Leonardo da Vinci - Vallentin Antonina.pdf

(1804 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
868448401.001.png
ANTONINA VALLENTIN
LEONARDO DA VINCI
Przełożył STANISŁAW SIELSKI
PAŃSTWOWY INSTYTUT WYDAWNICZY
Okładkę i obwolutę projektowała
EWA FRYSZTAK-LUBELSKA
Printed in Poland
Państwowy Instytut Wydawniczy,
Warszawa, 1959 r.
Nakład 20 000 + 253 egz.
Ark, wyd. 30. Ark, druk. 40,75 4- 17 wkl.
Papier druk, sat, kl. III, 90 g, form. 82 X 104/32
Z Fabryki Papieru w Kluczach
Oddano do składania 6. IV 1959 r.
Podpisano do druku 6. X 1959 r.
Druk ukończono w listopadzie 1959 r.
Toruńska Drukarnia Dziełowa,
Toruń, ul. Katarzyny 4
Nr zam. 442 ‒ D-ll
Cena zł 55,
Rozdział pierwszy
SEN O WIELKIM PTAKU
Deh non m’avère a vil ch’io non ton povero; povero è quel che ossai cose desidera. l
Nie gardźcie mną, nie jestem bowiem ubogi; biedny jest tylko ten, kto pożąda dóbr
doczesnych. ( Kodeks Atlantycki, 71 recto)
1
Ż ycie Leonarda zaczęło się pod znakiem wielkiego ptaka. Własne jego wspomnienia
sięgają bardzo wczesnych lat dzieciństwa; zachował w pamięci obrazy z czasów, kiedy
jeszcze leżał w kołysce. Miał wówczas dwa, a może trzy lata, ale jak to często się zdarza w
rodzinach włościańskich, wciąż jeszcze bywał kołysany do snu przez matkę. Kiedy jako
chłopczyk leżał w kolebce wolno kołyszącej się pod nim, wpatrzony w bezbrzeżny błękit,
roztaczający się ponad jego oczami, spostrzegł pewnego razu, że z nasyconej światłem
przestrzeni zbliża się ku niemu szybko jakiś czarny punkt, rośnie niepokojąco, aby wreszcie
przeobrazić się w kształt dwóch wielkich skrzydeł, spomiędzy których wystawał ostry dziób
ptasi; szeroko rozłożony ogon z szumem przecinał powietrze. Cień wielkich skrzydeł
roztaczał ponad kołyską ciemność, która przesłaniała słońce. „I wydawało mi się ‒ opowiadał
później Leonardo ‒ że kiedy leżałem w kołysce, spadł na mnie jakiś sęp, otworzył mi
dziobem usta i uderzył nim kilkakroć po wargach.”
Był to wiek, w którym głęboko wierzono w sny i w znaki na niebie, tłumacząc je sobie
jako zapowiedź mających nastąpić wydarzeń. Pomimo całego sceptycyzmu, z jakim Leonardo
odnosił się do zjawisk nadprzyrodzonych, zachował żywo w pamięci to wspomnienie, co do
którego sam nawet nie bardzo zdawał sobie sprawę, czy stanowiło istotnie echo jego
przeżycia, czy tylko snu. W czasie kiedy pochłonięty był realizacją najbardziej zuchwałego i
najbardziej potężnego z planów, jakie odważył się powziąć w swoim życiu, w chwilach
szczególnie burzliwych wydobywał z przysypanych pyłem czasu wspomnień dzieciństwa
właśnie ten obraz wielkiego ptaka, opuszczającego się na dziecko w kołysce, i dodawał na
wpół z dumą, na wpół z rezygnacją: „Zdaje się, że był to herold przeznaczenia ‒ par che sia
mio destino.”
Może Leonardo dlatego tak wiernie przez całe życie trwał przy tym wspomnieniu z lat
dziecinnych, że po prostu w świecie rzeczy codziennych i realnych stanowiło ono dlań jedyną
obietnicę spełnienia się jego przeznaczeń i jedyną jego ucieczkę od szarzyzny życia
codziennego.
Po ojcu Leonardo pochodził ze środowiska mocno tkwiącego w świecie
obwarowanym tradycjami i zwyczajami, oszczędnością i zapobiegliwością. Jak dalece można
sięgnąć w przeszłość, przodkowie Leonarda, noszący nazwisko zaczerpnięte z nazwy
rodzinnej miejscowości, byli prawnikami i piastowali najwyższe godności obywatelskie w
miasteczku Vinci. Dokumenty rodziny da Vinci sięgają połowy XIII stulecia i, o ile wiadomo,
członkowie jej zawsze prowadzili w republice florenckiej kancelarie notarialne i adwokackie.
Łączyli się związkami małżeńskimi z zaprzyjaźnionymi rodzinami innych prawników. Da
Vinci, zawsze wierni zawodowi dziedziczonemu z ojca na syna, nie oderwali się jednak od
ziemi. Chętnie uciekali z ponurych kancelarii do swych posiadłości ziemskich, pozostawiając
na biurkach akta i formularze. Na własnych gruntach oddawali się pielęgnowaniu drzewek
oliwnych i winnej latorośli. Lgnęli do ziemi z całą, zapamiętałością wieśniaków
korzystających z każdej okazji, aby dokupić to jakieś pólko, to znowu jakiś pagórek z
kawałkiem winnicy. Połowę płynnego kapitału lokowali zwykle w jednej z instytucji
kredytowych we Florencji, drugą zaś inwestowali w ziemi, stopniowo wykupując grunty w
miejscowości Vinci. Jako prawnicy wiedzieli, jak kupować za bezcen, orientowali się
również, jak należy ukrywać wzrastające dochody przed okiem poborcy podatków. Ilekroć
dziad lub ojciec Leonarda dokupywał kawałek ziemi czy też domek, w deklaracjach
majątkowych, składanych władzom fiskalnym, przedstawiał zawsze nowy nabytek jako
ostateczną ruinę nie zasługującą nawet na nazwę nieruchomości.
To umiłowanie życia wiejskiego szczególnie silnie występowało u dziada Leonarda,
Ser Antonia, który ponad swój własny zawód stawiał zawsze rolnictwo i przebywał więcej na
roli aniżeli w kancelarii notarialnej. Jako rodzina zwarta, skupiona przy jednym zawodzie i
wspólnej majętności, da Vinci mieszkali pod wspólnym dachem, rodzice wspólnie z
dorosłymi synami, ich żonami, a później i ich dziećmi. Prowadzili prosty, jednostajny tryb
życia w obszernym domu otoczonym wielkim ogrodem. Podobnie jak większość
współczesnych im ludzi tego samego stanu da Vinci byli skromni i pracowici; odżywiali się
obficie i pożywnie, ale z prostotą, odzież nosili dostatnią, ale nie rzucającą się w oczy;
oszczędzali na przyjemnościach dnia dzisiejszego, aby zapewnić sobie spokojne jutro. Mieli
wykształcenie zawodowe, które chroniło ich przed dyletantyzmem. Czasami w listach swoich
cytowali Dantego, były to jednak przede wszystkim listy prawników, odznaczające się
ścisłością i jasnością ujęcia przedmiotu.
Ojciec Leonarda, Ser Piero, trudnił się zawodem prawniczym od dwudziestego
pierwszego roku życia. Przez pewien czas przebywał w Pizie i stąd nawiązywał coraz to
silniejsze i trwalsze nici stosunków z Florencją. Jego energia, zapobiegliwość i świadoma
Zgłoś jeśli naruszono regulamin