Holt Victoria - Tajemnicza kobieta.pdf

(1052 KB) Pobierz
Victoria Holt
Victoria Holt
Tajemnicza kobieta
The Secret Woman
Przełożyła Alina Siewior–Kuś
Dom królowej
Kiedy moja ciotka Charlotte nagle umarła, wielu ludzi podejrzewało, że to ja ją zabiłam, i gdyby
nie zeznania siostry Loman, koroner na rozprawie wstępnej wydałby werdykt o morderstwie
popełnionym przez osobę lub osoby nieznane; wówczas też z pewnością zbadano by szczegółowo
mroczne sekrety Domu Królowej i prawda wyszłaby na jaw.
— Ta jej bratanica bez wątpienia miała motyw — powiadano. „Motywem” był majątek ciotki
Charlotty, odziedziczony teraz przeze mnie. Jakże jednak rzeczywistość różniła się od pozorów!
Chantel Loman, z którą się zaprzyjaźniłam, gdy przebywała w Domu Królowej, kpiła z plotek.
— Ludzie uwielbiają dramaty. Jeśli życie ich nie dostarcza, sami je wymyślają. Nagła śmierć to
dla nich manna z nieba. Naturalnie, że wszyscy gadają. Nie zważaj na to. Ja nie zważam i jestem
szczęśliwa.
Odparłam, że w przeciwieństwie do mnie może sobie na to pozwolić.
Wyśmiała mnie.
— Zawsze jesteś taka logiczna, Anno! — rzekła. — Wierzę, że gdyby spełniło się życzenie tych
złośliwych plotkarzy i stanęłabyś przed sądem, przeciągnęłabyś na swoją stronę sędziego i
przysięgłych. Potrafisz o siebie zadbać.
Gdybyż tylko była to prawda! Jednakże Chantel nie miała pojęcia o bezsennych nocach, kiedy
snułam plany, jak pozbyć się wszystkiego i rozpocząć nowe życie w nowym miejscu, gdzie
byłabym wolna od dręczącego mnie koszmaru. Rankiem sprawy wyglądały inaczej. Musiałam
brać pod uwagę względy praktyczne. Wyjazd z powodów finansowych był wykluczony. Plotkarze
nie orientowali się, jak naprawdę stoją sprawy. Poza tym wzdragałam się przed tchórzliwą
ucieczką. Dopóki człowiek jest niewinny, jakie znaczenie ma opinia świata?
Głupi aforyzm, upominałam się natychmiast, w dodatku fałszywy. Niewinni często cierpią, gdy
ciąży na nich podejrzenie; nie wystarczy być niewinnym, trzeba swą niewinność udowodnić.
Nie mogłam uciec, nałożyłam więc maskę, jak mówiła Chantel, i z zimną obojętnością
odnosiłam się do świata. Nikt nigdy się nie dowie, jak głęboką ranę zadały mi te oskarżenia.
Próbowałam zdobyć się na obiektywizm. W istocie nie przetrwałabym owych miesięcy,
gdybym tego, co się działo, nie traktowała jak niemiłej fantazji, a nawet czegoś w rodzaju
przedstawienia, w którym głównymi bohaterkami są ofiara i podejrzana, czyli ciotka Charlotte i ja,
role drugoplanowe zaś odgrywają siostra Chantel Loman, doktor Elgin, gospodyni, pani Morton,
pokojówka Ellen oraz pani Buckie, na przychodne zajmująca się odkurzaniem zagraconych pokoi.
Usiłowałam przekonać samą siebie, że to nie dzieje się naprawdę, i pewnego ranka okaże się, iż
miałam tylko przerażający sen.
Nie byłam więc logiczna, tylko naiwna i bardzo bezbronna — nawet Chantel nie wiedziała, jak
bardzo. Nie ośmielałam się patrzeć wstecz, nie ośmielałam się spoglądać z nadzieją przed siebie. A
gdy zerkałam w lustro, dostrzegałam zmiany, jakie zaszły w moim wyglądzie. Miałam
dwadzieścia siedem lat i na tyle wyglądałam; wcześniej brano mnie za młodszą. Wyobrażałam
sobie, jak mając lat trzydzieści siedem… czterdzieści siedem… wciąż mieszkam w Domu
Królowej, dręczona przez ducha ciotki Charlotte, a ludzie nie przestają plotkować i pewnego dnia
ktoś, kto dziś jeszcze się nie urodził, powie: „To stara panna Brett. Dawno temu był jakiś skandal,
choć nigdy nie poznałem szczegółów. Wydaje mi się, że kogoś zamordowała”.
Nie mogę do tego dopuścić, w żadnym razie. Czasami mówiłam sobie, że ucieknę, zaraz
wszakże powracał stary upór. Byłam córką żołnierza. Ileż to razy ojciec mi powtarzał: „Nigdy nie
odwracaj się plecami do kłopotów. Zawsze stawiaj im czoło”.
I tak właśnie próbowałam postępować, kiedy po raz kolejny Chantel przybyła mi na ratunek.
Cała historia wszakże zaczyna się o wiele wcześniej.
* * *
Gdy przyszłam na świat, mój ojciec służył w armii indyjskiej w stopniu kapitana; był bratem
ciotki Charlotte, która też odznaczała się wieloma żołnierskimi cechami. Ludzie są
nieprzewidywalni. Pozornie reprezentują określone typy. Często mówi się, że ona lub on to taki a
taki typ, lecz przecież człowiek rzadko jest określonym typem, nie do końca przynajmniej, jedynie
do pewnego stopnia odpowiada owej charakterystyce, a w wielu punktach gwałtownie od niej
odstaje. I tak też było z ojcem i ciotką Charlotte. Ojciec bez reszty poświęcił się swej profesji.
Armia była rzeczą najważniejszą na świecie, prawdę rzekłszy, poza nią niewiele dla niego istniało.
Moja matka często powtarzała, że dowodziłby domem jak koszarami, gdyby tylko pozwoliła mu
traktować otoczenie w taki sposób, w jaki traktował swoich ludzi. Przy śniadaniu cytował
Regulamin Królewski, mówiła kpiąco, a on uśmiechał się zażenowany, ponieważ to ona była jego
odstępstwem. Poznali się, kiedy płynął z Indii do domu na urlop. Matka opowiadała mi o tym w
sposób, który nazwałam „motylim”. Przelatywała od dygresji do dygresji, oddalając się znacznie
od głównego tematu, i trzeba jej było o nim przypominać, jeśli interesował rozmówcę. Czasami
ciekawsze jednak było, gdy podążała własną drogą. Mnie wszakże interesowało pierwsze
spotkanie rodziców, dlatego ciągle do tego wracałam.
— Księżycowe noce na pokładzie, kochanie. Nie masz pojęcia, jak są romantyczne… Ciemne
niebo i gwiazdy niczym klejnoty… i muzyka, i tańce. Obce porty i te fantastyczne bazary. Ta
cudowna bransoleta… Och, w dniu, kiedy ją kupiliśmy…
Tak więc musiałam sprowadzić matkę na główny trakt. Tak, tańcząc z pierwszym oficerem,
zauważyła wysokiego żołnierza, stojącego na uboczu, zamkniętego w sobie i samotnego, i założyła
się, że skłoni go, by z nią zatańczył. Naturalnie wygrała zakład, a w dwa miesiące później w Anglii
odbył się ślub.
— Twoja ciotka Charlotte była wściekła. A może sądziła, że ten biedak jest eunuchem?
Rozmowy prowadzone przez matkę wydawały się takie lekkie, wręcz zwiewne. Fascynowała
mnie, jak pewnie fascynowała mojego ojca. Obawiam się, że jestem o wiele bardziej podobna do
niego niż do niej.
W owych wczesnych latach mieszkałam z rodzicami, choć częściej niż oni towarzystwa
dotrzymywała mi moja ayah. Zachowałam mgliste wspomnienie upału, wielobarwnych kwiatów,
smagłych kobiet robiących pranie w rzece. Pamiętam, jak z ayah jeździłam otwartym powozem
koło cmentarza na wzgórzu; powiedziano mi, że ciała umarłych pozostawiano tam niczym
nieosłonięte, by mogły na powrót stać się częścią ziemi i powietrza. Pamiętam ponure sępy
usadowione wysoko na drzewach. Na ich widok przechodził mnie dreszcz.
Nadeszła wszakże pora, kiedy musiałam powrócić do Anglii. Podróżowałam z rodzicami i sama
doświadczyłam owych tropikalnych nocy na morzu, kiedy gwiazdy sprawiają wrażenie klejnotów
ułożonych na ciemnogranatowym aksamicie, który mą podkreślić ich blask i urodę. Słyszałam
muzykę i widziałam tańce, dla mnie jednak nad wszystkim dominowała matka, najpiękniejsza
istota na świecie, jej powłóczyste suknie, ciemne włosy upięte wysoko i ciągły, chaotyczny potok
słów.
— Kochanie, to tylko na krótki czas. Ty musisz zdobyć wykształcenie, a my musimy wracać do
Indii. Zamieszkasz u cioci Charlotte. — Typowe dla matki, że mówiła o niej „ciocia”. Dla mnie
ciotka Charlotte zawsze była „ciotką.” — Pokocha cię, bo dostałaś imię po niej… cóż,
przynajmniej częściowo. Chcieli, żebyś była Charlotte, ale ja się nie zgodziłam. To by mi
 
przypominało o niej… — Tu gwałtownie urwała, uświadamiając sobie, że przecież usiłuje
przedstawić siostrę męża w dobrym świetle. — Ludzie czują sympatię do osób noszących te same
co oni imiona. „Ale nie Charlotte, powiedziałam, to zbyt surowe…”. Tak więc zostałaś Anną
Charlotte, na co dzień Anną, i w ten sposób uniknęliśmy dwóch takich samych imion w rodzinie.
Och, o czym to mówiłam? Twoja ciocia Charlotte… Tak, kochanie, musisz iść do szkoły, ale są też
wakacje. Przecież na wakacje nie możesz jeździć aż do Indii, prawda, skarbie? Będziesz więc je
spędzać u cioci Charlotte w Domu Królowej. Czyż to nie brzmi wspaniale? Wydaje mi się, że spała
w nim królowa Elżbieta, stąd wzięła się nazwa. A potem… ani się spostrzeżesz… mój Boże, czas
tak szybko płynie, skończysz szkołę i wrócisz do nas. Nie mogę się już doczekać, kochanie. Jakąż
świetną będę miała zabawę, wprowadzając w świat córkę. — I znów ten wdzięczny grymas, przez
Francuzów, jak mi się zdaje, zwany moue. — Dla mnie będzie to rekompensata za starość.
Matka najmniej interesującą rzecz potrafiła przedstawić jako niezwykle atrakcyjną. Gestem
dłoni odbierała znaczenie latom rozłąki. Sprawiła, że nie myślałam o szkole ani o ciotce Charlotte,
tylko o przyszłości, kiedy z brzydkiego kaczątka zamienię się w łabędzia i będę wyglądać tak samo
jak matka.
Miałam siedem lat, gdy po raz pierwszy ujrzałam Dom Królowej. Dorożka, którą jechaliśmy ze
stacji, wiozła nas ulicami jakże odmiennymi od tych w Bombaju. Ludzie sprawiali wrażenie
spokojnych, domy miały imponujący wygląd. Tu i tam w ogrodach widziałam zieleń, głęboką i
chłodną, o odcieniu, jakiego w Indiach nie było; wiał też lekki wiaterek. Raz po raz dostrzegaliśmy
rzekę, bo miasto Langmouth usytuowane było u ujścia rzeki Lang i z tego też powodu stało się z
czasem ruchliwym portem. W pamięci mojej wciąż żyją fragmenty paplaniny matki.
— Jaki ogromny statek! Popatrz, skarbie. Wydaje mi się, że należy do tych ludzi… jakże się oni
nazywają, kochanie? Tych bogatych i potężnych, do których należy połowa Langmouth, a skoro
już o tym mowa, to i połowa Anglii? I głos mego ojca:
— Masz na myśli Creditonów, moja droga. To prawda, posiadają przynoszącą spore zyski linię
żeglugową, lecz przesadzasz, twierdząc, że należy do nich połowa miasta, choć istotnie
Langmouth w dużej części zawdzięcza im rosnącą prosperity.
Creditonowie! To nazwisko utkwiło mi w pamięci.
— Ha, lepiej nie mogliby się nazywać — odrzekła matka. — Creditonowie z kredytem
zaufania.
Usta ojca lekko drgnęły, jak zawsze gdy jej słuchał; znaczyło to, że miał ochotę się roześmiać,
lecz uważał, że taka reakcja byłaby poniżej godności majora. Już po moim przyjściu na świat
awansował, a wraz z tym zyskał więcej powagi. Był stanowczy, zamknięty w sobie, honorowy, a ja
byłam z niego dumna tak samo jak z matki.
Tak więc przybyliśmy do Domu Królowej. Dorożka zatrzymała się przed wysokim murem z
czerwonej cegły, w którym znajdowała się brama z kutego żelaza. Była to chwila ekscytująca, bo
stojąc przed tym wiekowym murem, człowiek nie miał pojęcia, co znajdzie po drugiej jego stronie.
A gdy brama się otworzyła, by zaraz zamknąć się za nami, ogarnęło mnie wrażenie, że wkroczyłam
w inny wiek. Zostawiłam za sobą wiktoriańskie Langmouth, które swój rozkwit zawdzięczało
pracowitym Creditonom, i przeniosłam się o trzy wieki w przeszłość.
Ogród ciągnął się do rzeki. Był dobrze utrzymany, choć nie przyciągał uwagi wyrafinowaniem
ani wielkością, potem się okazało, że miał trzy czwarte akra. Dziwacznie wybrukowana ścieżka
rozdzielała dwa trawniki, na których rosły krzewy, bez wątpienia okryte kwieciem wiosną i latem,
o tej porze roku jednak zwisały z nich tylko połyskujące od rosy pajęczyny. Rosło tam mnóstwo
marcinków — pomyślałam, że są jak fioletoworóżowe gwiazdy — oraz czerwonawe i złote
chryzantemy. Świeży zapach wilgotnej ziemi, trawa, zielone pnącza i słaby aromat kwiatów
różniły się bardzo od ciężkiego zapachu uroczynu, który tak bujnie pienił się w gorących i parnych
Indiach.
Ścieżka wiodła do dwupiętrowego domu; był raczej szerszy niż wysoki i zbudowano go z tej
samej czerwonej cegły co mur, a ołowiane ramki dzieliły szyby w oknach na mniejsze prostokąty.
Koło nabijanych metalowymi ćwiekami drzwi wisiał ciężki żelazny dzwonek. Wydało mi się, że
wyczuwam atmosferę zagrożenia, aczkolwiek powodem mogła być pewność, iż zostanę tu pod
opieką ciotki Charlotte, podczas gdy rodzice powrócą do swego wesołego i kolorowego życia. I to
była prawda. Żadnej przestrogi nie otrzymałam. Nie wierzyłam w takie rzeczy.
Nawet matka nieco przycichła, bo też ciotka Charlotte każdego potrafiła przygnębić.
Ojciec, który nie był takim służbistą, za jakiego lubił uchodzić, chyba zdawał sobie sprawę z
mojego strachu; a może nawet przyszło mu do głowy, że jestem za mała, by zostawiać mnie na
łasce szkoły, ciotki Charlotte i Domu Królowej. Lecz nie było w tym nic niezwykłego, taki los
spotykał wiele dzieci. Jak powiedział mi przed wyjazdem, jest to cenne doświadczenie, ponieważ
uczy samodzielności i polegania na sobie, a także stawiania czoła życiu, dzięki czemu wyrabia się
charakter — ojciec dysponował pokaźnym zapasem maksym na tego rodzaju okazje.
Próbował mnie przygotować.
— To nie byle jaki dom — wyjaśnił. — I przekonasz się, że ciotka Charlotte to niezwykła
kobieta. Prowadzi własny interes… jest w tym dobra. Kupuje i sprzedaje cenne stare meble. O
wszystkim ci opowie. Dlatego też kupiła ten stary dom. Trzyma w nim meble, a ludzie przychodzą
je oglądać. Sklep wszystkiego by nie pomieścił. I naturalnie jest to zajęcie stosowne dla ciotki
Charlotte, ponieważ różni się od zwykłego handlu. To zupełnie coś innego, niż gdyby sprzedawała
cukier albo masło.
Intrygowały mnie owe towarzyskie rozróżnienia, zbyt byłam jednak przytłoczona najnowszymi
przeżyciami, by zastanawiać się nad takimi niuansami.
Ojciec pociągnął za sznur, dzwonek zadzwonił i po kilku minutach drzwi otworzyła Ellen, która
niezgrabnie dygnąwszy, wprowadziła nas do środka.
Znaleźliśmy się w mrocznym holu; dokoła wznosiły się dziwaczne kształty i pomyślałam, że nie
tyle jest umeblowany, ile pełny mebli. Było tam też kilka stojących zegarów i kilka ozdobnych z
mosiądzu; ich tykanie wyraźnie rozlegało się w ciszy. Tykanie zegarów zawsze już będzie mi się
kojarzyć z Domem Królowej. Zauważyłam dwie chińskie szafki, krzesła i stoliki, biblioteczkę oraz
biurko. Po prostu wciśnięto tutaj to wszystko, nie próbując w żaden sposób ustawić mebli.
Ellen wybiegła, a ku nam zbliżyła się jakaś kobieta. Najpierw pomyślałam, że to ciotka
Charlotte. Powinnam była jednak wiedzieć, że biały czepek oraz suknia z czarnej bombazyny
wskazują na gospodynię.
— Ach, pani Morton — odezwał się ojciec, który dobrze ją znał. — Przywieźliśmy naszą córkę.
— Pani jest w bawialni — odrzekła pani Morton. — Powiadomię ją o państwa przybyciu.
— Bardzo proszę. Matka spojrzała na mnie.
— Czy to nie fascynujące? — szepnęła na poły ze strachem, ale z jej tonu odgadłam, że wcale
tak nie myśli, tylko chce, abym ja tak uważała. — Wszystkie te bezcenne, kosztowne przedmioty!
Spójrz tylko na ten sekretarzyk! Założę się, że należał do króla barbarzyńców!
— Beth — mruknął ojciec z łagodną naganą.
— I spójrz na łapy przy oparciach tego fotela. Jestem pewna, że muszą coś oznaczać. Tylko
pomyśl, kochanie, może ty odkryjesz ich znaczenie! Bardzo chciałabym wiedzieć wszystko o tych
cudownych sprzętach.
Wróciła pani Morton z dłońmi starannie splecionymi na okrytym bombazyną brzuchu.
— Pani prosi do salonu.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin