Wolter - Tak Toczy Sie Swiatek.doc

(586 KB) Pobierz
Tak Toczy Się Światek



Tak Toczy Się Światek

WOLTER
Przełożył TADEUSZ ŻELEŃSKI BOY

WIDZENIE BABUKA (1746)
I
Pośród geniuszów, które opiekują się mocarstwami świata, Ituriel zajmuje jedno z pierwszych miejsc i posiada departament Wysokiej Azji. Pewnego ranka zstąpił do mieszkania Scyty1 Babuka, na wybrzeżach rzeki Ous, i rzekł:
– Babuku, szaleństwa i nadużycia Persów ściągnęły nasz gniew: wczoraj odbyło się zebranie duchów Wysokiej Azji dla rozstrzygnięcia, czy należy ukarać Persepolis, czy też je zniszczyć. Udaj się do tego miasta, zbadaj wszystko; zdasz mi ścisłą sprawę; zastosuję się do twego raportu.
– Ależ panie – rzekł pokornie Babuk – ja nigdy nie byłem w Persji, nie znam tam nikogo.
– Tym lepiej – rzekł anioł – będziesz bezstronny. Otrzymałeś od nieba zdrowy rozsądek, przydaję ci dar budzenia ufności; idź, patrz, słuchaj, zważaj i nie lękaj się niczego: wszędzie spotkasz się z dobrym przyjęciem.
Babuk siadł na wielbłąda i ruszył z orszakiem sług. Po kilku dniach spotkał na równinach Sennaar armię perską ciągnącą do boju przeciw armii indyjskiej. Zwrócił się do żołnierza, którego zdybał na uboczu, wdał się z nim w rozmowę i pytał o powód wojny.
– Na wszystkich bogów – rzekł żołnierz – nie mam wyobrażenia; to nie moja rzecz. Moim rzemiosłem jest zabijać i ginąć, aby zarobić na życie; mniejsza mi o to, komu służę. Mógłbym od jutra przejść do Hindusów; słyszałem, że dają o pół drachmy więcej, niż my dostajemy w przeklętej perskiej służbie. Jeśli chcesz wiedzieć, czemu się biją, pomów z kapitanem.
Babuk, wynagrodziwszy żołnierza, zaszedł do obozu. Zapoznał się z kapitanem i spytał o przyczynę wojny.
– Skądże ja mam wiedzieć, drogi panie? Mieszkam o dwieście mil od Persepolis; słyszę, że wypowiedziano wojnę; rzucam natychmiast rodzinę i idę, rodowym obyczajem, szukać fortuny lub śmierci, jako iż nie mam innego zatrudnienia.
– A pańscy koledzy - rzekł Babuk – czy też są równie nieświadomi jak pan ?
– Tak samo – odpowiedział oficer – chyba naczelni satrapowie wiedzą dokładniej, o co cała ta mordownia.
Babuk, zdziwiony, dotarł aż do generałów i postarał się wejść z nimi w zażyłość. Któryś rzekł wreszcie:
– Przyczyna tej wojny, która nęka od lat dwudziestu Azję, zrodziła się z kłótni między eunuchem żony wielkiego króla Persji a gryzipiórkiem wielkiego króla Indyj. Chodziło o pewien przy- 1 Akcja większości powiastek filozoficznych toczy się w krajach Wschodu, Babilonii, Persji, Indiach, Afganistanie lub w krainach zgoła fantastycznych; bohaterami są Scytowie, Chaldejczycy, Arabowie, Persowie, Hindusi czy nawet mieszkańcy planet. Nie trudno jednak domyślić się, że jest to chwyt literacki umożliwiający Wolterowi, w dobie ostrych prześladowań postępowych pisarzy przez cenzurę, śmiałą krytykę Francji okresu rozkładającego się feudalizmu, jej instytucyj i obyczajów. Nikt ze współczesnych nie wątpił jednak, że Persepolis to Paryż, przeróżni magowie, bonzowie i bramini – to członkowie duchowieństwa francuskiego, a wielki desterham – to sąd francuski; aluzje były najzupełniej przejrzyste.

wilej, którego wartość przestawiała mniej więcej trzydziestą część daryki. Kanclerz Indyj oraz nasz kanclerz podtrzymywali godnie prawa swoich panów. Spór zaognił się. Wyprowadzono z obu stron w pole po milionie żołnierzy. Co roku trzeba uzupełniać tę armię więcej niż czterystoma tysiącami ludzi. Mordy, pożary, spustoszenia mnożą się, świat cierpi, a zaciekłość trwa dalej. Nasz kanclerz jak również kanclerz indyjski oświadczają często, że działają jedynie dla dobra ludzkości; oświadczeniu takiemu towarzyszy nieodmiennie zniszczenie kilku miast i splądrowanie kilku prowincyj.
Nazajutrz wskutek pogłoski, jaka się rozeszła, że pokój jest bliski, generał perski i indyjski czym prędzej wydali sobie bitwę; była niezmiernie krwawa. Babuk patrzał na wszystkie jej błędy i ohydy; był świadkiem działań satrapów, którzy robili, co mogli, aby narazić na klęskę swego najwyższego wodza. Widział oficerów mordowanych przez własne wojsko; żołnierzy, którzy dorzynali konających towarzyszów po to, aby z nich zedrzeć jakich łachman zakrwawiony, podarty i okryty błotem. Zaszedł do szpitalów, gdzie pomieszczono rannych; większość ginęła przez nieludzką opieszałość tych właśnie, których król perski drogo opłacał za to, aby nieśli pomoc.
– Sąż-li to ludzie – wykrzyknął Babuk – czy dzikie bydlęta?! Och, widzę jasno, że Persepolis będzie zburzone.
Przejęty tą myślą zaszedł do obozu Hindusów; zgodnie z obietnicą geniusza przyjęto go równie dobrze jak u Persów, ale ujrzał te same wybryki, które wprzód przejęły go grozą.
„Ha! – rzekł w duchu – jeśli anioł Ituriel chce wyniszczyć Persów, sprawiedliwość każe, by anioł Indyj wytępił również Hindusów.” Ale zapoznawszy się bliżej z tym, co się działo w obu armiach, ujrzał czyny świadczące o szlachetności, wielkości duszy, ludzkości, które zdumiały go i zachwyciły.
– Ludzie, ludzie niepojęci! – wykrzyknął – w jaki sposób możecie jednoczyć tyle podłoty i wielkości, tyle cnót i zbrodni ?
Tymczasem ogłoszono pokój. Wodzowie obu armii, z których żaden nie odniósł zwycięstwa, ale którzy wyłącznie dla własnego interesu przelali krew tylu ludzi, swoich bliźnich, udali się, każdy na swój dwór, żądać nagrody. Posypały się liczne pisma sławiące pokój i wróżące niechybny powrót cnoty i szczęścia na ziemię.
– Bogu niech będzie chwała! – rzekł Babuk. – Niewinność i zacność zapanują w Persepolis; nie będzie zniszczone, jak tego chciały niedobre duchy. Spieszmy tedy co rychlej ujrzeć tę stolicę Azji.
II Przybył do ogromnego miasta przez starożytne przedmieście2 o wyglądzie na wskroś barbarzyńskim, rażącym oczy gminnością i plugastwem. Cała ta część miasta mocno trąciła wiekiem, w którym ją zbudowano; mimo bowiem uporu ludzi wychwalających wszelką starożytność kosztem współczesności, trzeba przyznać, że w każdym rodzaju pierwsze próby są zawsze niewydarzone.
Babuk wmięszał się w ciżbę, w której obie płcie jak gdyby rywalizowały z sobą co do niechlujstwa i szpetoty. Ciżba ta tłoczyła się z ogłupiałymi minami do obszernego i posępnego budynku.
Widząc ustawny zgiełk i ruch, widząc osoby płacące za to, aby mieć prawo usiąść, Babuk mniemał, iż znajduje się na targu, gdzie sprzedają słomiane krzesła. Niebawem zauważył, iż wiele kobiet przyklęka udając, że patrzą niewzruszenie przed siebie, a naprawdę zerkając na mężczyzn na boki; poznał tedy, że jest w świątyni. Ostre, chrypliwe, dzikie, fałszywe głosy napełniały sklepienie przykrymi dźwiękami, sprawiającymi toż samo wrażenie co głos dzikich osłów, kiedy na równinach Piktonów odpowiadają na zwołujący je rożek. Babuk zatkał sobie uszy, ale tym skwapliwiej gotów był zatkać i oczy, i nos, kiedy ujrzał, jak wchodzą do świątyni robotnicy ze szczypcami i łopatkami. Poruszyli wielki kamień, rozrzucili ziemię, z której biły cuchnące wyziewy; po czym złożono w tej jamie umarłego i przykryto go tymże kamieniem.
2 S t a r o ż y t n e p r z e d m i e ś c i e – przedmieście Saint Marceau w Paryżu.

– Jak to! – wykrzyknął Babuk – te ludy grzebią zmarłych w miejscu, w którym uwielbiają bóstwo!
Jak to! świątynie ich są wyścielone trupami? Nie dziwię się już zaraźliwym chorobom, które tak często nawiedzają Persepolis. Zgnilizna umarłych, a także zaduch tylu żywych, ściśniętych na jednym miejscu, zdolne są zatruć całą kulę ziemską. Ach! cóż za plugawe miasto to Persepolis!
Widać aniołowie chcą je zniszczyć, aby zbudować od nowa inne, piękniejsze, i zaludnić je mieszkańcami mniej niechlujnymi i śpiewającymi czyściej. Opatrzność może mieć swoje racje; nie tamujmy jej biegu.
III Tymczasem słońce zbliżało się do szczytu swej drogi. Babuk proszony był na obiad na drugi koniec miasta do pewnej damy, do której mąż jej, oficer armii, dał mu listy. Babuk przeszedł się nieco po Persepolis; ujrzał inne świątynie, piękniejsze i ozdobniejsze, napełnione wykwintną publicznością, brzmiące wyborną muzyką. Zauważył studnie, które mimo iż źle umieszczone uderzały swą pięknością; place, gdzie zdawali się oddychać w brązie najlepsi z dawnych władców Persji; inne, gdzie słychać było lud wołający: „Kiedyż ujrzymy naszego ukochanego pana?” Podziwiał pyszne mosty, wspaniałe i wygodne wybrzeża, pałace ciągnące się po obu stronach, olbrzymi dom, gdzie tysiące starych żołnierzy3, kalekich, ale zwycięskich, składało codziennie hołd bogu hufców.
Zaszedł wreszcie do owej damy, która czekała go z obiadem w salonie pełnym wytwornego towarzystwa.
Dom był schludny i strojny, posiłek doskonały, gospodyni młoda, piękna, dowcipna, uprzejma, towarzystwo godne pani domu; toteż Babuk powtarzał w duchu co chwilę: „Anioł Ituriel chyba żarty stroi, chcąc zniszczyć tak urocze miasto.” IV Wśród tego Babuk zauważył, że pani domu, która zrazu żądała czule nowin o mężu, rozmawia pod koniec obiadu czulej jeszcze z pewnym magiem. Ujrzał, jak pewien sędzia w obecności żony zaleca się dość natarczywie do młodej wdówki; wdowa, pełna pobłażania, okoliła jedną ręką szyję dygnitarza, gdy drugą podawała urodziwemu i skromnemu młodzieńcowi. Sędzina wcześniej podniosła się od stołu, aby pomówić w sąsiednim pokoju ze swoim spowiednikiem, który spóźnił się na obiad. Spowiednik, człowiek pełen wymowy, roztrząsał jej sumienie tak gwałtownie, że za powrotem dama miała wilgotne oczy, rozpalone policzki, niepewny chód, głos drżący.
Wówczas Babuk zaczął się obawiać, że anioł Ituriel ma słuszność. Dzięki talentowi, z jakim umiał jednać sobie zaufanie, stał się jeszcze tego dnia powiernikiem pani domu. Wyznała mu sympatię swoją dla młodego maga i upewniła go, że we wszystkich domach w Persepolis znajdzie podobne stosunki. Babuk osądził, że takie społeczeństwo nie może trwać: że zazdrość, niezgoda, zemsta muszą raz po raz okrywać żałobą wszystkie domy; że łzy i krew muszą tam płynąć co dzień; że z pewnością mężowie zabijają żoninych gachów lub znajdują śmierć z ich ręki; że wreszcie Ituriel uczyni bardzo dobrze, niszcząc od jednego zamachu miasto pogrążone w nierządzie.
był ów człowiek. Pani domu rzekła po cichu:
V Gdy Babuk tonął w tych żałosnych myślach, zjawił się w drzwiach poważny człowiek w czarnym płaszczu i zażądał pokornie rozmowy z młodym dygnitarzem. Ten, nie wstając, nie patrząc nań, z wyniosłą i z roztargnioną twarzą wręczył mu jakieś papiery i odprawił go. Babuk spytał, kim 3 D o m, g d z i e t y s i ą c e s t a r y c h ż o ł n i e r z y... – Pałac Inwalidów, dzieło architekta Juliana Hardouin- Masarda (1646-1708), pierwotnie przeznaczony na przytułek dla inwalidów wojennych.

– To jeden z najlepszych adwokatów w mieście; będzie już pięćdziesiąt lat, jak studiuje prawo.
Ten pan, który ma lat ledwie dwadzieścia pięć i jest satrapą prawa4 od dwóch dni, polecił mu sporządzić wyciąg z procesu, który ma sądzić jutro, a którego jeszcze nie rozpatrzył.
– Ów młody trzpiot roztropnie sobie poczyna – rzekł Babuk – że zasięga rady poważniejszych, ale czemuż raczej tego starca nie uczyniono sędzią ?
– Żartuje pan! – odpowiedziała dama – nigdy ludzie, którzy posiwieli na pracowitych i podrzędnych stanowiskach, nie dochodzą do dygnitarstw. Ten młody człowiek posiadł wysoki urząd, bo ma bogatego ojca; prawo wymierzania sprawiedliwości kupuje się tu jak folwark.
– O obyczaje! O nieszczęśliwe miasto! – wykrzyknął Babuk. – To już szczyt nadużycia. Niewątpliwie ci, którzy nabyli prawo sądzenia, sprzedają swoje wyroki: wszędzie widzę tu otchłań nieprawości.
Gdy tak dawał wyraz boleści i zdumieniu, młody wojownik, który wrócił tego dnia z pola, rzekł:
– Czemu pan nie chce, aby kupowano urzędy sędziowskie? Toć ja tak samo kupiłem prawo narażania się na śmierć na czele dwóch tysięcy ludzi, którymi dowodzę. Kosztowało mnie w tym roku czterdzieści tysięcy złotych daryków to, że mogłem trzydzieści nocy z rzędu spać na ziemi w czerwonym kubraku i że dostałem dwa tęgie postrzały z łuku, które czuję jeszcze. Jeśli ja się rujnuję, aby służyć cesarzowi perskiemu, którego nigdy nie widziałem na oczy, satrapa sędziowskiego stolca może coś zapłacić za tę przyjemność, że przyjmuje na audiencji panów procesowiczów.
Babuk, oburzony, nie mógł się powstrzymać, aby w duszy nie potępić kraju, gdzie puszcza się na handel godności pokoju i wojny; wyciągnął pospieszny wniosek, że ludzie muszą tu nie mieć pojęcia o wojnie i o prawach i że gdyby nawet Ituriel nie wytępił tych ludów, zginęłyby one same, a to wskutek opłakanych rządów.
Babuk utwierdził się jeszcze w swoim mniemaniu na widok nowoprzybyłego grubasa, który pozdrowiwszy poufale całe zgromadzenie zbliżył się do młodego oficera i rzekł:
– Nie mogę panu pożyczyć więcej niż pięćdziesiąt tysięcy daryków; na honor, wszystkie cła cesarstwa przyniosły mi w tym roku ledwie trzysta tysięcy.
Babuk zapytał, kto jest ów człowiek, który się skarży na tak mały zarobek; dowiedział się, że istnieje w Persepolis czterdziestu takich plebejskich królów, którzy dzierżawią całe państwo perskie i oddają zeń coś niecoś monarsze.
VI Po obiedzie Babuk udał się do jednej z najwspanialszych świątyń w mieście; usiadł w gromadce osób przybyłych tam dla zabicia czasu. Na wzniesieniu pojawił się mag i długo mówił o występku i cnocie. Mag ów podzielił na kilka części to, czego wcale nie trzeba dzielić; dowiódł metodycznie rzeczy jasnych; pouczył o tym, co było dobrze wiadome. Miotał się, krzyczał, płonął na zimno i wyszedł zziajany, zlany potem. Wówczas zgromadzeni obudzili się z drzemki z przeświadczeniem, że wysłuchali wielce budującej nauki. Babuk rzekł:
– Oto zaiste człowiek, który dołożył starań, aby na śmierć zanudzić paruset bliźnich; ale intencje miał dobre; to nie byłaby racja, aby zniszczyć Persepolis.
Stamtąd zaprowadzono go na uroczystość publiczną powtarzającą się co dzień; odbywała się w bazylie, w której głębi widać było pałac.5 Najpiękniejsze obywatelki Persepolis, najznaczniejsi satrapi usadowieni w pięknym ordynku tworzyli widowisko tak piękne, że Babuk myślał zrazu, iż na tym polega cała uroczystość. Niebawem ukazało się w przedsionku pałacu parę osób wyglądających na królów i królowe. Mowa ich była bardzo różna od gwary ludu: miarowa, harmonijna, podniosła.
Nikt nie spał, słuchano w głębokiej ciszy przerywanej oznakami wzruszenia i podziwu. Powinność królów, miłość cnoty, grozę namiętności odmalowano tam w tak żywych i wzruszających 4 S a t r a p a p r a w a – rajca parlamentu. Do roku 1791 parlament we Francji był najwyższą instancją sądową, do której kompetencyj należało również rejestrowanie edyktów króla.
5 Babuk odwiedza teatr.

rysach, że Babuk nie mógł się powstrzymać od łez. Był przekonany, że ci bohaterowie i bohaterki, ci króle i królowe, przemawiający tak wzniośle, to są nadworni kaznodzieje. Miał zamiar nawet zachęcić Ituriela, żeby się tam wybrał, pewny, iż takie widowisko na zawsze pojednałoby go z miastem6.
Po skończeniu uroczystości Babuk zapragnął ujrzeć główną królowę, która wygłosiła w tym pięknym pałacu tak szlachetne i czyste nauki. Kazał się zaprowadzić przed jej majestat; zawiedziono go schodkami na drugie piętro, gdzie w licho umeblowanym pokoju ujrzał równie licho odzianą kobietę. Na jego widok rzekła patetycznym tonem: – Rzemiosło, które uprawiam, nie daje mi tyle, aby wyżyć; z łaski jednego z książąt, których oto widziałeś, zostanę niebawem matką; nie mam pieniędzy na połóg, a bez pieniędzy nie ma się prawa rodzić.
wiek, z którym zawarł znajomość, służył za przewodnika. Babuk zakupił, co mu wpadło w oko; obsłużono go uprzejmie, licząc na towar o wiele wyżej wartości. Skoro znaleźli się w domu, przyjaciel zwrócił mu uwagę, jak bardzo go oszukano. Babuk zapisał na swoich tabliczkach imię kupca, aby go zalecić Iturielowi w dzień pokarania miasta. Podczas gdy pisał, zapukał ktoś do drzwi: był to ten sam kupiec; odnosił sakiewkę, której Babuk zapomniał na ladzie sklepowej.
Babuk dał jej sto złotych daryków myśląc: „Gdyby tylko tyle było złego w tym mieście, Ituriel nie miałby znów o co tak się gniewać.” Stamtąd udał się do sklepów z przedmiotami czczego wykwintu i zbytku. Pewien niegłupi czło- – Jak to możliwe – wykrzyknął Babuk – aby człowiek, który okazuje się tak szlachetnym i rzetelnym, nie wstydził się sprzedać mi tych fatałachów cztery razy drożej, niż są warte ?
– Nie ma w tym mieście ani jednego wybitniejszego kupca – odparł pryncypał – który by tak samo nie odniósł panu zgubionej sakiewki. ale oszukano pana mówiąc, że sprzedałem ci towar cztery razy drożej niż wart: sprzedałem go dziesięć razy drożej. Niewątpliwym faktem jest, że gdybyś za miesiąc zechciał go odprzedać, nie otrzymałbyś ani dziesiątej części ceny. I to jest zupełnie słuszne, wszakci to przelotne upodobanie publiczności stanowi cenę tych błahostek; kaprys ten wyżywa stu robotników, których zatrudniam; on to daje mi piękny dom, wygodny pojazd, konie; on podsyca przemysł, podtrzymuje smak, krążenie dóbr i dostatek. Sprzedaję sąsiednim narodom też same błahostki jeszcze drożej niż tobie i przez to jestem użyteczny państwu.
Babuk podumawszy nieco wymazał kupca ze swoich tabliczek. „Ostatecznie – pomyślał – przedmioty zbytku znajdują się w obfitości jedynie wówczas, kiedy rzemiosła mają odbyt i kiedy naród jest liczny i dostatni. Ituriel wydaje mi się zbyt surowy.” VII Bardzo niepewny, co ma myśleć o Persepolis, Babuk postanowił odwiedzić magów i uczonych.
– Jedni – powiadał – zgłębiają wiedzę, drudzy religię; ci może tedy okupią błędy reszty.
Zaraz następnego ranka udał się do kolegium magów. Archimandryta wyznał mu, że posiada sto tysięcy talarów dochodów z tego tytułu, iż zrobił ślub ubóstwa; jak również wykonywa dość rozległą władzę na mocy ślubu pokory; po czym oddał Babuka w ręce młodego braciszka, aby go oprowadził wszędzie, jak należy.
Podczas gdy braciszek pokazywał Babukowi wspaniałości tego domu pokuty, rozeszła się pogłoska, że on przybył, aby zreformować wszystkie te przybytki. Natychmiast każdy klasztor pospieszył z odpowiednim memoriałem; wszystkie zaś przemawiały w tym duchu: „Zachowaj nasz zakon, a zniszcz wszystkie inne.” Gdyby sądzić z apologii, jaką każda kongregacja wygłaszała ku własnej chwale, stowarzyszenia te były wszystkie potrzebne; wedle brzmienia wzajemnych oskarżeń zasługiwały wszystkie na zniszczenie. Podziwu godne jest, że nie było ani jednego, które by dla umoralnienia świata nie żądało panowania nad nim. Następnie zjawił się jakiś człeczyna, coś w rodzaju półmaga, i rzekł:
6 Wolter był wielbicielem teatru, uważał go za jeden z najlepszych środków walki z fanatyzmem i absolutyzmem.

– Są znaki, że dzieło niebawem się spełni, albowiem Zerdust powrócił na ziemię. Małe dziewczynki głoszą proroctwa każąc się szczypać szczypczykami z przodu, a ćwiczyć rzemieniem z tyłu.
Jasne jest, że świat się ma ku końcowi: czy nie mógłbyś, nim ten piękny dzień nastąpi, wziąć nas w obronę przeciw Wielkiemu Lamie?7 – Jak to – rzekł Babuk – przeciw najwyższemu kapłanowi-królowi, który rezyduje w Tybecie ?
– Tak – odparł półmag z zaciętym uśmieszkiem – przeciw niemu.
– Wydajecie mu tedy wojnę; macież choć wojsko ?
– Nie – odparł – ale napisaliśmy przeciw niemu kilka tysięcy grubych ksiąg, których nikt nie czyta, i tyleż broszurek, które dajemy do czytania kobietom. Zaledwie że słyszał o nas, skazał nas po prostu na zagładę, tak jak pan domu nakazuje, aby obrano z gąsienic drzewa w ogrodzie.
Babuk zadrżał nad szaleństwem tych ludzi, którzy z zawodu uprawiali mądrość; nad intrygami tych, którzy wyrzekli się świata; nad ambicją, chciwością i pychą tych, którzy głosili wyrzeczenie się i pokorę. Ostatecznie uznał, że Ituriel ma słuszne przyczyny, aby wytępić całe to nasienie.
VIII Wróciwszy do domu posłał do księgarni po nowe książki, aby ukoić troski, oraz zaprosił na obiad paru uczonych, aby się rozerwać. Przyszło ich dwa razy więcej, niż pragnął, niby osy znęcone miodem. Pasożyty te jadły i gadały z niesłychanym pośpiechem. Chwalili dwa rodzaje osób:
umarłych i samych siebie, nigdy zaś współczesnych, wyjąwszy pana domu. Jeśli który powiedział coś dowcipnego, inni spuszczali oczy i gryźli wargi z żalu, że to nie oni. Byli mniej obłudni niż magowie, bo nie mieli tak ambitnych celów. Każdy z nich marzył jedynie o posadzie lokaja i o reputacji wielkiego człowieka; rzucali sobie wzajem obelgi, które uważali za kwiat dowcipu. Zasłyszeli już o misji Babuka. Jeden prosił go po cichu o zniweczenie autora, który nie dość go chwalił przed pięciu laty; inny domagał się zagłady obywatela, który się nie śmiał na jego komediach; trzeci prosił o wytracenie Akademii, ponieważ nie mógł się wcisnąć w jej grono. Gdy obiad się skończył, każdy z pasożytów oddalił się osobno, bo nie było w całej zgrai dwóch takich, którzy by się mogli znosić ani zgoła mówić do siebie gdzie indziej niż u bogaczy cierpiących ich u swego stołu. Babuk osądził, że nie byłoby wielkiej szkody, gdyby to robactwo zginęło w ogólnym spustoszeniu.
I Skoro się ich pozbył, zabrał się do czytania nowych książek. Poznał w nich ducha swoich biesiadników.
Oburzeniem napełniły go zwłaszcza gazetki będące organem potwarzy; archiwa złego smaku dyktowane przez głód, zawiść i nikczemność; bezwstydne satyry, w których oszczędza się sępa, a rozszarpuje gołębia; romanse pozbawione wyobraźni, ozdobione portretami kobiet, których autor nie widział na oczy.
Rzucił w ogień wszystkie te ohydne piśmidła i wyszedł, aby zażyć wieczornej przechadzki.
Przedstawiono go sędziwemu pisarzowi, który nie raczył pomnożyć liczby pasożytów. Literat unikał stale ciżby, znał ludzi, stykał się z nimi w miarę potrzeby i udzielał się z umiarkowaniem. Babuk zwierzył mu z boleścią refleksje nad tym, co widział i co czytał.
– Czytał pan rzeczy niegodne tego zaszczytu – rzekł uczony pisarz – ale we wszystkich czasach, ziemiach i rodzajach od złego się roi, a dobre jest rzadkie. Gościłeś w swoim domu samą zakałę pismactwa, ponieważ we wszystkich zawodach to, co najmniej godne jest pokazywać się na oczy, 7 Wolter ma na myśli jansenistów, zwolenników doktryny Korneliusza Janseniusa (1585-1638) biskupa Ypres. Jansenizm, pozornie różniący się od oficjalnego katolicyzmu jedynie odmienną interpretacją pojęcia łaski, w rzeczywistości był jedną z form protestu części burżuazji francuskiej przeciwko władzy papieskiej. Wolter zawzięty wróg jansenizmu, nie szczędził złośliwych aluzji pod adresem jego zwolenników.

to właśnie ciśnie się z największym bezwstydem. Prawdziwi mędrcy żyją między sobą, z dala od świata, zacisznie; są jeszcze wśród nas ludzie i książki godne twojej uwagi.
Gdy tak mówił, przyłączył się do nich inny pisarz; rozmowa która się rozwiązała, była tak miła i pouczająca, tak wyższa ponad przesądy i tak zgodna z cnotą, że Babuk przyznał, iż jeszcze nie słyszał nic podobnego. – Oto ludzie – mówił po cichu – których anioł Ituriel nie odważy się tknąć, chyba że zechce być bardzo niesprawiedliwy.
Pojednawszy się z uczonymi Babuk dąsał się jeszcze ciągle na resztę. – Jesteś pan cudzoziemcem – odparł mędrzec wysłuchawszy jego zarzutów; – nadużycia rzucają się w oczy, dobro zaś, które jest ukryte i które wynika niekiedy z samych nadużyć, uchodzi twemu wzrokowi.
Wówczas dowiedział się, iż między pisarzami tego kraju znalazłoby się paru, którzy nie są zawistni, i że nawet między magami istnieją ludzie cnotliwi. Pojął wreszcie, że te wielkie ciała, które ścierając się zdają się gotować wspólną swą zagładę, są to w gruncie zbawienne instytucje; że każde stowarzyszenie magów jest wędzidłem dla ich rywalów; że jeśli ci współzawodnicy różnią się w pewnych mniemaniach, głoszą wszyscy tę samą moralność, pouczają lud i żyją w posłuszeństwie praw; jak owi preceptorowie, którzy czuwają nad pacholęciem, gdy głowa domu czuwa nad nimi samymi. Zżył się z wieloma z nich i ujrzał dusze wręcz niebiańskie. Dowiedział się nawet, iż między szaleńcami chcącymi toczyć wojnę z Wielkim Lamą zdarzali się bardzo wielcy ludzie. Doszedł wreszcie do wniosku, że z obyczajami w Persepolis może być snadnie tak jak z budowlami, z których jedne wydały mu się godne politowania, drugie zaś pogrążyły go w zachwycie.
Babuk rzekł do uczonego: – Pojmuję, że owi magowie, których uważałem za tak niebezpiecznych, są w istocie bardzo użyteczni, zwłaszcza gdy roztropny rząd nie pozwala im zyskać zbytniego wpływu. Ale przyznasz, że wasi młodzi dostojnicy, którzy kupują fotel sędziowski z chwilą, gdy nauczyli są dosiadać konia, muszą zdradzać w trybunałach śmieszną wręcz zarozumiałość oraz wydawać najopaczniejsze wyroki. Lepiej byłoby z pewnością oddać te stanowiska darmo starym kauzyperdom, którzy strawili życie całe na zgłębianiu prawa.
Uczony odparł: – Widziałeś armię, nim przybyłeś do Persepolis; wiesz, że młodzi oficerowie biją się dobrze, mimo że kupili swoje stopnie; przekonasz się może, że młodzi sędziowie też nie wyrokują źle, mimo że zapłacili za prawo sądzenia.
Zaprowadzili go nazajutrz do Wielkiego Trybunału, gdzie oczekiwano właśnie ważnego wyroku.
Sprawa była znana całemu światu. Starzy adwokaci, którzy zabierali głos, chwiali się w swoich zdaniach; przytaczali sto praw, z których żadne nie przystawało ściśle do kwestii; rozpatrywali rzecz ze stu stron, z których żadna nie ukazywała jej w prawdziwym świetle. Sędziowie rozstrzygnęli sprawę spieszniej, niż adwokaci zdołali formułować swoje wątpienia. Sąd ich był prawie jednogłośny; osądzili dobrze, bo kierowali się światłem rozsądku; tamci zaś chybiali w swoich wywodach, bo radzili się jedynie książek.
Babuk doszedł do wniosku, że nadużycia mogą zawierać nieraz bardzo dobre rzeczy. Tegoż samego dnia spostrzegł, że bogactwa finansistów, które go tak oburzyły, mogą mieć wyborny skutek:
kiedy cesarz zapotrzebował pieniędzy, uzyskał dzięki ich pośrednictwu w jednej godzinie tyle, ile nie byłby wydobył ani w pół roku zwykłą drogą. Babuk ujrzał, że te ciężkie chmury, spęczniałe rosą ziemi, oddają jej w postaci dżdżu to, co od niej otrzymały. Poza tym synowie tych nowych ludzi, często lepiej wychowani niż potomkowie najstarszych rodzin, przewyższali ich nieraz wartości; to bowiem, że ktoś miał ojcem dobrego rachmistrza, nie przeszkadza, aby był dobrym sędzią, dzielnym żołnierzem, biegłym mężem stanu.

I Nieznacznie Babuk zaczynał łagodniej patrzeć na chciwość finansisty, który w gruncie nie jest chciwszy niż inni ludzie, a jest potrzebny dla państwa. Usprawiedliwiał szaleństwo, które każe się ludziom rujnować, aby kupić prawo sądzenia i bicia się, skoro to szaleństwo wydaje wielkich sędziów i bohaterów. Darował zawiść uczonych, pośród których znajdują się ludzie niosący istotne światło; pogodził się z ambicją i intrygą magów, wśród których więcej było jednak wielkich cnót niż drobnych przywar. Mimo to wiele miał jeszcze zarzutów, zwłaszcza co do wybryków dam; klęski zaś, które musiały być ich następstwem, przejmowały go niepokojem i grozą.
Pragnąc poznać kolejno wszystkie kondycje ludzkie, Babuk kazał się zaprowadzić do ministra8; ale drżał ciągle w drodze, aby jaki małżonek nie zamordował żony w jego oczach. Przybywszy do męża stanu czekał dwie godziny w przedpokoju, zanim go oznajmiono, jeszcze zaś drugie dwie, skoro to nastąpiło. Oczywiście w czasie tej zwłoki obiecywał sobie pilnie zalecić Iturielowi i ministra, i jego butnych odźwiernych. Przedpokój pełen był dam wszelkich szczebli, magów wszelakiej maści, sędziów, kupców, oficerów, bakałarzy; wszyscy skarżyli się na ministra. – Skąpiec i lichwiarz mówili: – To pewna, że ten człowiek łupi prowincje.
Chimeryk zarzucał mu kapryśność. Rozkosznik mówił:
– Myśli jeno o swoich przyjemnościach.
Intrygant pocieszał się, że wkrótce jakieś intrygi doprowadzą go do zguby; panie miały nadzieję, że niebawem królestwo dostanie młodszego ministra.
Babuk słuchał ich rozmów i mimo woli powiadał sobie w duchu: „Oto szczęśliwy człowiek:
wszyscy wrogowie znajdują się w jego przedpokoju, miażdży władzą tych, którzy mu zazdroszczą, widzi u swoich stóp tych, co go nienawidzą.” Dostał się wreszcie do ministra; ujrzał przygarbionego starca zgiętego ciężarem spraw i wieku, ale rześkiego jeszcze i pełnego ducha.
Babuk spodobał mu się, on zaś sam wydał się Babukowi godnym człowiekiem. Rozmowa zeszła na poufniejsze tory. Minister wyznał, że jest bardzo nieszczęśliwy; uchodzi za bogatego, a jest biedny; przypisują mu wszechpotęgę, każdy zaś jego plan spotyka się z oporem; ci, których zobowiązał, okazują się zawsze niewdzięczni; w ciągu czterdziestu lat ustawnej pracy policzyć mógłby jaśniejsze chwile. Babuk rozczulił się i pomyślał, że jeśli ten człowiek popełnił jakie błędy i jeśli anioł Ituriel chce go ukarać, nie trzeba go zgładzać, jeno zostawić na stanowisku.
jowej. Wolter niejednokrotnie obdarza go pochwałą.
II Gdy Babuk rozmawiał z ministrem, wchodzi owa piękna dama, u której był na obiedzie; w oczach jej i na czole można było wyczytać oznaki boleści i gniewu. Zasypała ministra gradem wymówek, zalała się łzami; rozwiodła się w gorzkich skargach, iż mężowi jej odmówiono miejsca, do którego urodzenie dawało mu prawo, a które sobie zasłużył przez rany i służbę. Przemawiała z taką siłą, żaliła się z takim wdziękiem, unicestwiła zarzuty tak zręcznie, podkreśliła racje tak wymownie, że nim opuściła pokój ministra, los męża był zapewniony.
Babuk podał jej rękę: – Czy to możebne, pani, abyś sobie zadawała tyle trudu dla człowieka, którego nie kochasz i z którego strony wszystkiego możesz się obawiać ?
– Nie kocham! – wykrzyknęła. – Wiedz pan, że mój mąż jest najlepszym przyjacielem, jakiego mam na świecie, i nie ma rzeczy, której bym dlań nie poświęciła, wyjąwszy mego kochanka; tak samo na wszystko uczyniłby dla mnie, prócz tego, aby się miał rozstać ze swoją przyjaciółką. Zapoznam z nią pana: urocza osoba, pełna dowcipu, przy tym najzacniejszy charakter pod słońcem.
8 M i n i s t e r – Andrzej Hercules de Fleury (1654-1743), kardynał, minister Ludwika V, zwolennik polityki poko- Umówiłyśmy się dziś na wieczerzę wraz z mężem i moim młodym magiem; przyjdź pan podzielić naszą radość.
Dama zawiodła Babuka do siebie. Mąż, który przybył z obozu pełen boleści, powitał żonę z wybuchami wdzięczności i wesela: ściskał kolejno żonę, kochankę, młodego maga i Babuka. Zgoda, wesołość, dowcip i wdzięk były duszą wieczerzy.
– Dowiedz się pan – rzekła piękna gospodyni – że osoby, które świat nazywa niekiedy niegodnymi kobietami, mają prawie zawsze zalety bardzo godnego człowieka; aby się zaś przekonać o tym, pójdź jutro ze mną na obiad do pięknej Teony9. Stare westalki szarpią ją, ale to pewna, że robi więcej dobrego niż one wszystkie razem. Nie popełniłaby niesprawiedliwości bodaj dla największej korzyści; kochankowi swemu daje najszlachetniejsze rady, zaprząta ją jedynie jego chwała. Zarumieniłby się wobec niej, gdyby pominął sposobność uczynienia czegoś dobrego; nic bowiem skuteczniej nie zagrzewa do cnotliwych czynów, niż kiedy za sędziego i świadka ktoś ma kochankę, której szacunek pragnie zyskać.
Babuk nie omieszkał się stawić. Ujrzał dom, w którym władały wszystkie rozkosze. Teona królowała nad nimi; do każdego umiała przemówić jego własnym językiem. Wrodzony jej dowcip tchnął miłą swobodę w dowcip drugich; czarowała niemal bez wiedzy i chęci; była równie urocza jak dobroczynna; wreszcie – co pomnażało cenę wszystkich przymiotów – była piękna.
Babuk, mimo iż Scyta i ambasador anioła, spostrzegł, iż gdyby dużej pozostał w Persepolis, zapomniałby o Iturielu dla Teony. Przywiązał się do miasta, którego lud był grzeczny, ludzki i dobroczynny, mimo że lekki, skłonny do obmowy i pełen próżności. Lękał się, aby Persepolis nie skazano na zniszczenie, lękał się nawet rachunku, jaki miał złożyć.
Oto jak wziął się do rzeczy, aby zdać ten rachunek. Najlepszemu złotnikowi w mieście kazał sporządzić posążek złożony z wszelkich metalów, kruszców i kamieni, na przemian kosztownych i lichych; zaniósł go Iturielowi.
– Gdy stłuczesz – rzekł – ten ładny posążek dlatego, że nie wszystko jest w nim złotem i diamentem ?
Ituriel zrozumiał w pół słowa; poniechał nawet myśli o poprawie Persepolis i zgodził się zostawić ś w i a t, j a k s i ę t o c z y – albowiem, rzekł, jeśli nie wszystko jest dobre, wszystko jest znośne. – Zostawiono tedy Persepolis przy życiu, Babuk zaś bynajmniej się nie skarżył; nie tak zgoła jak ów Jonasz, który pogniewał się o to, że nie zburzono Niniwy. Ale kiedy kto przebył trzy dni w brzuchu wieloryba, nie może być w równie dobrym humorze jak ten, kto spędził czas w operze, na komedii i wieczerzał w miłym towarzystwie.
9 P i ę k n a T e o n a – Antonina Ploisson, markiza de Pompadour (1721-1764), faworyta Ludwika I. Wpływ jej na politykę króla był zgubny. Wolter pisał Tak toczy się światek w okresie, gdy cieszył się poparciem pani Pompadour, stąd jego zachwyt i pochwały.

ZADIG CZYLI LOS POWIEŚĆ WSCHODNIA (1746) APROBATA10 Niżej podpisany, który zyskał sobie opinię uczonego a nawet rozumnego człowieka, przeczytał ten rękopis i znalazł go, mimo chęci, ciekawym, zabawnym, moralnym, filozoficznym, godnym, aby się spodobał nawet tym, którzy nie cierpią powieści. Dlatego zohydził go i upewnił Jego Dostojność Wysokiego Kadiego, że jest to dzieło haniebne.
bowie i Persowie zaczynali pisać Tysiąc i jedną noc, Tysiąc i jeden dni etc. Ulug wolał Zadiga, ale PRZYPISANIE „ZADIGA” SUŁTANCE SHERAA11 PRZEZ SADIEGO Dnia 10, miesiąca schewal, roku 837 hegiru Uroku źrenic, męczarnio serc, światło dowcipu, nie całuję prochu twoich stóp, gdyż zgoła nie chodzisz albo stąpasz po dywanach Iranu lub różach. Ofiarowuję ci przekład książki dawnego mędrca, który mając to szczęście, iż nie miał nic do roboty, napisał ku swej rozrywce historię Zadiga, dzieło, które powiada więcej, niżby ktoś mniemał. Proszę, przeczytaj je i osądź; mimo bowiem że jesteś w wiośnie życia, mimo że wszystkie rozkosze ścielą się do twoich stóp, mimo że jesteś piękna, że talenty twoje przydają blasku urodzenie, mimo że chwalą cię od wieczora do rana i że dla wszystkich tych racyj, masz prawo nie posiadać oleju w głowie, mimo to umysł masz nader roztropny a smak wykwintny; nieraz słyszałem z ust twoich rozumniejsze słowa niż z ust starych derwiszów o długiej brodzie i spiczastej czapce. Jesteś dyskretna, a nie jesteś nieufna; łagodna bez słabości; dobroczynna mądrze; kochasz przyjaciół, a nie przysparzasz sobie wrogów. Dowcip twój nie czerpie nigdy pokarmu w złośliwości i obmowie; nie mówisz ani nie czynisz nic złego, mimo łatwości, z jaką by ci to przyszło. Słowem, dusza twoje wydała mi się zawsze czysta jak twoja piękność. Posiadasz nawet zapasik filozofii, który każe mi mniemać, że więcej niż kto inny znajdziesz upodobania w tym dziele mędrca.
Spisano pierwotnie w języku starochaldejskim, którego ani ja, ani ty, pani, nie rozumiemy.
Przełożono je na arabskie, aby zabawić sławnego sułtana Ulugbeya. Było to w czasie, kiedy Arasułtanki wolały owe Tysiące.
– Jak możecie – mówił roztropny Ulug – dawać pierwszeństwo opowieściom bez sensu i myśli ?
– Właśnie dlatego je lubimy – odpowiadały sułtanki.
Pochlebiam sobie, że ty, pani, nie będziesz podobna do nich i że będziesz prawdziwym Ulugiem.
Spodziewam się nawet, że kiedy znużą cię światowe rozmówki, które dosyć podobne są do 10 A p r o b a t a – jest to parodia cenzury, wymaganej w epoce Woltera dla każdej nowej czy wznawianej książki.
Cenzorami byli przeważnie duchowni.
11 S u ł t a n k a S h e r a a – pani de Pompadour.

owych Tysiąców, z tą różnicą, że są mniej zabawne, zdołam uzyskać minutkę posłuchania dla swoich rozsądnych baśni. Gdybyś była ową Talestris z czasów Skandera, syna Filipa, gdybyś była królową Saby z czasów Soleimana, pewien jestem, że ci królowie pierwsi podjęliby trudy podróży.
Upraszam cnót niebieskich, aby twoje uciechy były bez skazy, twoja piękność trwałą, a twoje szczęście bez końca.
I. Jednooki Za czasu króla Moabdara żył w Babilonie młody człowiek imieniem Zadig, o naturze zacnej z urodzenia a uszlachetnionej jeszcze wychowaniem. Mimo iż bogaty i młody, umiał miarkować swoje namiętności; nie nosił się zbyt górnie, nie chciał mieć zawsze racji i umiał szanować ludzkie słabostki. Zdumiewające było, jak mimo bystrego dowcipu nie obrażał nikogo szyderstwem, jak unikał owych mętnych, dorywczych, hałaśliwych sądów, owej płochej obmowy, stanowczych a tępych wyroków, grubego błazeństwa, owego pustego zgiełku słów, które w Babilonie nazywano r o z m o w ą. Z pierwszej księgi Zoroastra nauczył się, że miłość własna jest to balon wzdęty wiatrem, z którego, skoro go nakłuć, wylatują burze. Nie chełpił się zwłaszcza nigdy, że gardzi kobietami i że ma je u swoich stóp. Był wspaniałomyślny; nie lękał się dobrze czynić niewdzięcznikom, idąc w tym za wielką nauką Zoroastra: „Kiedy jesz, daj pojeść psom, choćby cię miały pokąsać.” Był tak mądry, jak tylko jest człeku możebne, starał się bowiem żyć z mędrcami. Biegły w wiedzy dawnych Chaldejczyków, nie był nieświadom fizycznych zasad natury o tyle, o ile je znano wówczas; z metafizyki zaś wiedział to, co ludzie wiedzieli we wszystkich wiekach, to znaczy bardzo mało. Był silnie przekonany, mimo nowej filozofii owego czasu, że rok ma trzysta sześćdziesiąt pięć dni i ćwierć i że słońce jest środkiem świata; kiedy zaś najwyżsi magowie powiadali mu z obrażającą wyniosłością, że grzeszy przeciw cnocie i że wrogiem państwa jest ten, kto wierzy, iż słońce obraca się dokoła własnej osi, a rok ma dwanaście miesięcy, zachowywał milczenie bez gniewu i wzgardy.
Posiadając wielkie bogactwa, a co za tym idzie przyjaciół, posiadając zdrowie, ujmującą powierzchowność, umysł bystry i pełen miary, serce szlachetne i szczere, mniemał, iż zdoła być szczęśliwym. Miał zaślubić Semirę, którą piękność jej, ród i majątek czyniły pierwszą partią w Babilonie.
Żywił dla niej trwałe i bogobojne uczucie, Semira zaś kochała go namiętnie. Zbliżali się do szczęsnej chwili, która miała ich połączyć, kiedy wybrawszy się razem na przechadzkę w stronę jednej z bram Babilonu, w cieniu palm, które zdobiły brzeg Eufratu, ujrzeli zbliżających się ludzi zbrojnych w szable i groty. Byli to zausznicy młodego Orkana, siostrzeńca ministra, w którego dworacy wmówili, że wszystko mu wolno. Nie posiadał uroków ani cnót Zadiga, ale przekonany o swej wyższości, wściekły był, że nie jego wybrała Semira. Zazdrość ta, której źródłem była próżność, wzbudziła w nim przekonanie, iż bez pamięci kocha narzeczoną Zadiga. Umyślił ją porwać.
Zbiry pochwyciły Semirę i wśród gwałtownej walki ranili ją rozlewając krew istoty, której widok byłby rozczulił tygrysa z góry Imaus. Ona podniosła lament aż do nieba. Wołała: – O, drogi małżonku!
wydzierają mnie przedmiotowi mego ukochania!
Nie pamiętała o swoim niebezpieczeństwie, myślała jedynie o Zadigu. Równocześnie on bronił jej z siłą, jaką rodzi odwaga i miłość. Mając za całą pomoc jedynie dwóch niewolników zmusił zbirów do ucieczki; odniósł do domu zakrwawioną i zemdloną Semirę, która otwarłszy oczy, ujrzała swego wybawcę. Rzekła: – O, Zadigu! kochałam cię jak małżonka, dziś kocham jak człowieka, któremu zawdzięczam cześć i życie.
Nigdy niczyje serce nie było równie przepełnione czułością jak serce Semiry. Nigdy bardziej czarujące usta nie wyraziły tkliwych uczuć wdzięczności i przywiązania. Rana Semiry była lekka, dama ta niebawem przyszła do zdrowia. Stan Zadiga był groźniejszy; puginał zadał mu głęboką ranę tuż koło oka. Semira błagała bogów o wyzdrowienie kochanka. Dzień i noc oczy jej tonęły we złach: czekała chwili, w której źrenice Zadiga będą mogły ucieszyć się jej spojrzenie. Ale w pobliżu zranionego oka zebrał się wrzód budzący poważne obawy. Posłano aż do Memfisu po wielkiego lekarza Hermesa, przybył otoczony liczną świtą. Obejrzał chorego i oświadczył, że postrada oko; przepowiedział nawet dzień i godzinę, w której nastąpi ten żałosny wypadek. – Gdyby chodziło o prawe oko – rzekł – byłbym go uzdrowił, ale rany lewego oka są nieuleczalne.
Cały Babilon litując się losu Zadiga podziwiał głębię nauki Hermesa. W dwa dni później wrzód pękł sam; Zadig odzyskał zdrowie. Hermes napisał książkę, w której dowiódł, że nie powinien był wyzdrowieć. Zadig nie czytał tej książki; ale skoro tylko mógł opuścić mieszkanie, pomknął odwiedzić tę, która była nadzieją i szczęściem jego życia i dla której jedynie pragnął zachować oczy.
...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin