Słomiane związki.pdf

(87 KB) Pobierz
92724914 UNPDF
Na 600 tysięcy związków, które rozłączyła konieczność wyjazdu za granicę, przetrwa tylko
co trzeci.
Żona Piotra wyjechała dwa miesiące temu. To pierwszy jej wyjazd za granicę. Na początku telefony
się urywały, dzwoniła codziennie, mówiła, że tęskni, że chyba nie wytrzyma, ale z tonu jej głosu
pobrzmiewał zachwyt nad wielkim światem, bo czymże jest Tarnów wobec Londynu.
Rozmowy stawały się jednak coraz rzadsze i krótsze, aż wreszcie ustały. Agnieszka zostawiła
Piotrowi ośmioletniego Bartka, czteroletniego Huberta, 35 tysięcy długu, teściową i chorego na
astmę teścia.
Jak to się zaczęło?
Piotr jako kierowca autobusu miejskiego zarabiał 1200 złotych miesięcznie. Dopóki Agnieszka
otrzymywała zasiłek dla bezrobotnych, można było jakoś wyżyć, ale pewnego dnia się skończył.
Agnieszce udało się dwukrotnie wymówić od pracy, trzeciej propozycji nie było ale zasiłku też już
nie. Czas minął.
Pewnego dnia przyszła do nich w odwiedziny Anna. Od dwóch lat w Anglii. Pracowała w
londyńskim hotelu, a jej mąż w Irlandii, w poddublińskiej rzeźni jako rozbieracz tusz. Anka
przyszła wystrojona, cała w złocie i skórach, dzieciom przywiozła prezenty. Paliła długie papierosy,
a opowiadając o swojej pracy, często wtrącała obce wyrazy. - To po angielsku - wyjaśniała.
Piotrowi nie podobała się ani Anka, ani te jej angielskie wtręty. Drażniło go również i to, że
przyniosła zbyt dużo alkoholu, skutkiem czego żona często sięgała po drinki.
Kiedy już dobrze popiły, Anka, zapominając o obecności Piotra, zaczęła narzekać, że "polskie
chłopy są do niczego", a tam, w Londynie, to do wyboru i koloru. O tym jednak Piotr przypomniał
sobie o wiele później. Anka przebywała na dwutygodniowym urlopie, którego sporą część spędziła
u Agnieszki w domu. Piotr oglądał telewizor, a one siedziały sobie w kuchni i popijały.
Rozmawiały cicho, ale co chwilę wybuchały głośnym śmiechem. Do Piotra dochodziły jedynie
urywki zdań: "raz mnie odprowadził, drugi raz", co było za trzecim i pozostałymi razami, nie
dosłyszał.
Któregoś dnia, już po wyjeździe Anki, Agnieszka zaczęła urabiać Piotra w sprawie swojego
wyjazdu do pracy za granicę. Że mogłaby do Włoch jako opiekunka, do Hiszpanii na pomidory lub
do Anglii do hotelu. Najlepiej byłoby do Anglii, bo funt dobrze stoi i Anka pomogłaby jej na
początku, poza tym pracując w hotelu, nie płaciłaby za mieszkanie. Piotr protestował, ale żona
łasiła się do niego dzień i noc, aż wreszcie zgodę wyprosiła.
Milczenie żony
Przez pierwszy miesiąc dzwoniła co wieczór, również w weekendy, co upewniło go w przekonaniu,
że małżonka dobrze się prowadzi. Po miesiącu przyszło czterysta funtów i Piotr już do końca się
przekonał, że wyjazd miał sens. Sprzedał funty i natychmiast wpłacił dwa tysiące do banku, w
którym od trzech miesięcy zalegali z ratami. Następny miesiąc to już rzadsze i krótsze rozmowy i
tylko 200 funtów. Agnieszka tłumaczyła, że życie tu jest drogie, że musiała się porządnie ubrać, że
dużo pracuje i nie ma siły codziennie wychodzić do budki i dzwonić, żeby mówić codziennie to
samo. Piotr po cichu przyznał jej rację.
Minęły jeszcze dwa miesiące i Agnieszka zamilkła, pieniądze też nie przyszły. Piotr nie miał do
niej adresu, ani numeru telefonu, nie miał też żadnych namiarów na Ankę. Odszukał jej rodziców i
powiedział, że boi się o żonę, może coś złego się stało, bo nie daje znaku życia. Matka Anki, która z
początku wykręcała się od udzielania informacji, dała się przekonać i Piotr chwilę później dzwonił
już do Anki. Zaskoczona telefonem Piotra jąkała się, kręciła, nie wiedziała, co powiedzieć, ale on
przyparł ją do muru. Anka wydusiła z siebie, że Agnieszka wyjechała z Londynu, bo otrzymała
lepszą pracę. Nie wie gdzie, bo Agnieszka jej nie mówiła, wie tylko, że prawdopodobnie na północ,
może do Szkocji. Piotr zdecydował, że pojedzie jej szukać. Jadąc autobusem, usłyszał w radiu, że
jakaś Polka zginęła w Szkocji. Na pętli zadzwonił po zmiennika.
Po kilku dniach przyszedł SMS: "Jestem zdrowa, pracuję, zadzwonię jutro w południe. Aga." To
nie był jej numer, ale go zapisał. Zadzwonił. Telefon odebrał jakiś mężczyzna, który nie mówił po
polsku. "Może pomyłka" pomyślał i spróbował jeszcze raz. W słuchawce usłyszał ten sam głos.
Tym razem perswazje teściowej nie pomogły. Wsiadł do autobusu i na drugi dzień był w Londynie.
Odnalazł Ankę i żonę. Nigdzie nie wyjechała. Cały czas mieszkała w tym samym miejscu. Pracy
też nie zmieniła, tyle że jej stan był odmienny - była w piątym miesiącu ciąży z bezrobotnym,
młodym Cypryjczykiem z sąsiedztwa. Piotr krzyknął tylko "Rozwód!" i trzasnął drzwiami.
Trzydzieści godzin podróży przebył w letargu, całkowicie zobojętniały na bodźce zewnętrzne.
Teściowej nawet to nie zdziwiło. - Ona zawsze miała taka naturę - powiedziała o córce. Choć Piotr
w Londynie zagroził rozwodem, po powrocie nic w tym kierunku nie robił. Pracował i myślał o
Agnieszce. W domu myśli o niej też nie dawały mu spokoju, odpędzał od siebie dzieci, które
stęsknione za matką garnęły się do niego.
Od wyjazdu Agnieszki minął rok, w tym czasie przeszły święta jedne i drugie, Nowy Rok. Koniec
stycznia, pukanie do drzwi. Otworzyła teściowa. Piotr oglądał mecz, kiedy do jego uszu dotarł
podniesiony głos teściowej: "Wstydu nie masz, jak mogłaś dzieci zostawić?" Piotr ruszył do
korytarza. W drzwiach zobaczył jakąś drobną, poszarzałą kobietę z walizkami. Agnieszka?
Wyglądała o dziesięć lat starzej. "Gdzie masz tego bachora? W walizce?" - wrzeszczała dalej
teściowa. Piotr miał zamiar zwymyślać żonę i zrzucić ją ze schodów, ale w jednej chwili mu
przeszło. Wziął walizki i poprosił, aby weszła do środka.
Piotr wybacza i wyjeżdża
Rozmowa trwała długo, bez teściowej i dzieci. Banalna historia - Agnieszka zakochała się.
Cypryjczyk był miły, nadskakiwał jej, nie miał zbyt dużo pieniędzy, ale opowiadał jej, że jego
rodzice mają sieć hoteli na Cyprze, że pobiorą się i on ją tam zabierze. Już w pierwszym okresie
znajomości zaszła w ciążę. Kiedy zaczęła się źle czuć, jej nowy partner przestał się z nią spotykać.
Prasując pościel, dostała krwotoku i straciła przytomność. Leki podtrzymujące ciążę nie zadziałały.
Żałuje tego, co zrobiła, dopiero później zdała sobie sprawę z tego, jak kocha Piotra i dzieci.
Jakiś czas później znów doszło do rozłąki - tym razem Piotr wyjechał do pracy w Anglii - jako
kierowca autobusu. Do końca kontraktu został mu jeszcze rok. Chce tu zostać, bo dobrze zarabia,
ma brytyjskie prawo jazdy, porobił kursy i ma wszystkie uprawnienia. Pewna praca do emerytury.
Jedź i nie wracaj
Historia Mateusza i Weroniki zaczyna się podobnie, ale kończy inaczej. Po kilku miesiącach pobytu
w Anglii żona przysłała Mateuszowi list. Pisała w nim, że poznała jakiegoś młodzieńca, którego
kocha z wzajemnością, wracać nie zamierza, bo chce sobie ułożyć życie w Anglii. Mateusz został z
trzema córkami.
Wyjazd żony nie był konieczny, bo Mateusz miał przyzwoite zarobki - był w stanie utrzymać całą
rodzinę. Córki już były prawie dorosłe, więc Weronika, która nigdy nie pracowała, chciała się
sprawdzić. Widać się nie sprawdziła, skoro na dzień przed wigilią Bożego Narodzenia zawitała do
domu. Początkowo Mateusz nie chciał jej wpuścić, ale uległ jej prośbom. "W porządku, przez
święta możesz tu zostać, ale po świętach wynocha." Minęło Boże Narodzenie, a Weronika nie
kwapiła się do wyjazdu. Tłumaczyła mężowi, że nie ma pieniędzy na bilet". Ten wyjął z portfela
pieniądze. Córki też jej nie zatrzymywały. Od tego czasu słuch po niej zaginął. Mateusz zamierza
się rozwieść, bo małżeństwo z Weroniką uważa za zamknięty rozdział swojego życia. Ponadto jego
nowa partnerka ani myśli żyć z nim na kocią łapę.
Albo wracasz, albo rozwód
Nie tylko kobiety nie wytrzymują rozłąki. Jacek wyjeżdżał do pracy za granicę wielokrotnie, ale
zawsze na krótko - dwa lub trzy miesiące. Pracował na okrągło bez dni wolnych. Tym razem jednak
było inaczej: dwa dni wolne, z którymi nie wiadomo, co zrobić. Ile można pić? Na szczęście nie
brakuje tu samotnych Polek, a w ostateczności są jeszcze agencje towarzyskie. Jacek związał się z
mężatką, ale od czasu do czasu wpadał do domu uciech, choć kosztowało go to znacznie drożej, niż
dwa piwa z rodaczką. Spodobało mu się to i do żony dzwonił coraz rzadziej, wykręcając się
nadmiarem pracy. Małżonka nie zamierzała tego tolerować - podczas kolejnej rozmowy postawiła
ultimatum: "Albo wracasz, albo rozwód" i Jacek wrócił. To już jednak nie było życie - ciągłe
kłótnie, wymówki, "ciche dni", znerwicowane dzieci. Co z tego, że duży dom i nowy samochód.
Jacek zaczął pić i bić. Co mógł, to przepił. Sprawa rozwodowa w toku. Wrócił do Anglii, do tej
samej pracy, ale po miesiącu ją stracił. Teraz jest menelem grasującym w okolicach "Morrisona" na
Acton, grzebie w śmietnikach, żebrze.
Rozłąka nie wzmacnia uczuć
Psycholog Natalia Tomala twierdzi, że większość wyjeżdżających, szczególnie po raz pierwszy, nie
zdaje sobie sprawy, jak drogo może ich to kosztować: emigranci żyją w swego rodzaju zawieszeniu,
pomiędzy przeszłością a przyszłością. Tej pierwszej już nie ma, a ta druga jest niepewna. Taka
sytuacja musi mieć wpływ na trwałość związków. Rozpad związku niekoniecznie musi nastąpić na
skutek zdrady. Wystarczy odległość, rzadszy kontakt i związek obumiera. Rozłąka wcale nie
wzmacnia uczucia, to romantyczny mit.
O negatywnych skutkach emigracji nadal mówi się jeszcze dość rzadko, bagatelizując problem.
Ciągle na pierwszym miejscu bowiem stawia się korzyści ekonomiczne, tymczasem według
prognoz ośrodków badawczych w Polsce w 2010 roku 700 tysięcy polskich par będzie żyło w
związkach "korespondencyjnych", a z tego, jak wynika z badań przeprowadzonych przez zespół
demografów z Uniwersytetu Jagiellońskiego kierowany przez prof. Jadwigę Slany, tylko co trzecie
ma szansę na przetrwanie. Jakie skutki będzie to miało w przyszłości, nietrudno zgadnąć.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin