Baum Vicki - Marion 02 - Marion i mężczyźni.pdf
(
1194 KB
)
Pobierz
Vicki Baum
Marion i mężczyźni
ROZDZIAŁ I
Krzysztof utrzymywał zawsze, że lodowiec na Grauhornie
można by przejść w rannych pantoflach, a wycieczkę tę zwykł
nazywać przechadzką. Był to ten rodzaj lodowca, na który
przewodnik prowadzi niewprawnych turystów, by mieli się
czym pochwalić po powrocie do domu: maksimum wrażeń
przy minimum niebezpieczeństwa.
Gdy ścieżka dosięgła szczytu Keesu, Marion przystanęła,
by spojrzeć na lodowiec. Przyjemność wspinania się zatarła w
niej niemal przykre uczucie zawodu. Trudno mając
czterdzieści pięć lat doścignąć kogoś, kto ma trzydzieści,
pomyślała usprawiedliwiając się sama przed sobą. Krzysztof
chodził po górach tak wolno, że wydawało się to prawie
śmieszne; tymczasem prześcigał każdego, pokonując swym
niewymuszonym, lekkim krokiem wszelkie przeszkody i
trudne przejścia, jakby nie istniały wcale.
Nie ma nigdzie tak głębokiej ciszy jak cisza w górach.
Marion z niepokojem spojrzała na zegarek. Była trzecia
dziesięć. Otarła spoconą twarz i wsłuchała się w swój ciężki
ze zmęczenia oddech. U jej stóp, jak szklana rzeka, rozciągał
się lodowiec, łagodnym łukiem obejmując ciężki zwał
Grauhornu. Gdy oczy Marion przywykły do silnego odblasku
słońca na zwałach lodu, odkryła poruszający się powoli w
błękitnym cieniu mały punkcik. Krzysztof, mój drogi
Krzysztof, radośnie przemknęło jej przez myśl. Nabrała
głęboko tchu i spróbowała zajodlować. Była to jednak sztuka,
której nie mogła sobie przyswoić. Wytężywszy wzrok,
odkryła na lodowcu jeszcze jedną postać, a potem trzy inne,
posuwające się prawdopodobnie wzdłuż umocowanej do
zbocza liny. Teraz Marion musiała zejść ze ścieżki na dół,
stromym zboczem prosto na lodowiec. Zbliżywszy się do
pasma lodu poczuła nagłe oziębienie powietrza i zatrzymała
się, by wciągnąć kurtkę i posmarować twarz dla ochrony
przed poparzeniem przez słońce. Z niecierpliwością myślała o
chwili, gdy stanie po przeciwległej stronie. Nie lękała się
wprawdzie przeprawy przez lodowiec, niemniej jednak
wolałaby ją odbyć w towarzystwie Krzysztofa. Pierwszy
odcinek drogi, nurzający się w cieniu Keesu, był istotnie
bardzo łatwy do przebycia. Zanim opuściła tę szeroką smugę
cienia, padającą od górskiego szczytu, zdjęła plecak, by wyjąć
z niego okulary słoneczne. Nie znalazła ich i dopiero wtedy
przypomniała sobie, że zostawiła je na balkonie, gdzie opalała
się po raz pierwszy w tym sezonie.
- Masz ci los! - wykrzyknęła, bo było to prawdziwe
nieszczęście.
Spojrzała na oślepiającą płaszczyznę lodu. Ech, głupstwo,
pomyślała, najwyżej dwadzieścia minut niewygody. Opuściła
na oczy kresę starego filcowego kapelusza i odważnie ruszyła
przed siebie w olśniewający blask. Posuwała się bardzo
powoli, ostrożnie utrzymując równowagę na krawędziach nie
szerszych chwilami od podeszew jej butów. Bardzo lubiła
swoje stare podkute buty i była pewna, że przy ich pomocy
zdoła bezpiecznie dostać się do Krzysztofa.
W oczach Marion, oślepionych prawie silnym,
niemiłosiernym odblaskiem lodowca, niebo wydawało się
granatowe, a śniegi na szczycie miały nierealną, różową
barwę. Różowość ta pozostawała jej pod powiekami, nawet
gdy przymykała oczy, i poczuła, że krew pulsuje w nich silnie.
Przesuwając się po ogromnym lodowym bloku Marion
nabrała nagle pewności, że drobny, ciemny punkt poruszający
się w oddali, musi jednak być Krzysztofem. Przysłoniwszy
dłonią usta rzuciła w przestrzeń jego imię, przeciągając je
szeroko. Odpowiedziało jej pięciokrotnie odbite echo.
Zawołała po raz drugi. Maleńka postać zatrzymała się i
odpowiedziała jodłowaniem, które wydało się Marion
znajome. Tak, to Krzysztof, uradowała się. Poczekam tu,
wróci na pewno. Dopiero teraz poczuła, jak bardzo jest
zmęczona, i że po prostu boi się sama wspinać dalej, aż do
schroniska na Arli.
Czekała, krzycząc od czasu do czasu, spostrzegła jednak
szybko, że Krzysztof - o ile to był on - nie zdradza bynajmniej
zamiaru
zawrócenia
z
drogi.
Wobec
tego
Marion,
westchnąwszy, ruszyła dalej.
- Mogę przecież jeszcze dogonić przewodnika i poprosić
go. by mnie przeprowadził - powiedziała do siebie.
Cień Keesu rozszerzał się powoli niby plama błękitnego
atramentu na arkuszu białej bibuły. Była z tego zadowolona.
Blask słońca raził ją bowiem bardzo, a poza tym lód,
topniejący po stronie wystawionej na działanie promieni
słonecznych, mógł stanowić poważne niebezpieczeństwo.
*
* * *
Pamiętać i wiedzieć to dwie różne rzeczy, zupełnie różne.
Wiemy wszyscy, co stało się w 1918 roku, które artykuły
traktatu wersalskiego były błędem politycznym, jakie zarodki
przyszłych nieporozumień i wojen kryły się w nim już
wówczas. Ale rzeczy, które naprawdę pamiętam, to tylko
drobiazgi, ułamki kolorowych szkiełek, z których nie można
by złożyć nawet takiej całości jak obrazek w kalejdoskopie.
Było zimno w domach i ciemno na ulicach. Miała prawo
świecić się tylko co trzecia latarnia. Ponieważ przybyli do
żywienia mężczyźni, zapasów żywności było jeszcze mniej
niż w czasie wojny. Miasto roiło się od okaleczonych
żołnierzy, a chodniki zapełniali nędzarze, nie żebrzący już,
lecz wprost domagający się wsparcia.
W 1918 roku wszyscy nienawidzili się wzajemnie.
Żołnierze armii walczących na frontach nienawidzili
marynarki, która zbuntowała się na samym końcu. Dawni
żołnierze z pierwszych linii odnosili się z nienawiścią do tych,
którym udało się kiedyś pozostać w odwodzie. Wyższe sfery
pałały nienawiścią do nowego ustroju, co było rzeczą zupełnie
zrozumiałą, średnia inteligencja zaś patrzyła z zawiścią na
robotników, zarabiających obecnie trzy razy tyle, ile wynosiły
przeciętne zarobki adwokatów czy profesorów. Robotnicy i
rzemieślnicy odnosili się wrogo do wyższych warstw
inteligencji za ich arogancję, wszyscy zaś razem utopiliby w
łyżce wody paskarzy, napychających sobie brzuchy,
rozjeżdżających się samochodami i obwieszających swoje
kobiety brylantami.
Bez końca wybuchały rozruchy, strajki i walki uliczne.
Ale oficjalnie mieliśmy nareszcie tak bardzo upragniony
pokój.
Co do mnie, to miałam w tym czasie swój własny kłopot,
ważący dwa i pół kilo, wrażliwy i nieustannie popłakujący.
Michał od pierwszej niepewnej chwili swego życia był
trudnym do chowania dzieckiem. Drobny i mizerny,
przetrzymał jednak wszystko z wytrwałością małych
stworzeń, których instynkt koncentruje się na jednym:
zachowaniu życia. Jego budowa przypominała malowidła el
Greca: linie jego ciałka były smukłe i wydłużone, jakbym w
czasie ciąży zbyt często patrzyła na gotyk Hahnenstadtu. Stary
Tillmann był jednak z niego ogromnie dumny i uważał go za
niezwykle udane dziecko.
- Popatrz no na tego małego łobuza - mawiał. - Popatrz
tylko, jaki on ma kształt czaszki - prawdziwie długogłowy typ
nordycki.
Po raz pierwszy zetknęłam się wówczas z tym
określeniem, które później w tak niemiły sposób miało zyskać
prawo obywatelstwa. Stary pan spoglądał na mnie kiwając
głową; był rad, że nie udało mi się popsuć szlachetnej rasy
Tillmannów.
Plik z chomika:
CHOMIKOWARNIA_plus
Inne pliki z tego folderu:
Seria z sercem 05 - Miłość w chmurach(1).pdf
(629 KB)
Hayden Torey L - Dziecko.pdf
(675 KB)
Adler Warren - Prywatne kłamstwa(1).pdf
(1130 KB)
A.D. Valentine - The Dance of Shadows.pdf
(853 KB)
Sydney Somers - Caged Desire - Całość.pdf
(364 KB)
Inne foldery tego chomika:
E B O O K I
Fantastyka, odkrywanie przeszłości
Literatura dla dzieci i młodzieży
Literatura w EPUB, MOBI, DJV, AZW3, CALIBRE. CSV
Thrillery
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin