Kryształowa gwiazda - McIntyre Vonda.pdf

(1336 KB) Pobierz
Kryształowa gwiazda - McIntyre Vonda
KRYSZTAŁOWA
GWIAZDA
VONDA N. McINTYRE
114090919.003.png 114090919.004.png
WIELKIE SERIE SF
cykl Gwiezdne Wojny
Han Solo na Krańcu Gwiazd
Zemsta Hana Solo
Han Solo i utracona fortuna
Nowa nadzieja
Imperium kontratakuje
Powrót Jedi
Spotkanie na Mimban
Pakt na Bakurze
Ślub księŜniczki Leii
Kryształowa gwiazda
Dziedzic Imperium
Ciemna Strona Mocy
Ostatni rozkaz
W poszukiwaniu Jedi
Uczeń Ciemnej Strony
Władcy Mocy
Spadkobiercy Mocy
KRYSZTAŁOWA
GWIAZDA
VONDA N. McINTYRE
Przekład
Magdalena Ostrowska
w przygotowaniu
Akademia Ciemnej strony
114090919.005.png 114090919.006.png 114090919.001.png
Tytuł oryginału
THE CRYSTAL STAR
Ilustracja na okładce
TOM JUNG
Dla Leight Brackett
Redakcja merytoryczna
DOROTA LESZCZYŃSKA
Korekta
WIESŁAWA PARTYKA
Copyright © 1995 by Lucasfilm Ltd.
All rights reserved
Published originally under the title
The Crystal Star by Bantam Books.
For the Polish edition
Copyright © 1996 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 83 - 7169 - 343 - 5
Z podziękowaniem dla
Kevina J. Andersona
Rebeki Moestry Anderson
Marka Burne'a
Johna H. Chalmersa
Jane Hawkins
O. Henry
Marilyn Holt
Andy'ego Hoopera
Kate Shaefer
Amy Thomson
Janny Sihestein
114090919.002.png
ROZDZIAŁ 1
Leia padła przy nim na kolana, nie zwaŜając na błoto. Przeraziła się, Ŝe Wookie
nie Ŝyje, ale wciąŜ oddychał, choć mocno krwawił. Ucisnęła ręką głęboką ranę na jego
nodze. Próbując zatamować upływ krwi, starała się go ratować. Jednak silne uderzenia
pulsu gwałtownie wyrzucały czerwony strumień. Wookie, podobnie jak niańka, krwa-
wił z uszu i nosa.
Straszliwy, Ŝałosny dźwięk wydobywający się z jego gardła nie był jękiem bólu,
ale płaczem spowodowanym wściekłością i wyrzutami sumienia.
- LeŜ spokojnie! - powiedziała Leia. - LeŜ, Chewbacco! Lekarz zaraz przyjdzie,
wszystko będzie dobrze. Co się tutaj stało, och, co się stało?!
Znów zapłakał, a Leia zrozumiała, Ŝe Chewie pragnie umrzeć z rozpaczy. Trakto-
wał jej rodzinę jak swoją własną. Była jego Honorową Rodziną, a on zawiódł, nie po-
trafił ustrzec dzieci.
- Nie wolno ci umierać!
Musi Ŝyć. Musi - pomyślała. - Tylko on moŜe mi powiedzieć, kto porwał moje
dzieci.
- Nie odchodź! Proszę, nie odchodź!
Doradcy i szambelan właśnie wybiegli z lasu. Depcząc delikatną, wysoką trawę,
raz po raz krzyczeli ze złości, poniewaŜ kaleczyły ich cienkie źdźbła. Dzieci zawsze
swobodnie biegały po łące nie pozostawiając po sobie śladów, lecz nigdy nie spotkała
ich Ŝadna krzywda. Trawa ustępowała przed nimi jak za dotknięciem czarodziejskiej
róŜdŜki.
Zaczarowana dla moich zaczarowanych dzieci - pomyślała Leia. - Sądziłam, Ŝe
potrafię je ochronić, Ŝe nigdy nic im się nie stanie.
Gorące łzy spłynęły po policzkach księŜniczki.
Dworzanie, doradcy i straŜe zebrali się wokół niej.
- Pani - powiedział bezradnie szambelan Munto Codru. W pełnym słońcu i na sil-
nym wietrze twarz pana Iyona stała się purpurowa. Nie wyglądał najlepiej.
- Gdzie lekarz? - szlochała Leia. - Dajcie lekarza!
- Wysłałem juŜ po niego, pani.
Iyon usiłował nakłonić ją, by wstała, sam chciał zatamować płynącą z rany krew,
ale księŜniczka powstrzymała go ostrym słowem. Puls Chewie'ego słabł. Leia bała się,
Ŝe to juŜ koniec.
Nie umrzesz - powiedziała w myślach. - Nie wolno ci umierać. Nie dopuszczę do
Dzieci zostały uprowadzone.
Leia biegła na oślep przez polanę, zostawiając w tyle dworzan, szambelana Munto
Codru, doradców oraz młodą niańkę, która wbrew dworskiej etykiecie wtargnęła do
prywatnych apartamentów Leii. Krwawiła z nosa i uszu, oszołomiona nie mogła wy-
mówić słowa.
Leia jednak zrozumiała od razu: Jaina, Jacen i Anakin zostali porwani.
Pędziła teraz, mijając drzewa, w dół porośniętej delikatnym mchem ścieŜki, wio-
dącej do dziecięcego miejsca zabaw. Jaina wyobraŜała sobie, Ŝe ścieŜka jest gwiezd-
nym traktem, prowadzącym statek w nadprzestrzeń. Dla Jacena była wielkim, tajemni-
czym traktem - rzeką, a Anakin, który ze względu na swój wiek nie miał tak bujnej wy-
obraźni, upierał się, Ŝe była to tylko zwykła leśna ścieŜka wiodąca na łąkę.
Dzieci uwielbiały las i łąkę, a Leia cieszyła się, słysząc okrzyki radości, kiedy
przynosiły jej najprzeróŜniejsze skarby: wijącego się robaka, kamień z wtopionym niby
- klejnotem czy kawałek skorupki.
Wspomnienie rozpłynęło się we łzach. Pantofel uwiązł w gęstym mchu i Leia po-
tknęła się. Cudem uniknęła upadku i ruszyła dalej, podnosząc trochę wyŜej suknię.
Dawniej - pomyślała - dawniej ubrałabym się w porządne buty i spodnie. Jakie to głu-
pie potykać się o własne ubranie! Z pewnością mogłabym pokonać odległość z gabine-
tu do lasu bez zadyszki!
A dyszała cięŜko, z trudem łapiąc oddech.
Popołudniowe, zielonkawe światło wypełniało przestrzeń. Odbijało się w luster-
kach wody w miejscu, gdzie zwykły bawić się dzieci, tam gdzie kończył się las i zaczy-
nała podmokła łąka.
Leia biegła bez tchu, a nogi ciąŜyły jej, jakby były z ołowiu. Biegła, by poznać
prawdę, straszną rzeczywistość, w którą jeszcze nie mogła uwierzyć.
- Jak mogło do tego dojść? Jak coś podobnego mogło się wydarzyć?
Odpowiedź - jedyna moŜliwa - przeraŜała ją. KsięŜniczka zdawała sobie sprawę,
Ŝe w pewnym momencie utraciła zdolność wyczuwania obecności dzieci. Taki skutek
mogła wywołać jedynie manipulacja Mocą.
Leia dotarła wreszcie na łąkę. Pobiegła nad małe jeziorko, gdzie Jama i Jacen
zwykłe pluskali się, bawili i uczyli pływać małego Anakina.
Wybuch zniszczył delikatną trawę. Wokół rozprutej świeŜo ziemi źdźbła były cał-
kowicie sprasowane.
To bomba ciśnieniowa! - z przeraŜeniem pomyślała Leia.
Bomba ciśnieniowa wybuchła w pobliŜu jej dzieci. Nie zginęły! - przekonywała
samą siebie. Wiedziałaby, gdyby tak się stało!
Na ziemi tuŜ obok krateru nieruchomo jak kłoda leŜał Chewbacca. Krew wyraźnie
odcinała się od kasztanowej sierści.
tego!
Aby go wzmocnić, uŜyła całej swej wiedzy, ale ta okazała się niewystarczająca.
Leia Ŝałowała, Ŝe obowiązki dyplomatyczne nie pozwoliły jej na dogłębne studia nad
Mocą. Nie potrafiła posłuŜyć się nią, aby uratować Wookiego.
Wiedziała, Ŝe jeśli nie zdoła zatrzymać krwotoku, Chewie umrze. Mogła to jednak
zrobić tylko mechanicznie, próbując w dalszym ciągu uciskać miejsce powyŜej rany.
Przez pole biegła lekarka. Przed nią, niosąc torbę z instrumentami i lekarstwami,
pędził wyrwulf. Zobaczywszy zwierzę, Leia przypomniała sobie, Ŝe z dziećmi bawił się
wyrwulf Iyona.
On takŜe zniknął.
Doktor Hyos uklękła obok Leii. Zbadała ranę.
- Dobra robota - rzekła z aprobatą.
- MoŜesz juŜ odejść, księŜniczko - powiedział szambelan.
- Jeszcze nie — zaprotestowała Hyos. - Mam tylko cztery ręce, a księŜniczka bar-
dzo mi pomaga.
Wyrwulf przysiadł pomiędzy Leią i doktor Hyos. Leia wzdrygnęła się. Wyrwulf
wolno odwrócił masywną głowę w jej stronę i wytrzeszczył wielkie błękitne oczy,
przysłonięte zazwyczaj pokrytymi czarną sierścią brązowymi powiekami.
Sapał i ślinił się, wystawiając pomiędzy dolnymi kłami wielki jęzor. Miał grote-
skowy pysk. Wydobywający się stamtąd gorący, cierpki odór przyprawiał Leię o dresz-
cze.
Ale jeśli juŜ uciekli, mogę dogonić ich ,.Alderaanem" - pomyślała. - Mogłabym
ich złapać, mój mały statek dopędzi kaŜdego.
- Pani, zamkniecie portu nie byłoby zbyt rozsądne. Przeszyła go wzrokiem, na-
tychmiast podejrzewając człowieka, któremu jeszcze przed chwilą ufała.
- Zabrali twojego... - zawahała się, niepewna, co powinna teraz powiedzieć.
- Mojego wyrwulfa, pani - powiedział. - Tak.
- To był twój wyrwulf. Nie zaleŜy ci na nim?
- Bardzo mi zaleŜy, pani. Aleja rozumiem naszą tradycję, ty zaś, wybacz, nie ro-
zumiesz. Zamykanie portu kosmicznego nie jest konieczne.
- Porywacze będą próbowali uciec z Munto Codru - odparła.
Pan Iyon rozłoŜył swe cztery ręce.
- Nie zrobią tego. Obowiązują tu pewne zwyczaje - odpowiedział. - Jeśli je uzna-
my, dzieciom nic się nie stanie - to takŜe jest tradycją.
Leia wiedziała o panującym na Munto Codru zwyczaju porywania, a następnie Ŝą-
dania okupu. Właśnie to było powodem, dla którego Chewbacca kręcił się stale tak bli-
sko dzieci. Dlatego teŜ staremu zamkowi zapewniono dodatkową ochronę i straŜ. Dla
ludzi z Munto Codru porwania były waŜną politycznie, sportową rozgrywką.
Leia nie zamierzała jednak w niej uczestniczyć.
- To najbardziej zuchwałe porwanie, jakie widziałem - stwierdził szambelan.
- I najbardziej okrutne - dodała Leia. - Ranny Chewbacca! I ta bomba ciśnienio-
wa... moje dzieci... - przestawała panować nad głosem, powoli ogarniało ją przeraŜenie.
- Porywacze detonują bomby ciśnieniowe tylko po to, aby dowieść swojej siły, pa-
ni - rzekł Iyon.
- Ale porwania miały nikomu nie wyrządzać krzywdy.
- Nikomu spośród szlachetnie urodzonych, księŜniczko Leio - odparł.
- Mój tytuł brzmi: „Władczyni Nowej Republiki" - odpowiedziała za złością. - Nie
„KsięŜniczka". Nigdy więcej tak do mnie nie mów. Świat, w którym byłam księŜnicz-
ką, dawno przestał istnieć. śyjemy w Republice.
- Wiem o tym, pani. Wybacz, proszę, nasze staromodne przyzwyczajenia.
- Muszą wiedzieć, Ŝe nie mają szans - oświadczyła Leia. - Ani otrzymania okupu,
ani ucieczki. A jeśli... - nie potrafiła się zmusić, aby wymówić słowo „skrzywdzą".
- Jeśli wolno mi coś doradzić w tej sprawie... - zaczął szambelan, nachylając się w
jej kierunku. - Jeśli tym razem postąpisz według reguł Republiki, moŜesz mieć powaŜ-
ne problemy.
- Porywacze są pewnie bardzo odwaŜni - z widoczną aprobatą powiedziała doktor
Hyos. - Ale są jednocześnie młodzi i niedoświadczeni. Z jakiej rodziny pochodzą? -
popatrzyła na Iyona. - MoŜe Sibiu?
- Sibiu nie mają odpowiednich zasobów - odparł szambelan.
Kimkolwiek są - pomyślała Leia - potrzebowali jedynie Mocy. Ciemnej strony
Mocy.
Pan Iyon wskazał ręką na stratowaną ziemię i na Chewbaccę.
- To wymagało uŜycia promienia ściągającego. Musieli mieć powiązania z uzbro-
jonymi przemytnikami, od których uzyskali bombę ciśnieniową.
Cztery ręce lekarki, zwykle ocięŜałe, poruszały się szybko, szukając czegoś w ko-
szu przytroczonym do boku wyrwulfa.
- Widzisz, co teraz robię - mówiła łagodnie. - NajwaŜniejszy jest krwotok. Nasza
księŜniczka go zatrzymała.
Hyos mówiła do wyrwulfa, wyjaśniając mu kaŜdą swoją czynność.
Wyciągnęła z jednej przegródki bandaŜ elastyczny, z drugiej wybrała odpowiednie
lekarstwo. Jej długie złote palce były zwinne i pewne.
Leia starała się nie tracić nadziei, choć ręce miała zalane gorącą krwią Chewie'ego.
Wookie zamknął oczy i przestał się poruszać.
- BandaŜ jest juŜ zaciśnięty, moja księŜniczko - rzekła doktor Hyos - moŜesz za-
brać ręce.
Leia wykonała polecenie.
Lekarka docisnęła bandaŜ do boku Chewie'ego powyŜej ręki Leii. Rana została
przykryta sierścią. Wyrwulf patrzył, wywieszając język.
Leia usiadła na piętach. Miała sztywne ręce, poplamione ubranie, ale widziała
wszystko zdumiewająco wyraźnie.
Doktor Hyos zbadała Chewbaccę, marszcząc brwi na widok wysychających stru-
Ŝek krwi sączącej się z jego nosa i uszu.
- To bomba ciśnieniowa... - stwierdziła.
Leia pamiętała jak przez mgłę pojedyncze uderzenie pioruna. Pamiętała, Ŝe pomy-
ślała wtedy leniwie, iŜ zanosi się na deszcz i Chewbacca wkrótce przyprowadzi z łąki
bliźnięta i Anakina. Mogłaby wtedy oderwać się na chwilę od swych obowiązków, aby
ich przytulić, pozachwycać się najnowszymi skarbami, potowarzyszyć malcom podczas
jedzenia.
Był środek popołudnia. Kiedy zdąŜyło zrobić się tak późno, skoro jeszcze przed
chwilą była pora drugiego śniadania? - zastanawiała się Leia.
- Pani... - zaczął szambelan Iyon. Nie próbował juŜ zachęcać jej do odejścia.
- Zamknąć port - rozkazała Leia. - Zablokować drogi. Czy moŜecie przesłuchać
niańkę? Sprawdzić zarządzających portem. Czy istnieje moŜliwość, Ŝe porywacze zdo-
łali opuścić planetę?
Obawiała się, Ŝe cokolwiek teraz zrobi, będzie za późno.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin