tom 02 - Jedyne drzewo.rtf

(2591 KB) Pobierz

 

Stephen R. Donaldson

Jedyne drzewo

The One Tree

Drugie Kroniki Thomasa Covenanta Niedowiarka

Księga druga

Przełożył Michał Jakuszewski

Wydanie oryginalne: 1982



Wydanie polskie: 2000


Jesteś mój

Dla Pat McKillip

przyjaciółki w najlepszym znaczeniu tego słowa


Co wydarzyło się w poprzednim tomie

Zraniona Kraina, pierwsza księga DRUGICH KRONIK THOMASA COVENANTA NIEDOWIARKA, opowiada o powrocie Niedowiarka do Krainypełnego magii i niebezpieczeństw królestwa, w którym w przeszłości stoczył straszliwy bój z grzechem oraz obłędem i odniósł w nim zwycięstwo. Używając mocy pierwotnej magii, pokonał lorda Foula Wzgardliwego, starożytnego wroga Krainy, i w ten sposób wywalczył dla niej pokój oraz ocalił własną prawość.

Dla Covenanta upłynęło tylko dziesięć lat, lecz w Krainie minęło wiele stuleci i lord Foul odzyskał siły. Przekonany, że jego plan zagarnięcia należącego do Covenanta pierścienia z białego złotapierwotnej magiizakończy się powodzeniem, lord Foul przywołuje Covenanta do Krainy. Niedowiarek trafia na Wartownię Kevina, gdzie ongiś usłyszał przepowiednię Foula głoszącą, że zniszczy świat. Wzgardliwy powtarza ją na nowy, straszliwy sposób.

W towarzystwie Linden Avery, lekarki, która mimo woli znalazła się razem z nim w Krainie, Covenant schodzi do starożytnej wioski Mithil Stonedown, gdzie po raz pierwszy styka się z ohydną siłą stworzoną przez WzgardliwegoSłonecznicą. Stanowi ona zepsucie Prawa Natury i sprowadza na Krainę klęski deszczu, suszy, płodności i plag, które następują po sobie w obłąkanym korowodzie. Słonecznica uśmierciła już prastare puszcze, a jej narastająca moc zagraża wszelkim formom życia. By przetrwać, mieszkańcy Krainy zmuszeni są do składania krwawych ofiar, które mają ją zaspokoić.

Widząc ich rozpaczliwe położenie, Covenant wyrusza w podróż, która ma mu umożliwić zrozumienie Słonecznicy i pozwolić znaleźć sposób uzdrowienia Krainy. Prowadzeni przez Sundera, człowieka z Mithil Stonedown, wyruszają z Linden na północ, ku Revelstone, gdzie rezyduje Clave, którego mistrzowie wiedzy najlepiej rozumieją Słonecznicę i potrafią z tego zrobić użytek. Wędrowców ścigają jednak furie, starożytni słudzy lorda Foula. Ich celem jest zatrucie Covenanta niezwykłym jadem, który, zwiększając jego moc, doprowadzi go do obłędu.

Unikając niebezpieczeństw Słonecznicy oraz ataków Furgów, Covenant, Linden i Sunder wędrują ciągle na północ. Kiedy zbliżają się do Andelain, pięknego ongiś regionu leżącego w samym sercu Krainy, natrafiają na kolejną wioskę, Kryształowe Stonedown, w której Clave próbuje pozbawić życia młodą kobietę imieniem Hollian z uwagi na jej umiejętność przewidywania Słonecznicy. Wędrowcy ratują dziewczynę, która wyrusza z nimi w dalszą drogę.

Hollian informuje Covenanta, że choć Andelain nadal jest piękne, panuje w nim teraz groza. Przerażony tą profanacją Niedowiarek wyrusza sam do Andelain, by stawić czoło kryjącemu się w nim złu. Dowiaduje się jednak, że nie ma tam zła, a jedynie moc sprawiająca, że zmarli skupiają się wokół broniącego drzew Pana Puszczy. Covenant wkrótce spotyka samego Pana Puszczy, który ongiś był człowiekiem o nazwisku Hile Troy, a także kilku dawnych przyjaciół: lordów Mhorama i Elenę, gwardzistę krwi Bannora oraz giganta Słone Serce Pianościgłego. Od Pana Puszczy i zmarłych otrzymuje dary: tajemną wiedzę i rady. Słone Serce Pianościgły daje mu towarzyszatajemniczą hebanową istotę imieniem Vain, stworzoną w nie znanym celu przez ur-podłych, potomków Demondim.

Z Vainem za plecami, Covenant wyrusza na spotkanie towarzyszy. Okazuje się jednak, że pod jego nieobecność porwało ich Clave. Rozpoczyna poszukiwania, które omal nie kończą się jego śmiercią, najpierw z rąk zdesperowanych mieszkańców wioski Woodhelven Mocokamienia, a potem ofiar Słonecznicy z osady During Stonedown. Przy pomocy Waynhim udaje mu się jednak dotrzeć do Revelstone, gdzie spotyka Gibbona, władcę Clave, i dowiaduje się, że jego przyjaciół uwięziono, by wykorzystać ich krew do manipulacji Słonecznicą.

Pragnąc ich za wszelką cenę uwolnić i zdobyć wiedzę o okrucieństwach, jakich dopuścił się lord Foul, Covenant zgadza się poddać wieszczbie, krwawemu rytuałowi, który odsłania znaczną część prawdy. Wizja ukazuje mu dwa fakty o kluczowym znaczeniu: źródłem Słonecznicy jest zniszczenie Laski Praw, potężnego narzędzia, które ongiś wspierało naturalny porządek, Clave natomiast służy lordowi Foulowi, za pośrednictwem Gibbona, którym zawładnął furia.

Covenant uwalnia pierwotną magię i oswobadza uwięzionych przyjaciół. Następnie postanawia odnaleźć Jedyne Drzewo, z którego ongiś sporządzono Laskę Praw, aby zrobić nową i wykorzystać ją w walce ze Słonecznicą.

Do grupy przyłączają się Brinn, Cail, Ceer i HergromHaruchai, członkowie rasy, z której wywodziła się gwardia krwi. W towarzystwie Linden. Sundera, Hollian i Vaina Covenant wyrusza na wschód, ku morzu, w nadziei, że znajdzie tam wskazówki umożliwiające dotarcie do celu. Po drodze spotyka gigantów, zwących siebie poszukiwaczami. Jeden z nich, imieniem Lina Morski Marzyciel, dzięki swemu darowi ziemiowidzenia ujrzał wizję Słonecznicy, co skłoniło ich do wyruszenia do Krainy w celu przeciwstawienia się temu niebezpieczeństwu. Covenant prowadzi ich do Morskiej Rubieży i Coercri, które ongiś było domem mieszkających w Krainie gigantów. Znał ich przodków i wykorzystuje ten fakt, by skłonić ich do użyczenia swego statku na potrzeby jego misji.

Przed opuszczeniem Krainy dokonuje wielkiego aktu rozgrzeszenia zmarłych z Coercri, starożytnych gigantów potępionych za to, że pozwolili, by furia pozbawił ich życia. Następnie odsyła Sundera i Hollian do Krainy, w nadziei, że uda im się skłonić mieszkańców wiosek do stawienia oporu Clave, po czym przygotowuje się do wyruszenia w dalszą drogę.

Tu zaczyna się Jedyne Drzewo, księga druga DRUGICH KRONIK THOMASA COVENANTA NIEDOWIARKA.


Część I

Ryzyko


1. Klejnot Gwiezdnej Wędrówki

Linden Avery szła u boku Covenanta korytarzami Coercri. Kamienny statek gigantów, Klejnot Gwiezdnej Wędrówki, zbliżał się, sunąc po falach, do jedynego ocalałego nabrzeża u stóp starożytnego miasta. Nie zwracała na niego uwagi. Już przedtem widziała, jak dromond mknie na wietrze jak marzeniemasywny i delikatny jednocześnie, niknący pod pełnymi żaglami i precyzyjnyznak nadziei dla misji Covenanta, która była również jej misją. Gdy Linden szła w towarzystwie Niedowiarka, Brinna, Caila i podążającego za nimi Vaina ku podstawie i pirsowi Boleści, patrzyła na statek z przyjemnością. Jego witalność była radością dla jej zmysłów.

Przed chwilą jednak Covenant odesłał dwoje stonedownorów, Sundera i Hollian, z powrotem do Wyższej Krainy, w nadziei, że uda im się skłonić mieszkańców wiosek do stawienia oporu Clave. Nadzieja owa opierała się na fakcie, że dał im krill Lorica, który mogli wykorzystać w walce ze Słonecznicą. Niedowiarek potrzebował tej broni zarówno jako oręża mogącego zastąpić pierwotną magię, która niszczy pokój, jak i do obrony przed tajemnicą, którą był Vain, nasienie Demondim. Mimo to dziś rano ofiarował im krill. Gdy poprosiła go o wyjaśnienie, odparł: „I tak już jestem zbyt niebezpieczny”.

Niebezpieczny. To słowo niosło się echem w jej umyśle. Covenant był chory od mocy, choć nikt poza nią nie potrafił tego dostrzec. Jego dawna choroba, trąd, pozostawała w stanie uśpienia, mimo że zapomniał o stosowaniu większości chroniących go przed nią metod bądź też z nich zrezygnował. Jej miejsce zajął jednak jad, którym zakazili go furia i Słonecznica. Owa moralna trucizna nie była w tej chwili aktywna, niemniej czaiła się w nim niby drapieżca, czekając na odpowiednią chwilę. Linden dostrzegała ją pod skórą Niedowiarka, jakby poczerniał od niej szpik jego kości. Jad i biały pierścień czyniły z niego najbardziej niebezpiecznego człowieka, jakiego znała w życiu.

Owa drzemiąca w nim groźba budziła jej pożądanie. Linden widziała w niej jego siłę, która przyciągnęła ją do niego, kiedy poznała go na Haven Farm. Uśmiechnął się wówczas do Joan, sprzedając za nią życie, i ów uśmiech mówił o jego niezwykłej odporności, jego zdolności zwyciężenia samego losu więcej, niż potrafiłyby wyrazić wszelkie groźby czy przemoc. Caamora, którą przyniósł wyzwolenie zmarłym z Boleści, dowiodła, do czego potrafi się posunąć w imię skrytego w jego duszy kłębowiska poczucia winy i namiętności. Był paradoksem i Linden pragnęła go naśladować.

Bez względu na trąd i jad, na surowy osąd samego siebie i gniew, stanowił afirmację, potwierdzenie wartości życia i poświęcenia dla Krainy, sprzeciw wobec wszystkiego, co mógł uczynić Wzgardliwy. A kim była ona? Cóż osiągnęła przez całe życie, poza ucieczką przed przeszłością? Cały jej upór, dążenie do medycznej biegłości w walce ze śmiercią, miały od samego początku czysto negatywny charakter. Odrzucała w ten sposób swe dziedzictwo śmiertelniczki, zamiast akceptować przekonania, którym podobno miała służyć. Przypominała Krainę poddaną tyranii Clave i Słonecznicy. Nie władała nią miłość, lecz strach i rozlew krwi.

Właśnie tego dowiedziała się o sobie, patrząc na Covenanta. Nawet wtedy, gdy nie zdawała sobie jeszcze sprawy, dlaczego wydaje się jej tak atrakcyjny, podążała instynktownie za jego przykładem. Teraz już rozumiała, że chce być do niego podobna. Zdolna przeciwstawić się siłom skazującym ludzi na śmierć.

Po drodze wpatrywała się w niego, w nadziei, że jego wychudłe lico proroka, zaciśnięte usta i dzika, splątana broda wzmocnią jej determinację. Emanowała z niego sroga niecierpliwość, którą i ona czuła.

Podobnie jak on, cieszyła się na myśl o niosącym nadzieję rejsie w towarzystwie gigantów. Choć znała Srożyńca Honninscrave’a. Linę Morskiego Marzyciela, Smołowiąza i Najstarszą Poszukiwaczkę dopiero od kilku dni, rozumiała już bolesną miłość, brzmiącą w głosie Covenanta, gdy mówił o gigantach, których pamiętał. Miała też jednak własne oczekiwanie.

Jej zmysł zdrowia, niemal od chwili, gdy się przebudził, przynosił jej jedynie ból i trwogę. Najpierw przypomniała sobie ohydne morderstwo, którego ofiarą padł Nassic. Od owej chwili ciągnął się nie mający końca korowód furiów i Słonecznicy, który doprowadził ją do granic śmierci. Ciągłe złomoralna i fizyczna choroba, której nigdy nie będzie w stanie wyleczyćwypełniło ją poczuciem bezsiły, za każdym dotykiem i spojrzeniem dowodząc jej, że jest bezwartościowa. A potem wpadła w łapska Clave, znalazła się w mocy Gibbona-furii. Proroctwo, które przed nią wygłosił, bolesne okrucieństwo, którego promieniowaniu ją poddał, wzbudziło we wszystkich zakamarkach jej duszy odrazę i odrzucenie, których nie sposób było odróżnić od wstrętu do siebie. Przysięgła wówczas, że nigdy już nie otworzy bram swych zmysłów przed żadnym wołaniem z zewnątrz.

Nie dotrzymała jednak słowa. Z jej wyczulonej wrażliwości wynikała osobliwa, niezbędna przydatność. Niezwykła spostrzegawczość, która poddała ją trwodze, pomogła jej również wrócić do zdrowia po zatruciu jadem rumaka i złamaniach kości. Owa zdolność głęboko wpłynęła na jej medyczne instynkty, utwierdzając jej tożsamość, choć Linden sądziła, że utraciła ją, gdy opuściła świat, który rozumiała. Ponadto potrafiła pomóc towarzyszom, uchronić ich przed śmiercionośnym złem, którym był czatownik z Sarangrave.

Potem drużyna opuściła Równinę Sarangrave, docierając na Morską Rubież, gdzie nie sięgała władza Słonecznicy. Otoczona zdrową naturą, jesienną pogodą oraz barwami nieskalanymi niby początki życia i uradowana towarzystwem gigantówzwłaszcza Smołowiąza, którego niepohamowany dobry humor wydawał się rozpraszać wszelką ciemnośćLinden szybko poczuła, że jej kostka goi się pod niesamowitym wpływem diamentrunku. Poczuła piękno świata, z całą ostrością doświadczyła daru, którego Covenant udzielił zmarłym z Boleści. Do szpiku kości przeniknęło ją poczucie, że jej zmysł zdrowia jest otwarty nie tylko na zło, lecz również na dobro, i że nie będzie całkowicie bezradna w sprawie losu, który przepowiedział dla niej Gibbon.

Miała jeszcze nadzieję. Jeśli nic innego nie mogło pomóc, być może w ten sposób zdoła odmienić swe życie.

Starzec, którego uratowała na Haven Farm, powiedział: „Bądź wierna. Na świecie jest również i miłość”. Po raz pierwszy jego słowa nie budziły w niej lęku.

Gdy zstępowali po wykutych przez gigantów schodach, niemal nie odrywała spojrzenia od Covenanta. Sprawiał wrażenie, że potrafi sprostać wszystkiemu. Do jej świadomości docierały też jednak inne bodźce. Pogodny poranek. Od niepamiętnych czasów pokryta słonym szronem pustka Coercri. Nieprzejednana, czarna groźba Vaina. A za jej plecami Haruchai. Rytm uderzających o kamień stóp zadawał kłam charakterystycznej dla nich beznamiętności. Wydawało się, że gorąco pragną wyruszyć w podróż po nieznanej Ziemi w towarzystwie Covenanta i gigantów. Linden skupiała uwagę na tych szczegółach, jakby to one składały się na nowe życie, którego pragnęła.

Gdy jednak wędrowcy wyszli na skąpany w blasku słońca obszar u podstawy miasta, gdzie oczekiwali ich Najstarsza, Morski Marzyciel i Smołowiąz, a także Ceer i Hergrom, kobieta podniosła wzrok, jakby przyciągnął go magnes, i ujrzała przybijający do nabrzeża Klejnot Gwiezdnej Wędrówki.

Na widok statku gigantów ogarnęło ją zdumienie. Nie była w stanie ogarnąć go wzrokiem, dromond bowiem wzniósł się przed nią, przesłaniając niebo. Kapitan, Srożyniec Honninscrave, wykrzykiwał rozkazy, stojąc na pokładzie sternika, umieszczonym wysoko nad piętą masztu. Giganci wspinali się na olinowanie, by zwinąć żagle i zabezpieczyć liny. Statek przybił do brzegu dokładnie. Umiejętności załogi i precyzja konstrukcji rzucały wyzwanie masie brązowo-morowego granitu, z którego go zbudowano. Gdy dromond stał przy nabrzeżu, straszliwy ciężar jego pozbawionych spoin burt i masztów przesłaniał lekkość kształtu, długie, gładkie pokłady, uniesiony dziarsko dziób i znakomite wyważenie masztów. Kiedy Linden ogarnęła wielkość statku, pojęła, że jest on odpowiedni dla gigantów. Ich postacie nabierały wśród want właściwych proporcji, a morowe kamienne burty wznosiły się nad wodę niby płomienie granitowego pożądania.

Widok kamienia zaskoczył Linden. Kwestionowała dotąd instynktownie naturę statku gigantów, przekonana, że granit jest zbyt kruchy, by wytrzymać obciążenia towarzyszące morskiej podróży. Gdy jednak ujrzała statek, zrozumiała swój błąd. Ten granit miał niewielką, lecz niezbędną giętkość kości. Swą żywiołowością wykraczał poza typowe dla siebie ograniczenia.

Ową witalność dostrzegało się także w załodze. Marynarze byli gigantami, lecz na tym statku również czymś więcejstawami i służbą dzielnego, żywego organizmu, rękami i radością życia, które dodawało im godności. Kamień i giganci wspólnie nadawali Klejnotowi Gwiezdnej Wędrówki wygląd statku, który walczył z potężnymi morzami dlatego tylko, że żadna inna próba nie byłaby godna przyrodzonej mu radości.

Trzy maszty, z których każdy był wystarczająco wysoki, by udźwignąć trzy żagle, wznosiły się niby cedry nad pokładem sternika, na którym stał Honninscrave. Gigant kołysał się lekko na nogach w rytm fal, jakby urodził się z grzywaczami pod nogami, solą w brodzie i kapitańską godnością w każdym spojrzeniu przepastnych oczu. Krzyk, którym odpowiedział na pozdrowienie Smołowiąza, poniósł się echem po zboczu Coercri, po raz pierwszy od wielu stuleci wypełniając Boleść słowami powitania. Obraz statku i słońca zamazał się nagle przed oczyma Linden. Wypełniły je łzy, zupełnie jakby nigdy w życiu nie była świadkiem radości.

Po chwili usunęła je mruganiem i ponownie spojrzała na Covenanta. Jego twarz zamarła w uśmiechu przypominającym grymas napięcia. Wyraźnie jednak dostrzegała kryjącego się pod tą maską ducha. Niedowiarek widział przed sobą sposób na odnalezienie Jedynego Drzewa i ocalenie Krainy. I jeszcze coś. Widział gigantów, kuzynów Słonego Serca Pianościgłego, którego kochał. Nie musiał jej wyjaśniać natury pożądania i strachu, które sprawiały, że uśmiechając się, wyglądał tak, jakby szczerzył zęby w paroksyzmie wściekłości. Remedium, którym był śmiech Pianościgłego, oczyściło jego poprzednie zwycięstwo nad lordem Foulem z wpływu złości. Gigant zapłacił za ów triumf własnym życiem i Covenant patrzył teraz na jego pobratymców z Klejnotu Gwiezdnej Wędrówki ze zrodzoną ze wspomnień tęsknotą. Bał się, że ściągnie na nich ten sam los, który stał się udziałem Pianościgłego.

Linden również to rozumiała. Podobnie jak on, cechowała się uporem zrodzonym z poczucia winy i utraty. Wiedziała, co to znaczy nie ufać konsekwencjom własnych pragnień.

Jej uwagę wyraźnie przyciągnął statek gigantów. Gwar buchnął z niego niczym piana radości. Smołowiązowi i Morskiemu Marzycielowi rzucono cumy. Obaj owiązali je wokół od dawna nie używanych słupków na pirsie. Klejnot Gwiezdnej Wędrówki otarł się burtami o boki nabrzeża, po czym znieruchomiał. Gdy tylko dromond zacumował bezpiecznie, kapitan z czterdziestoma wchodzącymi w skład załogi gigantami zeskoczyli ze sznurów i drabinek, lądując bezpośrednio na nabrzeżu.

Oddali serdecznie honory Najstarszej, uściskali Morskiego Marzyciela i przywitali radosnym krzykiem Smołowiąza. Najstarsza odwzajemniła się im z powagą. Jej włosy o barwie żelaza i pałasz za pasem kazały im zachować dystans. Smołowiąz jednak wyraził tyle radości, że zrekompensowało to nieme przygnębienie Morskiego Marzyciela. Po chwil i giganci ruszyli przed siebie, by obejrzeć miasto Bezdomnych, swych starożytnych, zaginionych kuzynów.

Linden otoczyli nagle ogorzali, muskularni mężczyźni i kobiety dwukrotnie przewyższający ją wzrostemmarynarze zbudowani jak stare dęby, a zarazem pełni życia i skorzy do zachwytu niczym młode drzewka. Wszyscy mieli na sobie proste, robocze ubrania: kolcze koszule wykonane z połączonych ze sobą kamiennych dysków oraz ciężkie skórzane nogawice. Mimo to wydawali się bardzo barwni. Ich język, zachowanie i przesiąknięty wonią soli dobry humor były nadzwyczaj jaskrawe. Swą ruchliwością przywrócili życie Boleści.

Linden wyraźnie dostrzegała w nich chęć obejrzenia miasta, dzieła dawno zmarłych kuzynów. Oczy Covenanta wyrażały zgodę. Wspomniał caamora, którą uwolnił Coercri od cierpienia, zasługując na tytuł, którym obdarzyła go Najstarsza: Przyjaciel Gigantów. Przez tumult, monolityczne żarty, śmiech, wywołujący radosną odpowiedź Smołowiąza, pytania, na które Haruchai odpowiadali jak zawsze zwięźle, oraz pozdrowienia, wprawiające Linden w oszołomienie i powodujące, że Covenant prostował plecy, jakby chciał się wydać wyższy, przebił się jednak głos Najstarszej, która zwróciła się z powagą do Honninscrave’a, mówiąc mu, że jest zdecydowana pomóc Covenantowi w jego misji. Opowiedziała o niebezpieczeństwie, o narastającym szankrze Słonecznicy i o trudnościach, jakie sprawi odnalezienie Jedynego Drzewa i wykonanie nowej Laski Praw na czas, by uniemożliwić Słonecznicy wyrwanie serca Ziemi. Kapitan uspokoił się błyskawicznie. Gdy zapytała go o stan zapasów, statku gigantów, odpowiedział, że kotwicomistrz, jego zastępca, uzupełnił je podczas oczekiwania na pobrzeżu, nieopodal Wielkiego Bagna, po czym zaczął wzywać załogę z powrotem na statek.

Kilku gigantów wyraziło łagodny sprzeciw, dopraszając się o opowieść o Boleści. Covenant pokiwał tylko głową, jakby myślał o tym, że Clave nieustannie karmi Słonecznicowy Ogień i Słonecznicę krwią. Honninscrave nie tracił czasu na wahania.

Spokojnie, lenie!zawołał.Co z was za giganci, jeśli nie potraficie być cierpliwi? Przyjdzie jeszcze pora na opowieści. Ulżą nam w trudach na morzu. Najstarsza żąda pośpiechu!

Jego rozkaz wywołał w Linden żal. Energia gigantów była najpiękniejszym widokiem, jaki zdarzyło się jej ujrzeć od dawna. Sądziła też, że Covenant potrzebował trochę czasu, by nacieszyć się tym, czego tutaj dokonał. Znała go jednak wystarczająco dobrze i wiedziała, że trzeba będzie perswazji, by przekonać go do przyjęcia jakichkolwiek zaszczytów. Podeszła do Niedowiarka, albowiem tylko wtedy jej głos mógł się przebić przez rejwach.

Berek odnalazł Jedyne Drzewo bez pomocy gigantów. To chyba znaczy, że nie może rosnąć zbyt daleko?

Nawet na nią nie spojrzał. Wpatrywał się w dromond. Poruszał osłoniętymi brodą ustami, sprawiając wrażenie, że jest podniecony, a jednocześnie przepełniony lękiem.

Sunder i Hollian uczynią wszystko, co zdołająciągnęła Linden.Ci Haruchai, których uwolniłeś, również nie będą siedzieć bezczynnie. Clave i tak już ma kłopoty. Możemy sobie pozwolić na chwilę zwłoki.

Wciąż patrzył w ten sam punkt. Poczuła jednak, że skierował na nią uwagę.

Powiedz miodezwał się szeptem, niemal całkowicie zagłuszanym przez rozmowy gigantów, którzy czekali niecierpliwie na pirsie razem z Haruchai.Czy uważasz, że powinienem był zniszczyć Clave, kiedy miałem okazję?

To pytanie ją zabolało. Zanadto przypominało inne, które by zadał, gdyby wiedział o niej wystarczająco wiele.

Czasem trzeba wyciąć zakażone miejsceodpowiedziała poważnym tonem.Jeśli nie zabije się w jakiś sposób choroby, traci się pacjenta. Sądzisz, że ucięli te palce, żeby ci zrobić na złość?

Ściągnął gwałtownie brwi. Popatrzył na nią tak, jakby wyrwała go z jakichś sekretnych myśli, uświadomiła mu swą obecność w sposób, który uniemożliwiał pokój między nimi.

Czy ty byś tak postąpiła?zapytał, napinając mięśnie gardła.

Nie mogła się nie wzdrygnąć. Gibbon powiedział jej: „Popełniłaś morderstwo. Czyż zło nie jest w tobie?” Nagle poczuła, że Covenant zgodziłby się z furią.

Takodparła, starając się ukryć fakt, że się zdradza.W przeciwnym razie do czego ci potrzebna cała ta moc?

Aż za dobrze wiedziała, jak bardzo sama jej pragnie.

Nie do tego.Otaczający ich giganci umilkli, czekając na jego decyzję. W tej nieoczekiwanej ciszy jego gwałtowne słowa zabrzmiały jak obietnica, przebijająca się przez szum morza. Covenant jednak zignorował audytorium.Zabiłem już dwudziestu jedenoznajmił, patrząc Linden prosto w twarz.Muszę znaleźć jakieś inne rozwiązanie.

Myślała, że powie coś więcej. Kiedy dostrzegł jej zakłopotanie, choć nie mógł znać jego powodu, natychmiast zwrócił się w stronę Najstarszej.

Czułbym się lepiej, gdybyśmy już wypłynęli...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin