Small Bertrice - Namiętności Skye 01 - Namiętności Skye O'Malley.doc

(2421 KB) Pobierz
Bertrice

Bertrice Small

 

Namiętności Skye O’Malley

(Skye O’Malley)

 

Przełożyła Anna Pajek

 


PROLOG

 

Co, u licha, chcesz mi powiedzieć? Jak to: ona nie może mieć więcej dzieci? dopytywał się Dubhdara O’Malley.

Przywódca klanu O’Malleyów był potężnym mężczyzną o wzroście ponad metr dziewięćdziesiąt. Jego ramiona i nogi wyglądały niczym konary drzew. Miał czerwonawą, spaloną słońcem cerę, uderzająco błękitne oczy i grzywę czarnych włosów, które dopiero zaczynały siwieć.

Wy, księża! grzmiał dalej, zwracając się do swego brata w kółko rozwodzicie się nad tym, że celem małżeństwa jest prokreacja. No cóż, zrobiłem to, czego życzył sobie Kościół, spłodziłem dzieci, z których ani jedno nie jest synem. A ty mi mówisz, że mam dać sobie spokój? Założę się, że nie pomożesz mi anulować tego małżeństwa, żebym mógł wziąć sobie zdrową kobietę o świeżej krwi! Kiedy cię słucham, robi mi się niedobrze!

Ojciec Seamus O’Malley, który wyglądał jak bliźniak swego brata, choć nie miał tak ciemnej jak on cery, spojrzał na Dubhdarę ze szczerą sympatią i zrozumieniem. Wiedział, co czuje brat, ale po prostu nie mógł postąpić inaczej. Jego bratowa nie przeżyłaby kolejnej ciąży. Położna nie zostawiła co do tego cienia wątpliwości. Następne dziecko pozbawi lady O’Malley życia. To byłoby zwykłe morderstwo.

Ksiądz westchnął ciężko.

Jesteś żonaty od dziesięciu lat, bracie, i przez ten czas Peigi była w ciąży dziesięć razy. Trzy razy poroniła, a ostatni poród o mało jej nie zabił.

O’Malley okręcił się na pięcie, a jego twarz o wyrazistych rysach przybrała zgorzkniały wyraz.

Tak powiedział. Poroniła trzy razy, i za każdym razem był to chłopiec. Jedyny syn, jakiego była w stanie mi dać, żył na tyle długo, byś zdążył go ochrzcić, niech Bóg ma w opiece jego małą duszyczkę. I co mi zostało? Dziewczyny! Sześć dziewczyn, z których pięć jest równie pospolitych, jak ich matka. Do licha! Myślałem, że tym razem...

Przemierzał pokój, nie zważając, że jego słowa może słyszeć kobieta, która leżała na wpół martwa, płacząc gorzko z rozczarowania w sąsiedniej sypialni. Tak gorąco modliła się o syna! Każdego dnia ciąży odmawiała nowennę, pościła i poświęcała się, obdarowując innych, mniej uprzywilejowanych przez los. I jaka z tego korzyść? Jeszcze jedna dziewczynka i świadomość, że nigdy nie urodzi mężowi syna.

Tymczasem Dubhdara, nie wiedząc, że żona go słyszy, ani o to nie dbając, wściekał się w najlepsze.

Dlaczego ona nie może dać mi synów, Seamusie? Dlaczego? Mam pełno zdrowych bękartów w okolicy, a żona potrafi rodzić mi jedynie dziewczynki! Szkoda, że nie umarła, a ta dziewucha wraz z nią!

Niech Bóg ci wybaczy! zawołał Seamus, wstrząśnięty.

O’Malley wzruszył ramionami.

Przynajmniej mógłbym zacząć od nowa, ale poczekaj tylko! Zobaczysz, ona przeżyje nas wszystkich! Nie, nie przestanę. Muszę mieć syna z prawego łoża. Muszę!

Jeżeli zapłodnisz Peigi jeszcze raz, Dubh, i ona umrze, naślę na ciebie Kościół! To będzie rozmyślne morderstwo, ponieważ ostrzegałem cię, co może się stać. Położna mówi, że omal nie wykrwawiła się na śmierć. Dobrze, że choć dziecko urodziło się zdrowe i silne, Bogu niech będą dzięki. Jak ją nazwiemy, Dubh?

O’Malley zastanawiał się przez chwilę.

Nazwijmy ją Skye, od wyspy, z której pochodzi jej matka. Starsza siostra małej, Moira, może ją trzymać do chrztu.

Dziecko będzie potrzebowało też ojca chrzestnego, bracie.

Ty będziesz jej ojcem chrzestnym, Seamusie. Sześć córek to zbyt wiele, bym mógł zapewnić wszystkim posag, przeznaczam więc Skye dla Kościoła. Kościół zadowoli się mniejszą sumą, a dobrze będzie, jeśli ojcem chrzestnym przyszłej zakonnicy zostanie ksiądz.

Seamus skinął głową, usatysfakcjonowany. Najwyższy czas, by jego brat oddał jedną z córek Kościołowi. Lecz kiedy przyjrzał się nowej bratanicy, od razu zrozumiał, że nie tę córkę jego brat powinien był przeznaczyć na zakonnicę. Jej starsze siostry rzeczywiście były pospolite. Ze swymi brązowymi włosami i jasnoszarymi oczami wyglądały jak małe wróble.

Przy nich Skye, choć tak mała, wyglądem przypominała rajskiego ptaka. Dziewczynka skórę miała białą niczym płatki gardenii, oczy błękitne jak wody wokół Kerry i gęstą czuprynkę czarnych loków.

Nie mruknął Seamus cicho pod nosem. Zdecydowanie nie nadajesz się na zakonnicę, Skye!

Uśmiechnął się do maleństwa. Jeśli wyrośnie na taką piękność, na jaką się zapowiada, niewiele kobiet zdoła jej dorównać. Kościół z pewnością zadowoli się mniej reprezentacyjną spośród panien O’Malley, a jej posag zwiększy szanse na dobre zamążpójście pozostałych.

Następnego dnia Skye O’Malley została ochrzczona w rodzinnej kaplicy. Matka dziecka, nadal osłabiona po porodzie, nie uczestniczyła w ceremonii, lecz ojciec i pięć sióstr byli obecni. Najstarsza z nich, dziesięcioletnia Moire, została matką chrzestną Skye, czemu przyglądały się z nieukrywanym podziwem: dziewięcioletnia Peigi, siedmioletnia Bride, a także czteroletnia Eibhlin oraz licząca sobie zaledwie osiemnaście miesięcy Sine.

Kiedy Seamus polał święconą wodą główkę małej, dziecko nie rozpłakało się, pozwalając, by szatan opuścił jego ciało. Zamiast tego, ku powszechnemu zdziwieniu, mała zachichotała i Dubhdara O’Malley po raz pierwszy spojrzał na córkę z zainteresowaniem.

A zatem chrząknął, przyglądając się dziecku – mała nie boi się wody. Tak, tak, widzę, że prawdziwy z niej O’Malley. Może jednak nie oddam jej Kościołowi. Co o tym myślisz, Seamusie?

Ksiądz uśmiechnął się w odpowiedzi.

Rzeczywiście, tak chyba będzie lepiej. Z pewnością któraś z jej sióstr lepiej się nada, kto wie, może nawet będzie miała powołanie. Czas pokaże, Dubh. Czas pokaże.

O’Malley wziął dziecko z rąk brata i ułożył w zgięciu ramienia. Ze swymi zadziwiająco niebieskimi oczami, czarnymi włosami sięgającymi ramion i ze zmierzwioną brodą do złudzenia przypominał pirata. No cóż, jego działania na morzach nie raz ocierały się o korsarstwo. Mimo to dziki wygląd ojca nie przestraszył dziewczynki. Zagruchała tylko, zadowolona, po czym spokojnie zasnęła.

Gdy wyszli z kaplicy, Dubhdara nie oddał dziecka piastunce. Więź pomiędzy Skye i jej ojcem została nawiązana. A kiedy okazało się, że matka nie ma pokarmu, Dubh sam wybrał dla córki mamkę zdrową, ładną wieśniaczkę, której bękart umarł przy porodzie, zaduszony pępowiną.

W pół roku później Dubhdara wyprawił się w podróż morską, która miała zatrzymać go poza domem przez kilka miesięcy. Ku oburzeniu brata zabrał ze sobą niemowlę i jego niańkę, Megi.

Jesteś zakałą rodziny, Dubhdaro O’Malley! Co, u licha, ludzie pomyślą sobie o Megi? Nie dosyć tego, zabierasz na morze dziecko! Nie pozwolę, by Skye stała się krzywda! grzmiał oddany wuj.

O’Malley tylko się roześmiał.

Przestań marudzić, Seamusie! Nie mam zamiaru narazić Skye na niebezpieczeństwo. Już ze mną pływała. Lubi przebywać na statku. A co do Megi, nie mogę jej zostawić. Mleko mamki jest lepsze dla dziecka niż kozie, a tylko taki mamy wybór.

I pewnie zaprzeczysz, że sypiasz z Megi.

Ani mi się śni. Lubię wygody.

Ksiądz wyrzucił w górę ręce w akcie rozpaczy. Nie potrafił poradzić sobie z Dubhdara. Jego brat byt najbardziej pożądliwym mężczyzną, jakiego znał. Przynajmniej jego żona będzie przez jakiś czas bezpieczna. Dobre i to, pomyślał.

Latem roku 1541 O’Malley wypłynął ze swej warowni na wyspie Innisfana i skierował się na zachód. Była to pierwsza z wielu podróży morskich Skye. Pierwsze niepewne kroki poczyniła na chwiejnym pokładzie statku ojca. Jej dziecięce ząbki zostawiły ślady na kole sterowym i kiedy podczas sztormu nieszczęsna Megi leżała w koi, walcząc z chorobą morską i modląc się o ocalenie, Skye O’Malley klaskała w tłuste rączki i śmiała się radośnie.

Niemowlę zmieniło się w berbecia, a potem w małą dziewczynkę. Dubhdara O’Malley był władcą mórz wokół Irlandii. Miał wiele statków i dowodził kilkuset ludźmi, którzy odpowiadali tylko przed nim. Skye szybko została jego dziedziczką i ulubienicą marynarzy. Ledwie znała matkę i siostry, nie miała też czasu ani cierpliwości, by zgłębiać tajniki ich głupiego życia.

Wiosną 1551 umarła matka Skye. Wkrótce potem wuj Seamus zaczął nalegać, by dziewczynka została w domu i nauczyła się nieco kobiecych zajęć, co miało przygotować ją do małżeństwa. Z pewnością przyszły mąż Skye bardziej doceni żonę, która potrafi poprowadzić dom, tłumaczył swemu bratu, niż kobietę zdolną stanąć za sterem podczas mgły. Dubhdara uległ i, choć niechętnie, odesłał Skye do domu, by nauczyła się, jak być damą.

Skye, wściekła, że zabrano ją z ukochanego statku, postanowiła nie na żarty uprzykrzyć życie zamężnym siostrom. Lecz szybko przekonała się, że Dubhdara nie żartował. Musi nauczyć się wszystkich potrzebnych kobietom umiejętności. A zatem, jak życzył sobie ojciec, przyłożyła się do pracy i kiedy jej starsza siostra, Sine, wyszła po kilku miesiącach za mąż, Skye była już wyedukowana w sztuce prowadzenia domu i tym samym gotowa do zamążpójścia.

Choć nauczyła się tego, czego od niej wymagano, nie zamierzała stać się potulną kobietą. Nie ona, nie Skye O’Malley!

 


CZĘŚĆ I

 

 

 

IRLANDIA


ROZDZIAŁ 1

 

Był piękny letni dzień roku 1555. Wyspa Innisfana, której zielone klify spadały stromo w głębokie, połyskujące błękitem morze, świeciła niczym latarnia u ujścia zatoki O’Malley. „Angielska pogoda”, jak nazywali ją zamieszkujący okolicę Irlandczycy, była jedyną angielską rzeczą, jaką mogli zaakceptować. Wiał lekki wiatr, a skrzeczenie unoszących się nad falami mew i nurzyków stanowiło tło dla fal uderzających o brzeg przyboju.

Na horyzoncie wznosiły się mury zamku O’Malleyów, typowej budowli z ciemnoszarego kamienia, wysokiej na kilka pięter i otoczonej fosą, za którą widać było różany ogród. Założyła go pierwsza lady O’Malley, a jej następczyni też bardzo o niego dbała. Teraz znajdował się w pełnym rozkwicie, stanowiąc doskonałe tło dla mającego się tu odbyć ślubu najmłodszej panny O’Malley.

W wielkiej sali pozostałe pięć córek siedziało i plotkowało z zapałem ze śliczną macochą, przygotowując wyprawę. Minęło wiele czasu, od kiedy ostatni raz się widziały. Teraz każda z nich miała własny dom, toteż spotykały się tylko przy specjalnych okazjach.

Nadal były do siebie podobne: niewysokie i pulchne jak kuropatwy. Posiadały ten rodzaj figury, który pozwalał mężczyźnie ogrzać się w chłodne noce. Miały jasną cerę, brzoskwiniowe policzki, poważne szare oczy i długie, proste, jasnobrązowe włosy. Nie były może piękne, ale i nie brzydkie.

Najstarsza, dwudziestopięcioletnia Moire, była mężatką od lat dwunastu. Jako matka siedmiu synów cieszyła się względami ojca. Dwudziestotrzyletnia Peigi była zamężna od dziesięciu lat i zdążyła już urodzić dziewięciu chłopców. Ojciec cenił ją jeszcze bardziej niż starszą córkę. Dwudziestojednoletnia Bride, mężatka od lat ośmiu, miała zaledwie czworo dzieci, w tym dwóch chłopców. Dubhdara tolerował Bride, lecz nieustannie zachęcał ją do większej produktywności.

Osiemnastoletnia Eibhlin jako jedyna odczuwała powołanie do służby Bogu. Była tak cichym i niepozornym stworzeniem, że nikt nawet się tego nie domyślał, dopóki przeznaczony dla niej narzeczony nie umarł na odrę. Kiedy ojciec próbował zastąpić zmarłego innym kawalerem, Eibhlin zaczęła go błagać, aby pozwolił jej pójść do klasztoru. Ponieważ przy rozmowie obecny był wuj Seamus, teraz biskup Murrisk, Dubhdara zmuszony był udzielić zgody. Eibhlin wstąpiła do klasztoru mając trzynaście lat i właśnie złożyła ostatnie śluby.

Szesnastoletnia Sine O’Malley była mężatką od lat trzech i matką jednego chłopca. Chociaż za miesiąc miała urodzić kolejne dziecko, za nic nie opuściłaby ślubu Skye.

Zamężne siostry odziały się w proste suknie o obfitych spódnicach i rękawach w kształcie dzwonu. Zza głębokich dekoltów frywolnie wyglądały skrawki koronki. Ponieważ było to tylko spotkanie rodzinne, kobiety rozpuściły włosy, choć Sine i Peigi zakryły je ładnymi płóciennymi czepeczkami.

Spotkaniu przewodniczyła druga żona Dubhdary. Annę była w tym samym wieku, co jej pasierbica Eibhlin. Nosiła pod sercem czwarte dziecko, jak inna jej pasierbica, Sine. Annę miała wijące się, kasztanowe włosy, wesołe brązowe oczy i miłe, współczujące usposobienie. Żadna z córek nie miała ojcu za złe, że poślubił Annę, i wszystkie wręcz ją uwielbiały. Nie sposób było nie lubić Annę.

Przez dziewięć lat po urodzeniu Skye Dubhdara przestrzegał zakazu i nie zbliżał się do żony. Tak naprawdę wcale nie chciał, by umarła. Wyzwolona od koszmaru nieustannego macierzyństwa, Peigi rozkwitła i nabrała sił. A potem pewnego wieczoru Dubhdara wrócił z dalekiej podróży. Było późno, a że akurat nie miał kochanki, zaś dziewek służebnych nigdzie nie było widać, upił się i wylądował w łóżku żony. W dziewięć miesięcy później dwudziestego dziewiątego września Peigi umarła, wydając na świat długo oczekiwanego dziedzica. Nadano mu imię Michael. Teraz chłopczyk miał już prawie sześć lat.

Ledwie minął okres żałoby, Dubhdara wziął sobie za żonę trzynastoletnią dziewczynę. Po dziewięciu miesiącach od dnia ślubu Annę urodziła Briana, w rok później Shane’a, a potem Shamusa. W przeciwieństwie do swej poprzedniczki Annę cieszyła się dobrym zdrowiem i miała silny charakter. Dziecko, które teraz nosiła, miało być ostatnim zapowiedziała to mężowi stanowczo. Upewniła go przy tym, że to też będzie syn. Pięciu następców powinno zaspokoić jego pragnienie utrzymania ciągłości rodu.

O’Malley roześmiał się i poklepał ją po plecach. Córki uznały to za przejaw zaślepienia albo słabości spowodowanej wiekiem. Gdyby ich matka kiedykolwiek powiedziała coś takiego, stłukłby ją na kwaśne jabłko. Annę O’Malley była jednak matką synów.

Moire podniosła wzrok znad robótki i z zadowoleniem rozejrzała się po wielkiej sali. Za życia ich matki nigdy nie było tu tak przytulnie, pomyślała. Ale cóż, biedna kobieta większość czasu spędzała w swoich komnatach. Teraz kamienne podłogi starannie zamiatano, a wyściełające je sitowie zmieniano co tydzień. W dębowych blatach stołów, wypolerowanych tak, że przybrały niemal kolor złota, odbijały się srebrne świeczniki. Olbrzymie kominki wypełniały wielkie dębowe polana, gotowe do rozpalenia po zapadnięciu mroku. Na honorowym miejscu powieszono olbrzymi gobelin, ukazujący świętego Brendana, prowadzącego statki po zachodnich morzach. Annę sama zaprojektowała tkaninę, a potem pracowała nad nią niemal każdego dnia swego małżeńskiego życia. Była to praca wykonywana z miłością, bowiem lady O’Malley uwielbiała nie tylko swego potężnego, szorstkiego w obejściu małżonka, ale też synów i wspólny dom.

Oczy Moire rozbłysły na widok kilku porcelanowych czar, wypełnionych różami Ich przenikliwa, ostra woń nasycała powietrze cudownie egzotycznym aromatem. Moire zmarszczyła z zadowoleniem nos i zapytała:

Te czary są nowe?

Tak odparła macocha. Wasz ojciec przywiózł je z ostatniej podróży. Jest dla mnie taki dobry, Moire.

I co w tym dziwnego? Ty też jesteś dla niego dobra.

Gdzie Skye? wtrąciła Peigi.

Pojechała na przejażdżkę z młodym Domem. Dziwię się, że wasz ojciec obstaje przy tym małżeństwie. Oni w ogóle do siebie nie pasują.

Zostali sobie przyrzeczeni w kołysce wyjaśniła Moire.

Tatusiowi nie było łatwo znaleźć mężów dla tylu córek, zwłaszcza że żadna z nas nie ma wielkiego posagu. Skye wyjdzie za dziedzica Ballyhennessey. Z nas wszystkich ona zrobi najlepszą partię.

Annę potrząsnęła głową.

Obawiam się tego małżeństwa. Wasza siostra ma bardzo niezależny charakter.

To wina tatusia, bo tak okropnie ją psuł – powiedziała Peigi. Powinna była wyjść za mąż dwa lata temu, gdy miała trzynaście lat. Ale nie, Skye nie chciała, a on jej na to pozwolił. Cały czas pozwala, by stawiała na swoim!

Nie o to chodzi, Peigi skarciła siostrę Eibhlin. Anne ma rację, gdy mówi, że oni do siebie nie pasują. Skye ma inne usposobienie niż reszta z nas. My zawsze wolałyśmy matkę, a ona tatusia. Dom nie jest wystarczająco silny ani wrażliwy, by być jej mężem.

No, no, siostrzyczko stwierdziła Peigi kwaśno. Zadziwia mnie, że zakonnica tyle wie o ludzkiej naturze.

A owszem, wiem odparła Eibhlin spokojnie. – Jak myślisz, do kogo zwracają się okoliczne kobiety, by się wyżalić? Z pewnością nie do księdza! On powie im najwyżej, że to ich chrześcijański obowiązek pozwalać, by mężczyźni je wykorzystywali. A potem zada im pokutę.

Siostry wyglądały na wstrząśnięte. Dopiero Annę przerwała milczenie, wybuchając śmiechem.

Jesteś bardziej buntowniczką niż świętą, Eibhlin! Eibhlin westchnęła.

Masz rację, Annę, i bardzo mnie to martwi. Ale choć tak się staram, jakoś nie potrafię tego zmienić.

Annę O’Malley pochyliła się i poklepała pasierbicę pieszczotliwie po dłoni.

Niełatwo być kobietą, bez względu na to, jaką rolę przyjdzie nam grać w życiu.

Dwie młode niewiasty uśmiechnęły się do siebie z sympatią i zrozumieniem.

Nagle się wzdrygnęły, bowiem od strony holu dobiegły je głośne krzyki. Gdy hałas począł się zbliżać, spojrzały na siebie porozumiewawczo. Rozpoznały głosy Doma O’Flaherty'ego i swojej siostry, Skye. Gdy wpadli do wielkiej sali, Annę po raz kolejny uderzyło, jak piękną stanowią parę. Nigdy dotąd nie widziała dwóch tak doskonałych pod względem wyglądu istot ludzkich. Może dlatego jej mąż tak nalegał na to małżeństwo.

Dom O’Flaherty zdjął rękawice i rzucił je na stół. W wieku osiemnastu lat był młodzieńcem średniego wzrostu, smukłym, o pięknie ukształtowanych ramionach, dłoniach i nogach. Po babce Francuzce odziedziczył wspaniałe złote loki i błękitne jak niebo oczy. Niewielka, starannie wypielęgnowana broda otaczała doskonałego kształtu policzki.

Widać było, że jest zły. Pod wpływem gniewu jego jasna cera pokryła się plamami czerwieni, co nie dodawało mu urody. Wargi miał zaciśnięte z wściekłości.

To nieprzyzwoite! wykrzykiwał pod adresem Skye, To nieprzyzwoite i nieskromne, żeby dziewczyna dosiadała zwierzęcia okrakiem! Boże, Skye! Ten twój koń! Kiedy się pobierzemy, dopilnuję, byś dosiadała normalnego wierzchowca, i to jak należy. Co też opętało twego ojca, że pozwolił ci dosiadać tej wielkiej czarnej bestii?

Przegrałeś, Dom powiedziała bezlitośnie Skye. Przegrałeś wyścig i jak zwykle próbujesz się zemścić, odwracając kota ogonem. No cóż, zaraz ci powiem, co możesz sobie zrobić ze swoim przeklętym wierzchowcem!

Skye! zawołała ostrzegawczo Annę.

Dziewczyna spojrzała na macochę, a potem roześmiała się.

Dobrze ustąpiła. Spróbuję zachowywać się jak należy. Ale, Dornie O’Flaherty... wysłuchaj mnie uważnie. Finn to mój koń. Wychowałam go od źrebaka i jest mi drogi. Jeśli mamy być szczęśliwym małżeństwem, musisz to zaakceptować, gdyż nie zamienię go na jakąś chabetę tylko po to, by zadowolić twą męską dumę.

Narzeczony jeszcze bardziej się nadąsał, skinęła więc na służącą, aby przyniosła wino. Po chwili, jakby po namyśle, kazała też przynieść trunek dla niego. Dom opadł na krzesło i wpatrywał się w nią gniewnie. Mimo woli pomyślał, jak pięknie wygląda w ciemnozielonym stroju do konnej jazdy. Dekolt sukni ukazywał szczyty młodych piersi i perlące się na nich krople potu. Podnieciło go to i uświadomił sobie, jak bardzo pragnie posiąść tę śliczną młodą kobietę.

W wieku piętnastu lat Skye O’Malley zaczynała wyrastać na piękność, na jaką zapowiadała się już w kolebce. Wzrostem dorównywała narzeczonemu, a jej figura o smukłej talii i ponętnie zaokrąglonych biodrach była doskonale proporcjonalna.

Jej oczy nadal przypominały barwą morze wokół Kerry, czasem jaskrawo niebieskie, czasem ciemne, to znów lazurowe z leciutkim odcieniem zieleni. Miała gęste, czarne jak heban rzęsy, a jej nos był wąski i lekko zadarty na czubku, a jeśli uważnie mu się przyjrzeć, widać było kilka bledziutkich piegów. Czerwone usta o pełnej dolnej wardze zdawały się uderzająco zmysłowe, a kiedy Skye się śmiała, odsłaniała białe drobne zęby. Skórę miała koloru śmietanki, której biel podkreślała jeszcze masa splątanych, granatowoczarnych loków.

Uroda narzeczonej podniecała Dorna, choć wyglądało na to, że zbytnio jej na nim nie zależy. Nad towarzystwo narzeczonego przedkładała dzikie galopady na swoim wierzchowcu albo pirackie wyprawy z ojcem i jego marynarzami. Uświadomienie sobie tego stanowiło niemały wstrząs dla jego męskiej dumy, gdyż nie był przyzwyczajony, aby kobiety go ignorowały. Przeciwnie, wiele za nim szalało, a on był bardzo dumny z tych podbojów.

Spróbował uspokoić się myślą, że kiedy już ją posiądzie, łatwo nad nią zapanuje. Dziewice o takim temperamencie zwykle stają się namiętnymi kochankami. Oblizał wargi w oczekiwaniu i wychylił kielich wina, nieświadom, że narzeczona przygląda mu się z niesmakiem. Dom O’Flaherty szybko się roztyje, oceniła go Skye w myśli.

Z dołu znów dały się słyszeć odgłosy, świadczące o czyimś przybyciu. Annę O’Malley z uśmiechem podniosła się z krzesła.

Wasz ojciec wrócił powiedziała i chyba przywiózł gości.

Do sali wpadły dwa charty, kilka seterów i wielki terier. Jeden z chartów podbiegł do Annę i rzucił jej pod nogi dwie aksamitne torby. Lady O’Malley podniosła je, rozwiązała jedną i wyjęła coś ze środka. Przez chwilę wpatrywała się w spoczywający na dłoni naszyjnik z diamentów i szafirów.

Matko święta! ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin