Wasilij Błochin kat Stalina.pdf

(112 KB) Pobierz
Wasilij Błochin kat Stalina
Wasilij Błochin kat Stalina
07/02/08
Rys. Jarek Darnowski Był prawdziwym demonem śmierci, zaufanym mordercą Stalina. Bez
skrupułów wykonywał dla sowieckiego tyrana każdą „czarną robotę”. Brał udział we
wszystkich najważniejszych egzekucjach czasów Wielkiego Terroru. Stał się najbardziej
przerażającym mordercą w dziejach ludzkości: własnoręcznie zabił około 50 tysięcy ludzi. W
swym katowskim stroju – skórzanym fartuchu, czapce i rękawicach za łokcie – wyglądał jak
wysłannik piekieł. Wasilij Błochin, ponury czekista o zaciętej twarzy i czarnych, zaczesanych
do tyłu włosach, stał się symbolem nieludzkich okrucieństw sowieckiego systemu. Jak pisze
brytyjski historyk Simon Sebag Montefiore, w teatrze stalinowskich procesów Błochin czai
się w tle, rzadko jednak pozostaje poza sceną.
POCZĄTEK KARIERY
W czasie I wojny światowej Błochin służył w armii carskiej, po zwycięstwie rewolucji
bolszewickiej wstąpił do partii Lenina. Był człowiekiem okrutnym i przepojonym
rewolucyjnym fanatyzmem. W marcu 1921 roku został funkcjonariuszem WCzK
(Wszechrosyjska Nadzwyczajna Komisja do Walki z Sabotażem, Spekulacjami i
Nadużyciami Władzy), prześladującej i mordującej prawdziwych i domniemanych
przeciwników czerwonej tyranii. Czekiści byli ludźmi „nowej moralności”. Przyzwyczajeni
do ślepego posłuszeństwa i przekonani, że przelewają krew w imię „potwierdzonego
naukowo ustroju” – zabijali i torturowali bez wyrzutów sumienia. W stalinowskim Związku
Radzieckim bardzo popularna była książka „Zaorany ugór” Michaiła Szołochowa. Na jej
stronach pewien aktywista partyjny zapewnia: „Postaw mi tu zaraz tysiące starców,
dzieciaków, kobiet... Powiedz mi, że trzeba ich rozwalić... Dla rewolucji trzeba... Ja ich
karabinem maszynowym... Wszystkich porżnę...”. Tak pewnie początkowo rozumował
Błochin, którego partia wysłała do „czarnej roboty”, jak Stalin nazywał egzekucje.
Czekista okazał się tak gorliwy, że mianowano go naczelnikiem Komendantury w Zarządzie
Administracyjno- -Gospodarczym Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych (NKWD).
Dla bolszewików bezpartyjni byli mierzwą, nawozem historii, który można masowo
likwidować, wywozić na Syberię lub spalone słońcem stepy Azji. Przywódcy WKP(b)
(Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii Bolszewików) mieli jednak ogromne skrupuły
przed przelewaniem „świętej” bolszewickiej krwi. Józef Stalin, podejrzliwy, dążący do
absolutnej władzy, postanowił to zmienić. Już od lat dwudziestych skupiał wokół siebie ludzi
dobranych ze względu na brak skrupułów – odrażających pod każdym względem postaci,
którym obce były wszelkie zasady, nawet te komunistyczne. Elitę władzy sowieckiego
imperium stworzyła ostatecznie banda rzezimieszków, gotowych na gwałt czy fałszerstwo na
każde skinienie swego szefa. Przypomnijmy te nazwiska: Łazar Kaganowicz, Wiaczesław
Mołotow, Kliment Woroszyłow, Nikołaj Jeżow, potem Ławrientij Beria. Błochin –
aczkolwiek stojący bardzo nisko w hierarchii – był jednym z nich.
1
BŁOCHIN ZDOBYWA ZAUFANIE
W grudniu 1934 roku Stalin podstępnie zainscenizował morderstwo Siergieja Kirowa,
sekretarza leningradzkiej organizacji partyjnej, w którym upatrywał rywala do władzy. Pod
pretekstem walki z zabójcami Kirowa wąsaty despota rozpętał Wielki Terror. Tym razem
potoczyły się także głowy „starych bolszewików”. Spośród 1966 delegatów na XVII Zjazd
partii, „Zjazd Zwycięzców”, który odbył się w styczniu 1934 roku, rozstrzelano 1108.
Błochin kierował egzekucjami byłych delegatów, którzy często ginęli z imieniem Stalina na
ustach.
Najbardziej znanymi ofiarami stali się Grigorij Zinowiew i Lew Kamieniew, przez lata
najbliżsi współpracownicy Lenina i członkowie Politbiura. W latach 20. usiłowali oni
wspólnie z Lwem Trockim stworzyć „lewicową opozycję” przeciwko Stalinowi, lecz zostali
pokonani i pozbawieni wpływów, zaś Trockiego wygnano z Kraju Sierpa i Młota. Po śmierci
Kirowa obydwu aresztowano i oskarżono o uknucie gigantycznego spisku, „centrum
zinowiewowsko- trockistowskiego”, które rzekomo zgładziło Kirowa i zaplanowało zamachy
na czołowych sowieckich dygnitarzy. Zinowiew i Kamieniew, udręczeni w celach, w których
włączono ogrzewanie podczas upalnego lata, zgodzili się przyznać do winy, gdy Stalin
zapewnił ich osobiście, że zachowają życie: „Jesteśmy bolszewikami, uczniami i
naśladowcami Lenina, i nie chcemy przelewać krwi starych bolszewików, bez względu na to,
jak ciężkie popełnili w przeszłości grzechy”, deklarował sowiecki despota. Także rodziny
„spiskowców” miały pozostać bezpieczne. Oskarżeni kajali się gorliwie, nazywali siebie
„mętami”, które nie zasługują na litość. „Mój wypaczony bolszewizm stał się
antybolszewizmem, a poprzez trockizm doszedłem do faszyzmu”, wyznawał Zinowiew.
Prokurator Andriej Wyszynski, odrażająca kreatura, grzmiał: „Te wściekłe psy kapitalizmu
usiłowały rozszarpać na kawałki najlepszych z najlepszych, jakich nosiła sowiecka ziemia”.
Oczywiście zapadły wyroki śmierci. Przerażeni Zinowiew i Kamieniew drżącą ręką napisali
w więzieniu prośby o łaskę, licząc, że Stalin dotrzyma obietnicy. Dyktator wypoczywał wtedy
w słonecznym Soczi. Pozwolił skazanym przeżywać męki oczekiwania przez trzy godziny, po
czym wysłał telegraf do Moskwy. Najbliżsi współpracownicy Lenina zostali oddani w ręce
Błochina. Spłaszczone kule, jeszcze ciepłe, wydobyto z ich czaszek, umyto do czysta z
resztek mózgu i krwi, po czym przekazano szefowi NKWD Gienrichowi Jagodzie. Ten
zaopatrzył je w kartki z napisami „Zinowiew” i „Kamieniew” i przechowywał wśród swych
erotycznych zabawek i damskich pończoch. Kiedy rozstrzelano także Jagodę, kule, te
makabryczne relikwie, przejął jego następca, krwawy karzeł Nikołaj Jeżow. Stalin w końcu
posłał na śmierć także i jego. Wtedy kule, upiorne pamiątki, wziął jako swoisty symbol swego
urzędu nowy szef NKWD Ławrientij Beria. Nie trzeba wspominać, że wytracono także całe
rodziny spiskowców. Stalin zaśmiewał się do łez, gdy szef jego ochrony, wesołek Karl
Pauker, odgrywał przed nim „śmierć Zinowiewa i Kamieniewa”. Dyktator miał powody do
rozbawienia: zamierzał również i Paukera oddać w ręce Błochina.
KAT POLAKÓW
5 marca 1940 roku Politbiuro podjęło kolejną makabryczną decyzję. Stalin i jego paladyni
2
postanowili wymordować polskich oficerów, policjantów, księży, właścicieli ziemskich,
wziętych do niewoli w 1939 roku, kiedy sprzymierzona z III Rzeszą Armia Czerwona zajęła
wschodnią część Rzeczypospolitej. Polskich jeńców przetrzymywano w obozach w
Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie. Stalin, który nienawidził Polaków od czasu klęski,
którą zadali bolszewikom w 1920 roku, uznał, że trzeba dokonać „dekapitacji” niepokornego
narodu – unicestwić kwiat inteligencji polskiej – oficerów, lekarzy, duchownych, artystów,
poetów, prawników.
Szef NKWD Ławrientij Beria posłusznie zameldował Stalinowi, że ponad 14 700 polskich
oficerów i policjantów oraz 11 000 kontrrewolucyjnych obszarników to szpiedzy i
sabotażyści, nieprzejednani wrogowie władzy radzieckiej, którzy zostaną osądzeni przez
towarzyszy (Wsiewołoda) Mierkułowa, (Bogdana) Kobułowa i (Leonida) Basztakowa. Stalin
pierwszy podpisał przygotowany przez Berię wyrok śmierci, a po nim podpisy złożyli
Woroszyłow, Mołotow i Mikojan. Sowiecki dyktator był wielkim formalistą, toteż przez
telefon zapytano o opinię także Kalinina i Kaganowicza. Oczywiście się nie sprzeciwili. 14
marca w gabinecie Bogdana Kobułowa, szefa Głównego Zarządu Gospodarczego NKWD,
odbyła się narada. Uczestniczyło w niej kilkanaście osób, wśród nich szefowie Zarządu
NKWD obwodu smoleńskiego, kalinińskiego i charkowskiego, ich zastępcy oraz komendanci
wojskowi zarządów obwodowych NKWD. Oprawcy Stalina byli nieco przestraszeni
postawionym im zadaniem. Oczywiście, nie były to skrupuły moralne, jednak do tej pory
zabijali kilka, najwyżej kilkanaście osób dziennie, a teraz czekała ich „masowa czarna
robota”. Być może też enkawudziści lękali się, że kiedy już dokonają zbrodni, zostaną
zlikwidowani jako wiedzący zbyt wiele. Przecież Beria wyprawił na tamten świat niemal
wszystkich zaufanych ludzi Jeżowa. W każdym razie postanowiono wezwać najlepszego
stalinowskiego specjalistę od zabijania – Błochina. Kobułow przedstawił mu najważniejszą
zasadę upiornej operacji: „Nie może pozostać ani jeden żywy świadek”. 22 marca Beria
wydał rozkaz nr 00350 „O rozładowaniu więzień NKWD” – w tych więzieniach większość
osadzonych stanowili polscy oficerowie i policjanci.
1 kwietnia z Moskwy wysłano trzy pierwsze listy – zlecenia skierowane do obozu
ostaszkowskiego. Zawierały nazwiska 343 osób, które miały zostać rozstrzelane na początek.
Jeńców z Ostaszkowa wymordowano w Kalininie (obecnie Twer). Przebieg egzekucji opisał
w marcu 1991 roku w zeznaniach złożonych przed rosyjskimi prokuratorami szef
kalinińskiego NKWD Dimitrij Tokariew. Twierdził on, że osobiście nie brał udziału w
rozstrzeliwaniach, aczkolwiek było oczywiste, że kłamie. Tokariew nie miał w czasie wojny
żadnych wątpliwości – był pewien, że los burżuazyjnego polskiego policjanta może być tylko
jeden – śmierć. Już w lipcu 1918 roku bolszewicka „Prawda” wzywała do masowych
morderstw: „Władza kapitału zginie dopiero z ostatnim tchem ostatniego kapitalisty,
arystokraty, chrześcijanina i oficera”.
SALONKA DLA KATA
Do Kalinina sprowadzono katów z Moskwy – Błochina, a także starszego majora NKWD
Nikołaja Siniegubowa i kombriga Michaiła Kriwienkę. Ci trzej utworzyli „grupę operacyjną”,
która zamieszkała w specjalnej salonce na bocznicy kolejowej w Kalininie. Błochin wiedział,
że rosyjskie nagany często się zacinają. Dlatego przywiózł ze sobą całą walizkę bardziej
niezawodnych niemieckich pistoletów typu Walther kal. 7,65 mm. Potrzebował wiele broni,
3
bo nawet Walther, jeśli oddaje się z niego kilkadziesiąt strzałów dziennie, zużywa się szybko.
Konwoje polskich jeńców były doprowadzane piechotą po lodzie jeziora Seliger do
miejscowości Tupik (obecnie Spławucziastok) i stacji kolejowej Soroga.
Potem Polacy straszliwie stłoczeni w wagonach przez stacje Piena i Lichosławl przywożeni
byli do Kalinina, do czteropiętrowego budynku NKWD przy ulicy Sowieckiej 2 (obecnie
mieści się w nim Twerski Instytut Medyczny). Ostatni etap drogi przebywali w karetkach
więziennych, osławionych „cziornych woronach”. Błochin opracował szczegóły zbrodni
wspólnie z Andriejem Rubanowem, komendantem Zarządu Administracyjno- Gospodarczego
NKWD obwodu kalinińskiego. Drzwi po drodze do pomieszczenia egzekucyjnego
(„kamiery”) oraz w samej „kamierze” uszczelniono wojłokiem z wielbłądziej sierści, tak aby
nie było słychać strzałów. Oprawcy pragnęli, aby Polacy do ostatniej chwili nie byli świadomi
swego losu i nie stawiali oporu. Także ściany niewielkiej „kamiery” egzekucyjnej wyłożono
wojłokiem. Tokariew opowiedział, że wyśmiano go, gdy zapytał o robotników, potrzebnych
do wykopania masowych grobów. Usłyszał: „Naiwni dziwacy. Koparka potrzebna”. Błochin
przywiózł ze sobą z Moskwy dwóch operatorów koparki. Jednym z nich był enkawudzista o
nazwisku Antonow. Koparkę Błochin znalazł w Kalininie. Maszyna wykopała w odległej o
32 km od Kalinina miejscowości Miednoje (na terenie letniskowym kalinińskiego NKWD)
pierwszy grób głębokości 4–6 metrów, mogący pomieścić co najmniej 250 zwłok.
Masakrę polskich jeńców rozpoczęto 5 kwietnia 1940 roku. Sygnał dał Błochin słowami: „No
chodźmy, zaczynajmy”. Tokariew relacjonował: „Błochin włożył swoją odzież specjalną:
brązową skórzaną czapkę, długi skórzany fartuch, skórzane brązowe rękawice z mankietami
powyżej łokci. Na mnie wywarło to ogromne wrażenie – zobaczyłem kata!”. Błochin i
Rubanow wyprowadzali skazańców pojedynczo przez korytarz, skręcali w lewo, gdzie była
tzw. czerwona świetlica. Wywieszone tam były różne plakaty propagandowe, przypuszczalnie
stał tam też gipsowy posąg Lenina. Czerwona świetlica, czyli pokój leninowski (leninskaja
komnata) była pomieszczeniem o wymiarach 5 na 5 metrów.
Tu sprawdzano po raz ostatni tożsamość więźnia, pytając go o nazwisko i datę urodzenia.
Potem zaznaczano nieszczęśnika na liście, „aby nie popełnić żadnego błędu”, jak wyjaśnił
Tokariew. Wreszcie zakładano polskiemu oficerowi czy policjantowi kajdanki i prowadzono
go do znajdującej się w pobliżu „kamiery” egzekucyjnej. Tu życie jeńca miał zakończyć
strzał w tył głowy. Doświadczeni oprawcy strzelali jednak w kark, trzymając lufę skierowaną
ukośnie ku górze. Wtedy istniało prawdopodobieństwo, że kula wyjdzie przez oczodół lub
usta. Wówczas poleje się tylko niewiele krwi, natomiast pocisk wystrzelony w potylicę
rozrywa czoło i powoduje masowy krwotok (wypłynięcie około jednego litra krwi). A
przecież zabijano co najmniej 250 ludzi dziennie. Kierowani przez Błochina kaci działali z
budzącą grozę sprawnością. Co dwie minuty gasili życie człowieka.
PRZEMYSŁ ZAGŁADY
Przypuszczalnie po zakuciu w kajdanki skazańcy już domyślali się swojego losu. Jeden z
nieszczęśników usiłował opóźnić egzekucję, informując, że ma zaszyte w pasie 25–30 złotych
monet. Tokariew twierdził, że przepytał tylko jednego młodego Polaka. „»Ile masz lat?«.
Powiedział – »18«. »Gdzie pełnił służbę?«. »W straży granicznej«. Czym się zajmował? Był
telefonistą (...) Moim zdaniem był bez nakrycia głowy. Wszedł i uśmiechał się, tak, chłopiec,
4
zupełny chłopiec,18 lat, a ile pracował? Zaczął liczyć po polsku – sześć miesięcy” –
relacjonował Tokariew. W rozstrzeliwaniach uczestniczyło około 30 osób. Sam Błochin,
który wydawał broń, Siniegubow, Kriwienko, Rubanow, nadzorcy więzienni oraz kierowcy.
Szofer Tokariewa Nikołaj Suchariew chwalił się pewnego dnia, że „zdrowo się napracował”.
Pilnowano, aby każdy uczestnik „operacji” splamił się krwią.
Pewien kierowca o imieniu Michaił pierwszego dnia odmówił udziału w egzekucji. Tokariew
zeznał: „Bałem się, aby nie wydano rozkazu rozstrzelania go jako świadka. Wezwałem więc
go do siebie i mówię: »Misza, ty jesteś komunistą. Musisz wykonać rozkaz«. Wziąłem grzech
na swoją duszę, lecz po to, by uchronić go (od śmierci) jako człowieka”. Jako oddany sprawie
komunista Misza zrozumiał, że na rozkaz partii musi zabijać. Pierwszego dnia przywieziono
ponad trzystu jeńców. Kaci pracowali przez całą noc, ale i tak nie zdążyli wymordować
wszystkich w ciemności i musieli rozstrzeliwać jeszcze po wschodzie słońca. Błochin polecił
więc, aby transporty skazańców nie liczyły więcej niż 250 ludzi. Zwłoki zamordowanych
wyrzucano z „kamiery” egzekucyjnej przez dodatkowe drzwi na podwórze, gdzie czekały
odkryte samochody ciężarowe. Pudła nadwozi myto codziennie z krwi i fragmentów mózgu.
Zwłoki (po 25–30 na jeden pojazd) nakrywano brezentem, który po zakończeniu „operacji”
Błochin kazał spalić. Ciała, ciśnięte bezładnie na ciężarówki, przewożono do zbiorowych
dołów śmierci w lesie koło Miednoje. Doły zasypywał koparką enkawudzista Antonow ze
swym pomocnikiem. Był to, jak powiedział po latach nie bez dumy Tokariew, „prawdziwy
przemysł” (nastojaszczaja industria), dodajmy – prawdziwy przemysł zagłady.
Operacja „rozładowania” obozu w Ostaszkowie zakończyła się 16 maja. Świeżych grobów w
Miednoje pilnował strażnik nazwiskiem Sorokin. Później, aby lepiej ukryć zbrodnię, na
grobach Polaków NKWD zbudowała radiostację. Przed egzekucjami Błochin zabronił picia
wódki, jednak każdą krwawą noc kończyły pijackie biesiady, tak że najsprawniejszy
morderca Stalina musiał zamawiać wódkę całymi skrzynkami. Kiedy wszyscy jeńcy z
Ostaszkowa zostali już unicestwieni, Błochin urządził pożegnalną libację dla sprawców
zbrodni, którzy wymordowali ponad 6300 osób. Tokariew zapewniał, że nie uczestniczył w
tej uczcie demonów śmierci. Zadowolony Beria przyznał swoim mordercom nagrody
pieniężne „za wykonanie zadania specjalnego”. Także Błochin otrzymał tę straszną premię w
wysokości miesięcznego uposażenia.
SAMOBÓJSTWO OPRAWCÓW?
Tokariew opowiadał, że wielu oprawców z Miednoje, dręczonych wyrzutami sumienia,
popełniło samobójstwa. Andriej Rubanow najpierw pił coraz więcej i opowiadał, że zabił
wielu ludzi, w tym również Polaków. Potem zastrzelił się z nagana, który otrzymał jako
nagrodę od zwierzchników z NKWD. Samobójstwa popełnili jakoby także kierowca
Suchariew i zastępca Tokariewa, Wasilij Pawłow. Wreszcie także Błochin, stalinowski
stachanowiec „czarnej roboty”, wpakował sobie kulę w łeb. Czy dręczony przez cienie
tysięcy swoich ofiar? Samobójstwo Błochina przyjmują historycy rosyjscy. Tak naprawdę
jednak opowieści o wyrzutach sumienia sowieckich katów nie zostały ostatecznie
potwierdzone.
Z dokumentów wynika jedynie, że po śmierci Stalina w 1953 roku Wasilij Błochin, już w
stopniu generała-majora, przeszedł na emeryturę, pożegnany pochwałą za „nienaganną
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin