Kawabata Yasunari - Kraina sniegu.doc

(724 KB) Pobierz

KAWABATA YASUNARI

KRAINA ŚNIEGU

Przełożył

WIESŁAW KOTAŃSKI


OD TŁUMACZA

Starszy, siwawy pan, średniego wzrostu, o wychudłej postaci, lecz czerstwy i nienagannie się trzymający, ubrany w ciemne kimono, powitał mnie latem 1958 r. w mieście Kamakura, przed progiem swojej willi.

Poza zewnętrzną charakterystyką gospodarza niewiele wspomnień ze spotkania z panem Kawabatą udało mi się zachować. Dom typowo japoński, zebrane w nim cenne obiekty sztuki ludowej, przyjęcie dla kilku osób przy tradycyjnie niskim, choć dużym stole, pięknie przygotowane przystawki a la japonaise i wódka ryżowa sake rozlewana na ciepło do płytkich małych czarek — wszystko to stanowiło raczej tło, na którym obiecywałem sobie zaobserwować zachowanie się pisarza w jakimś pełnym niespodzianek ceremoniale... Słyszałem przecież już coś niecoś o Kawabacie jako o znanym bon vivant! Tymczasem bohater okazał się w miarę tylko ożywiony, mało rozmowny, natomiast przenikliwie wpatrujący się w mówiącego. Kilka krótkich grzecznościowych toastów za zdrowie gościa i pomyślny rozwój dalekiej Polski, odwzajemnionych w dalszych kolejkach, nie przyniosło bynajmniej nasycenia. Pytań też nie stawiał niema! żadnych. Całkowite chyba przeciwieństwo stanowiła żona pisarza, stale pełna inicjatywy w urozmaicaniu gościom i mężowi czasu.

Nie jedyny to niewątpliwie pisarz, który jest zamknięty w sobie i w pewnej mierze oderwany od życia. Kawabatą zresztą, mimo że łatwo się od otoczenia psychicznie izoluje, bynajmniej od życia nie stroni. Chętnie zje i wypije, uczestniczy w wycieczkach i podróżach, bierze czynny udział w życiu literackim, w szczególności wiele pomagając młodym adeptom, zwiedza wystawy, rozgrywa nawet mistrzostwa japońskiej gry zwanej go itd.

Y. Kawabata urodził się 11. VI. 1899 w Osaka. We wczesnej młodości traci oboje rodziców, po czym biorą go na wychowanie dziadkowie. W wieku lat ośmiu przeżywa śmierć babki, a wreszcie jako szesnastoletni młodzieniec — śmierć dziadka. Pod opieką obcych ludzi chłopiec kończy szkolę średnią i liceum, aby wstąpić na Uniwersytet Tokijski W 1924 r. kończy Wydział literatury Japońskiej. Debiut literacki przychodzi jeszcze w czasie studiów, w r. 1921. Nowela zamieszczona wtedy w jednym z czasopism, tak samo jak i następna wydrukowana w 1923 r nie stanowią jeszcze rewelacji. W 1924 r. zakłada Kawabata wespół z rówieśnikiem swoim R. Yokoraitsu pismo literackie Bungei-jidai i w r. 1926 zamieszcza tu nowelę pt. Izuno odoriko (Tancerka z Izu), która przynosi mu dużą sławę. W następnych latach ogłasza szereg dalszych utworów. Lecz dopiero rozpoczęty w 1935 r. druk fragmentów, później ogłoszonej w całości powieści Kraina śniegu znowu odświeża sławę twórcy. Odtąd zresztą coraz częściej poczynają się pojawiać powieści świadczące o jego niespożytych siłach twórczych. Do najsłynniejszych należą: Yama-no oto (Odgłosy gór, 1949), Sembazuru (Tysiące żurawi, 1950), Mizuumi (Jezioro, 1954), w których talent jego rozwija się z coraz większą siłą.

Kawabata należy w obecnej chwili do najpopularniejszych pisarzy w Japonii. Wielokrotne nakłady jego utworów znajdują zawsze wdzięcznych czytelników. Na poczytność tego autora składa się kilka czynników. Część z nich ma charakter pozaliteracki, część zaś tkwi w literackich walorach twórczości Kawabaty.

W latach dwudziestych w społeczno-politycznym życiu Japonii zachodziły głębokie przemiany: silny kryzys gospodarczy, imperialistyczna agresja na kontynent, rozwój protestacyjnych ruchów robotniczych, terrorystyczne metody faszyzującego rządu. W tym okresie pojawia się na arenie literackiej Kawabata, utalentowany pisarz, który ze względów estetycznych ogranicza się niemal wyłącznie do zainteresowania tym, co piękne i wzruszające, i fantazję traktuje jako porywający wypad w krainę starannie wyselekcjonowanych osobistych wspomnień i skojarzeń.

W warunkach lat dwudziestych w Japonii droga Kawabaty, zwana z punktu widzenia teorii szkół literackich neosensualizmem lub szkołą nowego widzenia, poczęła zdobywać coraz szersze uznanie kręgów czytelniczych. Jego piękne, niemal pozbawione cieni, artystycznie przetworzone relacje z jak najbardziej zazwyczaj autentycznych, osobistych przygód dawały szerokiemu odbiorcy wytchnienie i pozwalały mu nie tylko zapominać o codziennych troskach, lecz także dostrzegać piękno i przyjemność w rzeczach drobnych, bliskich i dostępnych niemal każdemu, a przede wszystkim w rzeczach japońskich, gdyż Kawabata wyjątkowo potrafi odsłaniać ich urok. Te bogactwa pisarstwa Kawabaty przysparzały mu zawsze czytelników i naśladowców. Za mistrzem poszło wielu innych nie mniej utalentowanych autorów, którzy wraz ze swym duchowym wodzem I dziś jeszcze, po wojnie, stanowią w Japonii najbardziej wpływową grupę pisarzy. Jasna rzecz jednak, że po przeżyciach wojennych niejedno w poglądach estetycznych i ideowych pisarzy tej grupy uległo przewartościowaniu.

Kawabata zresztą nie jest w realizacji swego pisarskiego programu nienaturalny, co też zdobywa mu wśród czytelników czułych na szczerość wypowiedzi niemałe uznanie. Do charakterystycznej postawy wyrafinowanego estety, niezdolnego do co wznioślejszych porywów lub wzbraniającego się przed nimi, doprowadziły Kawabatę niewątpliwie już doświadczenia młodości. Wytworzył w sobie system obrony, każący mu unikać przesadnych efektów, stronić od wszystkiego, co grozi smutkiem, budzi odrazę lub sprowadza poważniejsze kłopoty. Podstawowymi motorami owej postawy są zapewne: apokaliptyczna wizja śmierci stanowiącej nie kres, a raczej przeciwieństwo życia oraz charakterystyczny dla sierot lęk przed osamotnieniem. To one wywołują stały głód wrażeń, których podstawową funkcją ma być potwierdzenie istnienia i życia, zmuszają do szukania towarzystwa, przyjaciół, choć stała obawa, czy się ich wkrótce nie straci, stwarza hamulce uczuciowe silniejsze może od potrzeby kontaktu. Lubiany przez ludzi, z którymi się styka, mrozi ich jednak swą stałą rezerwą. Uchodzi za znawcę kobiet, lecz mimo najwyższej kurtuazji, która łatwo zyskuje mu ich sympatię, nie ma opinii pożeracza serc. Zawiedziony w młodości, nigdy już nie uwierzy w możliwość przewidywania dalekich perspektyw — niezrozumiała interwencja losu w ludzkie sprawy zawsze może pokrzyżować wyimaginowane pragnienia, a więc zamiast wątpliwych rojeń bezpieczniej jest nie wybiegać wyobrażeniami poza to, z czym się człowiek bezpośrednio styka lub czego już był kiedyś świadkiem.

Umiejętność wnikliwych obserwacji i pogoń za ich urozmaiceniem znakomicie sprzyjają inwencji twórczej autora, który chętnie patrzy na świat przez pryzmat własnej osobowości, przystosowanej do miary przeciętnego inteligenta. To daje zrozumiałą i interesującą dla większości pozycję obserwacyjną. Pozostaje jeszcze kwestia doboru odpowiedniej techniki i formy literackiej. I tu również Kawabata utrafił w gusta swoich czytelników. Czytelnik japoński jest dobrze zaznajomiony z nieomal półtoratysiącletnią tradycją literacką swego narodu. Żyje ona zarówno w licznych przedrukach znakomitszych klasyków jak i nowoczesnych przekładach i adaptacjach, żyje też w teatrach, z których część pielęgnuje repertuar i tradycje wyłącznie rodzime, klasyczne z XIII—XIV lub XVII— XIX w., żyje nawet fragmentarycznie w powszechnie znanym obyczaju (stare pieśni, gra w wierszowe karty zawierające starożytną poezję itp.). Kształtuje to smak literacki ogółu, który mimo olbrzymich wpływów literatur europejskich, dostępnych w licznie dokonywanych przekładach pozostał nadal bardzo japoński. Kawabata oczytany w tej literaturze w czasie studiów uniwersyteckich i przede wszystkim głęboko w niej rozmiłowany, potrafi przejąć z klasyków wiele cennych wskazówek i umiejętnie wykorzystać je w swych utworach. Liryczny nastrój, poetycka rytmiczność frazy, operowanie symbolami, niedomówieniami i skrótami typowymi dla japońskiego krótkiego wiersza — to najbardziej charakterystyczne elementy jego prozy. Uważane nawet bywają przez krytykę za słabości tego pisarza, lecz z drugiej strony odbiorcy japońscy przypisują zwykle tej staroświeckiej patynie przydanej na wskroś nowoczesnym treściom bardzo duże dodatnie znaczenie.

Kraina śniegu jest typowym dla Kawabaty utworem. Jej bohater, Shimamura, ma w sobie wiele z samego autora, w każdym razie reprezentuje niektóre z jego życiowych postaw. Najcharakterystyczniejszą z nich sam autor określa w autobiografii jako ciągłe przeżywanie snów na jawie. Komako, dziewczyna z krwi i kości, biorąca na serio swe głębokie uczucie, napotka w nim partnera, który nie jest zdolny do całkowitego oddania się drugiej osobie. Czytelnik niewątpliwie stanie po stronie tej bezpretensjonalnej, prostolinijnej kobiety, będzie odczuwał dziejącą się jej krzywdę — autor jest na tyle samokrytyczny, że nie próbuje nawet wybielać zachowania swego bohatera. Symbole rozsiane w utworze, niezwykle trudne do równoznacznego oddania w tłumaczeniu na polski, mogłyby niekiedy pomóc we właściwym interpretowaniu całości. Sam tytuł, niezależnie od tego, że określa teren czy tło całej akcji, stanowić też może symbol, np. bieli, która zdolna jest oczyścić z brudu każdą istotę, i chłodu, który przez kontrast wyolbrzymia znaczenie każdego cieplejszego uczucia. Śnieg w całej scenerii może też być symboliczną próbą usprawiedliwienia oziębłości Shimamury. Te przykłady mają swoje uzasadnienie expressis verbis w tekście. W momencie kłótni z Shimamurą Komako posłyszy nagle krakanie wron — to starojapoński symbol nieprzyjemnej sytuacji. Poza symbolami znajdziemy tu też frazy odgrywające podwójną rolę — specjalny trop w poezji japońskiej: gdy np. przy spotkaniu z Yoko na cmentarzu zrywa się nagle jakiś gwałtowny podmuch wichury, wywołuje go pozornie niefortunne odezwanie się Komako, a faktycznie nie zauważony wcześniej przejazd pociągu w ich pobliżu.

Natomiast nie wolno dopatrywać się ani symbolu, ani dwuznaczności w takich wypadkach, gdy np. autor zestawia pełnokrwiste wargi kobiety z przyssawką pijawki — to jest dla Japończyka czysto przyrodnicza obserwacja, użyta może z zamiarem zbulwersowania czytelnika, a już w każdym razie obca estetyce europejskiej; na nieszczęście polski wyraz pijawka kojarzy się też etymologicznie z piciem krwi, czego w japońskim nie ma. Ominąć takich momentów tłumacz nie był w stanie. Na szczęście tego rodzaju obcych nam estetycznie pomysłów spotykamy w powieści niewiele.

Warto wreszcie uprzedzić czytelnika, zwłaszcza takiego, który lubi dostrzec kropkę nad każdym i, że daremnie szukałby w tej książce zakończenia niektórych poruszonych mimochodem w treści i do końca nie wyjaśnionych kwestii. Stosunek Komako do Yukio i prawdziwe motywy jej zainteresowania Shimamurą zaznaczone są raczej wieloznacznie. Czy Yóko poniosła śmierć lub czy Sbimamura będzie nadal spotykać się z Komako — to też pozostawione jest domysłowi czytelnika. Niewątpliwie ów rodzaj aluzyjności nie jest negatywną, lecz pozytywną stroną utworu.

Przekład Krainy śniegu należał raczej do trudnych. W ogóle tłumaczyć z japońskiego nie jest łatwo i ze względu na swoistą hermetyczność struktury tego języka, 1 ze względu na jego odrębności w zakresie semantyki, a co za tym idzie w obrazowaniu, metaforyce itp. Kawabata jednak zaskakuje tłumacza ponad to obfitością ciekawych realiów (życie gejsz, mało znany teren gorących źródeł w obfitujących w śniegi okolicach zachodniej części wyspy Honshu). Zmuszały one wielokrotnie do zachowania w tekście oryginalnej nazwy przedmiotu. Jeśli idzie o wymowę wyrazów japońskich w tej książce, zalecić można czytelnikowi zapamiętanie kilku zasad, A więc najważniejsze: -ch czytamy zawsze jak polskie -ć-, -j- jak polskie -dź-, -sh- jak -ś- -y- jak -j-; i mniej ważne: -w- wymawiamy jak angielskie -w-, -z- jak -dz-, -i- przed innymi samogłoskami wymawiamy oddzielnie (np. Yuki-o). Resztę liter wystarczy w praktyce traktować jak w polskim. Być może polski przekład posiada pewne nieścisłości, choć tłumacz dołożył wszelkich starań, by ich było jak najmniej. Posiada swoje mankamenty również i sam oryginał, najbardziej rzuca się w oczy powtarzanie całych fragmentów tekstu, w kilku miejscach niemal dosłownie, co wynika prawdopodobnie z faktu, że powieść ukazywała się pierwotnie w kilku oddzielnych fragmentach traktowanych jak osobne nowele. Niestety, wydana później całość nie została należycie oczyszczona z niepotrzebnych powtórek, które wypada obecnie traktować jako zamierzony efekt artystyczny.

Wiesław Kotoński


KRAINA ŚNIEGU


Z długiego tunelu przecinającego granicę dwu okręgów wjechało się w krainę śniegu. Dno nocy zamajaczyło bielą. Pociąg zatrzymał się pod sygnałem.

Dziewczyna siedząca po drugiej stronie wagonu wstała ze swego miejsca i otworzyła okno na wprost Shimamury. Powiało śnieżnym chłodem. Dziewczyna, daleko wychylając się z okna, zawołała, jakby ten, do kogo się zwracała, był gdzieś w oddali:

Panie zawiadowco! Paanie zawiadowco! Mężczyzna, który z latarnią zwisającą mu z ręki powolnym krokiem zbliżył się rozdeptując śnieg, okutany był aż po czubek nosa w szal, a klapy futrzanej czapy opuszczone miał na uszy.

Czyżby aż tak było zimno? — przebiegło Shimamurze przez myśl. Spojrzenie jego skierowało się na zewnątrz. Były tu tylko baraki, przeznaczone zapewne na kwatery dla kolejarzy, które rozpierzchły się po stoku wzgórza i zakrzepły jakby od zimna; biel śniegu nie dochodziła do nich, pochłaniana przez ciemność.

Panie zawiadowco! To ja... Jak pana zdrowie?

Aa! To ty, Yóko? Już wracasz? A u nas znowu zimno!

Podobno mój brat dostał tu niedawno u pana pracę... Przepraszam pana za wszystkie z nim kłopoty...

Et... W tej dziurze zaraz mu się pewno sprzykrzy siedzieć... Tu szkoda młodego!

Tak, to jeszcze prawdziwe dziecko. Proszę pana, panie zawiadowco, niech pan nie szczędzi mu swych wskazówek!

Dobrze, dobrze... On tu dzielnie pracuje. A odtąd coraz więcej będzie roboty. W zeszłym roku — pamiętam — nawaliło dużo śniegu. Spadło sporo lawin, pociągi wszystkie stanęły i całe osiedle miało masę roboty, żeby gotować dla pasażerów jedzenie...

Pan zawiadowca, widzę, jest dość ciepło ubrany. A brat pisał mi w liście, że podobno nawet jeszcze kamizelki nie nosi...

O, ja to mam na sobie cztery kimona. Ale młodzi, jak zimno, to tylko popijają sake. A potem wyleguje się całe to zaziębione bractwo!

Zawiadowca stacji machnął latarnią w kierunku baraków.

I mój brat też pije sake?

Nie, nie!

Pan pewno już spieszy do domu?

Skaleczyłem się przed chwilą i właśnie idę do lekarza.

O! Proszę na siebie uważać!

Zawiadowca, w płaszczu narzuconym na kimona, jak gdyby chcąc już przerwać tę zimną rozmowę, odwrócił się do niej plecami.

No to bywaj zdrowa!

Panie zawiadowco, czy mój brat jest teraz tu, na peronie? Yóko wodziła wzrokiem po

śniegu. — Niech pan zwróci czasem na brata uwagę, bardzo proszę!

Głos jej był piękny, a przy tym dziwnie smutny. W wyższych tonacjach zdawał się dźwięczeć niby echo odbite od śniegu otulonego nocą.

Pociąg ruszył z miejsca, ale dziewczyna nadal pozostawała na wpół wychylona w oknie. Gdy zaś wagon dogonił zawiadowcę idącego wzdłuż szyn, krzyknęła:

Panie zawiadowco! Niech pan powie bratu, żeby przyjechał do domu w najbliższe świętoo!

Doobrzee! — natężył głos zawiadowca. Yóko zamknęła okno i przyłożyła sobie ręce do zaczerwienionych policzków...

W górach tutejszego okręgu oczekiwano śniegów trzymając w pogotowiu trzy śnieżne pługi. U południowego i północnego wylotu tunelu założone były przeciwlawinowe elektroautomaty ostrzegawcze. Z pięć tysięcy robotników specjalnie zmobilizowanych dla uprzątania śniegu i do tego ze dwa tysiące młodzieży zorganizowanej w ochotniczych strażach pożarnych czekało już w gotowości na wypadek alarmu.

Przypadkowo posłyszana wiadomość, że brat dziewczyny, którą nazwano przed chwilą Yóko, pracuje od niedawna na tym przystanku, gdzie już wkrótce wszystko skryje się pod śniegiem, sprawiła, że Shimamura począł z coraz większym zaciekawieniem obserwować towarzyszkę podróży.

Nazywał ją w myślach dziewczyną, ale kim był dla niej towarzyszący jej mężczyzna, nic pewnego oczywiście nie można było wywnioskować. Zachowywali się wprawdzie jak para małżonków, mężczyzna jednak był najwyraźniej chory, a w towarzystwie chorego dystans, jaki dzieli zwykle kobietę od mężczyzny, mimo woli się zmniejsza. Im bardziej poważnie traktuje kobieta swe obowiązki opiekunki, tym łatwiej poczytać ją za żonę tego, kim się opiekuje. Szczególnie zaś, gdy otacza troskliwością godną młodej matki starszego od niej mężczyznę, można ją — patrząc na to z boku — wziąć za oddaną mężowi żonę.

Shimamura jednak odłączył dziewczynę w swych myślach od jej towarzysza i po prostu bez dłuższego zastanawiania się — wnioskując z własnego tylko wrażenia o jej wyglądzie — osądził, że nie można jej uważać za zamężną. Ale na to przekonanie musiała niewątpliwie wpłynąć dodatkowo i jego własna afektacja, gdyż od pewnego już czasu aż nazbyt długo obserwował ją w niemym zachwycie.

Już przed trzema może godzinami Shimamura począł z nudów zabawiać się palcem wskazującym swej lewej ręki, wykonując nim rozmaite ruchy. Na dobrą sprawę ten tylko palec zachował całkiem świeżą pamięć kobiety, na spotkanie z którą właśnie jechał. W chaosie wspomnień, które — mimo gorączkowych usiłowań, by je sobie jaśniej uprzytomnić — rozpływały się mgliście, nie dając się wyraźnie uchwycić, tylko ten palec — jeszcze teraz ją pamiętający — zdawał się przybliżać go do owej dalekiej kobiety. Ogarnięty tymi dziwnymi myślami, Shimamura podniósł palec na wysokość nosa i usiłował uzmysłowić sobie jej zapach, a następnie bez żadnego specjalnego zamiaru przeciągnął nim po szybie okna. Był wręcz zaskoczony, gdy w tym miejscu pojawiło mu się całkiem wyraźnie oko kobiety. Omal nie krzyknął z przestrachu. Ale nie było w tym nic niezwykłego: po prostu odbiegł gdzieś daleko myślami od rzeczywistości i dopiero gdy nieco ochłonął, zrozumiał, że jest to odbicie kobiety siedzącej naprzeciwko. Po drugiej stronie szyby zapadły już nocne ciemności i w pociągu zapalono światło. Szyba okienna stała się tedy lustrem. Pod wpływem jednak gorąca płynącego z grzejników całkowicie pokryła się parą, tak że dopiero gdy ją starł palcem, wystąpiło odbicie.

Choć w przetartym skrawku szyby odbijało się jedno tylko oko dziewczyny, nawet w tym niewielkim fragmencie można było odgadnąć niezwykłe piękno całej postaci. Ale Shimamura zbliżył twarz do okna i udając, że nagle podróż już mu się sprzykrzyła i chciałby sobie popatrzeć na wieczorne widoki, przetarł dłonią resztę szyby.

Dziewczyna, pochylona cokolwiek do przodu, spoglądała bacznie na mężczyznę spoczywającego na wprost niej. Silne naprężenie ramion wskazywało, że koncentruje swą uwagę do tego stopnia, by nawet jej poważne oczy nie mrugały bez potrzeby. Mężczyzna opierał się o ścianę przy oknie, a zgięte w kolanach nogi umieścił na ławce obok dziewczyny. Był to wagon trzeciej klasy. Shimamura nie siedział w jednym z nimi rzędzie, lecz po przeciwnej stronie, o jeden rząd ławek w tyle. Z tego też powodu w szybie odbijała się tylko górna część twarzy śpiącego mężczyzny, na tyle, że widać było ucho. Dziewczyna natomiast siedziała nieco na wskos od Shimamury, twarzą zwrócona do niego, tak że mógł ją bezpośrednio obserwować. W momencie gdy wsiadła z towarzyszem swym do pociągu, Shimamura, oczarowany nieco jej chłodną i zdającą się przeszywać go na wskroś pięknością, spuścił oczy i właśnie wtedy dostrzegł bladożółtą dłoń mężczyzny ściskającą silnie rękę dziewczyny; od tej chwili Shimamura nie potrafił już bez uczucia dziwnej niechęci spoglądać w tym kierunku. Odbita w szybie twarz mężczyzny wyrażała pewność siebie i spokój, zdające się płynąć choćby tylko stąd, że wzrok jego spoczywał na piersi dziewczyny. Osłabienie chorego znakomicie dopełniało harmonii między nimi. Jeden koniec szala podsunął sobie pod głowę, drugim zaś owinął się aż po sam nos, tak że usta miał całkowicie zakryte, ponadto otulił sobie jeszcze nie osłonięte części policzków, tak że razem wyglądało to niby rodzaj kwefu, który co chwila to mu się obsuwał, to znów naciągany był aż na nos. Zanim jeszcze mężczyzna zdążył dać jej znak choćby mrugnięciem oka, już dziewczyna łagodnym ruchem ręki poprawiała, co należało. Powtarzali automatycznie te same ruchy, aż Shimamura, patrzący na to, począł się niecierpliwić. To znowu poły palta, okrywające nogi mężczyzny, rozsuwały się i luźno zwisały. I ten moment również dziewczyna w mig dostrzegała i przywracała okrycie do porządku. Wszystko to wyglądało zupełnie naturalnie. Odrywając się jednak w ten sposób od otaczającego ich świata, robili wrażenie raczej jakichś bezcielesnych postaci zdążających gdzieś w bezkresną dal. Dlatego też Shimamura nie odczuwał bynajmniej przygnębienia na myśl, że jest świadkiem owych nieco rażących go scen; czuł się tylko tak, jakby przeżywał to wszystko we śnie. A wpłynęło na to zapewne owo magiczne lustro, w którego powierzchni mógł swój sen oglądać.

W głębi nieustannie przesuwał się wieczorny krajobraz, tak że odzwierciedlone postacie i odbijające je ruchliwe dno lustra poczęły się nakładać na siebie jak w jakimś montażu filmowym. Osoby występujące w tym filmie i tło jego akcji nie wiązały się ze sobą zupełnie. Osoby te jednak były w odbiciu tak przezroczyście nieuchwytne, a przy tym scenerię stanowił nieprzerwany potok tak tajemniczych wieczornych ciemności, że kiedy oba te elementy zlewały się w jedno, tworzyły razem jakiś symboliczny świat, niepodobny do świata realnego. Szczególnie gdy światła błyskające od strony pól i gór uderzały w twarz dziewczyny, wydawała się ona Shimamurze tak niewypowiedzianie piękna, że aż serce biło mu głośniej w piersi.

Niebo nad dalekimi szczytami górskimi majaczyło jeszcze resztkami wieczornej zorzy, krajobraz więc widoczny przez okna wagonu roztaczał się dość daleko, a kształty przedmiotów nie traciły w nim swej wyrazistości. Kolory jednak stopniowo już się zatracały, a jednostajne widoki przesuwających się przed oczami równin i wzniesień stały się przez to jeszcze bardziej monotonne. Nie było nic, co by odcinało się od całości i przyciągnęło uwagę wprost przeciwnie — wszystko przeradzało się w jeden niejasny a olbrzymi prąd wrażeń. Pochodziło to, oczywista, stąd, że na tle całej tej mglistej perspektywy jawiła się stale twarz dziewczyny. Choć w tej części szyby, gdzie odbijała się jej sylwetka, nie było widać, co dzieje się poza oknem, to przecież wokół konturu jej postaci poruszał się bez przerwy cały pejzaż wieczoru, a przez to i oblicze dziewczyny odczuwało się jakoś przezroczyście. Nie było ono jednak naprawdę ani przezroczyste, ani nieprzezroczyste. Shimamura odnosił chwilami wrażenie, jak gdyby wieczorna panorama, na której tle nieprzerwanym nurtem przepływało odbicie jej twarzy, prześwitywała poprzez płaszczyznę tego odbicia, choć trudno było uchwycić ten moment z całą pewnością.

Lampy wewnątrz pociągu też nie świeciły zbyt jasno, więc odbicie nie ry...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin