Scenariusz w umyśle zapisany.pdf

(85 KB) Pobierz
92724862 UNPDF
„W języku polskim mówimy niestety „kocham się w kimś”, to znaczy kocham siebie w nim.
Tymczasem miłość to właśnie zapominanie o sobie, myśl, że kocha się kogoś. Miłość jest
wyjściem poza siebie, zapominaniem o sobie: „zapomnij, że jesteś, gdy mówisz, że
kochasz”. Miłość uczy dawania siebie.”
ks. Jan Twardowski
Miłość to jedno z piękniejszych i ważniejszych – jeśli nie najważniejsze i najpiękniejsze... –
doświadczeń w życiu każdego człowieka. Na przeciwległym krańcu miłości jest przemoc. To
również jedno z ważniejszych, choć już najbardziej raniących i bardzo niepożądanych doznań.
Definicja podaje, iż przemoc domowa oznacza działania lub rażące zaniedbania dokonywane przez
jednego z członków rodziny przeciwko pozostałym. Wykorzystują one istniejącą lub stworzoną
przez okoliczności przewagę sił lub władzy. Powodują u ofiary szkody lub cierpienia godzące w jej
prawa lub dobra osobiste, a w szczególności w ich życie lub zdrowie (fizyczne lub/i psychiczne)
(Mellibruda, 2000, s. 755). Odwracając definicję – miłość domowa polegać będzie na działaniach
każdego z członków rodziny, zwłaszcza w pierwszym rzędzie rodziców, którzy korzystają z prawa
każdego z członków do bezwarunkowej akceptacji i szacunku i powodują przez to wewnętrzne
poczucie bezpieczeństwa i rozwój.
Ojczyzną rozwoju, życia jest dom. Dom to budowla, która ma fundamenty, drzwi w środku i na
zewnątrz, schody na dół do ciemnej piwnicy i w górę, liczne okna, światło i określony zapach.
Każdy z nas przychodzi na świat „pod innym dachem”, który różnych rzeczy pozwala doświadczać.
I każdy buduje potem swój własny dom. Pragnie, aby był bardzo ładny, ładniejszy, niestety nie
zawsze to się udaje...Przykładem tego, mogą być poniższe wypowiedzi Zofii i Tomasza, które
układają smutną historię. Pokazuje ona jak działa zapisany w dziecięcym umyśle scenariusz
rodziny.
Zofia:
„Pochodziłam z wielodzietnej rodziny, miałam trzy siostry i dwóch braci, byłam najstarsza.
Jak byłam bardzo mała, jakoś chyba miałam 9 lata, zmarł tata, zmarł niespodziewanie na
zawał serca. Nasze życie od tego momentu zrobiło się dosyć trudne, choć i wcześniej nie
było łatwo. W domu zawsze brakowało pieniędzy, mama zajmowała się nami, a tata
utrzymaniem nas... Teraz mama poszła do pracy, pracowała całymi dniami... Ja
zastępowałam ją, zajmowałam się domem, rodzeństwem. Było nam naprawdę ciężko, mi
było trudno, nie mogłam być już dzieckiem, musiałam nagle stać się dorosła i
odpowiedzialna, musiałam odpowiadać nie tylko za siebie... Mama dużo pracowała i
czasem w tym zdenerwowaniu potrafiła na mnie, na nas krzyczeć. Miewała do mnie
pretensje, że wiele rzeczy źle robię, że nie ma ze mnie pożytku... A ja się bardzo starałam,
coraz bardziej, nie chciałam, by przeze mnie się złościła... Nie chciałam dawać jej powodu
do tego, aby mnie biła za karę. Bardzo chciałam, aby wszystko było jak dawniej, kiedy w
domu był tata i spokój... Kiedy zaczęłam dorastać przerwałam szkołę, ukończyłam szkolę
handlową i poszłam jak najprędzej dla mamy do pracy. Mama poznała mężczyznę,
przychodził czasem do domu. Jakoś nie lubiłam go. Skrycie liczyłam na jego pomoc, chociaż
finansową, na wsparcie, ale nie dawał mi, nam tego, przychodził tylko dla mamy... Potem
poznałam Tomasza. Bardzo, bardzo zakochałam się w nim. I zapragnęłam wydobyć się z
tego okropnego domu... Wzięliśmy ślub. Dosyć szybko, po pół roku... Na początku było
bardzo dobrze, rozumieliśmy się bez słów, czułam się przez niego bardzo rozumiana, jakby
lepiej mnie znał, niż ja samą siebie... i w ogóle. To smutne, to bardzo smutne, przygnębia
mnie to...... jakoś po roku czasu się popsuło, wszystko jak domek z kart zawaliło się, wraz z
tym całe moje szczęście... radość życia... Dlaczego się popsuło? Jak? Nie wiem, nie do
końca do rozumiem. Tomasz z czasem przestał być taki kochany, rozumiejący mnie bez
słów... Zaczął coraz bardziej się ode mnie oddalać, wychodził z domu, z kolegami. Wolał ich
towarzystwo, niż moje. Czułam się odtrącana... Kiedy próbowałam z nim o tym rozmawiać,
mówił, że powinnam pozwolić mu na rozrywkę, że ciężko pracuje na dom i ma prawo do
odpoczynku, relaksu..., że powinnam to zrozumieć, a nie się czepiać..., ale przecież ja się nie
czepiałam... Z czasem przynosił coraz mniej pieniędzy do domu, w którym coraz mniej
bywał, wracał nietrzeźwy... Parę razy mnie uderzył, kiedy pytałam gdzie był... Zaczęłam się
go bać, bardzo... to był zupełnie nie ten Tomasz, którego kochałam... Dziś próbujemy dojść
do tego, co się dzieje, ale mam poczucie, że się kompletnie nie rozumiemy...”
Tomasz:
„Moja historia dorastania w rodzinnym domu jest inna niż Zosi. Ja w odróżnieniu od niej
byłem jedynakiem i wychowywałem się w dosyć zamożnej rodzinie, w której nigdy nie było
kłopotów finansowych, wręcz odwrotnie... Mogłem mieć wszystko, czego tylko zapragnąłem
pod warunkiem, że na to zasłużę... No bo ja miałem dosyć wymagającego ojca... Moi
rodzice byli po wyższych studiach, uniwersytetach i zależało im na dobrym wykształceniu
mnie... Od dziecka, od pierwszych klas podstawówki pamiętam ciężko, ale i wytrwale,
dzielnie pracowałem na uznanie rodziców, zwłaszcza ojca... Starałem się osiągać jak
najwięcej w klasie, w szkole... Nawet mi to wychodziło... Choć wciąż mogło być wyżej i
lepiej... Z dzisiejszej perspektywy patrząc, to byłem kujonem, bardzo wybijającym się w
szkole uczniem, ale tata niezwykle rzadko okazywał mi z tego tytułu ciepłe, pozytywne
uczucia, słowa dumy ze mnie, pochwały, czy uznania. Nader często zaś powtarzał, że ma
mało się staram..... Pamiętam do dziś, jak nic poza nauką nie mogłem robić, bawić się jak
inni, po prostu być dzieckiem... Ojciec mówił mi, że nie wypuści mnie na podwórko do
kolegów, że nie pozwoli jechać na szkolną wycieczkę, że robi to dla mojego dobra, że jak
będę starszy to mu podziękuję i go zrozumiem, że miał rację i słuszność... Ja byłem taki
zamknięty, mało spontaniczny, cichy, ułożony... Zasady surowej dyscypliny taty wspierała
też mama, choć czasem kochała mnie za nic... Tak wzrastałem, kiedy zacząłem dorastać,
zacząłem po kryjomu uciekać z domu, wymykać się – miałem preteksty – biblioteka na końcu
miasta, egzamin... ale oczywiście nie chodziło o naukę, poznałem Zośkę, pokochałem ją, od
razu! Zośka to moja pierwsza dziewczyna! Nie miałem innych... Bardzo imponowała mi jej
zaradność, samodzielność, no i skromność. Wzięliśmy ślub. Moi rodzice nie byli zbyt
przychylnie nastawieni... Nie podobało im się, że Zosia nie miała wykształcenia, że
pochodziła z biednej rodziny... Wiem, że Zosia nie chcąc sprawiać mi przykrości ukrywała
przede mną to, że bardzo ją te oceny bolały... Czuła się gorsza... Mnie to bardzo męczyło...
Nic nie mogłem zmienić... Kochałem ją, ale moi rodzice... też byli ważni... ich zdanie i ta
akceptacja... Po ślubie było dobrze, byłem zadowolony i w ogóle... tylko Ci rodzice... Zosia
ma inaczej, jej mama nie patrzyła na mnie krzywo, nie czułem się przez nią oceniany, czy
coś w tym stylu... Podzieliliśmy się tak rolami w małżeństwie, że ja miałem zarabiać
pieniądze, utrzymywać dom, a Zośka prowadzić go... Nie jest łatwo utrzymać taki dom z
jednej pensji, łatwiej byłoby jakbyśmy oboje pracowali. Ale ja wiem, że Zosia ciężko
pracowała w dzieciństwie, dla mamy zrezygnowała ze szkoły na rzecz pracy, chciałem, aby
miała lepiej... Wziąłem pracę na dwa etaty... Zosia mnie nie doceniała, to zaczynało już być
naprawdę irytujące. Ile można znosić po 12-stu godzinach pracy pretensji o to, że mnie nie
ma... Ona chciała rozmawiać, gadać, być ze mną wieczorem, ale ja już nie miałem do tego
sił, głowy... Powinna to zrozumieć! To dla niej przecież! Coraz bardziej narzekała, końca
nie było widać, zacząłem uciekać do kumpli z pracy, chodziliśmy do pubu na piwo i tam
relaksowaliśmy się. I znowu wracam i już myślałem, że sobie odpocznę a tu stara śpiewka,
jej stare pretensje i śpiewki. To irytujące!!!! Miałem już jej, tego dosyć, no nie mogłem...
Uderzyłem ją, przez nią, doskonale wiedziała, że źle robi, że ma się inaczej zachowywać!
starać... być grzeczna, dobra... bo to dla niej... A dziś opowiadam to wszystko i nie wiem co
będzie... Kocham ją... ale nie wiem... męczy mnie! Zadręcza, robi mi krzywdę!! Robi mi na
złość!! Nie mogę sobie na to pozwolić. Co ona sobie myśli... nie ma do tego prawa!!!”
Kiedy Zofia i Tomasz brali ślub, przyrzekali sobie wzajemnie, że będą się kochać i szanować,
zawsze... Zofia zarzekała się, że nigdy nie dopuści do tego, aby brakowało im pieniędzy, zawsze
będą żyć godnie i dostatnio. Tomasz był pewien, że zawsze będzie akceptował Zofię taką, jaka jest,
nie tak, jak jego ojciec... Niestety, nie do końca tak się stało. Dlaczego? Na czym zasadza się ów
wewnętrzny, psychiczny fundament związku tych dwojga ludzi?
Nawiązując do słów księdza Jana Twardowskiego powiedzieć można, że miłość Zofii i Tomasza
polegała na tym, iż zakochali się w sobie nawzajem, nie zaś w swoich partnerach. Każde z nich
odnalazło w drugim swój mały dziecięcy świat i gotowość do tego, by go uchronić, uratować przed
kolejnym nieszczęściem. Oboje zaprowadzili przed ołtarz w kościele swoje wewnętrzne poranione
dzieci.
Odwołując się do definicji miłości i przemocy stwierdzić należy, iż zarówno u Zofii, jak Tomasza
do czynienia mamy z przemocą w rodzinach pierwotnych i brakiem bezwarunkowej miłości. W
dalszej konsekwencji prowadzi to do przemocy w ich własnej rodzinie. Oboje w zaburzony sposób
spostrzegają się wzajemnie. Oczekują zaspokojenia wielu potrzeb, przede wszystkim potrzeby
bycia opiekowanym. Chcą, aby druga osoby pełniła funkcje rodzicielskie. Jest to trudne zadanie,
ponieważ potrzeba bycia zaopiekowanym dotyczy ich obojga. Każdy z nich chce dostać, a odczuwa
przymus dawania. Konsekwencją tego jest regularne zrzucanie winy za własny gniew na drugą
osobę i przerzucanie na nią odpowiedzialności za ten gniew. Wewnętrzne konflikty i deficyty
prowadzą do przeniesień i przeciwprzeniesień, nakręcają spiralę frustracji, złości, a nawet agresji.
Tomasz zaczyna interpretować zachowanie Zofii, jakby było zachowaniem wymagającego ojca.
Rzutuje na nią tę część własnej osobowości, której nie akceptuje i którą chciałby zniszczyć, czyli
zinternalizowanego ojca. W dalszej konsekwencji Zofia spostrzegana jest jako przyczyna
problemów i trudności Tomasza. Staje się kozłem ofiarnym, na który skierowany jest cały gniew
Tomasza w stosunku do ojca i siebie.
Zofia podobnie odbiera postawę Tomasza, jakby była postawą niepozwalającej narzekać, żalić się i
rozwijać matki. Ponownie bardzo się stara, aby nie dać Tomaszowi, jak matce powodów do tego,
by być bitą.
Oboje rozumieją miłość małżeńską, jako wzajemne poświęcenie się dla drugiej osoby. Tomasz
wbrew sobie znów, tym razem dla Zofii, nie dla ojca, ciężko pracuje, bez wytchnienia. Zofia wbrew
sobie znów, tym razem dla Tomasza, nie dla matki, prowadzi dom. Z czasem Tomasz nie
wytrzymuje presji własnych wewnętrznych konfliktów i próbuje wyrwać się z kolegami przy piwie.
Zofia, podobnie, próbuje dać sobie prawo odczuwania żalu do Tomasza o emocjonalnie
niezaspokajanie jej.
Ich nowa ojczyzna okazuje się nie być tak przestrzenną i bezpieczną. Okazuje się być domkiem z
kart.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin