POŚCIG
Ziemia! Widzę ziemię! – krzyknął Stefan z punktu obserwacyjnego na dziobie „Czapli”.
Wszyscy pobiegli, by wreszcie zobaczyć ląd – na razie w postaci dalekiej niewyraźnej linii na horyzoncie.
Hal odetchnął z ulgą. Ostatni raz widzieli ląd cztery dni wcześniej. Zmierzali ze wschodnich wybrzeży Morza Białych Sztormów na południe. Po tych kilku dniach, kiedy tak płynęli przed siebie, widząc dokoła tylko fale i nic poza tym, żadnych punktów orientacyjnych, dosłownie nic, zaczął dręczyć go niepokój. A jeśli nieprawidłowo odczytał wskazania kompasu słonecznego? A może w czasie, kiedy spał, Stig, który zmieniał go przy sterze, zboczył z kursu? A jeśli on sam popełnił błąd, jakiś banalny podstawowy błąd, i teraz płyną w złym kierunku?
Pomyślał, że za każdym razem, kiedy traci się z oczu ląd, istnieje ryzyko, że już nigdy więcej się go nie ujrzy.
Potrząsnął głową, bo nagle zdał sobie sprawę, że jego lęki były całkowicie nieuzasadnione. Cztery dni na oceanie to w końcu wcale nie tak długo. Znał Skandian, którzy żeglowali tygodniami, nie widząc lądu. Sam też to przeżył, tyle że na okrętach dowodzonych przez innych ludzi. Teraz to on był kapitanem.
Thorn wstał ze swojego ulubionego miejsca obok koferdamu. Szedł, kołysząc się, bez trudu dopasowując krok do ruchów łodzi. Uśmiechnął się do Hala. Spędził na morzu wiele lat, ale domyślał się, co musi przeżywać jego młody przyjaciel.
– Dobra robota – powiedział cicho. Hal posłał mu przelotny uśmiech.
– Dzięki – odparł, starając się przybrać nonszalancką minę. Ale ...
andziulla