Small Bertrice - Zdradzona.rtf

(877 KB) Pobierz

Bertrice Small

 

Zdradzona

(Betrayed)

 

Przełożyła Hanna Rostkowska-Kowalczyk


CZĘŚĆ I

 

 

SZKOCJA I ANGLIA

Koniec lata 1422 - wiosna 1424


ROZDZIAŁ 1

 

Pasma niebieskiej mgły rozciągały się nad polem, na którym, w świetle wstającego dnia, spokojnie pasło się stado kudłatych, długorogich krów. Ukryci w cieniu drzew członkowie klanu obserwowali samotną postać, która, poruszając się ostrożnie między zwierzętami, oddzieliła kilka sztuk od stada i zaczęła je pędzić w przeciwnym kierunku.

– Zuchwały czort – nie bez nutki podziwu zauważył Jamie Gordon, zwracając się do swojego najstarszego brata, pana na Loch Brae.

Angus Gordon, wyraźnie rozdrażniony, zmrużył oczy. Odezwał się zimnym, opanowanym głosem:

– Zanim słońce przejdzie połowę swojej dziennej drogi, ten drań wyląduje w piekle. Puśćcie psy!

Uwolnione ze smyczy gładkowłose charty, szare jak niebo, i ciemniejsze, bardziej kudłate i masywne psy myśliwskie, które mogłyby przewrócić człowieka w biegu, rzuciły się przed siebie. Szczekając i ujadając szaleńczo, rozproszyły się pomiędzy bydłem, chcąc dopaść intruza, który bezprawnie wkroczył na pastwisko ich pana.

– Za nim, chłopcy! – zawołał Angus Gordon do swoich ludzi. – Kiedy dopadniemy złodzieja, powiesimy go na najbliższym drzewie.

Członkowie klanu z Loch Brae wyszli z ukrycia spomiędzy drzew i pobiegli przez łąkę za rabusiem, który pędził w kierunku lasu po drugiej stronie pól. Ludzie klanu wiedzieli, że największe szanse na złapanie go mają tutaj, zanim dotrze do bezpiecznego leśnego gąszczu; ale ich zwierzyna też o tym wiedziała. Ta wiedza zmusiła uciekającego do rozpaczliwego wysiłku. Biegł, jakby miał skrzydła u nóg.

– A niech to diabli! – zaklął gwałtownie Angus, kiedy złodziej zniknął pomiędzy drzewami. – Chyba go zgubiliśmy.

– Może jeszcze psy go dopadną, Angusie – z nadzieją w głosie odezwał się jego brat. – Ścigajmy go dalej.

Pan na Loch Brae potrząsnął głową. W lesie nieopodal przepływał strumień i złodziej, jeśli dobrze znał okolicę, a z pewnością tak właśnie było, zmierzał prosto w tamtą stronę. Psy zgubią trop.

Mimo tych obaw prowadził swoich ludzi w las. Biegnące przed nimi ujadające psy nagle ucichły. Po chwili rozległo się szczekanie i wycie.

– Straciły go – powiedział z irytacją Angus. – Wszedł do wody.

Dotarli do miejsca, gdzie na brzegu strumienia kręciły się psy. Jamie Gordon przebrnął przez wodę na drugą stronę, żeby znaleźć miejsce, gdzie złodziej wyszedł na brzeg, ale nie był w stanie wytropić żadnych śladów. Kręcąc głową, przeszedł z powrotem strumień.

Angus, patrząc w ziemię, powoli wędrował wzdłuż brzegu. Przecież ścigany musiał zostawić jakieś ślady na miękkim podłożu. W końcu uśmiechnął się krzywo.

– Nasz złodziej ma doświadczenie w zwodzeniu pościgu – powiedział. – Ciekawe. – Dał znak swoim ludziom. – Rozejdźcie się po obu brzegach. Sprawdźmy, czy nie uda nam się odszukać jakichś śladów tego drania. Nie mógł rozpłynąć się w powietrzu.

Przez pewien czas ludzie Gordona starannie przeczesywali brzeg szybko płynącej strugi, ale nie udało się znaleźć żadnego śladu.

– Gdzie mógł się podziać? – zapytał Jamie.

Pan na Loch Brae wzruszył ramionami.

– Ocaliliśmy stado – odezwał się – i chociaż miałbym ochotę powiesić złodziejaszka, cieszę się, że udało nam się zapobiec rabunkowi, mały Jamie. Wracajmy do domu.

Na jego znak wszyscy wydostali się z lasu. Jednak kiedy dotarli na pastwisko, z ust Angusa Gordona popłynął stek przekleństw.

– Co się stało, Angusie? – spytał brat.

– Popatrz tylko, mały Jamie. W stadzie brakuje ośmiu sztuk. Do diabła! Ten sukinsyn wrócił! Nic dziwnego, że nie mogliśmy go wytropić. Schował się na drzewie. Na tej ogromnej gałęzi nad wodą! Oczywiście! Wszedł do wody, gubiąc psy, po czym wspiął się na drzewo. To dlatego nie było jego śladów. Cwany drań. A ja jestem przeklętym głupcem. Zostaliśmy pięknie wykiwani. – Zwrócił się do głównego pastucha. – Ile to straciliśmy w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy, Donal?

– Dokładnie tuzin, mój panie – odpowiedział pastuch. – Cztery zeszłej jesieni, a dzisiaj osiem. Zuchwale sobie poczyna ten złodziej.

– Owszem – ponuro przytaknął Angus. – Jest potwornie zuchwały i odrobinę za sprytny, jak na mój gust, ale może się jeszcze okazać, że nie wystarczająco sprytny. Ziemia jest jeszcze mokra po wczorajszym deszczu. Nie dość wilgotna, żeby zachować, ślady naszego lekkonogiego rabusia, ale z pewnością wystarczająco rozmiękła, aby odcisnęły się w niej kopyta ciężkich krów, które pędzi. Mogę się założyć, że zaraz natrafimy na trop mojego stada. Damy naszemu złodziejaszkowi trochę czasu, aby myślał, że udało mu się nas przechytrzyć, a potem spróbujemy znaleźć ślady i dojść za nimi do jego siedziby. Niech ma czas dotrzeć na miejsce. Nie chcę, żeby moje krowy pędziły na oślep między drzewami, robiąc sobie krzywdę.

Pan na Loch Brae, jego brat i ich ludzie usiedli, żeby trochę odczekać. Zapalili fajki. Wydobyli placki owsiane i flaszki z jabłecznikiem, żeby się posilić. Prowadzili cichą rozmowę. Wreszcie Angus podniósł się z ziemi.

– Już czas – rzekł do pozostałych. Wszyscy posłusznie wstali, wytrząsając resztki popiołu z fajek i opróżniając flaszki. – Dobrze, chłopcy, ruszamy – powiedział pan na Loch Brae. – Sztuka srebra dla tego, kto pierwszy zauważy tropy!

Członkowie klanu rozproszyli się na wszystkie strony i szybko znaleźli ślady bydła. Prowadziły one z powrotem do lasu i na drugą stronę tego samego strumienia, który już wcześniej częściowo przeszli w bród. Potem ruszyli ledwo widoczną ścieżką, pnącą się w górę zbocza. Odciski krowich kopyt były wyraźne. Zaczął padać drobny deszcz, ale ślady zdecydowanie prowadziły tą dróżką, nie było innej możliwości.

– Donal – Angus zwrócił się do swojego głównego pastucha. – Wiesz może, gdzie prowadzi ten trop?

– To będą chyba ziemie należące do Hayów ze Wzgórza, mój panie – odparł Donal – ale ten stary drań, Dugald Hay, i jego żona, niech Bóg błogosławi jej dobrą duszę, oboje od dawna nie żyją. Obiło mi się kiedyś o uszy, że mieli jakieś dzieci, ale nie znam nikogo, kto by je widział. Nie jestem nawet pewny, czy ktoś z tej rodziny jeszcze żyje.

– Ktoś musiał pozostać przy życiu, skoro ukradł moje krowy – ponuro odparł Angus. – Kiedy więc złapiemy złodzieja, powiesimy go dla przykładu, żeby już nikomu nie przyszło do głowy kraść bydło Gordonów.

Na grzbiecie wzniesienia ścieżka wychodziła nagle na rozległą polanę. Na jej skraju przycupnął warowny dom z kamienia. Za nim stała stodoła, również zbudowana z kamienia. A na niewielkiej łączce pasło się spokojnie osiem krów. Pan na Loch Brae uśmiechnął się, zadowolony z odnalezienia swojej własności, nie miał bowiem żadnych wątpliwości, że widzi swoje bydło. Teraz musiał już tylko znaleźć złodzieja i ukarać go. Wiodąc za sobą ludzi, pewnym krokiem podszedł do solidnych, dębowych drzwi domu i zabębnił w nie pięścią. Otworzyły się prawie natychmiast.

– O co chodzi, panie? – Przed Angusem stanęła malutka staruszka o bystrych, piwnych oczach. Miała na sobie suknię czystą, chociaż trochę zniszczoną. Pomimo swoich drobnych rozmiarów skutecznie zatarasowała wejście do domu.

– Jestem panem na Loch Brae – oświadczył z wyniosłością Angus Gordon. – Chcę się zobaczyć z twoim panem.

– Cóż, nie możecie się z nim zobaczyć, panie, chyba że mielibyście ochotę na wycieczkę do piekła, a sądząc po pana wyglądzie diabeł chętnie zatrzymałby pana u siebie – ostro odpowiedziała kobieta. – Dugald Hay nie żyje już od pięciu lat. Pytam więc jeszcze raz, co cię tu sprowadza?

– Kim jesteś? – zapytał Angus.

– Jestem Flora Hay, gospodyni w Tower Hay. Czegokolwiek byście chcieli, i tak tego nie mamy!

– Skąd wiesz, czego chcę? – odrzekł Angus, a lekki uśmieszek uniósł do góry kąciki jego ust. Ciekaw był kogo, a może czego, strzeże ten smok, demonstracyjnie zagradzając mu drogę.

– Bez względu na to, co to takiego, i tak nic tu nie znajdziecie, panie. Jak widać, nie ma tu nic, co miałoby jakąś wartość. – Skłoniła się i spróbowała zamknąć przed nim drzwi.

Uprzedzając jej zamiary, Angus zręcznie wstawił but pomiędzy drzwi.

– Tam na polu macie śliczne stadko krów – rzucił.

Flora przytaknęła.

– Owszem.

– Skąd bierzecie takie ładne bydło? – zadał pytanie.

– Bierzemy? Nie bierzemy bydła, panie. To stado to wszystko, co mamy, i jest przeznaczone na posag dla moich młodszych panienek – wyjaśniła Angusowi Flora, patrząc mu prosto w oczy.

– Te dziewczyny to potomkinie Dugalda Hay?

– Tak.

– A ile sztuk spłodził ten diabeł? – zapytał Angus.

– Floro! Floro, wstydziłabyś się! Nie trzymaj pana z Loch Brae na schodach. Proś go do środka na kielich jabłecznika. – Za plecami gospodyni pojawiła się młoda dziewczyna. Jak na kobietę, była wysoka i niemal przesadnie szczupła. Ubrana w prostą, wełnianą, ciemną suknię, na ramiona zarzuciła czerwono-zielony szal Hayów, spięty delikatną, srebrną broszą. – Jestem Fiona Hay, milordzie, najstarsze dziecko Dugalda i jego żony, Muiry – odezwała się spokojnie.

Niepodobieństwem było się nie zagapić. Fiona Hay była po prostu śliczna. Miała kruczoczarne włosy, z delikatnym błękitnym połyskiem, i niezwykle jasną cerę. W jej pociągłej twarzy o regularnych rysach wyróżniały się zmysłowe usta z małymi, białymi zębami, wąski prosty nos i dwoje owalnych, przesłoniętych ciemnymi rzęsami szmaragdowozielonych oczu.

– A... Angus Gordon, pani – udało się w końcu wykrztusić Angusowi i oderwać wzrok od dziewczyny.

– A co sprowadza was do siedziby Hayów ze Wzgórza, panie? – spytała opanowanym głosem, wprowadzając go do wnętrza domu.

– Chcę z powrotem moje bydło, pani – stwierdził bez ogródek.

Zwróciła na niego swoje szmaragdowozielone oczy i powiedziała:

– Nie mam twojego bydła, milordzie. Czemu sądzisz, że je mam? – Poprowadziła go schodami na górę, do holu. – Floro, przynieś jabłecznik dla milorda.

– Na twojej łące, pani, pasie się osiem krów – rzucił Angus, kiedy wraz z bratem i innymi członkami klanu znalazł się w holu. – A dziś rano skradziono osiem krów z mojego stada. Ślady prowadziły na wzgórze, ku twojej łące, na której teraz pasie się osiem sztuk bydła. Nie trzeba być specjalnie mądrym, żeby rozwiązać taką zagadkę.

– Bydło na łące należy do mnie, panie – stwierdziła spokojnie. – Stanowi posag moich dwóch sióstr bliźniaczek. Przykro mi, że straciłeś krowy, ale te na łące nie są twoje.

Jak to jest, że ktoś może mieć taki słodki i niewinny wygląd, a jednocześnie być taki bezczelny, pomyślał Angus. Cholernie dobrze wiedział, że bydło na łące za domem należy do niego. Ona też świetnie to wiedziała, jednak potrafiła kłamać bez drżenia powiek, patrząc mu prosto w oczy. Była wykapaną córeczką swojego ojca. Nie miał co do tego wątpliwości. Ale za chwilę zabawa musi się skończyć.

– Przed chwilą mój brat obejrzał stado, szukając specjalnych znaków, którymi napiętnowane są wszystkie moje krowy. Skoro wszystkie sztuki są tak oznakowane, nie ma chyba wątpliwości, że należą do mnie – surowym głosem oświadczył Angus.

– Bydło jest moje – słodko odparła Fiona Hay. – Znakuję swoje krowy, nacinając im lewe ucho.

Zatkało go. W życiu nie spotkał bezczelniejszej dziewuchy!

– Co za zdumiewający przypadek – wyrzucił przez zaciśnięte zęby. – Moje bydło znakowane jest dokładnie w ten sam sposób.

– A więc mamy jedynie moje słowo przeciwko twojemu, Angusie Gordonie – powiedziała słodziutko.

– Świetnie wiesz, że krowy są moje, pani – rzekł zirytowany. – Są moje i zamierzam je odebrać!

– Krowy są moje – odparła ostro Fiona, po czym złagodziła ton. – Moje młodsze siostry, Elsbeth i Margery, jutro mają zostać wydane za mąż. Każda z nich ma wnieść swojemu przyszłemu mężowi w posagu po cztery sztuki, mój panie. Czy chciałbyś odebrać tym biednym dziewczynom jedyną szansę na godne małżeństwo?

Angus doszedł do wniosku, że bardzo by mu się przydał nie podany jeszcze, a obiecany jabłecznik. Jego ludzie tłoczyli się wokół, chciwie słuchając wymiany zdań między ich przywódcą i tą śliczną dziewczyną. Widział, że ich sympatia jest po stronie dziewczyny, i to nie dlatego, żeby byli nielojalni, lecz ze względu na to, iż Fiona Hay jest dzielną sierotą, która robi wszystko co może dla dobra swojej rodziny. Tak przynajmniej się wydawało.

– Pański jabłecznik, milordzie – odezwała się Flora, wręczając mu poczerniały, srebrny puchar i obrzucając niechętnym spojrzeniem.

– Jamie, chłopcze, jak tam krowy? – Angus zapytał brata.

James Gordon skinął głową.

– Wszystkie mają ponacinane lewe uszy. Mogłyby być nasze, Angusie.

– Mogłyby być? – wrzasnął Angus na młodszego brata. – Mogłyby?

– Cóż, Angusie – odezwał się Jamie, niewzruszony tym wybuchem – jeśli pani Hay znakuje swoje krowy tak samo jak my, na lewym uchu, któż może powiedzieć, do kogo należą, skoro same krowy nie chcą nam tego zdradzić.

Mężczyźni zgromadzeni w holu roześmiali się, ale ucichli pod wściekłym wzrokiem swojego pana.

– Angusie – James Gordon zaczął mówić tak cicho, żeby tylko brat mógł go usłyszeć. – Nie miej takiego zatwardziałego serca. Jeśli bydło rzeczywiście jest nasze, to trzeba przyznać, że dziewczyna wykazała się niezwykłym sprytem, kradnąc je nam sprzed nosa. Masz tyle krów, że nawet nie sposób ich policzyć. A bez nich siostry Fiony nie zdobędą mężów. A poza tym, istnieje prawdopodobieństwo, iż bydło naprawdę należy do nich, więc mógłbyś wyrządzić Hayom ogromną niesprawiedliwość.

– Stado jest moje – niemal szeptem odezwał się Angus do Jamesa. – Na miły Bóg, Jamie, chłopcze, rozejrzyj się. Ten rozpadający się budynek niewiele przypomina dom wodza. I spójrz na dziewczynę. Owszem, jest piękna, ale chuda jak szczapa, podobnie jak tamta staruszka. Mogę się założyć, że w stodole nie ma nic, co warto by było ukraść. Zaglądałeś tam?

– Stara szkapa i kucyk, chude jak ich pani.

– Zastanów się więc, jak mogliby mieć stado ośmiu tłustych krów? – rozsądnie zapytał Angus. – Bydło jest moje. Jeśli pozwolę, żeby dziewczyna je ukradła bezkarnie, każdy złodziejaszek w okolicy będzie próbował mnie okraść. Daruję jej karę, bo jest tylko młodą dziewczyną, ale z pewnością nie będzie mogła mi zapłacić za bydło. Nie mam więc innej możliwości, jak tylko je zabrać.

– Daj jej przynajmniej możliwość zakupu krów – poprosił wielkoduszny James.

– Dobry z ciebie dzieciak, Jamie – powiedział starszy brat. I zwrócił się do Fiony Hay: – Bydło jest moje, panno Hay. Oboje wiemy, że taka jest prawda. Nie będę więcej o tym z tobą dyskutował. Jeśli jednak chciałabyś kupić te krowy ode mnie, chętnie ci je odsprzedam. – Popatrzył jej prosto w oczy.

Zmierzyła się z jego wzrokiem. Zauważyła, że Angus jest wysoki i mocno zbudowany. Miał ciemne włosy, tak jak ona, i zielone oczy, lecz nie tak szmaragdowe jak jej.

Z rozpaczą pomyślała, że nie może zabrać jej krów. Nie może! Nie w chwili, gdy jutro mają przybyć Walter Innes i Colin Forbes, żeby poślubić jej siostry. Czemu tak długo zwlekała z kradzieżą tego przeklętego bydła? Gdyby tylko w ciągu ostatnich paru miesięcy brała po dwie sztuki... Prawda jednak była taka, że nie miałaby czym ich karmić. Krowy straciłyby przez ten czas na wadze. Nie mogłaby dać swoim przyszłym szwagrom wymizerowanych zwierząt. Próbowała ukraść bydło w ubiegłym tygodniu, ale psy pilnujące stada zaczęły tak szczekać, że obudziłyby nawet umarłego. Podejrzewała, że właśnie to wydarzenie zaalarmowało pana na Loch Brae i skłoniło go do baczniejszego obserwowania swojego bydła. I co teraz miała począć?

– No i co, panno Hay? Kupisz moje krowy czy też mam je zabrać na ich pastwisko? – zapytał Angus Gordon.

W tym właśnie momencie Fionie przyszedł do głowy szalony pomysł, który może rozwiązałby problem. Angus nie mógłby zaakceptować jej oferty, ale na pewno zawstydziłby się i zostawił ją w spokoju.

– Mam tylko jedną cenną rzecz, którą mogłabym ci oferować w zamian za bydło, mój panie – powiedziała, nadal odmawiając przyznania, że krowy są jego własnością. – To moja najcenniejsza własność. Przyjmiesz ją?

– Zgódź się! – wysyczał James do swojego starszego brata. – Honor będzie zachowany i nikt nie będzie mógł powiedzieć, Angusie, że jesteś miękki.

– Najpierw muszę się dowiedzieć, co to za cenna rzecz, Jamie – odpowiedział bratu Angus. Powtórnie skierował wzrok na Fionę. – Cóż takiego cennego chcesz więc mi dać w zamian za krowy, panno Hay? Tuzin krów nie jest mało wart, dziewczyno.

– Osiem, panie – słodko rzuciła Fiona.

– Dwanaście, wliczając te, które ukradłaś mi poprzedniej jesieni – odparł równie słodko, szukając jej spojrzenia.

– W sumie dwadzieścia. Będę jeszcze potrzebowała ośmiu sztuk, żeby wyposażyć moje dwie młodsze siostry. Ale teraz dziewczynki mają zaledwie dziesięć i siedem lat.

Była najzuchwalszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek zdarzyło mu się spotkać, pomyślał Angus z rozbawieniem. Bezczelnie ukradła jego krowy, a kiedy została przyłapana, próbuje targować się z nim o więcej. Nie miał tak kamiennego serca, jak sądził Jamie, ale gdyby pozwolił dziewczynie umknąć konsekwencji kradzieży, kłopotom nie byłoby końca. Udało mu się zachować surowy wyraz twarzy, choć nie było to łatwe. Brat miał rację. Fiona Hay to wyjątkowo sprytna bestia, ale przecież on też nie jest głupcem.

– Dwadzieścia krów to kosztowna rzecz, panno Hay. Musisz być pewna, że rzecz, którą zamierzasz mi podarować, jest nie mniej wartościowa, a może nawet cenniejsza. Co więc proponujesz mi w zamian za moje krowy?

– Moje dziewictwo – spokojnie odparła Fiona, nie spuszczając wzroku. Stała wyprostowana, dumna i wyzywająca.

– Boże!

Jedynie lekkie uniesienie brwi świadczyło o zaskoczeniu Angusa. To była najbardziej bezwstydna propozycja, jaką zdarzyło mu się usłyszeć. Nagle zrozumiał, że dziewczyna nie spodziewa się, aby na to przystał. Najwyraźniej zakładała, że będzie tak zdumiony jej śmiałością, iż ogarną go wątpliwości i odjedzie, zostawiając jej krowy. Posłał jej wilczy uśmiech.

– Przyjmuję ofertę, panno Hay. Twoje dziewictwo w zamian za dwadzieścia moich krów. Wygląda to na uczciwy interes, chociaż mam wrażenie, że mogłaś wytargować więcej.

Zaskoczona Fiona straszliwie pobladła. Co to za człowiek, który przystał na takie rozwiązanie? Jakąż idiotką była, proponując coś takiego?

Pan na Loch Brae splunął w dłoń i wyciągnął do niej rękę. Nagle zmiękły jej nogi w kolanach. Hayowie ze Wzgórza byli biedni, ale honorowi, tak zawsze mówiła jej matka, toteż teraz Fiona nie miała wyjścia, jeśli nie chciała ściągać niesławy na nazwisko rodowe. Napluła więc na rękę i wyciągnąwszy ją, uścisnęła jego dłoń.

– Umowa zawarta, panie – stwierdziła, ani na chwilę nie spuszczając z niego wzroku, chociaż czuła nerwowe skurcze w żołądku.

– O nie, Fi! Nie możesz tego zrobić! – zawołały równocześnie dwa dziecinne głosy.

Dwie dziewczynki przepchnęły się pomiędzy ludźmi Gordonów do miejsca, gdzie stała ich starsza siostra. Miały rude włosy, piwne oczy i niemal identyczne rysy twarzy.

Były niezwykle strapione.

– Umowa została już przypieczętowana, siostry – powiedziała Fiona.

– Ale jeśli oddasz mu swoje dziewictwo, kto później będzie cię chciał pojąć za żonę? – ze łzami w oczach zapytała Elsbeth.

– Jeśli nie oddam mu swojego dziewictwa, któż weźmie ciebie za żonę, Elsbeth? Albo Margery? Obawiam się, że jeśli Forbesowie i Innesowie nie dostaną waszego posagu, nie będą was chcieli. Poza tym, zanim bezpiecznie wydam za mąż Jeannie i Morag, będę już za stara na zamążpójście. Nie mam nic przeciwko temu, żeby się zestarzeć tutaj, na Wzgórzu.

– Ale co będzie, jeśli zrobi ci dziecko? – spytała Margery.

– Gordonowie dbają o swoją własność, panno Hay – zapewnił ją Angus. – Jeśli twoja siostra będzie miała moje dziecko, zajmę się i nią, i dzieckiem.

Dziewczynki równocześnie zaczęły szlochać.

– Floro – odezwała się ich starsza siostra – zabierz je do naszej komnaty i zostań z nimi, dopóki cię nie zawołam.

Stara kobieta wyprowadziła dziewczynki, na przemian przemawiając do nich pieszczotliwie, to znów besztając.

– Uciszcie się już. Marsz na górę! Wprawiacie w zakłopotanie waszą siostrę. A ona jest taka dzielna i myśli tylko o waszym szczęściu.

– Gdzie jesteś, Tam? – Fiona zawołała męża Flory.

– Tutaj, panienko. – Starszy mężczyzna przecisnął się między ludźmi Gordonów.

– Czy mamy dosyć jabłecznika, żeby zaspokoić pragnienie tych wszystkich mężczyzn?

– Tak – odparł ponuro Tam.

– Zejdźcie na dół po schodach i wyjdźcie na dwór, chłopcy – rozkazał Angus swoim ludziom. – Tam przyniesie wam jabłecznik. Odświeżcie się, gdy w tym czasie ja i panna Hay dokonamy ostatecznych ustaleń. Ty również, Jamie, chłopcze. – Angusowi nie był potrzebny James, odwołujący się do jego sumienia.

Kiedy hol opustoszał, Fiona poprosiła, żeby Angus zasiadł przy kominku.

– Nie mogę poczęstować was winem – przyznała uczciwie. – W piwniczce zostały mi zaledwie dwie beczki. A Forbesowie i Innesowie lubią wypić. Skinął głową i uniósł kielich

 

– Wystarczy mi jabłecznik. Śluby mają się odbyć jutro? – Usadowił się przy palenisku, ale mały ogień nie oferował wiele ciepła.

– Tak. Colin Forbes ma poślubić Margery, a Walter Innes Elsbeth. Jutro wczesnym rankiem pojawią się tu ze swoimi ludźmi i kobziarzami. A z opactwa Glenkirk przybędzie mnich, żeby odprawić ceremonię. Nie mamy własnego księdza. Mój ojciec nie lubił księży, ale matka upierała się, żeby wzywać księdza za każdym razem, kiedy rodziła, abyśmy mogli zostać ochrzczeni albo pochowani. Kiedy umarła przy urodzeniu Morąg, nie posłaliśmy po księdza. Morag nie jest ochrzczona, a matka nie wyspowiadała się przed śmiercią. Kiedy umierał nasz ojciec, nie posłałam po księdza dla niego, chociaż mnie o to błagał. Jutro, po zaślubinach moich sióstr, poproszę księdza, żeby ochrzcił Morąg. Niedobrze, że jest poganką.

– Po zaślubinach pojedziesz ze mną do zamku Brae – zakomunikował Angus. – Również twoje dwie małe siostrzyczki i dwójka starych służących. Nie mogą pozostać tutaj, Fiono Hay. Zdumiony jestem, że ta wieża jeszcze się nie zawaliła. U mnie wszyscy będziecie bezpieczni.

W co też się pakuję? – zapytywał sam siebie Angus. Ale przecież nie mógł pozostawić dwóch małych dziewczynek pod opieką starych służących, w budynku, który lada chwila mógł się im zawalić na głowy.

– To mój dom, panie – z dumą rzekła Fiona. – Może nie jest taki wspaniały jak twój, ale go nie porzucę. Nie masz prawa mnie o to prosić. Zaoferowałam ci jedynie moje dziewictwo. I chociaż nie mam pojęcia o tych sprawach, wydaje mi się, że możesz je wziąć jedynie raz.

Angus Gordon musiał się roześmiać. Była szalenie śmiała, podejrzewał jednak, że się bała, choć nie okazywała tego po sobie.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin