Świat prywatnych spraw.pdf

(98 KB) Pobierz
92725167 UNPDF
Długo prywatność nie była hołubiona przez badaczy. Powszechnie akceptowane uznanie człowieka
za „istotę społeczną” skłaniało psychologów raczej ku analizie potrzeby afiliacji, aprobaty
społecznej, tożsamości społecznej, tego, jak obecność innych wpływa na motywację jednostki (np.
inhibicja, facylitacja, próżniactwo społeczne) albo, jakie skutki dla jednostki może przynosić brak
innych osób lub bodźców w ogóle (deprywacja sensoryczna).
Przyglądano się takim zjawiskom, jak wstyd czy zakłopotanie – ale ujmując je jako emocje
społeczne. Oczywiście badacze zauważali rozdźwięk między tym, co publiczne i prywatne,
analizowali „człowieka w teatrze życia codziennego” (żeby użyć metafory Goffmana), niemniej
punkt ciężkości zawsze był przesunięty w stronę jednostki jako elementu struktury, organizacji.
Równolegle powstawał dorobek psychologii osobowości. Pośród poruszanych w jego obrębie
zagadnień, wyłoniło się kilka konceptów, które - choć literalnie tego nie deklarowano – stanowić
mogą zaplecze rozwoju psychologii prywatności (m.in. wymiary ekstra- i introwersji, tożsamość,
samoświadomość, samowiedza).
Mający amerykańskie korzenie nurt badań nad prywatnością zapoczątkował tendencję do zwracania
uwagi na niedoceniany dotąd aspekt życia człowieka. Pojawienie się problematyki prywatności nie
wywołało ani nie rościło sobie prawa do dokonania rewolucji w psychologii. Stało się
komplementarnym uzupełnieniem i - wydaje się - że ma potencjał, aby wnieść jeszcze wiele wiedzy
teoretycznej dotyczącej funkcjonowania człowieka, a i praktycznych rozwiązań służących poprawie
jakości życia, przydatnych w terapii, wychowaniu i na co dzień, w relacjach interpersonalnych.
„Świat prywatnych spraw”, o ile jawi się jako sfera oczywista, o tyle pozostaje niewdzięcznym
„materiałem badawczym” z racji na swą istotę: jak badać rzeczy, które z założenia nie są
przeznaczone dla nikogo poza ich posiadaczem? Te trudności rekompensują interesujące odkrycia
albo - wystarczająca dla niektórych badaczy – nagroda w postaci nadziei (skądinąd chyba zawsze
towarzyszącej zaglądaniu w prywatność), że na pewno podejrzymy coś niebywałego.
Najczęściej przypominamy sobie o potrzebie prywatności, gdy
jest ona zagrożona lub czujemy, że mamy jej zbyt mało
Zagrożenie to może być krótkotrwałe i „drobne” (np. ktoś wszedł do kabiny WC, którą
zajmowaliśmy) lub silniejsze - lecz wciąż na „domowa skalę” (np. ktoś przeczytał nasz pamiętnik
czy korespondencję). Niemniej prawdziwy alarm podnosimy, gdy sprawy stają się globalne.
Najnowszym przykładem jest pragnienie amerykańskich służb ochrony państwa, aby posiadać
odciski palców także Polaków wjeżdżających do USA; raz po raz powtarzają się prośby rodziców o
umieszczanie kamer w szkole celem monitorowania ich pociech; dalej: sprawy kamer w
przymierzalniach w sklepach (czy w ogóle w lokalach użytku publicznego). Takie przypadki budzą
nasz niepokój, czujemy, iż nasza wolność jest zagrożona. Niemniej na podstawie wstępnych
wyników swoich badań mogę zasugerować, iż gdyby dokonać „ważenia” to, okazałoby się –
paradoksalnie - że stosunkowo mało (choć zakres naruszenia prywatności jest tu stokroć większy)
martwimy się niebezpieczeństwami, jakie niosą nowe technologie (np. w zakresie ustalania naszego
położenia, podsłuchiwania, „zbierania” naszych sms-ów, śledzenia poczty elektronicznej czy tego
jakie witryny odwiedzamy w sieci). Od czasu do czasu zastanawiamy się, jakim celom mogą służyć
nasze dane osobowe i czy są pod dobrą opieką, jak zostanie rozwiązana sprawa kodu genetycznego
albo czy firmy ubezpieczeniowe nie „konsultują się” na temat naszego stanu zdrowia z naszym
lekarzem.
Ludziom bardziej doskwiera to, co bezpośrednio dotyka ich prywatności. Jako przykłady
naruszenia prywatności przypominają sobie w pierwszym rzędzie właśnie te drobne incydenty. Co
do tych globalnych, to są ich świadomi i oczekują regulacji prawnych i odgórnych zabezpieczeń.
Dopiero, kiedy dana osoba to, co ogólnoświatowe włączy w poczet swoich „zasobów prywatnych
podlegających ochronie”, wówczas dotkliwej odczuwa naruszenie tak „zaadoptowanej”
prywatności.
Inne moje badania wskazały, że mężczyźni i kobiety tak samo cenią prywatność, a nasilenie tej
potrzeby nie łączy się z jakimś specyficznym układem cech osobowości jednostki czy konstelacją
pozostałych potrzeb, ani z czynnikami sytuacyjnymi (np. warunki mieszkaniowe - czy osoba dzieli
z kimś pokój, czy mieszka w mieście czy na wsi). Potrzeba prywatności nabiera zatem znamion
uniwersalności, powszechności. Co więcej, badani dokonując oceny jej ważności umieszczają ją
bardzo wysoko w hierarchii, niekiedy nawet jako jedną z najważniejszych swoich potrzeb.
Naruszenie prywatności jest odczuwane najczęściej jako uczucie upokorzenia, złości, zakłopotania.
Czasem skłania jednostkę ku zachowaniom agresywnym albo wywołuje dyskomfortowe poczucie
bezradności.
Jesteśmy (chcemy być?) obserwowani
Możliwości są dwie: albo sami „oddajemy się” pod taką obserwację (chcemy tego) albo jesteśmy
obserwowani: bez naszej wiedzy, bez naszego przyzwolenia lub nawet wbrew niemu. W pierwszym
przypadku natychmiast przychodzi na myśl skojarzenie z obrazem tłumu kandydatów pragnących
wziąć udział w programach typu Big Brother, reality show, talk show i tym podobnych. (Notabene,
nikt spośród ponad 400 moich respondentów nie zadeklarował chęci udziału w żadnej z
wymienionych inicjatyw medialnych, a niemal wszyscy wypowiadając się o uczestnikach,
podkreślali, iż kierują nimi „płytkie” motywy – chęć zdobycia pieniędzy i sławy).
Druga z wymienionych możliwości dotyczy nas jako niedobrowolnego lub nieświadomego
przedmiotu inwigilacji. Tylko w 2001 roku odnotowano 10-krotny wzrost sprzedaży urządzeń
inwigilacyjnych, choć dane sprzedażowe obejmowały jedynie aukcje internetowe, a tendencja ta
bezustannie rośnie. I większość dochodów tych firm pochodziło z zamówień... prywatnych. Coraz
powszechniej jesteśmy obserwowani – zwłaszcza w pracy, na ulicach, w sklepach, ale coraz
częściej i we własnym domu.
Popyt na pluskwy, mikrokamery, mikromikrofony, podsłuchy, urządzenia naprowadzające i inne
oznacza nie tylko tyle, iż prywatność jednostki jest coraz bardziej szargana i zagrożona, lecz także,
że coraz więcej osób nasza prywatność tak bardzo (i coraz bardziej) interesuje. I zwykle nie są to
szpiedzy i agenci, ale ludzie tacy jak my. Powstrzymajmy się tymczasem od rachunku sumienia pod
kątem motywów ludzkiego wścibstwa, ciekawości i tym podobnych, poprzestając na założeniu, iż:
Podglądamy, plotkujemy, chcemy wiedzieć o innych
Polskie prawo nie zabrania handlu urządzeniami do podglądania czy do podsłuchiwania. Jednak
używać ich można tylko pod warunkiem uzyskania zgody osoby inwigilowanej. Ta jednak często
pozostaje nieświadomą ofiarą. Najtańszą pluskwę można kupić za niespełna 20 złotych, duży popyt
jest również na kupowane jako prezenty breloczki, zegarki, długopisy. Przy czym mają one
dodatkową zaletę: wmontowany podsłuch. Zabawa w szpiega to na szczęście wciąż rozrywka
stosunkowo nielicznych.
Na co dzień towarzyszą nam nieco inne formy zaglądania w życie innych. Podczas spotkania ludzie
zwykle rozmawiają o kimś trzecim. Nie spada oglądalność programów realisty i sprzedaż
czasopism plotkarskich – to również musi oznaczać, że są one poszukiwanym towarem.
Można zatem przypuszczać, iż równolegle współwystępuje potrzeba ochrony prywatności, jak i
naruszania prywatności... tej cudzej. Niewątpliwie istnieją duże różnice interpersonalne w nasileniu
i wzajemnych proporcjach tych dwu motywów. Czy jest to związek nierozerwalny? Jaka jest jego
dynamika i czemu może służyć? Być może stawką jest tu wywieranie wpływu, kontrola. Te kwestie
pozostają, jak dotąd, ani nie rozstrzygnięte ani nie opisane w satysfakcjonujący sposób.
Mamy do czynienia z bezustannym przepływem wiedzy „ja-
inni”. Fragmentem tej złożonej transakcji jest regulacja
prywatności jednostki.
Przepływ informacji na linii „jednostka-otoczenie” stanowił zrąb wielu klasycznych teorii
psychologicznych. I wydaje się być kapitalny także do opisu potrzeby prywatności człowieka. Moi
respondenci proponując swoją definicję prywatności niemal zawsze odwoływali się do jakiejś
formy takiej transakcji informacyjnej. Można powiedzieć, że ów rezultat współgra z zaproponowną
przez profesor Petronio Theory of Privacy Information Management, która mówi, iż prywatność
jest tym, co jednostka posiada i spodziewa się kontrolować.
Jako innego modelu można by użyć okna Johari. Graficznie jest to kwadrat podzielony na ćwiartki
opisane jako: „znane mi i znane innym”, „nieznane mi i znane innym”, „nieznane mi i nieznane
innym” oraz „znane mi i nieznane innym”. Okno Johari jest wykorzystywane głównie do opisu
dynamiki grupy i otwartości jednostki w tej grupie – ponieważ proporcje ćwiartek wewnątrz
kwadratu się zmieniają w czasie. Równie dobrze można skorzystać z okna Johari do zobrazowania
prywatności, która byłaby tutaj zoperacjonalizowana jako „znane mi i nieznane innym”. Choć na
pierwszy rzut oka analogia zdaje się być trafna, jest to w istocie zbyt radykalna redukcja. Otóż,
badani percypują swą prywatność nie tyle jako te treści, których nie wyjawiają, ale jako swoisty
mechanizm, zasadzający się na kontroli i swobodzie decyzyjnej w zakresie tego, co, komu, kiedy
chcą wyjawić (niemniej istnieją konkretne treści, tematy, które jednostka traktuje jako prywatne).
Poczucie prywatności sprowadza się do zarządzania informacjami o sobie, bezustanego
definiowania i segregowania tego, co niedostępne dla otoczenia (tj. prywatne).
Takie ujęcie prywatności, nawet po uwzględnieniu sugerowanych poprawek, nie wytrzymuje
weryfikacji, obnażając swe zbytnie uproszczenie i pominięcie ważnych wątków.
Dla badaczy prywatność jest fenomenem cokolwiek bardziej
złożonym aniżeli „zwykły” przepływ informacji od „ja” do
„inni”
Najkrócej ujmując, autorzy (np. Westin, Pedersen, Marshall) wskazują na wielowymiarowość
prywatności, wymieniając takie jej „odmiany” jak: anonimowość, odosobnienie, izolacja, rezerwa,
intymność (z rodziną, przyjaciółmi, sąsiadami). Jednak co do ilości i rodzajów tych wymiarów, nie
ma między nimi zgody. Są też propozycje analizowania prywatności w odniesieniu do jej aspektów
- rozwojowego, środowiskowego i interpersonalnego (koncepcja Laufera i Wolfe) albo sugestie
spojrzenia z poziomu bardziej ogólnego – Kelvin opisuje prywatność posługując się terminami
władzy ( power ), kontroli i wyboru. Z kolei starsze koncepcje czerpały z modeli homeostatycznych i
wyników badań nad afiliacją (Altman, O’Connor, Rosenblood), definiując prywatność jako stan
niskiego zapotrzebowania na „kalorie społeczne”. Najnowsze badania kierują się ku nurtowi
informatycznemu (zarządzanie informacjami o sobie).
Co nam daje prywatność? Jakie spełnia funkcje?
Westin, po 40 latach szczegółowych analiz, jako zadania potrzeby prywatności zaproponował:
umacnianie autonomii osobistej, ulga emocjonalna („odpoczynek” od napięć życia społecznego),
wpływ na kształtowanie samooceny, sposób ograniczania i ochrony komunikacji. Moi respondenci
zapytani wprost o to: „co ci daje prywatność?”, w odpowiedziach wskazywali na poczucie
bezpieczeństwa, spokój; pisali, że zaspokojona prywatność: „umożliwia bycie sobą”, stanowi
„poczucie, że coś jest tylko moje”, „służy mojemu rozwojowi”, „daje mi pewność mojej
niepowtarzalności”, itp. Kiedy z kolei zadanie osób ankietowanych polegało na wytypowaniu
najważniejszej funkcji prywatności spośród zestawu funkcji zaproponowanych przez Westina, to
wyniki rozkładały się następująco: 45% badanych wskazywało na to, że prywatność pozwala im
zachować autonomię osobistą, 39%, że prywatność daje im ulgę emocjonalną („odpoczynek” od
napięć życia społecznego), 12%, iż prywatność sprawia, że komunikacja jest ograniczona i
chroniona, co ustala granice interpersonalne, a tylko 4%, że w pierwszym rzędzie prywatność służy
formowaniu samooceny (N=262; sondaż internetowy).
„Dobra” i „zła” prywatność – czy istnieją podstawy takiej
dystynkcji?
Na po krótce przybliżone sugestie, postulaty i wyniki badań nad potrzebą prywatności nakłada się
dodatkowa, a aktualnie nawet kluczowa moim zdaniem kwestia realiów otaczającego nas świata.
To, co zostało odkryte czy opisane na temat prywatności, dotyczy bowiem „normalnej” sytuacji –
czyli tych „dobrych” aspektów, jakie niesie dla człowieka prywatność. Tym głównym profitem, jaki
w ocenie badanych daje prywatność, jest poczucie autonomii.
A jeżeli przyzwolenie, aby ktoś zachował swoją prywatność stanowi zagrożenie dla innych? Czy
terroryści, skazani, przestępcy, mają mieć takie samo prawo do prywatności? Jak zbalansować głód
prywatnych informacji o konsumentach, jaki trawi specjalistów od badań rynku, z prawem ochrony
danych osobowych? Jak rozstrzygnąć dylemat prawa do prywatności tzw. osób publicznych (co
„mamy prawo” wiedzieć o osobach sprawujących urzędy państwowe i dzierżących władzę, czy o
idolach i gwiazdach)? Wymienione aspekty to tylko nieliczne drzwi do nadużyć prywatności.
Również my sami, na swój prywatny użytek, możemy w „zły” sposób korzystać z prawa do
prywatności, np. gdy w imię ochrony swej prywatności nie wyjawiamy lekarzowi czy terapeucie
ważnych informacji o naszym stanie psychofizycznym. Kiedy w prywatności chowamy szkodliwe
sekrety, patologie, wstyd, winy, które, gdyby wyszły na światło dzienne, miałyby większą szansę na
rozwikłanie. Nie wspomnę o potencjalnym zagrożeniu dla rzetelności wszelkich badań
empirycznych, ponieważ jednostka może świadomie dokonywać wyboru zakresu tego, co o sobie
wyjawia i na ile się odsłania.
Współczesna psychologia prywatności – możliwe kierunki
rozwoju oraz praktyczne znaczenie odkryć tej dziedziny
wiedzy
Dotychczasowy status prywatności zdezaktualizował się. Nowoczesne technologie pozwalają
zwykłym obywatelom inwigilować się nawzajem na niespotykaną dotąd skalę. W wielu krajach
państwo coraz dokładniej kontroluje swoich obywateli. Szczególnie po wydarzeniach 11 września.
Pojawia się dylemat: pozwolić na zachowanie prywatności, czy zapewnić lepsze bezpieczeństwo
np. żądając większej ilości informacji ze sfery tego, co dotąd zakrywała kurtyna prywatności.
Nagląca jest konieczność nowych regulacji prawnych. Ale dla „szarego” człowieka przemiany
dokonują się nie tyle poprzez ustawy i rozporządzenia, co w obrębie norm i zwyczajów. Taka
ewolucja (rewolucja?) dotyczy również norm prywatności. Dla większości moich respondentów
prywatność była formą kontroli informacji o nich samych, jakie decydują się w danym momencie
zaprezentować danemu otoczeniu. Naruszenie prywatności było – z grubsza ujmując –
zachwianiem poczucia bezpieczeństwa i uderzeniem w poczucie autonomii (i godności). Odważę
się zwrócić uwagę, iż wspomniana informacja (cokolwiek by ten termin nie oznaczał) jest aktualnie
najcenniejszym „surowcem” handlowym. „Kupcem” są specjaliści od badań rynkowych (a za nimi
wszelkie korporacje biznesowe), twórcy reklam, media, firmy ubezpieczeniowe, służby
bezpieczeństwa, politycy i rzesze innych. Niestety są nimi też przestępcy, terroryści.
Jak pogodzić kwestię naruszania prywatności, które jest ciosem w poczucie bezpieczeństwa
jednostki z argumentowaniem, iż ów zabieg ma na celu właśnie zapewnienie bezpieczeństwa? Jak
oddzielić tych, co mają prawo do ochrony prywatności, od tych, w czyją prywatność można (i
trzeba) zajrzeć, ponieważ istnieje obawa, iż jest ona źródłem zagrożenia dla bezpieczeństwa innych
(np. w przypadku przestępców seksualnych)? Czy drogą, aby osiągnąć ten cel, jest stopniowe
przeformułowywanie pojęcia prywatności? A co z nasileniem potrzeby prywatności człowieka?
Ono przecież nie ulegnie zmniejszeniu – co więcej może się nawet nasilić (w myśl zasady, iż
cenimy wyżej te prawa i przywileje, które są nam odbierane). Jak nie godzić w wolność i autonomię
jednostki, a jednocześnie gwarantować większe poczucie ogólnospołecznego bezpieczeństwa?
Pojawia się zatem kolosalne wyzwanie dla badaczy dziedzin zajmujących się poznaniem człowieka,
ażeby włączyli się do tego procesu przeobrażeń i do tej dyskusji nad statusem prywatności. Tylko
wówczas mamy szanse na lepszy kompromis.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin