Pedersen Bente - Raija ze śnieżnej krainy 07 - Statek ze wschodu.rtf

(349 KB) Pobierz
Bente Pedersen

Bente Pedersen

STATEK ZE WSCHODU

1

Dziesięć miesięcy.

Już dziesięć miesięcy kręcił się po Finnmarku, nie odnajdując nawet śladu przygody. Przez cały czas usi­łował nie zastanawiać się nad tym, co Raija może my­śleć o jego obecnym życiu. Na próżno.

Dziesięć miesięcy bezsensownej pustki.

Reijo często słyszał, jak ludzie powtarzali, że czas leczy wszelkie rany.

Nie wiedział tylko, jak długi miał być ten czas. Je­go rany na pewno się nie zabliźniały, a już przecież minął rok, od kiedy poznał, co to znaczy kochać. I minął rok, od kiedy jego bezimienna kochanka zo­stała utopiona jako czarownica. Możliwe, że uda mu się zatrzeć te wspomnienia.

Prawdopodobnie jednak będzie musiał z nimi żyć.

Wymazanie ukochanej z pamięci było ponad jego siły. Tylko zdolność do panowania nad sobą być mo­że umożliwi mu prowadzenie normalnego życia.

Bez niej.

Nie widział przed sobą żadnego wyboru.

Nie było dla niego nadziei na przyszłe szczęście.

Śmierć nie oddaje z powrotem tego, na kim poło­ży swą zimną dłoń.

Marzenia o umarłej nie mogły ogrzać jego serca.

Musiał dalej żyć. Tyle wiedział. Za mocno stąpał po ziemi, aby wierzyć w spotkanie ukochanej na tam­tym świecie.

Na nic się nie zdało szukanie przygód.

Oczywiście, że wróci.

Przypuszczał, że Raija wiedziała o tym, gdy nama­wiała go do wyjazdu.

Ona rozumiała.

Na pewno też zrozumie, kiedy już wróci.

Raija pojmowała więcej od niego.

A Reijo najbardziej na świecie potrzebował teraz rozmowy z kimś, kto jest w tym podobny do Raiji, a jednak nią nie jest.

Lato osiągnęło pełnię. Weszło w swą najpiękniej­szą fazę. W czasie wędrówki otworzyły mu się oczy na piękno natury.

Ludzi unikał. Pozostała mu tylko przyroda. Patrzył na nieśmiałe kwiatki rosnące na ubogiej tundrze, ki­piące życiem tam, gdzie mało kto by się go spodzie­wał. Radością napełnił Reijo widok lisicy i trojga lisiąt igrających przy norze. Wzruszyła go pardwa uciekają­ca przed nim i udająca zranioną, byle tylko odciągnąć go od drżących piskląt ukrytych we wrzosach.

Widział pasące się stadka reniferów. Obserwował te płochliwe zwierzęta z daleka. Nie był pewien, ale przypuszczał, że nie należą do tego, z kim chciał roz­mawiać.

Któregoś lata odnalazł go. Był przekonany, że od­najdzie go i teraz.

Raija powiedziała: rok.

Miał dosyć czasu.

Szedł na wschód, świadomy celu.

Prosiła, aby wykorzystał ten rok tak, jak chciał.

Miał tylko pewność, że nie mógł z nią zostać, nie po tym koszmarze w Bergen.

Reijo nie wiedział teraz nic więcej, i to było niepo­kojące.

Zawsze trzymał się mocno ziemi, przynajmniej tak siebie oceniał. Umiarkowany. Spokojny na wskroś.

Wierny tej jedynej aż do śmierci, tak sądził...

Aż do chwili, gdy stracił głowę i oszalał dla innej.

Na próżno.

To był tylko rodzaj wolności.

„Rodzaj”...

Słowo to miało nieprzyjemny posmak. Słyszał je już tyle razy wcześniej...

Za każdym razem, gdy Raija nie chciała go zranić, za każdym razem, gdy mimo największych chęci nie udawało jej się uwolnić od głosu serca i płomiennej nadziei, którą zawsze się karmiła, wtedy nazywała swe uczucia „rodzajem miłości”.

Reijo uśmiechnął się krzywo. Jego twarz nadal no­siła piętno bólu, choć starał się to ukryć.

Może uda im się prowadzić „rodzaj wspólnego ży­cia”, gdy wróci. Pasowałoby to do całości.

Pierwszego renifera minął, prawie go nie zauważa­jąc. Martwe zwierzęta nikogo tu nie dziwią.

Najsłabsze zawsze padały, stając się pożywieniem padlinożerców, to wiedział od dzieciństwa.

Okolica zaczęła wydawać mu się znajoma. Wie­dział już, że idzie właściwą drogą, dlatego ledwie za­reagował na widok drugiego i trzeciego renifera.

Jednak gdy w ciągu tego samego dnia napotkał cia­ła jeszcze trzech zwierząt, z których jeden, byk, nie wyglądał zupełnie na słabego czy chorego, a przeciw­nie, był tłusty, o lśniącej i gładkiej sierści, zaczął się zastanawiać.

Za dużo napotykał tych padłych zwierząt.

Wydawały się być zagryzione. Zbadał tego byka.

Został ledwo napoczęty.

Odstraszył stadko kruków ucztujących na renife­rze. Wydawało się, że są jedynymi zainteresowanymi tym kąskiem.

Reijo dumał, spoglądając z dreszczem niechęci na czujne stadko połyskujących, czarnych, zachrypnię­tych ptaków. Ich błyszczące oczy uważnie śledziły każdy jego ruch.

Nie widział w nich nic ładnego.

Za nic nie mógł zrozumieć, jak Mikkal mógł ze wzruszeniem nazywać Raiję Małym Krukiem. Nie pojmował, jak ona mogła się na to zgadzać. Patrząc na tych padlinożerców, uważał, że to określenie brzmiało bardziej jak szyderstwo niż jak imię nada­ne z miłości.

Reijo zamyślił się, coraz bardziej czujny.

Nie sądził, że jest sam na płaskowyżu. Wyobrażał sobie tylko, że zwierzęta przecinające jego szlak są równie nieszkodliwe jak on sam.

Wyglądało na to, że szedł śladami okrutnego i żąd­nego krwi łowcy.

No, może nie okrutnego... Trudno nazwać zwierzę okrutnym. One nie myślą, a Reijo uważał, że okru­cieństwo to cecha zdecydowanie ludzka.

Miał tylko nóż. To mało do obrony przed dzikim zwierzęciem, które wpadło w szał.

Reijo nigdy nie zdołał nauczyć się odczytywać śla­dów zwierząt. Wiedza tubylców była dla niego nie­dostępna. Stanowiła zamknięty świat. Miał jednak nadzieję, że to nie jest rosomak. Wspomnienia z tej ciężkiej zimy, gdy przedzierał się na północ z Raiją i dziećmi, nadal zalegały w jego pamięci.

Najmniej ze wszystkiego życzyłby teraz sobie spo­tkania z tym zwierzęciem.

Zresztą mógł to być ryś, wilk, niedźwiedź...

Wolałby tego nie sprawdzać.

Najchętniej uniknąłby spotkania z tym mordercą.

Tym bardziej że wydawało się, iż zwierzę oszalało i zabijało, nie troszcząc się już o zdobycz.

Nadjadało ją tylko, zostawiając resztę dla innych.

Reijo gwałtownie zatęskni! za ludźmi.

Łańcuch zabitych zwierząt prowadził go do ludzi. Nie minął tydzień, odkąd natrafił na pierwszego re­nifera, aż wreszcie natknął się na kogoś.

Dwie ubrane na brązowo postacie klęczały przy szarobrązowym wzgórku.

Reijo wiedział, kto to, zanim jeszcze do nich dobiegł.

Wiedział też, dlaczego nie uśmiechnęli się na jego widok, gdy zdyszany zatrzymał się koło nich.

- Widziałem wiele takich - wskazał na renifera. Był w takim samym stanie jak te, które mijał.

- Ile?

Reijo wzruszył ramionami.

- Sześć? Dziesięć? Tak, koło dziesięciu. Nie liczy­łem od początku.

Mikkal westchnął i odwrócił się od martwego zwie­rzęcia. Wydawało się, że nie zwraca uwagi na roje krą­żących wokół niego owadów.

Mikkal, syn Pehra, miał bruzdy na twarzy i oczy, w których dawno nie gościł uśmiech. Skończył dwa­dzieścia sześć lat, a już głębokie zmarszczki biegły od kącików jego ust. Był zmęczony, zobojętniały i bez blasku w oczach.

Reijo zauważył to i zastanawiał się, czy sam Mik­kal zdawał sobie z tego sprawę.

Jak długo kochał Raiję, nie mogąc jej dostać?

Od kiedy był chłopcem?

- Straciliśmy więcej, niż możemy zliczyć - rzucił Mikkal zmęczonym głosem. Jego spojrzenie błądziło daleko.

- Nie widziałeś nic innego? - spytał Aslak. Wyda­wał się o dziesięć lat młodszy od Mikkala, choć w rze­czywistości były między nimi dwa lata różnicy.

Reijo potrząsnął głową i spytał:

- Wiecie, co to może być?

- Niestety, tak - odparł Aslak. - To niedźwiedź morderca.

Reijo przełknął ślinę. Nawet nic próbował mówić, jakie to wspaniałe uczucie być razem z nimi.

Dopiero po pewnym czasie do nich dotarło, że nie wiedzą, dlaczego właściwie tu przybył.

- Czy coś się stało... z nią? - Mikkal zawahał się, lecz nie był w stanie wymówić imienia ukochanej w obecności Reijo. - Czy to coś złego? Jest chora?

Reijo potrząsnął głową. Zaśmiał się nerwowo. Czuł, że gdy powie, że od niej odszedł, że ją porzucił, dotknie Mikkala. Tego, który stracił przez nią swoją młodość.

- Wszystko było dobrze, gdy ją widziałem ostatnio - odpowiedział wreszcie. Dokończył z trudem: - Ze­szłej jesieni.

- Raija jest sama? - spytał Mikkal z niedowierzaniem. Reijo przez chwilę nie był pewien, czy Lapończyk nie rzuci mu się do gardła. Skinął głową.

- To niemożliwe! - wykrzyknął Mikkal. - To prze­cież niemożliwe! Człowieku, jesteś przecież jej mężem!

- Poprosiła, żebym odszedł - odparł Reijo. - Dała mi wolność. Właściwie pewien rodzaj wolności.

- Ale nadal jesteś jej mężem? Reijo musiał przyznać, że tak jest.

- To nie jest wolność. - Mikkal zerwał się na nogi, zapominając o reniferach i niedźwiedziu. - To nawet nie jest rodzaj wolności.

Odwrócił się do Reijo. Długo patrzył na niego, a Reijo nie czuł się najlepiej pod jego miodowożółtym spojrzeniem.

- Nawet Raija nie nazwałaby tego wolnością. Mo­ja wolność jej nie wystarczyła, mimo że była drogo okupiona. W tę twoją na pewno też nie wierzy!

Zacisnął pięści, odwrócił się gwałtownie i odszedł. Reijo odetchnął.

- Mikkal ostatnio za dużo rozmyśla - wyjaśnił ogólnie Aslak, nie chcąc zbyt wiele powiedzieć o przyjacielu. Martwił się o Mikkala. Wyraz twarzy Reijo powiedział mu, że on też.

- Spotkał Raiję na targu w zeszłym roku... - Aslak zamilkł i zerknął na Reijo. Nie wiedział, ile może powiedzieć, żeby nie zdradzić za wiele. W końcu ten Fin był jej mężem.

- Wiem o tym - mruknął Reijo w roztargnieniu. - Raija i ja nie mamy przed sobą tajemnic.

- Myślę, że załamała go wiadomość, że wzięliście ślub. - Jak tam Sigga?

Reijo nie chciał roztrząsać sprawy swego małżeń­stwa. Nie z Aslakiem. Oczywiście, był on porządnym człowiekiem, ale nie znali się jednak za dobrze. Reijo nie umiał ujawniać swych uczuć przed całym światem.

- Bez zmian - odpowiedział Aslak. Jego twarz za­mknęła się. Teraz on odsunął się od obcego. Sigga by­ła jego siostrą. Kochał ją, lecz czuł, że do końca ży­cia będzie ona dla rodziny ciężarem.

Reijo westchnął.

Mikkal tymczasem zniknął już za wzgórzem. Re­ijo domyślił się, że tam jest ich obozowisko, gdyż do­strzegł unoszące się smużki dymu.

Mikkal też był związany.

Wobec swoich był wolny, lecz Raiji to nie wystar­czało. Na pewno i jego wolność nazwałaby zgryźli­wie „rodzajem wolności”.

- Nie będę pytał, dlaczego tu jesteś - odezwał się Aslak, gdy podążyli śladem Mikkala. - Ale założę się o moją czapkę, że to ma związek z Raiją. Nie będę się dopytywał, żeby nie zostać bez czapki. Już mnie nie zdziwi nic, co łączy się z tą kobietą.

Reijo uśmiechnął się półgębkiem. Mógłby zaskoczyć Aslaka, mówiąc mu prawdę, ale dał spokój. To z Mikkalem miał rozmawiać.

- Wiesz, że Mikkal mnie kiedyś pobił, gdy jako zako­chany szczeniak chciałem ją pocałować? - Aslak zaśmiał się głośno. - Myślę, że mógł mnie wtedy zabić. Była jesz­cze niedorosłą dziewczynką, a już stwarzała problemy..

- Gdzie znajdę Mikkala? Aslak wskazał na jedną z jurt.

- Nie jest jednak pewne, że go tam znajdziesz. Jest... humorzasty. No i... - zawahał się, ale postanowił mó­wić dalej: - Mikkal nie mieszka sam. Ma kobietę. Ona zajmuje się Ailo, jego synem. Kocha Mikkala. Miesz­kają w jednym namiocie, ale czy coś jeszcze dzielą, te­go nie wiem.

- Rozumiem.

Aslak spojrzał na Reijo.

- Nie wiem, czy naprawdę rozumiesz - rzekł po­woli. - Ty też jesteś ślepy, gdy chodzi o Raiję.

- Lubisz ją? Tę kobietę Mikkala? Aslak zacisnął usta.

- Powiedzmy, że nie życzę jej losu mojej siostry. Reijo znalazł Mikkala w jego jurcie. Był tam też je­go syn, w wieku Mai, jak pamiętał, i kobieta.

Mimo że Aslak przygotował go na to, z trudem udało mu się ukryć zdziwienie.

Wydawało mu się oczywiste, że kobieta Mikkala musi być ładna. Ten, kto nosi w sercu Raiję, nie mo­że żyć z kimś tak się od niej różniącym.

- Nie rozumiem, dlaczego tu przybyłeś - rzucił Mikkal - ale możesz zostać, jak długo chcesz. To jest Inga - skinął głową w kierunku kobiety. - On ma na imię Reijo - powiedział, nie patrząc na nią. - Mąż Raiji - dodał wyjaśniająco.

Reijo zauważył, jak dźwięk tego imienia sprawił, że Inga aż skurczyła się w sobie.

- Więc macie ze sobą coś wspólnego - mruknęła. Reijo nie był w stanie ocenić spojrzenia, jakie mu posłała. Poczuł się jednak nieswojo.

- Jak było w Bergen? - spytał Mikkal lekkim tonem, wyciągając się na skórach pokrywających ziemię.

Reijo nie odpowiedział. Nie od razu. Usiadł. Ścią­gnął plecak. Nie odmówił zaproszeniu Ingi na posi­łek. Pochłonął to, co dostał. Było ciepłe i dodawało sił, to było najważniejsze.

- Przybywam z powodu Bergen - powiedział po za­spokojeniu pierwszego głodu.

Inga usiadła w drugim końcu namiotu. Nie zano­siło się na to, żeby miała wyjść.

Ailo podreptał na dwór, ale ani Mikkal, ani Inga nie przejęli się tym zbytnio. Reijo poczuł tęsknotę ciężko zalegającą na piersi. Chłopiec przypomniał mu o Mai. Byli do siebie niezwykle podobni.

To przecież nic dziwnego.

Ailo i Maja mieli wspólnego ojca. Urodzili się te­go samego lata i u obojga rysy twarzy ojca były bar­dzo wyraźne. Reijo zatęsknił za Mają. Ona nigdy nie nazwała Mikkala tatą. Reijo zawsze był jej ideałem. A on kochał tę dziewczynkę tak, jakby była jego wła­sną córką.

Reijo zrozumiał, że musi zaakceptować obecność In­gi, gdyż Mikkal nie dał jej żadnego znaku do wyjścia.

- Bergen mnie złamało, Mikkal. Nigdy nie przy­puszczałem, że to może się stać, ale Raija przestała być dla mnie najważniejsza.

- I mnie to mówisz? - spytał Mikkal zduszonym głosem.

Reijo zrozumiał, że się pospieszył.

- To nieważne - rzucił szybko. - Mogę zostać tu jakiś czas, prawda?

Mikkal skinął głową.

- Potrzebujemy każdej pary rąk. Zwłaszcza teraz, gdy grasuje ten niedźwiedź. Mamy kopać z Aslakiem pułapkę. Pamiętam, że kiedyś byłeś niezły w kopaniu dołów...

- Pomogę wam!

Rozmowa przeszła na codzienne tematy.

Bezpieczne.

Po chwili już się razem śmiali.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin