeczność, podobnie jak sprawiamy, iż trwają umartwienia i
jęki dobiegające z dawnych cel, ponieważ nasza wola cierpienia równa
jest tej z epoki rozkwitu klasztorów. Chociaż Kościół nie ma już
monopolu na piekło, to przecież przykuł nas do łańcucha westchnień,
zaraził kultem próby i spiorunowanej szczęśliwości oraz
rozweselającym smutkiem.
Myśleć przeciw sobie
5
Umysł, podobnie jak ciało, ponosi skutki „intensywnego życia".
Mistrzowie sztuld myślenia przeciw sobie: Nietzsche, Baudelaire i
Dostojewski nauczyli nas stawiania na nasze zagrożenia, na
poszerzanie sfery naszych cierpień, na docieranie do egzystencji przez
oddzielenie od naszego istnienia. I to, co w oczach wielkiego
Chińczyka oznaczało symbol upadku, doświadczenie niedoskonałości,
stanowi dla nas jedyny sposób na zapanowanie nad sobą, na
skomunikowanie się z samym sobą.
„Niechaj człowiek nikogo nie kocha, a pozostanie odporny na
ciosy" (Zhuangzi). Maksyma to tyleż głęboka, co nie do zastosowania.
Jak osiągnąć apogeum zobojętnienia, gdy nawet sama apatia jest
napięciem, konfliktem, agresywnością? Pomiędzy naszymi przodkami
nie znajdziesz ani jednego mędrca, sami tylko niezaspokojeni,
rozkapryszeni frenetycy, których rozczarowania i szaleństwa musimy
wszak kontynuować.
Ciągle wedle naszych Chińczyków, zgłębienia istoty Dao dostąpić
może jedynie umysł oderwany od rzeczy świata; pasjonat zaś
postrzega wyłącznie jego skutki: zstąpienie wgłąb wymaga ciszy,
zawieszenia naszych wibracji czy wręcz naszych przymiotów. Czyż
nie jest odkrywczy fakt, iż nasze dążenie do absolutu wyraża się w
terminach aktywności, walki, że Kierkegaard tytułuje się „rycerzem
wiary", a Pascal nie jest nikim więcej, jak tylko pamflecistą?
Atakujemy i szamoczemy się, a zatem znamy jedynie skutki Dao. Poza
tym klęska kwietyzmu, europejskiego odpowiednika taoizmu,
wyraźnie obnaża nasze możliwości i perspektywy.
Nie widzę nic bardziej sprzecznego z naszymi nawykami jak
uczenie się bierności. (Epokę współczesną otwiera dwóch histeryków:
Don Kichot i Luter). Jeżeli wytwarzamy czas, jeżeli go produkujemy,
to z odrazy do hegemonii esencji i zakładanej przez nią
kontemplacyjnej uległości. Taoizm jawi mi się jako pierwsze i ostatnie
słowo mądrości: wzbraniam się wszak przed nim, odrzuca go mój
instynkt, podobnie jak odmawia biernego poddawania się
czemukolwiek, tak bardzo ciąży nam dziedziczność rebelii. Nasze
nieszczęście? Wieki uwagi poświęconej czasowi, bałwochwalcza
wiara w przyszłość. Czy wyzwolimy się z tego przez jakiekolwiek
naśladownictwo Chin czy Indii?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin