Kasprowicz Jan - Ginacemu swiatu.rtf

(94 KB) Pobierz
Gin¹cemu œwiatu

Jan Kasprowicz

 

Ginącemu światu
1902


Dies Irae

 

Trąba dziwny dźwięk rozsieje,

ogień skrzepnie, blask ściemnieje,

w proch powrócą światów dzieje.

Z drzew wieczności spadną liście

na Sędziego straszne przyjście,

by świadectwo dać Psalmiście…

 

A ty, psalmisto Pański, nastrój harfę swoją

już na ostatni ton!

 

Grzech krwią czarną dusze plami…

Bez obrońcy staniem sami —

któż zlituje się nad nami?

 

Kyrie elejson!…

O Boże! Ty bądź naszą łaską i obroną!

Kyrie elejson!

 

O Głowo, owinięta cierniową koroną^)

gasnącym wieki wieków spojrzyj na nas okiem!

O spojrzyj ha nas z tej głuszy,

która swem tchnieniem głębokiem

ogarnia światów bezmiary,

a którą ty wypełniasz swych bólów ogromem,

o Głowo, owinięta cierniową koroną.

Żałobna drogo nieochybnej kary,

broczącej we łzach i przy jęków wtórze

w ten pozbawiony końca

Pańskiego gniewu dzień

w którym w pożarach spokojnego słońca

szatańskim chichotem płoną

świeże, niezwiędłe róże

grzechu i winy!

 

Na ich purpurze…,

osiadł posępny i siny

tej Konieczności sień,

z której przepastnej głębiny,

z łona, pełnego niweczących tchnień,

nad boskiej woli złomem

wyrosły zabójcze kwiaty

w Pańskiego gniewu nieskończony dzień…

 

A Ewa jasnowłosa, matka gwiazd i ziemi,

upaja się ich wonią, schylona nad niemi.

Kyrie elejson!

Przez ciebie w proch nicości wracają Twe światy,

O Boże miłosierny, zmiłuj się nad nami!

 

Od Twego drzewa oderwany liść,

pędzi duch ludzki i naprzód, i wstecz,

niby garść kurzu, porwana cyklonem:

przed nim i za nim płomienisty miecz

iskrzy się ostrzem czerwonem;

przed nim i za nim wstają z swych cmentarzy

upiory wieków, naznaczone sromem

winy i grzechu, i klną, i bluźnią, i płaczą,

jęczą, i syczą, i dyszą

nieustającą rozpaczą,

od szaleńczego zamierają śmiechu

w ten Pańskich gniewów nieskończony dzień.

 

O Głowo, owinięta cierniową koroną,

Ty, co rozpierasz swej męki ogromem

pierś Konieczności! O Głowo,

której źrenice, jako dwie pochodnie

dogasające, płoną

nad krętą, pustą, nieskończoną drogą

i gasną, gasną, a zgasnąć nie mogą,

zawrzyj swe oczy nad nami,

nie patrz na boleść i zbrodnię!…

 

Jedno jest tylko w przestworzach widomem,

Jedno w zachodniej płomienieje zorzy

nad płomiennymi falami

wiekuistego Żywota

i nigdy w ciemnię grobu się nie złoży,

i nigdy ciężkich stóp swych nie poruszy,

by iść i iść, i iść

poza granice duszy —

Jedno jest tylko Jednem,

grzmiącem miedzianą surmą archanioła

ponad pokoleń pokoleniem biednem

w Pańskiego gniewu nieskończony dzień:

wielki, wszechmocny Ból.

 

O Boże miłosierny, zmiłuj się nad nami!

Niech łaska Twoja winy nam odpuści…

A ty swe skronie tul

do zimnych opok, do strzaskanych grani,

sterczących smutnie nad gardłem czeluści,

i płacz…

 

Surma jęczy, surma woła!

Giną w chmurach wirchów czoła;

wałem mżących mgieł dokoła

nieznany oddech miota,

jakieś potworne, dzikie kształty tworzy

i po dolinach rozpędza ich stada,

i znów je skupia w przepastnej otchłani,

i ku niebiosom wyrzuca ich kłąb,

i w jakieś czarne rozsnuwa całuny

ten niewidzialny, dreszcz budzący Tkacz,?

i ciężką, mokrą tą przędzą pokrywa

wszystko, co jest…

 

O biada!…

 

Biada!… (Pierś światów, przed chwilą tak żywa,

kona pod strasznym ciężarem…

Olbrzymy świerków padają strzaskane;

las się położył na skalisty zrąb;

węże kosówek, wyprężywszy ciała

w kurczach śmiertelnych, drętwieją bezwładne;

wrzos na granitów podścielisku szarem

spełznął na wieki;

kozice stromą oblepiły ścianę

i patrząc trwożnie w bezmierny, daleki,

w ten nieskończony chaos mgieł i cieni,

runęły w żlebny grób…

 

Rozkrzyżuj silne ramiona

i paznokciami wpij się w twardy głaz,

i odwróć oczy od onej przestrzeni,

w której rozsądza horyzontów krańce

ta Głowa, w cierń uwieńczona!

I Nie patrz, gdzie siadła jasnowłosa Ewa,

wygnana z Raju na wieczysty czas,

mająca zbrodnię u swych białych stóp,

wieczyście żarta płomienistą żądzą

winy i grzechu…

 

O duszo, pełna miłości,

a którą nieustanne szarpią niepokoje!

Pańskiego gniewu zwalił się już dzień!

Trombita Sądu nadjgbą rozbrzmiewa

piorunną mocą archanielskich tchnień

w Pańskiego gniewu nieskończony dzień…

Niechaj mnie sądzą,

niechaj mnie karzą —

tak, mnie, Adama, com na barki swoje

zabrał z Ogrodu to nadludzkie brzemię

przygniatającej winy

i wieki wieków pnę się z tym ciężarem

ku wiekuistej wyży,

i zbladła nie śmiem odwrócić się twarzą

tam, ku tym zmrokom, co zaległy ziemię,

tam, ku piekielnej przełęczy,

na której siadła jasnowłosa Ewa

z padalcem grzechu u swych białych stóp..

 

Miliardy krzyży,

opromienione okręgami tęczy,

z padolnych Styksów powstają głębiny

w Pańskiego gniewu nieskończony dzień.

I rosną, rosną w jakiś straszny las,

co wierzchołkami swych bolesnych drzew

przeszywa wszystkie mgły

i wszystkie blaski, które lśnią nad mgłami,

wypływające z Wszechmocy Istnienia.

 

O Boże miłosierny, zmiłuj się nad nami!

Twojego gniewu nadszedł wielki czas,

głos już zagrzmiał hiobowy,

niebios walą się posowy,

z ominiętej cierniem Głowy

rzeką i morzem płynie ciepła krew,

w rzekę i morze krwi jej ból się zmienia…

 

W świątyni bożej zamilkł święty śpiew,

już się zasłona rozdarła na dwoję,

mur się już wali i skała już pęka…

A krew w tych morzach, w tych czerwonych rzekach

ścięła się w ciemny lód…

 

Kyrie elejson!

 

Ogromna, niesłychana, wiekuista męka,

z nieprzygasłymi oczyma,

milcząca, cicha i, jak zmierzch, pobladła,

na wklęsłych skroniach siadła,

na wpółotwartych powiekach

i na wydętych piersiach tych olbrzymich ciał,

które do krzyży przybiła

nielitościwą Dłoń…

W kleszczach je swoich trzyma,

wpija się w kąty ust,

ramiona w kabłąk gnie

dręcząca wieki, niezmożona siła

i, jak śmiertelny szał,

zastygły, skamieniały w godzinie konania,

swoim ciężarem się wgniata

w zwiędłe, z przepasek odsłonięte brzuchy

i biodra spłaszcza, kolana rozsuwa

i pokrzywione, czarne palce nóg,

pokrytych siecią fioletowych żył,

w zamarłych kurczach wydłuża…

 

O grozo świata!

180 o widma, płynące w dal! —

W ten przestwór ślepy i głuchy,

w wilgotny, mgławy pył,

w te ciemne wnętrza bezsłonecznych brył —

w potworne gmachy nadszczytowych chmur!

 

Jeszcze nie zapiał kur,

a na piekielnej przełęczy,

nad dnem Styksowych otchłani,

siedzi, pod złomem niebotycznej grani,

pramatka Grzechu, jasnowłosa Ewa,

z gadziną zdrady u swych białych stóp.

 

Kyrie elejson!

Straszny przed nami otworzyłeś grób…

 

I płyną, płyną te milczące krzyże

razem z ruchomym, wielkim trzęsawiskiem,

które swą rdzawą kałużą oblewa

męczeńskie drzewa.

Wszystko, co było dalekiem i bliskiem,

co opadało w niedojrzaną głąb

i w niedojrzane wznosiło się wyże,

teraz z tym wielkim, grząskim bagnem płynie

w Pańskiego gniewu ostatniej godzinie…

Kyrie elejson!

Światy pochłania nieprzebyty muł,

światy, od bożych odepchnięte bram.

 

A spod korzeni jadowitych ziół,

spod kęp sitowia i trzciny, i traw,

z rowów, przepadlisk, wądolców i jam,

pokrytych opałowym szkliwem zgniłych wód,

zaczyna wypełzywać żmij skłębiony płód:

czarne pijawki, zielone jaszczury

wiją się naprzód wpław

i oplatają kręgami śliskiemi

męczeńskich krzyży smutne miliardy,

z bagnistej wyrosłe ziemi,

zapadłe w bagnisty kał…

I oto głowy swoje, dziwne, ludzkie głowy,

świecące trupim tłuszczem zżółkłych, łysych czół,

o szczękach, otulonych kłębem czarnych bród,

kładą na łonach tych pomarłych ciał…

I skośne, mętne oczy podnoszą do góry

ku ich schylonym skroniom…

I biodra opasawszy w lubieżnym uścisku,

zwilgotniałymi usty

szepcą im słowa rozpusty…

 

O Boże miłosierny, zmiłuj się nad nami!

W królestwie Śmierci staje nagi szał.

W niedoścignionym błysku

tchnienie żywota przenika

to, co od wieków zagasło…

W Pańskiego gniewu ostatniej godzinie

krew świeża płynie

z odrywających się od krzyży rąk,

z odrywających się od krzyży nóg…

Głowa, owinięta cierniową koroną,

I Głowa, która przestwór wypełnia bezbrzeżny,

podnosi ciężkie powieki i patrzy…

 

Jakaż to orgia dzika!

Jakiż to chaos mąk!

Kyrie elejson!

Idą na się zmartwychwstali,

Ogniem wojny świat się pali,

tłumy w krwawej brodzą fali!

Adamie potępiony, zwróć się z strasznych dróg!

Zawiśnij na swym krzyżu, sterczącym w niebiosa,

i nie patrz, gdzie w spokoju Ewa jasnowłosa,

piekielny zająwszy próg,

do rozpustnego przytula się gada!

O biada! —

Idą na się zmartwychwstali —

w oku mściwy skrzy się gniew,

rozpaczy kurcz wypręża rozchylone wargi,

kroplisty pot oblewa policzki zapadłe,

kudły włosów zlepia gęsta krew.

Z wyciem hyjen, z rykiem lwów,

z psów szczekaniem, z rżeniem koni,

które cugli nie zaznały,

łkając, jęcząc, grożąc, klnąc,

poszarpane miecąc skargi,

pędzi tuman ludzkich żądz.

Ten upada, ten się broni,

temu dłoń ścisnęła krtań,

ten się w swojego brata paznokciami wrył,

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin