West Nicola - Ostatnie pozegnanie.rtf

(267 KB) Pobierz

NICOLA WEST

 

 

 

Ostatnie pożegnanie

 

 

 

 

Las Goodbye

 

 

 

 

 

Tłumaczyła: Hanna Walicka


ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

Najszczęśliwszy dzień w jej życiu.

 

To było to, na co czekała. Czyż nie mówiono jej zawsze, że dzień ślubu jest najszczęśliwszym dniem w życiu dziewczyny? Dniem spełnienia wszystkich jej marzeń, dniem, który przychodzi naprawdę, spowity w mgiełkę romantyzmu i obłok białych koronek, dniem tonącym w różach czerwonych jak krew brocząca ze złamanego serca.

Być może wiele dziewcząt tak to przeżywało. Możliwe, że większość z nich wchodziła w nowe życie pewna miłości mężczyzny, którego właśnie poślubiały. Nie odkrywały w dniu ślubu niczego, co by wszystko to odmieniało...

 

Jenna odeszła szybko od drzwi sypialni, serce ściskał jej ból, pulsujący w całym ciele, nawet w opuszkach palców, którymi dotykała zimnego, białego policzka. Oczy miała suche, bardzo chciała zapłakać, ale doznany szok tamował łzy.

Może później znajdzie ulgę w płaczu – teraz nie było na to czasu. Czekali na nią.

Musi pójść do sypialni rodziców, zdjąć powiewną suknię z białego szyfonu i koronek, położyć ją ostrożnie na szerokim łóżku i zostawić matce do schowania, gdy wszyscy już odejdą. Musi zdjąć z głowy perłowy stroik, który dostała od ciotki Mickie, rozczesać lśniące miodowo-złote włosy tak, by swobodnie spływały na ramiona. Powinna także poprawić makijaż i włożyć zielony kostium z miękkiego zamszu, który sprawi, że jej oczy błysną podobnym blaskiem jak topazowe kolczyki, które założy w miejsce tych z pereł – pierwszego prezentu od Daira. Musi spróbować zapomnieć o dniu, w którym jej je ofiarował, odrzucić miłość, którą ujrzała w jego oczach i w którą uwierzyła.

Powinna myśleć tylko o tym, jak przetrwać następną godzinę, dopóki nie odejdą rozbawieni goście pozostawiając ich wreszcie sam na sam.

A wtedy...?

Jenna zamknęła drzwi sypialni. Za moment mógł zajrzeć tu Dair i wówczas zorientowałby się, że wszystko widziała. A ona nie była przygotowana jeszcze na prawdę, którą wyczytałaby w jego oczach i zobaczyła w jego twarzy. Jej serce ciągłe łkało i wiedziała, że wszystko, co poprzedzało w ich znajomości ten właśnie moment, było kłamstwem. To, co zauważyła, musi zostać wyjaśnione, ale jeszcze nie teraz. Stać to się musi potem, kiedy zostaną sami, daleko od wszystkich, których znają, kiedy będą mieli czas wyłącznie dla siebie.

W pełnym goryczy oszołomieniu Jenna przygotowywała się do opuszczenia weselnego przyjęcia. Jednak jej umysł pracował tak, jakby był poza ciałem, a ona stała obok nie mogąc podjąć żadnej decyzji.

Spojrzała na ślubną suknię spływającą z łóżka na kształt spienionej fali i przez moment pomyślała o wielkiej, podniecającej radości, z jaką wkładała ją na siebie kilka godzin temu. Patrzyła na perłowy stroik i wspominała chwilę, w której ciotka Daira, Mickie, Upinała go na jej włosach szepcząc, iż ma nadzieję, że przyniesie jej tyle szczęścia, ile ona sama zaznała w małżeństwie.

I kiedy to sobie przypomniała, cyniczny uśmieszek zagościł na jej ustach. Szczęście! Jakież to szczęście mogło ją czekać, jeśli małżeństwo skończyło się dla niej, zanim tak naprawdę się zaczęło?

Delikatnie wciągnęła zamszowy żakiet na kremową jedwabną bluzkę i przejrzała się w lustrze: była szczupła, średniego wzrostu, z włosami do ramion i ciemnymi, brązowymi oczami, w tej chwili większymi niż zwykle. Nie potrafiła jednak uśmiechnąć się szczęśliwym, ciepłym uśmiechem. Miękkie wargi, teraz zaciśnięte, drżały bólem. Takiej twarzy pokazać nie mogła. Spróbowała ponownie uśmiechu, skupiła się w sobie i spróbowała znowu, jeszcze i jeszcze, dopóki nie zaczęła wyglądać w miarę normalnie. Nikt z czekających na dole gości nie powinien wiedzieć, że coś się stało, nikt nie może dostrzec łez cisnących się jej do oczu ani bólu przenikającego każdy jej nerw.

Nawet Dair.

Przede wszystkim Dair.

Jenna spojrzała na gruby złoty zegarek, ślubny prezent od niego. Ciągle jeszcze pozostawało kilka minut do zejścia na dół. Kilka minut udawania, że wszystko jest w porządku, że Dair naprawdę ją kocha tak, jak wierzyła, że kochał wówczas, kiedy się do niej gwałtownie zalecał...

 

Po raz pierwszy Jenna spotkała Daira Adamsa w biurze jednego ze swoich klientów. Była tam już od około godziny, sprawdzając, czy wszystko zostało należycie przygotowane do poczęstunku. Ustawiała potrawy w smakowicie wyglądające szeregi, układała połyskujące srebra i szkło oraz kwiaty, które zdobiły lśniąco białe obrusy. Potem, kiedy już wszystko było gotowe (jej klient dopiero za kwadrans miał przyprowadzić gości do sali konferencyjnej, w której podano lunch), podeszła do przestronnych okien i stała przy nich przez chwilę, przyglądając się codziennej krzątaninie londyńskiego City.

Pochłonięta obserwowaniem ulicznego ruchu i tęsknymi rozmyślaniami o spokojnej wiejskiej osadzie, w której dorastała, nie usłyszała, jak za jej plecami otwarto i zamknięto drzwi. A kiedy ten, który wszedł, odezwał się tuż za nią, zaskoczona drgnęła gwałtownie.

– Przepraszam – rzekł szybko nieznajomy i uśmiechnął się. – Nie sądziłem, że pani nie słyszała, jak wszedłem. To przez ten dywan – jest tak gruby, że i słoń przespacerowałby się po nim cicho jak kot. Zwykle słychać mnie na kilometr.

Jenna wyrwana nagle z zadumy spojrzała na niego. Wysoki, ciemnowłosy, z błyszczącymi niebieskimi oczami wyglądał jak silna, gotowa do skoku pantera i prawdopodobnie poruszał się równie cicho jak ona. Wątpiła, by kiedykolwiek w życiu hałasował idąc.

I wtedy poczuła nieoczekiwane drgnienie serca.

– Niczego nie słyszałam, myślami byłam daleko stąd – przyznała odwzajemniając uśmiech. Nie domyślała się nawet, jak ładnie wygląda z tym uśmiechem przydającym blasku topazów jej cynamonowo-brązowym oczom. Zauważyła zmianę w wyrazie twarzy nieznajomego. Jego oczy rozszerzyły się, a potem zwęziły, uniósł brwi i uśmiechnął się ciepło, i nie był to tylko wyraz uprzejmości.

– To musi być piękne miejsce – zauważył, a Jenna przytaknęła, zaniepokojona własną reakcją na widok tego mężczyzny.

– Tak, piękne. Myślałam o moim domu, o wiosce w Warwickshire, z której pochodzę. Tam jest zupełnie inaczej niż tutaj. – Spojrzała w dół na tętniące życiem ulice. – Wyobrażałam sobie właśnie, jak tam jest teraz. Drzewa i żywopłoty zaczynają się pewnie zielenić, ścieżki okolone są pierwiosnkami, brykają jagnięta... – Zamilkła obrzucając go spojrzeniem, w którym można było dojrzeć zachwyt nad rodzinnymi stronami.

– Przepraszam za ten słodki obrazek. To nie całkiem tak. W rzeczywistości bywają tam również i tragedie, ale powiedziałabym, że życie jest jakieś prawdziwsze niż to tam, na dole – wskazała głową na stale nasilający się ruch uliczny.

– Jeśli tak bardzo nie lubi pani Londynu – zauważył – to dlaczego pani tu mieszka?

– Och! Nie mogę powiedzieć, że go nie lubię. Jest tu wiele rzeczy, które sprawiają mi przyjemność – koncerty, teatry, muzea, czasem nawet ta bieganina. Ale bywa, że kiedy widzę jak świeci słońce, błyszczy Tamiza i wszystko tryska kolorami – tak, wtedy tęsknię za domem. – Zwróciła się ku niemu z uśmiechem. – Ale to mija.

– Naprawdę? – Ogarnął wzrokiem jej szczupłą figurę w kremowej lnianej spódnicy i czarnej, miękko układającej się, jedwabnej bluzce. – No więc, może ja... – nagle odwrócił się, cień irytacji przemknął przez jego twarz, gdyż otworzyły się drzwi sali konferencyjnej i gwar rozmów poprzedził wejście prezesa oraz gości. – Pomówimy o tym później – szepnął prędko. – Jak się pani nazywa? Nie pamiętam.

– Jestem Jenna Brookie. – Ale jej słowa zagłuszył gwar. Zanim zdążyła powiedzieć cokolwiek więcej, kilka osób, gestykulując i rozmawiając głośno, rozdzieliło ją z nieznajomym.

Rozejrzała się wokół bezradnie i pochwyciła pełne zdziwienia spojrzenie prezesa. Pośpiesznie przypomniała sobie, z jakiego powodu się tu znajduje i podążyła ku niemu.

– Wszystko gotowe, sir Leonardzie, pańscy goście mogą się częstować. Dziewczęta zaraz podadzą szampana, pozwoli pan, że podam mu kieliszek.

Sięgnęła ku jednej z wcześniej przyniesionych tac i podała znanemu biznesmenowi, który zaangażował ją do przygotowania lunchu, kieliszek szampana.

– Mam nadzieję, że będzie pan zadowolony – rzekła półgłosem obdarzając go uśmiechem. Odprężony, zrelaksowany sir Leonard Masham skinął głową. Popijał szampana nie kryjąc uznania.

– Oczywiście, że będę, moja droga – odpowiedział jowialnie. – I muszę przyznać, że pani obecność wśród moich gości to miły akcent. Stwarza miłą atmosferę. Powiadają, że damskie towarzystwo czyni cuda wśród mężczyzn, którzy przez cały ranek mówili wyłącznie o interesach.

Jenna uśmiechała się ciągle, ale była zła. Spostrzegła właśnie, że wśród gości sir Leonarda nie ma kobiet, choć wiedziała, że w pracy, którą się zajmował, panie przecież także odnoszą sukcesy. Ale sir Leonard, biznesmen starej daty, który zdobył swoją pozycję zanim Ruch Wyzwolenia Kobiet zaczął coś znaczyć, uznałby ich obecność tutaj za śmieszną.

Nie mógłby oczywiście traktować ich poważnie. Nie traktowałby też serio Jenny, gdyby nie przygotowała udanego lunchu dla jego gości, co tak naprawdę było rzeczywiście kobiecym zajęciem. Nie zdziwiłaby się, gdyby oczekiwał, że usiądzie teraz w kątku i zacznie robić na drutach.

Ale nie, do szczęścia wystarczało mu, że widzi ją kręcącą się pomiędzy gośćmi, co dawało jednak pewien „damski akcent”. Wszyscy goście, objadający się teraz przygotowanymi przez nią smakołykami, bez wątpienia myśleli tak samo, łącznie z tym wysokim, ciemnowłosym, przystojnym nieznajomym, z którym rozmawiała kilka minut temu.

Jenna rozejrzała się po pokoju i dostrzegła go dyskutującego w grupie mężczyzn. Wyższy niż pozostali, w ciemnym garniturze, wyglądał na spokojnego mieszkańca miasta. Jego skupiona twarz nie znikała jej z oczu. Przyglądała mu się z zainteresowaniem, było w nim bowiem coś, co odróżniało go od pozostałych, niesłychanie poważnych biznesmenów.

Kiedy próbowała ustalić, co to takiego, podniósł wzrok i ich spojrzenia spotkały się. Jenna zapatrzyła się w jego błękitne oczy, nie mogąc oderwać od niego wzroku. Uwagę nieznajomego przyciągnął jednak stojący obok mężczyzna, więc rzucił jej ostatnie płomienne spojrzenie i odwrócił się. Jenna zorientowała się, że brak jej tchu, nabrała więc powietrza i na oślep zaczęła iść ku drzwiom. Drżąc lekko skryła się w pomieszczeniu służącym za kuchnię.

– Co się stało? – zapytała Denise, jej współpracowniczka, przestając na moment przygotowywać tacę z vol-au-vents. – Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha.

– Zrób mi przysługę, Den, dobrze? – wymamrotała Jenna. – Sprawdź, kim jest ten wysoki mężczyzna, tam przy oknie.

Denise zerknęła w kierunku drzwi.

– Ten, który wygląda jak gwiazdor filmowy? Niezły. Ale myślałam, że nie przepadasz za rekinami biznesu. Czyżbyś nie mówiła, że to pompatyczni yuppies, co to mają więcej pieniędzy niż rozumu?

– Wszystko jedno, co mówiłam, po prostu dowiedz się, jak on się nazywa.

Jenna popatrzyła na przyjaciółkę mającą wejść na salę konferencyjną i zamknęła za nią drzwi.

– Może powinnam go unikać? – wyszeptała i zajrzała przez szparkę.

Ale nie chciała go unikać. Już wtedy wiedziała o tym. Podczas gdy pakowały się i przygotowywały do wyjścia, Denise sprawdziła nazwisko nieznajomego i zebrała o nim trochę informacji.

– On wcale nie jest rekinem biznesu! – zameldowała rozradowana. – Uwierzysz, że to farmer? Ma ziemię w Suffolk, ale sprzedaje ją teraz i kupuje posiadłość w Devon. Dlatego był na lunchu. Sir Leonard ma tam majątek, który chce sprzedać, a Dair Adams myśli o jego kupnie. Więc jeśli lubisz takie życie...

– Daj spokój! – Jenna rzuciła w nią serwetką. – Po prostu chciałam wiedzieć, jak się nazywa, to wszystko. Nic poza tym. W rzeczywistości nie interesuje on mnie tak bardzo i nie sądzę, bym go jeszcze kiedykolwiek zobaczyła, więc...

Ale myliła się, bo oto otworzyły się drzwi i stanął w nich sam Dair, równie cicho jak wówczas, gdy zaskoczył Jennę w sali konferencyjnej.

Bystrym spojrzeniem ogarnął stertę brudnych naczyń przygotowanych do zmycia później, w kuchni Jenny. Zerknął szybko na Denise stojącą z serwetką w ręce, z wybałuszonymi oczyma i otwartymi ustami. A potem spojrzał na drżącą Jennę stojącą w rogu pokoju.

– Powiedziałem przecież, że pomówimy później – zaczął szorstko. – Wszędzie pani szukałem.

– Nie całkiem wszędzie – odparowała Jenna.

– Nie szukał mnie pan tutaj.

– Nie sądziłem, że tu panią znajdę. Myślałem, że uczestniczyła pani w konferencji.

Rzucił okiem na dookolne rumowisko, które w swoim czasie było bufetem.

– Nie myślałem, że pani była...

– Służącą? Kucharką? – rzekła Jenna słodko.

– Gdyby pan znał sir Leonarda wiedziałby pan, że on wyznacza kobietom tylko takie role. I to powinno być pierwsze miejsce, w którym winien był mnie pan szukać, a nie ostatnie.

– Nie znam go dobrze. Jestem tu po prostu, by załatwić z nim sprawę. A nawet, gdybym znał...

– Proszę tylko nie mówić, że nie spodziewał się pan mnie zobaczyć w tak służebnej roli – rzuciła Jenna. – Tak się składa, że jestem bardzo dumna z tego, co robię. To praca, którą równie dobrze mogliby zająć się mężczyźni.

Jej brązowe oczy zmierzyły go taksująco. Dair Adams popatrzył na nią przez moment, potem przeciągnął dłonią po włosach, które ciemnymi pasmami owinęły się mu wokół palców.

– Wygląda na to, że podjęliśmy niewłaściwy temat, a tego nie chcę. Wcześniej myślałem, że nieźle się rozumiemy. Chciałbym z panią porozmawiać. Czy moglibyśmy się spotkać – może jutro wieczorem? Poszlibyśmy posłuchać pani ulubionego koncertu albo wybralibyśmy się do teatru?

Jego głos brzmiał zupełnie inaczej, jak gdyby nigdy nie umawiał się na randki, ale oczy ciągle jeszcze miały ten dziwny wyraz, który jednocześnie pociągał i niepokoił. Było w nich coś niebezpiecznego, coś, o czym instynktownie wiedziała, że może być ryzykowne. Rodzaj ryzyka, którego nie potrzebowała...

– Co pani na to? – zapytał tonem, którego nie należało ignorować.

Usłyszała stłumiony dźwięk wydany przez Denise i miała ochotę rzucić w tę młodą damę czymś cięższym niż serwetka, kiedy zostaną same. Gdybyż tylko Dair zechciał zaczekać, aż jej partnerka odniesie naczynia do samochodu! Zirytowana chciała odmówić, gdy spotkała wzrok Daira i już wiedziała, że nie mogłaby powiedzieć „nie”.

Nie chodziło o jego pociągający głos ani o to, co tliło się w jego oczach... To było coś więcej. W tym momencie pokój i wszystko, co się w nim znajdowało, przestało istnieć. Patrzyła w oczy Daira i wiedziała, że jest to przeznaczenie, z którym nie ma co walczyć.

 

Spotkali się następnego wieczora. Dair miał bilety na koncert w Festival Hall, ale nie dotarli tam. Zamiast na koncert wybrali się do małej francuskiej restauracji, której wąsaty szef w fartuchu wyglądał tak, jak mógłby wyglądać pracując w normandzkiej oberży.

Zajadali się parującą bouillabaisse, serami i chrupiącym francuskim pieczywem, jakiego Jenna nie spodziewała się spotkać poza Paryżem. Pili francuskie wino, o wiele lepsze niż to, którego próbowała w czasie lunchu. I rozmawiali.

Właściwie to Jenna opowiadała. Dair mówił niewiele. Raczej zadawał pytanie i patrzył na nią rozmarzonym wzrokiem, kiedy odpowiadała. A ona opowiadała mu o swoim domu w Warwickshire – małej wiosce niedaleko Stratfordu, nad rzeką Avon, gdzie jej ojciec był urzędnikiem, a matka rejestratorką u miejscowego lekarza, o dwóch braciach, Stefanie, który prowadził badania naukowe w Ameryce, i Scotcie, studencie uniwersytetu, i o tym, jak i dlaczego znalazła się w Londynie.

– Potrzebowałam odmiany, więc kiedy zdobyłam kwalifikacje zaopatrzeniowca, znalazłam pracę w jednym z wielkich hoteli. Na początku byłam z niej zadowolona, ale potem poczułam zmęczenie. Chciałam pracować na własną rękę. Uchwyciłyśmy się z Denise pomysłu, aby przyjmować zamówienia od instytucji chcących organizować u siebie przyjęcia. Przyjmowałyśmy zamówienia na urządzanie przyjęć na Boże Narodzenie, na poczęstunki, takie jak ten wczorajszy. Na taką pracę jest zapotrzebowanie. Obie lubimy też zajmować się sztuką dekoracyjną – na przykład układaniem kwiatów. Skończyłam kurs kwiaciarski, a Denise jest dekoratorką wnętrz, więc stanowimy niezły zespół.

– Widać, że jesteś bardzo dumna ze swego przedsięwzięcia – skomentował Dair.

– Tak, zaczęłyśmy od zera, mając do dyspozycji tylko własne zdolności i pieniądze, których wystarczyło ledwo na wyposażenie kuchni i zastawę stołową. Teraz wynajmujemy już odpowiednią kuchnię, stać nas na wykwintne obrusy, szkło i porcelanę. Wkrótce zatrudnimy więcej służby. Mamy już kobietę do przygotowywania potraw i zmywania, a także dwie kelnerki, potrzebujemy kucharza.

– A więc rozwijacie się. Czy tego właśnie chcecie? Jenna spojrzała nań zaskoczona.

– Czy tego chcemy? Tak! A czy są ludzie, którzy nie dążą do sukcesów?

– Zależy, co rozumiesz przez sukces. Czy chcesz, na przykład, zostać najlepszym dostawcą w Londynie? A może w głębi ducha marzysz o powrocie na wieś, aby zobaczyć zieleniące się drzewa i żywopłoty, pierwiosnki wzdłuż ścieżek i brykające jagnięta?

Patrzył na nią. Wiedziała, że spostrzegł jej rumieniec i łzy w oczach.

– Pytam przede wszystkim dlatego, że wczoraj wyglądałaś na dość zagubioną – dodał po chwili łagodnie.

– Zawsze wszystko tak dokładnie pamiętasz? – spytała Jenna, kiedy przestało ją ściskać w gardle, a on pochylił głowę i spojrzał na nią pełnym uczucia, zamglonym wzrokiem. Jego głos docierał jakby z oddali.

– Nie wiem, ale chciałbym się dowiedzieć.

Jenna miała przeczucie, że ze strony tego mężczyzny grozi jej jakieś nieokreślone niebezpieczeństwo. Przeniknął ją dreszcz lęku. Pomyślała, że mądra dziewczyna na jej miejscu już teraz zakończyłaby tę znajomość. Należałoby uprzejmie podziękować Dairowi Adamsowi za miły wieczór, biec prosto do domu i nie spotykać się z nim więcej. Nagle kolacja przestała jej smakować. Odłożyła nóż.

– Sądzę, że powinnam już iść – powiedziała drżącym głosem. Dair od razu się podniósł.

– Oczywiście, musisz być zmęczona. Wyobrażam sobie, jak wcześnie zaczynasz pracę, pewnie tak jak ja.

Wtedy dopiero uświadomiła sobie, że prawie nic nie wie o jego życiu. Dair raczej ją zachęcał do mówienia, sam zaś milczał.

– Jutro wieczorem? – zapytał, gdy właściciel restauracji podawał jej żakiet. – Moglibyśmy jeszcze raz wybrać się na koncert albo poszlibyśmy coś zjeść, jeśli wolisz.

Nie mogła oprzeć się jego błagalnemu spojrzeniu. Wiedziała, że powinna odmówić. Zgoda mogłaby zabrzmieć jak zaproszenie, kto wie do czego?

– Zadzwonię o siódmej – rzekł zatrzymując wynajęty samochód pod blokiem, w którym mieszkała, i Jenna skinęła głową. Zdawała sobie sprawę, że zaangażowała się zbyt mocno w tę znajomość.

 

Od tego wieczora nie rozstawali się. Dair przez tydzień został w Londynie i widywał się z nią każdego dnia. Bywali na koncertach, podczas których ledwie słyszeli muzykę, w teatrach, skąd wychodzili nie mając pojęcia, czego dotyczyła sztuka.

Spacerowali wzdłuż Tamizy i oglądali odbicie parlamentu w jej falach połyskujących księżycowym blaskiem. Wystawali na placu Trafalgar spoglądając na Nelsona wśród gwiazd, a gołębie krążyły im nad głowami szukając miejsca na spoczynek. Wpatrywali się w ciemne niebo, nie chcąc myśleć o tym, że noc zbliża się ku końcowi.

– Trudno mi uwierzyć, że kiedyś cię nie znałam – powiedziała miękko Jenna któregoś popołudnia, kiedy żonkile i krokusy pokryły złoto-fioletową falą wszystkie trawniki. – Nie pamiętam już, jak to było, zanim pojawiłeś się w moim życiu.

– Naprawdę, Jenno? – Dair zwrócił ku niej smutną twarz. Stropiła się nieco, zakłopotana jego spojrzeniem.

– Co się stało, Dair? – spytała, a on potrząsnął głową.

– Nic. Tylko nie myśl, Jenno, że życie nie ma swoich ciemnych stron. Nikt z nas nie jest w stanie tak do końca poznać drugiego człowieka. – Przerwał i dodał cicho:

– Co ty na przykład wiesz o mnie?

– Wszystko, co chcę wiedzieć – odrzekła spokojnie, ale on znowu potrząsnął głową i wtedy zdała sobie sprawę, że mówił serio.

– No dobrze, wiem, że urodziłeś się w Suffolk. Wychowałeś się na ojcowskiej farmie. Potem przez jakiś czas pracowałeś u dziadka w Yorkshire, a kiedy zmarł ci ojciec, wróciłeś do Suffolk. A teraz umarł również dziadek i zostawił ci farmę. Zdecydowałeś więc sprzedać obydwa gospodarstwa i kupić duży majątek w Devon. I... – przerwała, kończąc bez przekonania – i to prawie wszystko.

– Prawie. W rzeczywistości niewiele więcej, niż wiedzą o mnie moi znajomi. Myślisz, że to wszystko, co ty powinnaś wiedzieć?

– Tak – potwierdziła. – Wiem, jaki jesteś uczciwy, honorowy, choć może zabrzmi to staroświecko, uprzejmy i współczujący. Wiem, że nigdy nie zrobiłeś nic niewłaściwego i że byłbyś absolutnie lojalny wobec każdego, kogo uznałbyś za przyjaciela. To jest ta wiedza o tobie, której mi trzeba. Oczywiście, chciałabym znać całą historię twego życia, ale to w następnej kolejności.

Zapatrzył się na nią marszcząc ciemne brwi. Przez moment Jenna miała wrażenie, że coś pojawiło się w jego błękitnych oczach. Coś ważnego dla nich obojga. Powoli odwróciła wzrok, kryjąc drżenie serca.

– Rozumiem – odrzekł powoli. – Ale powtarzam, Jenno, nie można do końca poznać drugiej osoby. Zawsze istnieje jakieś ryzyko.

– Ryzyko, które gotowi jesteśmy podjąć, albo to wszystko nie ma sensu, prawda?

– Tak – odpowiedział po chwili. – Myślę, że nie ma. – Milczał tak długo, że pomyślała, iż o niej zapomniał. A potem zapytał gwałtownie:

– I ty gotowa jesteś podjąć ze mną takie ryzyko, Jenno? Ryzyko największe z możliwych?

Ścisnął jej ramię tak mocno, że o mało nie krzyknęła. Spojrzała w jego napiętą twarz, umęczone niebieskie oczy i wiedziała, że musi zdobyć się na odpowiedź z głębi serca.

– Jakie ryzyko? – spytała ochrypłym głosem. – O co ty mnie prosisz?

– Żebyś wyszła za mnie, oczywiście. O cóż innego? – Jego ręce ciągle mocno ściskały jej ramię, a oczy błyszczały namiętnością, niezbyt dla niej zrozumiałą. Nie była to bowiem namiętność płynąca z miłości, której można by się w tej chwili spodziewać, ale coś całkiem innego, głębszego, dziwniejszego. Jak gdyby wewnętrzny przymus narzucił mu to, czego skłonny był uniknąć, jakby propozycja małżeństwa została wypowiedziana wbrew jego woli.

Wydawało się, że gdy tylko Jenna odpowiedziała, odetchnął z ulgą, choć dziewczyna miała niepokojącą świadomość, iż gdzieś w głębi duszy Daira kryje się jakieś cierpienie, ale jest ono skryte bardzo głęboko.

 

Skomplikowana sprawa zamiany jednej farmy na drugą pochłaniała wiele czasu. Zdecydowali odłożyć ślub do sierpnia, kiedy wszystko zostanie załatwione i Dair zadomowi się już na nowym miejscu. Tymczasem zabierał ją kilkakrotnie do rodzinnego domu w Suffolk, gdzie ciągle jeszcze mieszkała jego ciotka.

– Polubisz ciotkę Mickie – rzekł, gdy wybierali się z pierwszą wizytą. – Kiedy mając dwanaście lat straciłem matkę, zastąpiła mi ją. Przychodziła codziennie, by sprawdzić, jak sobie z tatą radzimy. Kiedy wracałem ze szkoły, zawsze była w domu. Mogła przenieść się do nas po śmierci wuja Hugona, ale odmówiła, nie chcąc, jak twierdziła, pozbawić nas niezależności. Ale to ona była naprawdę niezależna. Bez niej zginęlibyśmy.

– Musi za tobą tęsknić. Czy również przeniesie się do Devon?

– Nie ciotka Mickie. Teraz, kiedy ojciec nie żyje, a ja się przeprowadzam, weźmie pół wsi pod swoje skrzydła. Nigdy nie zostawiła nikogo bez pomocy. Sądzę, że na wsi wybuchłby bunt, gdyby zechciała teraz wyjechać.

Jenna wyobrażała ją sobie jako zażywną kobietę o macierzyń...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin