Antologia Spotkanie w przestworzach Tom 1.txt

(505 KB) Pobierz
Antologia  

Spotkanie w przestworzach
Tom - 1 

Andrzej Drzewi�ski - W obj�ciach snu

Min�a godzina dziesi�ta. W sali zgaszono �wiat�o. Oczy Zygmunta z ulg� 
przyjmowa�y koj�cy p�mrok. Szpital, w kt�rym go umieszczono, mie�ci� si� w 
starym dziewi�tnastowiecznym budynku. Wysoko nad nim zawieszone by�o bia�e 
sklepienie, poprzecinane �ukami �eber; klasyczny neogotyk. Zamkn�� oczy. W 
drugim ko�cu sali kto� chrapliwie oddycha� przez sen. Na szcz�cie tego, kt�ry 
wczoraj ca�� noc kaszla�, przeniesiono do izolatki. Dzi�ki Bogu, gdy� nie mo�na 
by�o ju� wytrzyma�. Ostro�nie, aby nie urazi� chorego miejsca poprawi� sobie 
poduszk�. Przytulaj�c do niej nos stwierdzi�, �e ca�kiem �adnie pachnie. Nie 
wiedzia� dlaczego, ale zapach czystego p��tna wydawa� mu si� czym� swojskim. 
Wzrok prze�lizgn�� si� po bia�ej �cianie szafki i spocz�� na kubku z wod�. 
Chwil� zastanawia� si� czy chce mu si� pi�. Zrezygnowa� jednak, gdy pomy�la� o 
szeregu czynno�ci, kt�re musia�by wykona�, aby �ykn�� wody. Trzeba by�o odchyli� 
ko�dr�, wysun�� r�k�, chwyci� kubek; nie, to stanowczo za bardzo skomplikowane. 
�wiat�o, kt�re wpada�o przez przymkni�te powieki dziwnie odrealnia�o kszta�ty. 
Zm�czenie powoli, kropla za kropl�, wlewa�o mu si� w �y�y. Czu�, �e zaraz 
za�nie. Na szybie od drzwi korytarza kr�ci� si� jaki� senny komar. "Ciekawe - 
pomy�la� - czy on tak d�ugo mo�e?" Wszystko zla�o si� w monotonn� ca�o��.
Bieg�. Ci�gle biegi. Jego nagie cia�o przez ma�y czas biczowane by�o przez 
ga��zie. Wok� panowa�a ciemno��. Lecz tam wy�ej, nad drzewami ju� si� 
przeja�nia�o. Nied�ugo b�dzie �wit. Przystan�� zdyszany i czu�, jak w skroniach 
mowo t�tni mu krew. Od strony rzeki powia� lekki wiatr, kt�ry przyni�s� 
intensywn� wo� zgnilizny. Dziwnie kojarzy�a mu si� ze strachem. Ba� si� i by� 
�wiadom w tej chwili swego strachu. Wys�annicy kap�an�w, kt�rzy go �cigali, byli 
bezlito�ni. Wiedzia� o tym a� za dobrze. Jak by nie by�o, by� kiedy� jednym z 
nich. Kiedy�? Dla kogo�, kto zak��ci� porz�dek misterium Oryrysa nie by�o 
ratunku. O Izydo! Co za potwarz! Przekl�ty Setnehat, to on go sprowokowa�. A 
potem oskar�y� i wyda� wyrok. Setnehatowi nie podoba�o si�, �e traci na jego 
korzy�� przywileje i pos�uch. Ohydny starach... Przekle�stwo zamar�o mu w 
gardle, gdy� z ty�u us�ysza� szelest rozsuwanych trzon. B�yskawicznie obr�ci� 
si� na pi�cie. Lecz to tylko obcy grzbiet krokodyla powoli przesuwa� si� w 
kierunku wody. Odetchn�� z ulg�. Wida� by�o, jak obraz ksi�yca zata�czy� na 
zm�conej tafli. Lecz nie to przyku�o jego uwag�. Tam, za k�p� trzcin, dojrza� 
ciemn� sylwetk� cz�na. To by� ratunek. Staraj�c si� cicho rozgarnia� sitowie 
podkrad� si� do niego. Czu� jak stopy zag��biaj� mu si� w g�sty mu�. Przejecha� 
kilkakrotnie r�k� po burcie; nie by�o przywi�zane. Opar� na nim r�ce i cicho 
post�kuj�c zepchn�� je na g��bsz� wod�. Tam wskoczy�, uderzaj�c si� przy okazji 
bole�nie w nog�. Zagryz� wargi z b�lu. Potem, wios�uj�c r�koma, przep�yn�� 
kilkadziesi�t metr�w dalej i schroni� si� w g�stej k�pie sitowia. Na razie by� 
bezpieczny. Nieprzytomny ze zm�czenia rzuci� si� na dno i zasn�� kamiennym snem.
Sail p�yn�� ju� przesz�o pi�� godzin. Nied�ugo Wielki Ra uka�e �wiatu swoje 
oblicze, a on nie natrafi� nawet na �lady uciekiniera. Wok� panowa�a cisza 
przerywana od czasu do czasu g�osami zwierz�t. Teraz w�a�nie z brzegu odezwa� 
si� g�o�ny plusk. Najpewniej jaki� krokodyl udawa� si� na wczesne �niadanie. 
Rzeka, po kt�rej p�yn��, by�a wielkim darem dla ludu. Teraz, na szcz�cie, 
poziom wody by� niski. Dzi�kowa� za to Wielkiemu. W jesieni, w porze przyboru, 
ca�a Delta zamienia�a si� w jedno wielkie jezioro. Mi�dzy tysi�cami wysp, 
wysepek, k�p drzew na pewno uda�oby si� tamtemu schowa�. I tak, on jeden tylko 
spo�r�d wys�annik�w wybra� drog� wodn�. Inni w�drowali l�dem. Sail znal jednak 
uciekiniera i wiedzia�, �e b�dzie pr�bowa� dosta� si� na p�noc. A jak�� inn� 
drog� wybra� m�g� potomek rodu �eglarzy?! Sail dotkn�� zawieszonego na szyi 
znaku Ra. Z jego ust pop�yn�a cicha, poranna modlitwa. "Witaj Ty, kt�ry� 
ustanowiony W�adc� Wschodu i ca�ego �wiata! Ty, kt�rego stra�� przyboczn� s� 
wszyscy inni bogowie. Witaj w tej dobrej Twej godzinie i w tym dobrym dniu 
Twoim. O dobry Demonie �wiata, o promienista korono ziem zamieszkanych! Ty, 
kt�ry dzieckiem podnosisz si� z otch�ani, m�odzie�cem w ci�gu dnia si� stajesz, 
jako starzec zachodzisz! Pom� mi!"
Zbudzi� go przeszywaj�cy b�l chorego miejsca, kt�ry jednak po chwili ucicha. 
Zygmunt delikatnie otar� pot z czo�a. Wilgotn� gaz� wcisn�� pod materac. Poczu�, 
�e ma ogromne pragnienie, zupe�nie jak po d�ugim, wyczerpuj�cym biegu. Centymetr 
po centymetrze, jego r�ka zacz�ta zd��a� w kierunku kubka z wod�. Nareszcie 
wyczu� jego ch��d pod opuszkami palc�w. Zacisn�� je mocno. Przekr�ci� g�ow� w 
bok i stara� si� wla� sobie p�yn do ust. Uda�o mu si� to tylko cz�ciowo gdy� na 
poduszce wykwit�a du�a mokra plama. Pusty kubek odstawi� na pod�og�. Tak by�o 
wygodniej. Czu�, �e ogarnia go gor�czka, ale nie chcia� jeszcze zasn��. Mia� 
jeszcze ch�� cho� przez chwil� porozkoszowa� si� �wiadomo�ci�, �e nic go nie 
boli. A mo�e ba� si�, �e zn�w mu si� przy�ni� jakie� koszmary? Wzrok jakby mu 
si� poprawi�, gdy� w drugim ko�cu sali zobaczy� ��ko, kt�rego w dzie� jeszcze 
nie by�o. Najwidoczniej musieli przynie�� kogo� nowego gdy spa�. O ile m�g� 
dojrze� by� to m�czyzna w sile wieku, o ostrych rysach twarzy. Min�o kilka 
sekund zanim spostrzeg�, �e tamten r�wnie� nie �pi i najwyra�niej patrzy w jego 
stron�. Mia� ch�odne, b�yszcz�ce oczy. Zygmunt odruchowo u�miechn�� si� do 
niego. Chcia� da� mu znak solidarno�ci, kt�ry zawsze posy�aj� sobie ludzie 
po��czeni nieszcz�ciem. Tamten drgn�� i z widocznym wysi�kiem odwr�ci� g�ow� do 
�ciany. Widocznie by� albo tak chory, albo tak zniech�cony, �e wola� to zrobi�. 
Zygmunt po chwili z ulg� opu�ci� g�ow� na poduszk�. Zm�czy� si�. Ostatni� 
rzecz�, kt�r� widzia� przed za�ni�ciem by�o jego w�asne przedrami� z wbit� ig��, 
kt�ra za pomoc� rurki ��czy�a si� z butl� przezroczystego p�ynu.
Gdy si� obudzi�, s�o�ce k�ad�o si� ju� na horyzoncie. Przeci�gn�� obola�e 
mi�nie, usiad� i rozejrza� si�. Ogromna rzeka leniwie toczy�a swe m�tne wody. 
Wzd�u� niej rozci�ga�a si� ziele� najwspanialszych chyba w �wiecie zb�. Palmy 
leniwie drga�y na wietrze. Nad ��dk� z wrzaskiem przelecia� jaki� ptak. Powi�d� 
za nim wzrokiem. Och, jak�e mu zazdro�ci tej swobody!
Nagle jego uwag� zwr�ci� ruch w g�rze rzeki. Do barek p�yn�cych z po�udnia 
podp�ywa�a ��d� wype�niona �o�nierzami, najwyra�niej szykuj�cymi si� do ich 
gruntownego przeszukania. U�miechn�� si� szyderczo i splun�� w ich stron�. Mog� 
sobie szuka�...
W miar� up�ywu czasu ruch na rzece mala�. Wkr�tce min�a go kawalkada rybackich 
�odzi p�yn�cych do przystani. Ich podobne do wywr�conego sierpa p�ksi�yce o 
podniesionych rogach wywo�ywa�y w jego sercu mi�e dr�enie. Gdy zapad� zmrok, 
wyp�yn�� na g��wny nurt. Jego jedynym ratunkiem by�o dotarcie do port�w na 
p�nocy. Tam na pewno uda mu si� uj�� pogoni. Ale wiedzia�, �e ma przed sob� 
bardzo dalek� drog�. Rzeka to rozlewa�a si� szeroko, to sz�a w�skim korytem 
pomi�dzy rz�dami majestatycznych palm. Pl�tanina �odyg, trzcin i li�ci 
p�ywaj�cych po wodzie utrudnia�a wios�owanie. Wkr�tce jednak wyp�yn�� na szersz� 
przestrze�. St�d wiod�o dalej kilka odn�g. Po chwili namys�u wybra� t�, kt�ra 
prowadzi�a bezpo�rednio na p�noc. Znalaz� j� dzi�ki jasnemu �wiat�u Gwiazdy 
Przewodniej. Nic dziwnego, nauka kap�an�w nie posz�a na mama. Odnoga robi�a si� 
jednak coraz bardziej p�ytka. Wygl�da�o na to, �e zszed� z g��wnego nurtu. Przez 
jaki� czas mia� nadziej�, �e ten odcinek ��czy si� ni�ej z g��wnym ramieniem 
rzeki, Lecz nadzieje okaza�y si� p�onne. K�py trzcin i sitowia tarasowa�y drog�. 
Traci� czas na wyszukiwanie nie zaro�ni�tych miejsc. Je�li dalej tak p�jdzie 
b�dzie musia� brodzi� i przepycha� cz�no. Nagle poczu� jak serce podchodzi mu 
do gard�a. Z przeciwka p�yn�a ��d� podobna do jego. Odruchowo zwil�y� sobie 
twarz mokr� szmat�. Wiedzia�, �e zaraz bogowie wydadz� wyrok. Na dziobie tamtego 
cz�na sta� cz�owiek trzymaj�cy w r�ku miedziany sztylet. Mimo ciemno�ci pozna� 
go po sylwetce. Jego najgorszy wr�g: syn Setnehata, Sail. Odruchowo chwyci� za 
r�koje�� sztyletu zatkni�tego za pasem. Palce zacisn�y si� kurczowo na 
wyrze�bionej g��wce.
Dwie godziny po wschodzie s�o�ca Sail uzna�, �e musia� zbiega przegapi�. 
Przecie� nie m�g� on p�yn�� w dzie�! To by�oby samob�jstwo. I tak, swoj� drog� 
Sail musia� przyzna�, �e ma szcz�cie. Rybak, kt�rego spotka� o �wicie 
powiedzia� mu o kradzie�y cz�na. Biedak zrozpaczony biega� wzd�u� brzegu, gdy 
Sail go zauwa�y�. Tamten najwyra�niej go r�wnie� dojrza�, bo zacz�� nagle 
wymachiwa� r�koma. Gdy zaintrygowany Sail podp�yn�� bli�ej, fellach upad� na 
twarz i w tej pozie pozosta� do ko�ca. J�cza� na ci�kie czasy, na nieurodzaj, 
na n�dz� i skamla�, �e teraz jeszcze zabrano mu jedyne narz�dzie pracy.
Informacja ta bardzo si� Sailowi przyda�a. Postanowi� pop�yn�� w d� rzeki i tam 
poczeka� na uciekiniera. Dzie� up�yn�� szybko. Dopiero o zmroku jego cierpliwo�� 
zosta�a wynagrodzona. W ostatnich blaskach dnia ujrza� zgarbion� w cz�nie 
sylwetk�. A wi�c jednak. Teraz ju� mu nie ujdzie! Cicho pop�yn�� za nim. 
Postanowi� sam za�atwi� t� spraw�. Delikatnie wios�owa�, aby tamten go nie 
us�ysza�. Jednocze�nie ba� si�, �e mo�e straci� go z oczu. Szcz�cie opu�ci�o go 
w ostatniej chwili. W�a�nie mia� dopa�� ofiary, gdy uciekinier ni st�d ni zow�d 
zawr�ci�. Sail podni�s� si�...
Noc uciek�a, ust�puj�c miejsca znajomemu p�mrokowi sali. Zygmunt zlany by� 
potem. S�ysza� jak z boku kto� zakaszla�. U�wiadomi� te� sobie, �e ca�y j�zyk ma 
zdr�twia�y, a wargi suche i sp�kane. Wiedzia�, �e jest z nim bardzo �le. To 
przez ten uporczywy koszmar. Odwr�ci� g�ow�. Zobaczy� par� oczu, kt�ra ze 
skupieniem wpatrywa�a si� w...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin