-Cholerny Cullen. -zakl�am pod nosem, zapuszczaj�c silnik mojego audi R8. Zamrucza� przyja�nie. Wrzuci�am do odtwarzacza pierwsz� z brzegu p�yt� i ruszy�am z piskiem opon spod gmachu uczelni. Wrzask wokalisty wype�ni� wn�trze samochodu. O tak. Emmett Cullen, jak nikt inny, potrafi� doprowadzi� mnie do bia�ej gor�czki. Mnie, wampira z krwi i ko�ci. Okej, przesadzi�am z t� krwi�, ale co do ko�ci, jestem ca�kowicie przekonana o ich istnieniu. Potar�am bezwiednie miejsce, w kt�re oberwa�am zszywaczem. W zasadzie nie bola�o, ale pewne cz�owiecze odruchy ci�gle we mnie siedz�, mimo, �e min�o ju� pi��dziesi�t lat od przemiany. Krew... Spojrza�am w lusterko. Spogl�da�a na mnie para ciemnych jak noc, b�yszcz�cych oczu, a cienie pod nimi sta�y si� teraz bardziej widoczne. -Cholera. -westchn�am i skr�ci�am w stron� lasu. Delikatny u�miech zawita� na mojej twarzy. Uzale�ni�am si� od s�owa cholera, niczym niejaka pani Beckham od zakup�w, lub s�awetna Brangelina od robienia dzieci. Mimowolnie si� wzdrygn�am. �wiat �miertelnik�w za cz�sto kolidowa� z moim, mimo, �e nie powinien. -Nie mog� uzale�nia� si� od ludzi. -upomnia�am si� na g�os. Ani od innych wampir�w. -stwierdzi�o rzeczowo moje sumienie. -Nie uzale�niam si� od niego, jest oble�ny. Najch�tniej rozjecha�abym go przy najbli�szej okazji, chocia� i tak nic by mu si� nie sta�o. Za to ten przekl�ty u�mieszek by�by jeszcze szerszy ni� kiedykolwiek. -warkn�am. Jak tam chcesz. -za�wiergota� g�osik. -Och, zamknij si�. Ju� nic nie powiem, przynajmniej nie w ci�gu najbli�szej minuty. -czy ja zwariowa�am?! -Do czego to dochodzi, �ebym musia�a si� beszta� przez tego dupka. - zatrzyma�am samoch�d na skraju �cie�ki i opar�am g�ow� o zag��wek. Czy doprowadzanie mnie do szczytu wytrzyma�o�ci naprawd� sprawia�o mu tak� przyjemno��? Drobinki kurzu ta�czy�y przed moimi oczami. Przymkn�am powieki, ale natychmiast, jak natr�tna mucha, zacz�y mnie nawiedza� dzisiejsze wydarzenia... -Ej, Swan! -us�ysza�am tubalny rechot. -Czego, Cullen? -warkn�am, nie odwracaj�c wzroku. -Czy�by naszego �ab�dka co� ugryz�o? -Przystan�� p� metra za mn�, nader rozbawiony. Wci�gaj�c ci�ko powietrze wyczu�am te� zapach jego lubej. Rosalie, mimo powszechnie panuj�cej opinii (nie b�jmy si� tych s��w) zimnej suki, za ka�dym razem spogl�da�a na mnie przepraszaj�co, gdy Emmett pr�bowa� mnie dobi�. Westchn�wszy g��boko odwr�ci�am si� w ich stron�. -By� mo�e. Sprawdza�e�, czy nie brakuje Ci �adnej wszy? -wycedzi�am tonem tak s�odkim, �e sam wynalazca waty cukrowej by�by ze mnie dumny. Zmru�y� oczy. Przez twarz Rosalie przemkn�� u�miech. -Nie my�l, �e tak �atwo wyprowadzisz mnie z r�wnowagi. -na jego twarzy ponownie zawita� znienawidzony przeze mnie u�mieszek. - Jestem wampirem. -szepn�� tak, by �aden cz�owiek nie by� w stanie go us�ysze�. -Och, doprawdy? Opowiedz mi, jak to jest. - Spojrza�am na niego niczym Oprah Winfrey magluj�ca czterdziestoletniego prawiczka. Za du�o telewizji, moja droga. -irytuj�cy g�osik w mojej g�owie pojawi� si�, jak zwykle, nieproszony. Odegna�am go, nie chc�c traci� rezonu. -Poza tym, nie nadajesz si� do dra�nienia ludzi. -ci�gn�� niezra�ony. -To moja praca. -W takim razie musisz dr�e� o posad�. -zarzuci�am torb� na rami�. -Nie idzie Ci najlepiej. -Omin�am ich z najwi�ksz� gracj�, na jak� by�o sta� moje rozedrgane cia�o. -Rosalie. -skin�am g�ow� w stron� blondynki. -Bella. -odpowiedzia�a, wykrzywiaj�c swoje idealne wargi w lekkim u�miechu. Emmett burcza� co� pod nosem, ale zorientowawszy si�, �e ju� nic nie wsk�ra, natychmiast wr�ci� do pozycji luzaka. Wkroczy�am z pe�nym dostoje�stwem do auli. -Da�by� jej wreszcie spok�j. C� ona, na Boga, Ci zrobi�a? -us�ysza�am w oddali g�os Rose. -O to chodzi, �e nic. Ta ma�a wied�ma nie daje si� sprowokowa�. -mrukn�� wyra�nie zdegustowany. -Brakuje mi ju� pomys��w. -Niedoczekanie twoje. -mrukn�am triumfalnie. Opad�am na krzes�o obok Jaspera, staraj�c si� przy tym wygl�da� bardzo cz�owieczo. Lata praktyki robi� swoje. U�miechn�� si�. -Bells. -Jazz. -odpowiedzia�am mu u�miechem. -Nie daje Ci spokoju, co? -Och, c� moja biedna, sko�atana dusza pocz�aby bez jego cudownie, ol�niewaj�co z�otych my�li i fantastycznie podnosz�cych na duchu komentarzy. -wznios�am ostentacyjnie oczy ku kopule auli. Zachichota�. -Jeste� dziwna. -stwierdzi� po chwili. -Dzi�kuj�. To chyba najlepszy komplement, kt�ry us�ysza�am w ca�ym moim jestestwie. -M�wi� serio. -Wi�c tym bardziej dzi�kuj�. -Bello... -No co? -Wszystkie wampirzyce na twoim miejscu ju� dawno da�yby mu w twarz. -�ciszy� g�os do szeptu. M�wi� tak szybko, �e tylko ja za nim nad��a�am. -Nie dam mu tej satysfakcji. -odparowa�am. -Ale on wtedy da�by Ci spok�j. -No to co? -wzruszy�am ramionami. -Zaczynam si� do tego przyzwyczaja�. -Jeste� dziwna. -Powtarzasz si�. -pos�a�am mu spojrzenie w stylu: M�j Bo�e, zejd� mi z drogi wypieku mamuci, je�li kochasz swoje �ycie. -Bo jeste� dziwna. -przeczesa� swoje blond w�osy. -Niech Ci b�dzie. -westchn�am. Znik�d pojawi� si� Emmett. -Witaj, �ab�dku. -zaj�� krzes�o po mojej lewej. -Jazz. -przywita� zdawkowo brata. -Em. -Cze�� p�g��wku. -spojrza�am na niego. -Och, idzie nam coraz lepiej. -ucieszy� si�. -O tak, bierz mnie ca��. -stwierdzi�am, pr�buj�c powstrzyma� warkni�cie. -Teraz, czy p�niej? -u�miechn�� si� szeroko. -Cullen, wiesz co? -Hm? -Jeste� do dupy. -I dlatego w�a�nie jeste� ode mnie uzale�niona. -wypali�. Przewr�ci�am oczami. -W snach, bejbe. -Szanowni pa�stwo, dzi� wyk�adu nie b�dzie. -przerwa� nam monotonny g�os profesora Levina. Po sali przemkn�� pomruk zadowolenia i szelest pakowanych rzeczy. -B�dziecie pa�stwo pracowa� w parach, wed�ug miejsc przez pa�stwa zajmowanych. Projekt, kt�rym dzi� si� zajmiemy, ma na celu.... -kontynuowa�, nie reaguj�c na j�ki zawodu. No pi�knie. Zosta�am oficjalnie skazana na tego debila. Cholera. Spojrza�am na niego ze z�o�ci�. Przechyli� g�ow� w bok, jak pies czekaj�cy na bur�. -To co, �ab�dku? Wygl�da na to, �e i tak mi nie umkniesz. -zamrucza�. -Nie podniecaj si� za bardzo, Cullen. -O co Ci chodzi? Staram si� przecie� by� �yczliwym. Jestem nastawiony pokojowo do moich pobratymc�w. -rozbawi�a go moja mina. Jasper westchn�� zrezygnowany. Po chwili po moim ciele rozp�yn�a si� fala koj�cego spokoju. -Jazz, nie pr�buj swoich sztuczek, zabij� sukinsyna. -zacisn�am pi�ci. -W�a�nie od tego pr�buj� Ci� odwie��. -wzruszy� ramionami. Emmett zachichota�. -Dzisiaj Ci si� upiek�o, amebo. -westchn�am zrezygnowana. -Oj, nie ku�, nie ku�. -Cullen, jeste� najwi�kszym debilem, jakiego matka Ziemia wyda�a na ten �ez pad�. -Dzi�kuj�. -odpar� z ukontentowaniem. Okej, nie tego si� spodziewa�am. Przymkn�am czekaj�ce w gotowo�ci usta i prze�kn�am dowcipn� ripost�, kt�r� chcia�am uraczy� mojego kochanego przyjaciela. Ponownie zachichota�. -Widzisz, nie dasz mi rady. -Jazz, czy mo�esz z �aski swojej zamieni� si� z tym pawianem miejscami? -No problem. -Jasper pozbiera� swoje rzeczy i stan�� za Emmettem. -Wiesz, jeste� cholernie niesta�a w uczuciach. -spojrza�am na niego zdziwiona. -Nie patrz tak na mnie. Najpierw nazywasz mnie p�g��wkiem, debilem, ameb�, a potem ko�czysz na pawianie. -westchn�� z udawanym smutkiem. -Nie wiem, jak znios� takie hu�tawki nastroj�w. -Rusz sw�j ty�ek Cullen, �ebym nie musia�a u�y� �adnych innych mi�ych epitet�w. -Okej, i tak tw�j prawy profil jest lepszy. -za�mia� si�, unikaj�c rzuconego przeze mnie o��wka. -Ugh. -mrukn�am, gdy odwr�ci� si� do swojej nowej partnerki, a Jasper zaj�� jego dotychczasowe miejsce. -Tylko psujesz sobie nerwy. -Nie poddam si� tak �atwo. -Bells, jeste� najbardziej upart� i nieprzewidywaln� osob�, jak� znam. -A Alice? -wtr�ci�am, pragn�� unikn�� tematu Emmetta. -Ona jest poza jak�kolwiek konkurencj�. -rozmarzy� si�. -Halo, ziemia do Jaspera. -potrz�sn�am nim rozbawiona. Nie potrafi�am zrozumie� mi�o�ci, jak� darzy� t� niepozorn� wampirzyc�. Nigdy jej nie widzia�am, ale z jego opowie�ci wynika�o, �e jest od niego zupe�nie r�na, i to w ka�dej mo�liwej dziedzinie. By�a tak roztrzepana, delikatna, optymistycznie nastawiona do �ycia i uzale�niona od zakup�w, �e bardziej pasowa�a do wizerunku cz�owieka, nie wampira. Przecie�, na Boga, wi�kszo�� naszego istnienia zajmowa�o nam umartwianie si� nad naszym losem. Przecie�* byli�my potworami, do cholery! Ona jednak zdawa�a si� by� ponad tym. A on? Hm... W�a�ciwie, to nigdy si� do tego otwarcie nie przyzna, ale nie by�o dnia, �eby nie my�la� o tym, jakim potworem si� sta�. -Przepraszam. -potrz�sn�� g�ow� i u�miechn�� si� ciep�o. -Zd��y�am si� przyzwyczai�. -Hej, w�a�nie. W sobot� do miasta przybywa reszta Cullen�w. B�dziesz mia�a okazj� ich wreszcie pozna�. -mrugn�� do mnie. Wiele s�ysza�am o przybranych rodzicach ca�ej tr�jki, o ich bracie, Edwardzie bodaj�e, i oczywi�cie o Alice. Pragn�am ich pozna�, bo tak du�a rodzina by�a dla ka�dego wampira czym� r�wnie dziwnym, jak i fascynuj�cym. co jednak nie zmienia�o faktu, �e nie u�miecha�o mi si� sp�dzenie jedynych dw�ch dni bez Emmetta Cullena w�a�nie w jego towarzystwie. Wzdrygn�am si� na sam� my�l. -Chyba jednak sobie podaruj�. -przenios�am wzrok na plecy Emmetta. -Przecie� nie musisz sp�dzi� tego czasu z NIM. B�dzie zaj�ty Rosalie. -po�o�y� mi r�k� na ramieniu. -Mam przepu�ci� tak� okazj�? -us�ysza�am leniwy szept Emmetta. -Em, odczep si� od niej wreszcie. -Dobra, dobra. Ju� nic nie m�wi�. -Debil. -Wariatka. -Orangutan. -Glizda. -Homo-niewiadomo. -Cnotliwa cnotka. -Niedorobiony batman. -�cisn�am pi�ci pod sto�em. -Dziewica. -odpowiedzia�, trac�c cierpliwo��. Sko�cz t� wyliczank� -upomnia� mnie ten przekl�ty g�osik. -Wypchaj si� ko�kiem, Cullen. -zerwa�am si� z krzes�a, a on zrobi� to samo. Sama nie wiem jak i kiedy, ale moja d�o� pow�drowa�a w stron� jego twarzy. Zderzy�y si� z sob� jak rozp�dzone wy�cig�wki i wytworzy�y odg�os burzenia wie�owca. Spojrza� na mnie triumfalnie. -Panno Swan, jestem zmuszony nie zaliczy� pani dzisiejszych zaj��. Mo�e pani opu�ci�... -Do widzenia, profesorze. - przerwa�am mu si�gaj�c po...
Lulus_44