Listy12.txt

(57 KB) Pobierz
256






























 XI
 SZKICE AMERYKA�SKIE
 Podr� morska � �Mohongo� � Wyjazd z zatoki � Widoki morskie � Pogoda � Humor na
 pok�adzie � Zach�d s�o�ca � Rekiny � Angel Island � Monterey � Pi�kna noc � Dalsza droga
 � Wspomnienia � Odwrotna podr� � Nowa kolej � Kaniony przydro�ne � Krajobrazy � Ro�linno��
 � G�ry bezp�odne � Ska�y � Zatrzymuj� si� na stepie � Indianin Pero � Wyruszamy w
 podr� � K��tnie � Na stacji � Widok step�w � Grunt stepowy � Wiewi�rki � Pieski ziemne �
 Grzechotniki � Smutne wra�enie � Rozmowy z Perem � Geografia indyjska � Po�o�enie g�r �
 System pusty� � Stepy wiosn� � Kr�lestwo kwiat�w � Nocleg na stepie � Kujoty � Po�oga na
 stepie � Noc spokojna � Ranek � Piaski � Mohave � Las umar�y � Palmety � Kamienne
 kszta�ty � Mohave i Cahuijja � Wspomnienia z pobytu w wigwamach � Charakter Cahuijj�w
 � Indianki � Wojny w Idaho i ze Siuxami � Siedz�cy Byk i Bia�y Ptak � G�os pustyni � Poci�g
 kolei �elaznej � Kolej po�udniowa � Trudy i przeszkody � Interes przedsi�biorc�w � Zaludnianie
 si� kraj�w pustych � Fort Yuma � Kolonie wzd�u� kolei � Arkansas czy Nebraska? �
 Zaci�ta polemika � Nowe projekta � Na przeb�j
 
 Nie pami�tam, czym opisywa� ju� pierwsz� moj� podr� z San Francisco do Los Angelos.
 Up�yn�o od tego czasu ze sze�� miesi�cy. Kolej �elazna nie by�a jeszcze w�wczas sko�czona,
 odbywa�em wi�c drog� Oceanem Spokojnym. Statek �Mohongo�, stary weteran kursuj�cy
 niegdy� mi�dzy Chinami a Kaliforni�, pe�ni obecnie tak�� sam� s�u�b� mi�dzy San Francisco
 a San Diego. Wydostawszy si� z olbrzymiej Zatoki San Franciska�skiej przez tak zwan�
 Z�ot� Bram� (Golden Gate) na Ocean i przep�yn�wszy ko�o ska� Cliff Housu, s�ynnych z
 mn�stwa lw�w morskich, p�yn�li�my na po�udnie, ci�gle wzd�u� brzeg�w. Pogoda by�a prze�liczna.
 Ocean Spokojny nigdy nie wydawa� mi si� bardziej zas�uguj�cym na sw� nazw�.
 B��kitna a g�adka jak zwierciad�o to� jego zlewa�a si� �agodnie w oddali ze sklepieniem nieba.
 Czasem tylko na owych dw�ch b��kitach niebios i morza zaczernia�a na kszta�t chmurki
 smuga szarego dymu, to jaki� parowiec pasa�erski przewo��cy ludzi i towary z wysp Sandwich
 do Kalifornii wyrasta� z wolna, jak gdyby spod toni, na kra�cu widnokr�gu; czasem
 zabiela� �agiel rybackiego skunera. Czarne pobrze�ne ska�y wydawa�y si� z daleka jakby ca�kowicie
 pokryte jakim� olbrzymim robactwem poruszaj�cym si� i pe�zn�cym na kszta�t liszek
 l�ni�cych od wilgoci porannej. By�y to lwy morskie. Niekt�re z nich za zbli�eniem si� statku
 rzuca�y w wod� swe cielska, pod kt�rych ci�arem fala rozbryzgiwa�a si� w tysi�czne rzuty;
 inne, zw�aszcza stare samce, podnosi�y g�owy i otwieraj�c paszcze wita�y nas rykiem buhaj�w;
 mniejsze o po�ow� samice szczeka�y jak stada ps�w. R�j szarych i bia�ych mew unosi�
 si� nad tymi ruchliwymi ska�ami, a wy�ej jeszcze �wieci�o gor�ce, podzwrotnikowe s�o�ce.
 Widziany z dala wysoki brzeg pi�trzy� si� wynios�ymi urwiskami, spoza szczyt�w kt�rych
 wygl�da�y zielone wierzcho�ki drzew. Gdzieniegdzie strumie� spada� bia�� jak mleko kaskad�
 z wysoko�ci kilkudziesi�ciu st�p. Czasem mign�a chata rybacka, malutka, przylepiona jak
 chrz�szczyk albo jak skorupa �limaka do ska�y. S�owem, by� to �liczny krajobraz morski, pe�en
 prostoty, s�o�ca, powietrza i wody. Podziwia�o go ca�e nasze towarzystwo: w kajutach na
 dole nie by�o nikogo. Wszyscy siedzieli na pok�adzie. Na twarzach malowa�o si� zadowolenie.
 Pogoda pi�kna, krajobraz pi�kny, morskiej choroby nie ma: stary �Mohongo� dr�y, jakby
 chcia� wytrz��� z siebie maszyn�. Niech sobie dr�y! nie dbamy o to i p�yniemy dalej. Takie
 usposobienie panuje wsz�dzie i na ka�dym statku w czasie pogody. Chorzy czuj� si� zdrowsi,
 smutni weselsi. Jedziemy naprz�d, za nami ci�gnie si� szeroki szlak zbitej ko�ami statku piany,
 nad nami ci�gn� mewy. Bawimy si� rzucaj�c im ogryzki jab�ek. Za ka�dym ogryzkiem
 rzuca si� ich kilkana�cie w wod�, powstaje krzyk, ha�as i zamieszanie: jedna porywa za ogryzek
 i krzyczy z rado�ci, inne ze z�o�ci, jeszcze inne wymy�laj� sobie zapewne wzajemnie, a�
 tu nowy ogryzek zatacza �uk ku morzu i znowu to� samo, a my �miejemy si� jakby z najdowcipniejszej
 krotochwili. Takie to s� zabawy podr�nik�w. Po chwili inna nowo��: �Co to takiego?
 co to takiego?� �wo�aj� na okr�cie. Oto ��w morski zapl�ta� si� w ko�a, statek zwalnia,
 majtkowie wyci�gaj� nieszcz�liwego ��wia, a steward okr�towy zapewnia, �e zjemy go
 w wieczornej zupie. Odpowiadamy og�lnym �hura!�. Niekt�rzy maj� ochot� si� k�pa�; inni, a
 mi�dzy nimi i ja, s�uchaj� opowiada� podr�nika i k�amcy. Indywiduum podobne znajduje si�
 na ka�dym okr�cie. Ma papierowy ko�nierzyk, kapelusz z wystrz�pionym koliskiem i trzyma
 r�ce w kieszeniach. Zapewnia nas, �e nied�ugo ujrzymy lataj�ce ryby. Wezwawszy na pomoc
 zoologiczne wspomnienia przerywam mu nie�mia�o i pytam, czy nie s�dzi, �e lataj�ce ryby
 znajduj� si� tylko w wodach znacznie bli�szych r�wnika.
 � Tak? � pyta niezmieszany wcale, przymru�uj�c jedno oko � a widzia�e� pan kiedy w�a morskiego?
 � Nie.
 � To bardzo dobrze, bo i ja nie widzia�em.
 Wszyscy w �miech, a bywalec odnosi nade mn� stanowcze zwyci�stwo, poniewa� nie ma
 ju� mowy o rybach lataj�cych, ale o w�u morskim, kt�rego nie widzieli�my obaj.
 Jak �yj�, nie widzia�em tak weso�ego towarzystwa. Z lada powodu �miejemy si� wszyscy,
 jak dzieci. Oto np. spod pok�adu wychyla si� kosooka g�owa Chi�czyka, rozgl�da si� g�upowato
 po pok�adzie i wo�a przez nos: �Jeh-hang! Jeh-hang!� Na pok�adzie nie ma �adnego Jehhanga,
 ale natychmiast wszyscy poczynaj� wo�a�: �Jeh-hang�, na ca�ym okr�cie rozlega si�
 �Jeh-hang!�, na wszelkie pytania us�yszysz jedyn� odpowied�: �Jeh--hang!� Rado�� og�lna.
 My�l�, �e dosta�em si� do czubk�w, ale i sam nie jestem lepszy od innych.
 Schodzimy na obiad. Daj� nam ros� ��wi z pieprzem, wo�owin� z pieprzem, s�owem:
 sam pieprz. Nawet Amerykanom go za du�o. Jedni si� �miej�, drudzy gniewaj� na kucharza,
 trzeci wo�aj� ironicznie na steward�w, �e za ma�o pieprzu. Tymczasem w sali zapala Murzyn
 lampy, obiad si� ko�czy i wychodzimy zn�w na pok�ad.
 Na pok�adzie zmiana: s�o�ce zachodzi. Niebieskie i bia�e �wiat�o dnia wsi�ka w siebie
 stopniowo z�oto i czerwono��; powietrze �wie�e, troch� s�one, przej�te na wskro� zdrowym
 zapachem ropy morskiej. Ocean, kt�ry przez ca�y dzie� by� bez zmarszczek, staje si� jeszcze
 g�adszy. Po prostu � usypia. Nagle jednak to szklanne przezrocze zaczyna jakby p�ka� w d�ugie
 rysy. Rysy te, w kszta�cie �uk�w lub kr�tych linii, to pojawiaj� si�, to nikn�; nareszcie
 pow�d wyja�nia si�: nad powierzchni� wody spostrzegam czarn�, tr�jk�tn� p�etw�, potem
 drug� i trzeci�. Podr�ni pokazuj� je sobie palcami: to �ar�acze (rekiny) kr��� ko�o statku.
 Wkr�tce jest ich coraz wi�cej. Nie wiem: igraszkali to lub gonitwa mi�osna? Czasem potworny
 grzbiet razem z p�etw� wychyla si� do po�owy z wody. Wida� go doskonale w czerwonych
 promieniach zachodu, w kt�rych krople wody sp�ywaj�ce ze skrzeli wygl�daj� jak
 krople krwi. Ruchy potwor�w szybkie, niezmiernie ciche, nie burz� wody, p�etwy rozcinaj�
 g�adk� powierzchni�, tworz� si� rysy, kt�re zag�adzaj� si� natychmiast, i wszystko si� uspokaja.
 Jeden z nich przewraca si� nagle na bok, nie dalej jak o trzydzie�ci krok�w od statku. Widz�
 dok�adnie przez przezroczyst� wod� jego szcz�k� g�rn�, znacznie wystaj�c� naprz�d, i
 doln�, umieszczon� jak gdyby w szyi. Na okr�cie krzycz�: �Dostrzeg� co� i rzuca si�!� � ale
 potw�r niknie spokojnie pod wod�, a za nim kryj� si� po kolei i inne.
 I znowu tylko wida� g�adk�, spokojn� to�. �ar�acze nie oddali�y si� jednak, wp�yn�y tylko
 na z�oty, niezmiernie �wietny szlak, us�any przez zachodz�ce s�o�ce na wodzie. Na szlaku
 tym nie mo�emy ich dostrzec, bo oczy nasze mru�� si� pod nadmiarem blasku. Ale s�o�ce
 zajdzie wkr�tce. Promienna jego g�owa ju� tylko do po�owy wygl�da z wody. Po chwili ju�
 tylko z�ote warkocze le�� na fali: g�owa zasun�a si� za to� dalek�. Jeszcze minuta: s�o�ce
 zasz�o.
 Co za cudowna chwila teraz! Szeroka smuga wody w kierunku s�o�ca �wieci jeszcze, l�ni,
 b�yszczy si�, mieni i gra barwami, jakoby o�wiecona spod spodu. Ta droga z�ocista ginie na
 kra�cu widnokr�gu w morzu z purpury. Nie umiem, nie umiem tego wszystkiego opisa�!
 Mimo woli pytasz si�, czy ta droga nie prowadzi do jakiej krainy zaziemskiej, gdzie wszystko
 jest pi�kne, nie�miertelne, gdzie mi�o�� jest wieczna, gdzie poetyczna cisza i upojenie wiecznie
 panuj�. Nie wstydzisz si� marze� i poetycznych uniesie�. Chcia�by� p�yn�� tam goni�c za
 �wiat�em jak ptak. W owych blaskach migaj� jakie� wysepki.
 � Co to za wysepki? � pytam majtka.
 � End�el Ailand (Angel Island), Anielska Wyspa.
 I doprawdy, nie tylko wyspa, ale wszystko tam by�o anielskie.
 Co za przepych barw! Ca�e niebo p�onie czerwono, druga zorza pali si� w Oceanie. Czarne
 ska�y nadbrze�ne, po�yskuj�ce wilgoci�, wygl�daj� jakby oblane krwi�. Mewy p�awi� si� w
 �wietle czerwonym. W tym wszystkim tkwi ogromna jaka� prostota. Na g�rze niebo, w dole
 morze, kawa� skalistego brzegu i jeden okr�t na niezmiernych przestrzeniach, jedna ma�a,
 czarna �upinka, i wi�cej nic. Bo te� nie ma nic prostszego nad majestat.
 Mijamy End�el Ailand. Zorze gasn�. Na purpurowe jeszcze, ale mrocz�ce si� ju� t�o wychodzi
 jedna gwiazda, druga. Na przednim maszcie rysuje si� w sieci lin czarna posta� majtka.
 Po chwili zapalaj� b��kitn� latarni�; maszyna �wiszcze, zawijamy do jakiego� portu. Statek
 idzie bardzo powoli, ale coraz wi�cej skr�ca ku brzegom. Tymczasem zapada noc. Jeszcze
 raz s�ycha� �wistanie. Ska�y nadbrze�ne rozst�puj� si� nagle tworz�c obszern�, lekko pochylon�
 ku morzu dolin�, w kt�rej wida� k�py drzew, jakby nasze d�browy; dalej bia�e domki,
 �wiat�a w oknach, spiczasta wie�a rysuj�ca si� na mrocznym tle nieba, bli�ej warf zbudowany
 z pal�w drewnianych, a na nim ludzie z latarniami. Majtkowie krzycz� zwyk�e �a�osne:
 �o...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin