Wojciech
Eichelberger
Chciałbym zabrać głos w sprawie zasadniczej czyli ciała i duszy. To ważny temat, szczególnie w naszych czasach, kiedy zarówno z ciałem jak i z duszą nie za dobrze sobie radzimy. Mam nadzieję, że uda nam się zachować tradycję rozmowy obowiązującą w trakcie poprzednich spotkań w tej sali. Tym bardziej, że nie jestem dobrym wykładowcą, ani mówcą i najlepiej czuję się w dialogach.
Najistotniejsze pytanie jakie możemy i powinniśmy postawić w kwestii duszy i ciała brzmi; czy ciało i dusza to dwa - czy jedno? Aby przybliżyć się do odpowiedzi musimy cofnąć się do tego, co w różnych przekazach mitycznych i religijnych nazywane jest Początkiem i Oddzieleniem.
Wszystkie znane mi wersje Początku podkreślają, że u swego zarania człowiek żył w stanie całkowitej jedności z Bogiem i z Wszechświatem przebywając w krainie wiecznej szczęśliwości zwanej w tradycji chrześcijańskiej Rajem. Działo się tak ponieważ istota zwana człowiekiem doświadczała wówczas siebie i wszystkich innych zjawisk i istot jako przejawów jedynego, jednorodnego bytu. Byt ten zwany jest w religiach monoteistycznych Bogiem a np. w buddyzmie Prawdziwą Naturą albo Pustką. Inaczej mówiąc; człowiek został stworzony przez Boga na Jego wzór i podobieństwo. Całość była częścią, każda część była całością - tak jak każda fala jest morzem a morze każdą falą. Nie istniał więc żaden powód aby rajski człowiek czuł się podzielony na przestrzeń duszy i przestrzeń ciała.
Ale po jakimś czasie wydarza się coś dramatycznego i tajemniczego: człowiek zjada owoc z drzewa wiadomości złego i dobrego i zostaje wypędzony z Raju. Aby nie nabyć chronicznej odrazy do jabłek i jabłonek powinniśmy sobie zadać pytanie; czym w istocie było rajskie drzewo i jego owoc? Z różnych interpretacji tej historii najbardziej przemawia do mnie ta, która drzewo uznaje za metaforę centralnego układu nerwowego człowieka a owoc zrodzony w koronie tego drzewa za pierwszą dyskursywną myśl powstałą w tym układzie - czyli w ludzkim umyśle. Ta pierwsza myśl dzieląca jedność wszechrzeczy na te dobre i na te złe, pociągnęła za sobą lawinę innych rozróżniających myśli w konsekwencji czego świat zaczął nam się jawić już nie jako świat jedności ale jako świat dychotomii i konfliktu. Ludzki umysł utracił swoją wrodzoną otwartość i niewinność a tym samym kontakt z prawdziwym, rajskim światem. Jednocześnie samozwańczo określił się jako byt odrębny i szczególny i rozpoczął swoją pozorną, wypełnioną cierpieniem egzystencję, w świecie przez siebie wymyślonym - w świecie własnej projekcji.
Zauważmy, że po zjedzeniu owocu z Drzewa Wiadomości, obie postacie ludzkie po raz pierwszy doświadczyły uczucia wstydu. W ich umysłach pojawiła się fałszywa, rozszczepiona świadomość ciała, jako przedmiotu różnego od podmiotu, który go doświadcza, a także fałszywe widzenie drugiego człowieka, jako bytu zasadniczo odrębnego. W ten sposób w umysłach pierwszych rodziców rozpoczął się lawinowy proces fragmentacji pierwotnej i doskonałej jedyności boskiego bytu. Tak więc, zgodnie z tą interpretacją wypędzenie z Raju należy uznać za tożsame i jednoczesne z pojawieniem się w naszym umyśle pierwszej dyskursywnej myśli. Wygląda na to, że tworząc iluzję oddzielenia sami i na własne życzenie postawiliśmy się poza granicami rzeczywistego, rajskiego świata. Choć z drugiej strony trudno uznać, że wydarzenie tej miary mogło się wymknąć boskim planom.
Jednak w kontekście naszej dyskusji nie to jest ważne. Ważne jest, że świadomość ciała, która pojawiła się w momencie oddzielenia związana była z uczuciem wstydu. Dlaczego człowiek pierwszy raz popatrzywszy na swoje ciało z perspektywy oddzielenia, zawstydził się? Skąd ta zasadnicza przemiana, od czasu której zawstydzenie ciałem nieustannie nam towarzyszy?
Reakcja pierwszych rodziców, którzy jeszcze przed chwilą znajdowali się w rajskim stanie umysłów, świadczy o tym, że zawstydzenie ciałem nie jest wynikiem wychowania, obyczaju czy przekazu kulturowego lecz jest związane z dyskursywnym myśleniem i wynikającym z niego fałszywym, dualistycznym postrzeganiem rzeczywistości. Przestaliśmy być i zaczęliśmy mieć. Najwyraźniej od tej chwili posiadanie ciała stało się kłopotliwe. Dlaczego?
Czas zastanowić się nad tym jak to co powstało w naszym umyśle w momencie oddzielenia, ma się do duszy? Czy słusznie z góry zakładamy (tak jak w sformułowaniu tematu tego cyklu wykładów), że to dusza właśnie wdała się w dychotomiczną, konfliktową relację z ciałem?
Wszystko wskazuje na to, że nie - że to nie dusza lecz wyobrażenie oddzielonego „ja”, zwane z łacińska „ego”, zamieszkało wówczas w ludzkim ciele. Współczesny filozof Ludwig Wittgenstein (1889 - 1951) zauważył, że podstawowym źródłem ludzkich zmartwień jest „skłonność aby wierzyć, że umysł przypomina małego człowieczka w środku naszej czaszki”. Kilkaset lat wcześniej bardzo podobnego sformułowania użył wielki japoński nauczyciel buddyzmu zen, Hakuin (1685 - 1768) konstatując, że „przyczyną naszych trosk jest złudzenie ego”. (Nawiasem mówiąc to buddyzmowi właśnie zawdzięczamy zrozumienie negatywnej roli ego w ludzkim życiu). Wszyscy ulegamy złudzeniu ego. Czyż nie wydaje nam się, że ludzik przypominający nasze lustrzane odbicie patrzy na świat przez peryskopy oczu, słucha mikrofonami uszu, dotyka świata przez kombinezon skóry i smakuje go poprzez kubeczki smakowe języka? Ego-Ja wyobraża sobie samo siebie jako autonomiczny, wyizolowany byt mieszkający gdzieś w naszym ciele - a najpewniej w mózgu.
Ze względów porządkowo-administracyjno-prawnych postulowanie istnienia ego jako autonomicznego bytu jest oczywiście pożyteczne i uzasadnione. Ja dostaje imię i nazwisko, świadectwo urodzenia, narodowość, adres, dyplomy, zaświadczenia i legitymacje, certyfikaty przynależności i posiadania, przydarzają mu się doświadczenia, które zapamiętuje i z którymi się identyfikuje, płodzi i wychowuje dzieci, które uznaje za swoje a na koniec dostaje potwierdzenie przeżytego życia - czyli świadectwo śmierci i pomnik nagrobny.
Ego i związane z nim poczucie odrębności z pewnością stanowi wygodne i jak się wydaje, niezbędne narzędzie do porządkowania międzyludzkich relacji( szczególnie własnościowych i - w szerokim tego słowa znaczeniu - terytorialnych) ale pozostaje nim tylko tak długo, jak długo dostrzegalna jest dla nas umowność i względność jego egzystencji. Ego przypisujące sobie naturalny, boski rodowód i absolutną władzę staje się nieobliczalne, groźne, destrukcyjne, - o czym wymownie świadczy cała ludzka historia a także aktualna kondycja planety zwanej Ziemią.
Przyznajmy więc, że moment wypędzenia z raju jedności w żadnej mierze nie był narodzinami duszy. Był narodzinami ego. W tym samym momencie zrodziła się także nasza pycha i arogancja, stanowiące samą istotę ego, które pierwotnie zamanifestowało się przecież w akcie przeciwstawienia się zasadzie boskiej jedyności. Akt ten zwany jest w tradycji chrześcijańskiej pierworodnym grzechem nieposłuszeństwa. Myślę, że w kontekście naszych rozważań równie dobrze moglibyśmy nazwać go grzechem ego albo grzechem oddzielenia.
Zwróćmy uwagę, że grzech ten nie został popełniony gdzieś daleko, dawno temu, przez nieznanych nam ludzi, za winy których możemy teraz tylko cierpieć - ale że ma on charakter dynamicznego, nieustannie dziejącego się tu i teraz w naszych umysłach procesu, czegoś na kształt auto-indukowanej infekcji mózgu. Świat jest pełen Adamów i Ew. Ta sala również. To dobra i zła wiadomość. Zła, bo wygląda na to, że ponosimy za to osobistą odpowiedzialność, dobra, bo wygląda na to, że możemy coś z tym zrobić. Ale to już inna rozmowa.
W tym punkcie, niepostrzeżenie zmienia się temat naszych rozważań. Nie mówimy już o relacji ciało - dusza lecz o relacji ciało - ego. Takie sformułowanie tematu może uporządkować nasze myślenie w obu tych kwestiach. Po pierwsze dlatego, że nader często ego nazywamy duszą, zapominając o tym, że dusza została „tchnięta” w ciało w chwili stworzenia a nie w momencie oddzielenia. Co więcej dusza najwyraźniej nie przeszkadzała nam w rajskim pojednaniu ze Stwórcą. Nie mogła więc nosić żadnych znamion wyodrębniających ją z uniwersalnego i jedynego boskiego bytu, cech osoby czy przynależności - a to oznacza, że nie mogła pozostawać w relacji do czegokolwiek.
W takiej sytuacji dyskusja na temat relacji duszy i ciała staje się bezprzedmiotowa. Między duszą a ciałem nie może być bowiem żadnej relacji. Pierwotnie są jednym, jedynym i tym samym. Jeśli dostrzegamy jakąś relację między duszą i ciałem oznacza to, że przypisujemy duszy atrybuty ego. Robimy to zresztą nagminnie i nawykowo gdy mówimy: „ja mam duszę”, „moja dusza” albo „moja dusza jest uwięziona w ciele” - zapominając, że dusza należy do Boga czyli, że nie jest od Niego różna.
Czas na ważną konkluzję tych rozważań; skoro w istocie ciało wydaje się nie być różne od duszy a dusza wydaje się nie być różna od Boga, to musimy powziąć podejrzenie, że nasze podzielone na Boga, duszę i ciało istnienie jest być może, tylko wymysłem rozróżniającego umysłu-ego i nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. To podejrzenie lub zwątpienie, w narzucany przez umysł-ego obraz świata jest oczywiście koniecznym warunkiem podjęcia przez nas jakichkolwiek usiłowań zmierzających do jego odrzucenia, przejrzenia na oczy i spojrzenia na świat z perspektywy umysłu jedności.
Ale musimy powrócić do głównego tematu naszych rozważań i przyjrzeć się temu jakie ego (już nie dusza) ma problemy z ciałem.
Jak ustaliliśmy oddzielone ego, z punktu widzenia pierwotnej zasady jedynego bytu, samo w sobie jest złudzeniem i jak każde złudzenie produkuje następne złudzenia, które możemy nazwać meta-złudzeniami. Podstawowym meta-złudzeniem ego jest złudzenie posiadania i kontroli.
Ciało, w przeciwieństwie do ego, stworzone na wzór i podobieństwo Stwórcy może szczycić się nie dającą się zakwestionować boską genealogią. W tej sytuacji, sztucznie oddzielone od procesu przejawiania się jedynego boskiego bytu ego, przypomina pełną pychy i arogancji - a w istocie samotną, przerażoną i zrozpaczoną - zjawę, która słusznie choć na ogół skrycie, wątpi w swoje istnienie. W tej sytuacji posiadanie i kontrola stają się dla ego jedynym dostępnym potwierdzeniem nieustannie zagrożonego poczucia istnienia jako rzeczywisty byt. To stałe zagrożenie unicestwieniem sprawia, że posiadanie i kontrola stają się prawdziwą obsesją ego. W związku z tym zagarnia ono wszystko - ale i tak nigdy nie zostaje nasycone. Twierdzi więc, że ma ciało i że ma duszę. Mówi: to ja żyję to życie. Przywłaszcza sobie cnoty i talenty. Wydaje mu się, że posiada innych ludzi np. żonę, męża, dzieci. Wyobraża sobie, że Bóg mu oddał świat we władanie. Zawłaszczyło nawet samego Boga, w którego wierzy albo nie wierzy, zna albo nie zna, arogancko mieni się Jego obrońcą i rzecznikiem albo uznaje Go za sojusznika w swoich szalonych, nienawistnych i chciwych przedsięwzięciach.
Ale wróćmy do tematu relacji ego - ciało i przyjrzyjmy się temu co ego wyrabia z ciałem, gdy próbuje je posiąść i zdominować - ukraść Panu Bogu. W pierwszym, najważniejszym etapie tej kampanii ego utwierdza się w przekonaniu, że to ono a nie ciało jest bliskim krewnym Stwórcy, czyli uzurpuje sobie boskie pochodzenie. Dalej wszystko jest już bardzo proste. Ciało zostaje przez ego sprowadzone do gatunku istot niższego rzędu i obarczone wszystkim co najgorsze. Teraz takie pseudo-religijne ego może spokojnie przypisać ciału wszystkie swoje grzechy i patologie i doznać upragnionego oczyszczenia. Od tej pory w przebraniu boskiego namiestnika może dowolnie manipulować ciałem w ramach różnorodnych, wymyślnych, nierzadko okrutnych, programów naprawczych i edukacyjnych mających ponoć służyć zbawieniu duszy. Chodzi o skrajne praktyki ascetyczne takie jak; głodzenie, umartwianie, bicie, torturowanie i okaleczanie ciała.
Ale nie każde ego ma ambicje religijne, w imię których znęca się nad ciałem. Mogą być to również ambicje sportowe, finansowe czy te związane ze społecznym statusem, potrzebą sławy, wpływu i znaczenia. W każdym z tych wypadków ciału grozi ze strony ego lekceważenie, nadużycie, manipulacja i zaniedbanie. Podobnie rzecz ma się wówczas, gdy ego nie jest zadowolone z wyglądu albo płci ciała, w którym wiedzie swoją pozorną, pasożytniczą egzystencję. Wtedy ciało zmuszane jest do odchudzania, obsesyjnych ćwiczeń fizycznych, przechodzenia operacji plastycznych, operacji zmiany płci a w skrajnych wypadkach zostaje nawet pozbawione życia. Ciało zabijane bywa również wtedy, gdy ego nie czerpie wystarczającej satysfakcji ze swoich osiągnięć lub czuje się zranione niemożnością sprawowania kontroli nad przemijaniem i życiem jako takim. Choroba i perspektywa nieuniknionej śmierci ciała, jest druzgocącym ciosem w iluzję posiadania i kontroli pracowicie podtrzymywaną przez ego. Śmierć jest niewątpliwie śmiertelnym wrogiem ego. Dlatego zapewne, największą utopią i obsesją ego jest nieśmiertelność i zmartwychwstanie jego ciała, na co dzień wyrażające się tendencją do przedłużanie życia ciała za wszelką cenę i poza wszelką rozsądną miarę.
Często bywa tak, że ego używa ciała w celu dostarczenia sobie komfortu, bezpieczeństwa, przyjemności lub poczucia większej kontroli nad światem przeżyć i emocji. Folguje wtedy swoim potrzebom i fobiom nie biorąc za to odpowiedzialności ponieważ na samym początku wygodnie ulokowało w ciele wszystkie swoje dewiacje i wynaturzenia. Może więc bezkarnie nadużywać ciała skłaniając je np. do obżarstwa, kompulsywnego seksu, popadania w uzależnienia i w narkomanię a jednocześnie odgrywać tragiczną rolę bezradnej ofiary owładniętej przez swoje zwierzęce ciało.
Dochodzimy więc do ważnego wniosku, że zarówno asceza jak i hedonizm mają tego samego rodzica, któremu na imię ego i dlatego nie są w stanie rozwiązać problemu ciała. Cóż więc mamy począć z tym ciałem? Czy wystarczy zmienić nasz stosunek do niego, polubić je i obdarzyć szacunkiem? Czy raczej należałoby rozgrzeszyć je z nie popełnionych grzechów i pociągnąć do odpowiedzialności właściwego sprawcę czyli ego? Czy istnieje jakiś sposób na uwolnienie ciała z niewoli uzurpatora? Czy jednocząc się na powrót z ciałem, pojednalibyśmy się tym samym ze wszechświatem, z Bogiem? Czy możliwe jest przekroczenie Rubikonu oddzielenia w drugą stronę?
Próby znalezienia odpowiedzi na te wielkie pytania od zarania dziejów podejmowane są przez mistyków różnych tradycji religijnych. Rezultaty tych usiłowań buddyzm nazywa przebudzeniem a religie monoteistyczne - pojednaniem z Bogiem. Dopóki jednak nie doświadczymy takiego pojednania, to stojąc przed lustrem patrzyć będziemy na ciało oczyma ego a nie duszy. Gdyby patrzyła dusza, to nie miałaby nic za ani nic przeciw temu ciału - i nie odczuwałaby wstydu.
Mimo to spróbujmy choć przez chwilę wyobrazić sobie, że patrzymy na ciało oczyma duszy. Czy czegoś mu brakuje? Czy ma jakieś ambicje? Czy chce wyglądać inaczej niż wygląda? Czy marzy mu się nieśmiertelność? Czyż nie jest tak, że to ciało chce tylko przeżyć swój czas poczciwie i skromnie, we względnym zdrowiu i harmonii ze światem?
Przecież od zawsze same będąc przejawem wiecznego cyklu narodzin i śmierci, z umieraniem nie ma żadnego kłopotu. Wie co to umiar i rytm; w jedzeniu, w piciu, w seksie, w pracy, w odpoczynku i w zabawie. Nie ma w nim żadnej intencji aby sobie szkodzić. Potrafi kochać, troszczyć się i cierpieć. Nie jest chciwe ani ambitne i tak niewiele potrzebuje do szczęścia. W istocie - jest tylko Bogu ducha winne.
Czyż nie uczynilibyśmy najlepiej, dając ciału święty spokój i zwracając je wraz z duszą, prawowitemu, boskiemu władcy?
Ale to oznacza trudne pożegnanie z ulubionym wyobrażeniem, że gdzieś w naszym ciele mieszka człowieczek patrzący przez peryskopy oczu, słuchający przez mikrofony uszu, dotykający przez kombinezon skóry i drżący ze strachu na myśl o tym, że jego ciało kiedyś umrze.
Mistycy wszystkich religii zapewniają nas jednak z całą powagą, że jeśli ów człowieczek - ego umrze zanim umrze ciało - to w jednej chwili, nie poruszając się z miejsca, znajdziemy się z powrotem w Raju. Coś za coś. Wybór należy do nas.
A teraz dyskusja.
*
P. Skoro uważamy zwierzęta za istoty częściowo idealne, to dlaczego zwierzęca agresja, którą odziedziczyliśmy od zwierząt i którą EGO częściowo kontroluje, uznawana jest przez Pana za zjawisko negatywne?
WE. „Istota idealna” to termin niebezpieczny. Idealne jest to co zwyczajne to co jest takie jakie jest. Zwierzę jest tym, czym jest, niczym więcej, niczym mniej i dlatego nazywane jest „idealnym”. Ktoś bawiąc się słowem „idealne” i wyobrażeniami, które uruchamia powiedział, że zwierzę jest istotą „idealną”, bo zajmuje tylko to miejsce na którym stoi. Widział Pan kiedyś człowieka, który zajmuje tylko to miejsce na którym stoi? Gdyby zapytać ego ile miejsca zajmuje na świecie, to naprawdę byłoby tego dużo. A ile rzeczy potrzebuje aby się czuć bezpiecznie. Ekspansja zagrożonego ego jest tak wielka, że wydawać by się mogło, iż ta planeta nie jest naszym domem, że przybyliśmy tu nie wiadomo skąd i musimy tworzyć specjalne miasta - rezerwaty aby utrzymać się przy życiu. Jeśli chodzi o agresję, to agresja zwierząt w porównaniu z agresją człowieka to niewinne igraszki. Jest wyłącznie instynktowna, nie jest wzmacniana przez ego, i używana w służbie jego egotycznych wyobrażeń. Np. takich jak; „jestem wielkie i ważne”, „wszystko mi się należy” albo „inni są okropni i należy ich zlikwidować”. Stereotyp, który każe nam sądzić, że świat zwierząt jest straszny i agresywny, a my ludzie piękni i kochający, trzeba jak najprędzej porzucić. Nasza naturalna popędowość staje się nieobliczalna i zwyrodniała przez to, że zostaje wprzęgnięta w służbę ego. Aby ten niebezpieczny proces kontrolować, poprzez wychowanie i uczestniczenie w tzw. wyższej kulturze, instalujemy w naszych umysłach kontrolera zwanego „superego” ale i on przysparza wielu kłopotów bo jest na ogół albo zbyt albo nie dość represyjny.
P. Chciałam się Panu pokłonić za to, że powiedział Pan, że nie wie czym jest dusza. Takie przyznanie, to jest kwestia odwagi.
Agresja zwierząt jest w pełni usprawiedliwiona, jest związana z kwestią przeżycia, natomiast ludzie... im więcej mają tym więcej chcą mieć.
Mówił Pan że JA może się mieścić w różnych miejscach, ale jeżeli poprosić o gest towarzyszący słowu JA, to większość ludzi kładzie rękę na sercu.
WE Ja też brałem kiedyś udział w warsztatach, gdzie poproszono uczestników o położenie ręki na tej części ciała gdzie mieszka JA i większość położyła rękę na czole. Może dlatego, że to byli mężczyźni?
P. Chciałabym jednak coś dodać o duszy. Z Pana wypowiedzi wynika, że jeśli próbujemy jakoś kontrolować swoje życie, to są to przejawy działania wyłącznie EGO. Zgoda, jeżeli są to decyzje egoistyczne, ale co powiedzieć o decyzjach altruistycznych, kiedy coś robimy na rzecz dobra ogólnego, to już chyba nie jest dzieło EGO?
WE Ma Pani rację. Na szczęście w naszym życiu przejawiają się nie tylko działanie EGO
P. No właśnie. Chciałam się też ustosunkować do Pana tezy o niewinności ciała, nie wydaje mi się, by było ono tak bardzo niewinne, bo jak obserwuję siebie, to widzę, że jednak muszę przywoływać swoje ciało do porządku, bo najchętniej by cały dzień siedziało na tapczanie, a może nie wstawało z łóżka, licząc na to, że ktoś mu coś poda do jedzenia. Ja nie twierdzę, że ono jest grzeszne.... chodzi mi o to, że jest materialne i ta materia stwarza pewien opór i woli nie działać, jeżeli tylko może.
WE. Ja myślę, że nie można z góry odrzucić ewentualności, że Pani ciało zostało zdemoralizowane przez EGO albo w ten sposób buntuje się przeciwko jego niemądrym rządom.
P. Nie podoba mi się to sformułowanie, że zwierzęta nie mają EGO. To przecież nie tylko jest świadomość bytu, ale w ich życiu jest miejsce na emocje, a nikt kto miał zwierzęta nie powie, że są one pozbawione emocji.
WE Wolałbym emocje zwierząt przypisać umysłowi wolnemu od EGO czyli duszy.
P. Czy dusza, która dąży do jedności, nieskończoności, nie powinna jednak być na tej drodze przewodnikiem, zamiast ciała?
WE Jeśli dusza do czegoś dąży, to nie jest to dusza. Dusza jest wolna od jakiegokolwiek dążenia.
P. Czasami kiepska kondycja naszego ciała powoduje kiepski stan duszy. Jak układa się relacja duszy i podstawowe wymagania co do wyglądu i samopoczucia.
WE Znowu mylimy duszę z EGO. To EGO czuje się kiepsko w takiej sytuacji. Dusza cierpi tylko z jednego powodu; że została w umyśle człowieka oddzielona od jedynego boskiego ciała.
P. Jeżeli EGO jest tym, co nas oddziela od doskonałości, to kiedy przestajemy przypisywać uczucia EGO, a zaczynamy przypisywać duszy, skoro nie wie Pan co to jest dusza?
WE Dusza rozumiana tak jak buddyści rozumieją pojęcie Prawdziwej Natury nie należy do nikogo, nie może być posiadana i niczego nie posiada. W chwilach, o których Pani mówi, kiedy robimy coś, co wykracza poza egocentryczny punkt widzenia i potrzeby np. narażamy życie w obronie innego życia albo przeżywamy bezinteresowny zachwyt tym co naturalne i oczywiste, nie możemy już nic nikomu przypisać. Ani ego ani duszy.
P. Kto się może z naszą duszą kontaktować - czy tylko my sami? Gdy Pan np. spotyka się z drugim człowiekiem, który prosi Pana o pomoc, to z kim (czym) Pan rozmawia: z jego EGO, czy z duszą?
WE W istocie byt jest jedyny i nie podzielny. Nie może być dwóch dusz. Więc mówiący i słuchający to też nie dwa. Jeśli jestem tak skupiony, że zapomnę o sobie, zapomnę o ego, to.... rozmawiam sam ze sobą.
P. Mam uwagę: poruszamy się w modelu dychotomii - ja i ciało (Pan ucieka od tej duszy). Dla mnie ten model jest kiepski i problem leży gdzie indziej. Jeżeli uznamy teorię ewolucji i uznamy, że różnica między nami i zwierzętami jest wyłącznie ilościowa i nie pojawiają się w nas wyższe byty, to zwierzęta mają emocje, odczuwają je, przetrawiają swoim układem nerwowym. Wraz ze wzrostem jego komplikacji, wynikającym z kontaktu z coraz większą liczbą bodźców i umiejętnością zachowania się w coraz trudniejszych sytuacjach pojawia się samoświadomość. Tu leży dla mnie problem: nie w dychotomii, tylko gdzie umieścić tę samoświadomość. Może to jest cecha charakterystyczna złożonych układów nerwowych i tyle.
WE Wszystkie modele są kiepskie, tylko opisują rzeczywistość, ale nią nie są. Mogą być mniej lub bardziej użyteczne. Skąd się wzięła samoświadomość? Niektórzy twierdzą, ze człowiek przyjmując pozycję pionową znalazł się w innym polu energetycznym i to spowodowało nagły przyrost energii świadomości skutkiem czego stała się ona świadoma samej siebie. Ale chyba nie w tym rzecz bo zapewne na tym polega stworzenie człowieka na wzór i podobieństwo boskie. Ważne jest jak odpowiadamy sobie na pytanie; komu się to wszystko przydarza?
Jeśli odpowiemy, że to mnie się przydarza to znaczy, że tkwimy w błędzie oddzielenia, w grzechu ego. Więc komu to wszystko się przydarza? Kto jest tego wszystkiego świadomy? Kto jest świadomy sam siebie? Czy uświadamiające i uświadamiane to dwa czy jedno? Te pytania umykają wszelkim modelom i koncepcjom bo intelekt jest wobec nich bezradny.
P. Czy instynkt jest wytworem ciała czy EGO, byłam już skłonna stwierdzić, że EGO i wtedy trzeba by przyznać, że zwierzęta mają własne EGO
WE Instynkt jest naturalny, nie jest produktem EGO. EGO może instynktem manipulować w imię swoich celów np. hedonistycznych, narcystycznych, ascetycznych czy pseudo-religijnych.
P. Jak można rozpoznać, czy człowiek angażuje się w służbie EGO, czy duszy.
WE Osobą która potrafi to ocenić jest doświadczony nauczyciel duchowy. Jeżeli próbujemy oceniać się sami, to ryzykujemy nadmierną surowość lub pobłażliwość. Jeśli jednak nauczyciela nie ma w pobliżu a to co robimy uwalnia nas stopniowo od skrajnych emocji a także potrzeby znaczenia, posiadania, mocy, wpływu, doznawania wyłącznie bezpieczeństwa i komfortu, jeżeli nasze ciało się rozluźnia i lepiej funkcjonuje i częściej doznajemy chwil szczęścia i spokoju - to znaczy, że jesteśmy na dobrej drodze.
P. Bez sensu jest chyba twierdzić, że ciało jest winne lub niewinne. Ponieważ mamy EGO, to chcemy posiadać. Egzystowanie takie, żeby wyzbyć się chęci posiadania traci sens. Może to jest wielki blef, a my wcale nie mamy duszy?
WE. Niewinność ciała możemy odkryć tylko przez zjednoczenie się z nim. Zaawansowane techniki medytacji służą temu by wejść w taki stan jedności z ciałem, w którym zanika granica podmiot/przedmiot i odsłania się duchowy wymiar naszego istnienia. Wtedy okazuje się, że blefem jest EGO.
P. Czym dla Pana jest mistycyzm?
WE Nie lubię tego słowa, używam go z konieczności. Mistycyzm to praktyczne podejście do poznawania tajemnicy ludzkiego istnienia w świecie polegające na zadawaniu pytań zasadniczych, trudnych choć w istocie bardzo prostych. Jeśli Pan chce na chwilę stać się mistykiem, to proszę zamknąć oczy. Słyszy mnie Pan? Czy teraz słyszy mnie Pan? Jeśli tak to proszę teraz zadać sobie pytanie; czy ten dźwięk, który Pan słyszy, jest wewnątrz czy na zewnątrz? Jeśli to pytanie Pana zainteresowało i będzie je Pan sobie przypominał kilka razy na dzień to będzie Pan mistykiem.
P. W kategoriach poznawczych, to co my przeżywamy jest godzeniem EGO z rzeczywistością, w trakcie czego zapominamy o EGO, ktoś nas tą ścieżką prowadzi...
WE To co widać na tej sali świadczy o tym, że tzw. mistycyzm staje się przedmiotem zainteresowania coraz większej liczby ludzi. Zgadzam się z Panem, że ludzkie życie, czy tego chcemy czy nie, jest jedną wielką lekcją mistycyzmu. Każdy z nas musi uporać się jakoś z przemijaniem i z nieuniknioną śmiercią ciała. Nasz los i nasze ciało, to nasi wielcy nauczyciele duchowi.
P. Jeżeli różne próby zrozumienia świata, to tylko sposoby zrozumienia rzeczywistości, to dlaczego mamy taka potrzebę tego opisu, jako dzieci pytamy „co to jest”? Ta potrzeba poznawania świata w nas zostaje i czy jest taki sposób, który pozwoliłby uniknąć konfliktu między teorią a rzeczywistością?
WE Jest taki sposób. Dam Panu przykład praktycznej lekcji wychowania w duchu mistycyzmu. Gdy będzie Pan ojcem, a dziecko widząc żabę zapyta „Co to jest?” to jeżeli powie Pan: „to jest coś co nazywa się żabą” to będzie odpowiedź mistyczna, a jeśli Pan powie: „to jest żaba”, to narobi Pan dziecku zamieszania w głowie i oddali je od prawdy.
P. Całe pojęcie duszy, z którym się stykamy powstaje na gruncie religijnym. Tylko wtedy słyszymy o duszy i o niej rozmawiamy. A więc może jednak dusza nie istnieje? Czy Pan mógłby dać przykłady na to, że dusza istnieje, i dlaczego powinniśmy tak zakładać, podczas gdy jej zanegowanie rozwiązałoby wiele spraw.
WE Istnieje takie niebezpieczeństwo, że w naszym myśleniu o duszy dokonujemy projekcji naszego EGO, że w ten sposób próbujemy sobie załatwić subtelną formę przetrwania jako JA. JA oprócz ciała mam duszę i po śmierci ciała JA będę tą duszą. Trzeba się poważnie zastanowić o co tu chodzi Nie wolno poprzestawać na automatycznie wypowiadanych zdaniach. Zapytajmy więc: kto to jest to JA, które ma duszę? To są pytania, które musimy sobie zadawać, jeżeli chcemy wykraczać w rozumieniu naszego życia poza wyobrażenia i stereotypy.
P. A jeśli ktoś się w kimś zakochuje, to czy jest to wpływ EGO czy ciała?
WE. Dopóki Pan ma silne poczucie EGO i ogląda Pan świat i swoją ukochaną oczyma tego człowieczka w środku, to nie ma wątpliwości, że to EGO się zakochuje. Jeśli Pan poczuje, że Pan chce posiadać tę osobę, lub że jest ona obietnicą szczęścia i rozwiązaniem Pana życiowych dylematów, to znaczy, że to jest EGO. Natomiast jeżeli Pan popatrzy w oczy swojej ukochanej i poczuje Pan, nie pomyśli ale doświadczy tego, że patrzy Pan na siebie widzącego siebie, to znaczy, że Pan kocha bez EGO.
Post Scriptum:
Drodzy Słuchacze i Dyskutanci. Powyższy skrypt nie jest wiernym zapisem mojego wykładu i dyskusji, która po nim miała miejsce. Jest to wersja poprawiona i ulepszona. W wielu miejscach dopiero po namyśle nad tekstem mogłem wypowiedzieć się tak jak bym chciał to uczynić na gorąco. Ego nadal przeszkadza.
Tym, co skazuje nas wszystkich na nieuchronne uzależnienie, jest niepewność co do naszej tożsamości prawdziwej i związany z nią lęk. W tej trudnej sprawie uzależnienie ma pozory rozwiązania idealnego. Znieczula niepokój, usypia wątpliwości, a na dodatek pochłania cały nasz czas i energię. Sprawia, że wydaje nam się, iż wreszcie wiemy, kim jesteśmy i czemu warto poświęcić życie. Na przełomie wieków ludzki świat zdał sobie sprawę z panującej od zarania dziejów epidemii uzależnień. Choroba ta przybiera formy tak wielorakie i pochłania taką liczbę ofiar, że nie sposób nie powziąć podejrzenia, iż istota ludzka w swojej konstrukcji ma jakiś podstawowy defekt. Jest to zapewne grzech pierworodny, który czyni uzależnienie niezbędnym sposobem na przeżycie poza rajem... Chyba nikt albo prawie nikt nie jest w stanie się go ustrzec. To jedynie kwestia momentu i okoliczności zetknięcia się z naszym „uzależniającym alergenem”. Porównanie do alergenu nie jest tu przypadkowe. Nie tylko dlatego, że choroba uczuleniowa również ma wymiar epidemiczny. Przede wszystkim dlatego, że nasza reakcja na „uzależniacz”, podobnie jak na alergen, często bywa dla nas całkowitym zaskoczeniem. A uzależnić się możemy niemalże od wszystkiego. Epidemia U zatacza więc coraz szersze kręgi, siejąc spustoszenie w naszych sercach i umysłach, unieważniając nasze dotychczasowe związki z ludźmi i ze światem. Sprawia, że albo się izolujemy i nikt nie ma z nas żadnego pożytku, albo, co gorsza, uznajemy, że nasze uzależnienie jest najlepszą receptą na problemy świata, i czynimy z niego zażarcie propagowaną ideologię. Jednak najbardziej niebezpieczne jest to, że uzależnienie staje się naszą pozorną tożsamością uwalniającą nas od konieczności poszukiwania naszej tożsamości prawdziwej. I tak np. alkoholik na pytanie: „kim jesteś?” - odpowiada: „jestem alkoholikiem”. Uzależniony od swojej ideologii liberał czy socjalista odpowiada: „jestem liberałem” albo „jestem socjalistą”. Uzależniony od religii swoje egzystencjalne i duchowe wątpliwości usypia zapożyczoną tożsamością religijną. Zagubiony nastolatek odetchnie z ulgą, gdy będzie mógł o sobie pomyśleć, że jest kibicem jakiegoś piłkarskiego klubu lub fanem rockowego zespołu. Podobnie rzecz się ma z uzależnionymi od statusu, pieniędzy, własnego wizerunku, firmy, od pracy i braku pracy, od domu i bezdomności - i z wieloma innymi, których nie sposób tu wymienić. Wygląda więc na to, że tym, co skazuje nas wszystkich na nieuchronne uzależnienie, jest niepewność co do naszej tożsamości prawdziwej i związany z nią lęk. W tej trudnej sprawie uzależnienie ma pozory rozwiązania idealnego. Znieczula niepokój, usypia wątpliwości, a na dodatek pochłania cały nasz czas i energię. Sprawia, że wydaje nam się, iż wreszcie wiemy, kim jesteśmy i czemu warto poświęcić życie. Gorączkowo kreujemy konflikty, bo w ogniu walki, w opozycji do inaczej uzależnionego wroga nasza chwiejna, iluzoryczna tożsamość stabilizuje się i wzmacnia. Wiemy, że zwycięzca dostaje dodatkową premię. Uzależnienie zwycięskie przybiera pozór obowiązującej prawdy - co odurza nas jeszcze mocniej i wydaje się nieść upragniony spokój. Dlatego wojna i konflikt są nieodwołalnie wpisane w świat uzależnionych umysłów.
Prędzej czy później pseudolekarstwo uzależnienia musi okazać się gorsze od choroby niepewności i lęku. Lecz wtedy, niestety, naszym programem i legitymacją na resztę życia staje się wychodzenie z uzależnienia i błędne koło zatrzaskuje się wokół nas - wydawać by się mogło - na zawsze. Jednak wbrew pozorom nie tracimy szansy odnalezienia takiej tożsamości, która przyniesie nam prawdziwy spokój i radość. Zabrzmi to patetycznie, ale trudno - tą nadzieją jest nasza przyrodzona potrzeba poszukiwania wolności i prawdy nazywana również potrzebą wyzwolenia albo zbawienia. By pozostać jej wiernym, nie wolno ulegać pokusie identyfikowania się z czymkolwiek, co wydaje się być w naszym posiadaniu lub być naszym udziałem. Przy każdej okazji pytać siebie o to, czy posiadanie lub nieposiadanie, pozycja i przynależność (lub ich brak) mają się w jakikolwiek sposób do tego, czym w istocie jesteśmy. Bądźmy nieustraszeni i pytajmy dalej: jak to, czym jesteśmy, ma się do przemijania, do młodości i starości, zdrowia i choroby, rodzenia się i umierania. Te fundamentalne pytania uchronią nas przed gorączkowym identyfikowaniem się z pozorami, przed koniecznością rozpaczliwej ich obrony i wszystkich nieszczęść, które mogą z tego wyniknąć. Stare chińskie przysłowie ostrzega: skarb wniesiony frontową bramą nie jest prawdziwym skarbem domu.
Dostajemy wszyscy tę samą propozycję: mamy stać się superwydajnymi producentami i konsumentami żyjącymi iluzją konsumpcyjnego raju. Wmawiamy sobie, że szczęśliwi są ci, którzy mogą sobie dużo kupić, w rezultacie naszą wolność redukujemy do wyboru rodzaju śmierci. Albo umrzemy z przepracowania, albo z głodu. System ekonomiczny, w którym żyjemy, w coraz mniejszym stopniu nam służy. Nie pozwala żyć po ludzku, realizować najistotniejszych aspiracji: potrzeby poświęcania innym czasu i uwagi, potrzeby uczestniczenia w społeczności, która uczy, wspiera i chroni, potrzeby tworzenia trwałych związków, kochania się, przyjaźnienia i wychowywania dzieci, bycia w zgodzie z przyrodą, ze sobą oraz z własnym sumieniem, potrzeby wolnego czasu, wolnej twórczości, doświadczania radości i zachwytu, potrzeby duchowych poszukiwań i czynienia dobra.
Narastająca frustracja tych potrzeb czyni nas coraz bardziej nieszczęśliwymi, agresywnymi, chorymi i zagubionymi. W zamian dostajemy wszyscy tę samą propozycję: mamy stać się superwydajnymi producentami i konsumentami żyjącymi iluzją konsumpcyjnego raju. Wmawiamy sobie, że szczęśliwi są ci, którzy mogą sobie dużo kupić, w rezultacie naszą wolność redukujemy do wyboru rodzaju śmierci. Albo umrzemy z przepracowania, albo z głodu. Jeśli chcemy mieć czas i siły na robienie tego, czego potrzebujemy bardziej niż powietrza, to nie będziemy mieli na jedzenie i na rachunki, a dzieci będą się nas wstydzić. Ponieważ śmierć z przepracowania wydaje się nam mniej prawdopodobna, stajemy w szeregu budowniczych i żołnierzy systemu, który konsumuje nie tylko produkty i usługi, lecz przede wszystkim tych, którzy mu służą. Mało tego. Pożera nawet ideę, która go powołała do życia i wspiera. Z wolna przeżuwa demokrację. Upragniony wolny rynek okazał się targiem niewolników. Pułapką. Jednokierunkową ślepą uliczką, którą z obłędem w oczach pędzą umęczeni ludzie poruszani uzależnieniem od pracy, pieniądza, słodyczy, alkoholu, seksu, papierosów, narkotyków, leków i przedmiotów - od luksusu, sukcesu, popularności i znaczenia. Nikt nie zważa na tych, którzy padają z wyczerpania porażeni lękiem i rozpaczą - zawstydzeni swoją słabością. A padają zarówno biedni, jak i bogaci, wielcy i mali. Nie łudźmy się. Nie ma takich, którym ten system służy. Ci, którzy wydają się na nim korzystać, w istocie najwięcej tracą, są najbardziej zagrożeni. Mówimy z autoironią, że uczestniczymy w wyścigu szczurów. Zapominamy, że wyścig nie jest naturalnym sposobem szczurzego życia. Wyścigi zgotowali szczurom ludzie - psychologowie badający w laboratoriach tajemnice mechanizmu uczenia się i inteligencji ssaków. Wygłodzone szczury wpuszczano do labiryntów i obserwowano, jak prędko nauczą się najprostszej drogi do karmnika. Nie mogąc znaleźć drogi w krętych labiryntach, szczury walczyły i ginęły. Gdy się jej w końcu nauczyły, biegały do upadłego i trudno było zmienić cokolwiek w ich zachowaniu.
Szczury nie miały wyboru. Aby zdobyć coś do zjedzenia i przeżyć, nieświadomie składały swe życie w ofierze na ołtarzu nauki. Ale my nie musimy poświęcać życia dla pieniędzy i przedmiotów. Nikt nas nie wpuścił w ten labirynt. Sami się wpuściliśmy. Skoro tak, to powinniśmy potrafić z niego wyjść. Problem w tym, że tyle już razy próbowaliśmy stworzyć system służący ludziom i zawsze okazywało się, że to ludzie muszą służyć systemowi. Wygląda więc na to, że przyczyna tkwi w nas - w tym, że nie potrafimy dochować wierności naszym najgłębszym potrzebom. Czyżby jedyna nadzieja była w tych padających z wyczerpania, doświadczających lekcji pokory wobec własnej człowieczej natury, która zdradzana i ignorowana prędzej czy później upomni się o swoje prawa? (Oby tylko chcieli, nie wstydzili się i zdążali dawać świadectwo). Czyżby to oni, którzy nie chcą się już ścigać, byli awangardą nowego wieku? Myślę, że nadzieja również w tych, którzy zechcą być mądrzy przed szkodą - którzy potrafią się zatrzymać, pozwolą własnej duszy, by ich dogoniła, i zaczną jej słuchać. To nie takie trudne. Wystarczy raz dziennie, najlepiej w czasie gdy przeżywamy spadek energii i pojawia się senność, wyłączyć się z wszelkiej aktywności na nie więcej niż dziesięć minut i świadomie, uważnie oddychać, ignorując wszystko, co poza tym pojawia się na widnokręgu umysłu. Poza tym regularnie dzień święty święcić, chodząc na długie spacery po lasach i polach. Jeśli jesteśmy już uzależnieni od pracy, pośpiechu i adrenaliny, to raz na rok wyjeżdżajmy na urlop nie krótszy niż trzy tygodnie. Pierwszy tydzień będzie męką „detoksu”, odtruwania - dogonią nas lęk, niepokój, napięcie. Drugi będzie męką odwyku - dogoni nas smutek i niejasna, acz dojmująca tęsknota. To tęsknota za sobą. Jeśli wytrwamy, to trzeci tydzień stanie się okazją do refleksji, opamiętania i głębokiego wypoczynku. Powodzenia
Przypuszczam, że tym, którzy odmawiają udziału w płodzeniu, uchodzi to na sucho tylko dlatego, że ludzkość uznała, że jak by chcieli, to by mogli - a nie chcieli, bo byli lub są czymś ważniejszym zajęci. Obowiązuje reguła, że osoba płci męskiej ma prawo poczuć się prawdziwym mężczyzną dopiero wtedy, gdy wybuduje dom, posadzi drzewo i spłodzi syna. Dwa pierwsze elementy tego odwiecznego, starego jak patriarchat przepisu na mężczyznę wydają się w miarę zrozumiałe. Zbudowanie domu - nawet gdy nie budujemy go jak kiedyś, własnymi rękami, lecz przy pomocy tzw. fachowców - na ogół wymaga herkulesowej determinacji i siły oraz końskiego zdrowia. Wymóg posadzenia drzewa słusznie domaga się od aspiranta świadomości ekologicznej i zwrócenia ziemi długu zaciągniętego w postaci drewna zużytego na budowę. Nie mówiąc już o umiejętności posługiwania się łopatą i podstawowej orientacji w tajnikach ogrodnictwa. Spłodzenie syna - już na pierwszy rzut oka jest politycznie niepoprawne, budzi opór i domaga się krytycznej analizy. I historia, i współczesność, a także religijne przekazy i mitologie pełne są przykładów mężów wspaniałych, którzy z różnych powodów nie spłodzili nikogo - nawet córki - i w dodatku świadomie odmawiali i odmawiają udziału w płodzeniu. Co gorsza, w wielu wypadk...
Vandetto