Rozdział II.pdf

(235 KB) Pobierz
Microsoft Word - Dokument2
Boję się spróbować, bo jeśli mi się nie uda, to nie
wyobrażam sobie reszty mojego życia.
Bezpieczniej jest pozostawać w sferze marzeń, niż
ryzykować popełnienie błęd u . ~ Paulo Coelho.
Policjant wepchnął mnie brutalnie do wnętrza samochodu, który został zaparkowany
parę metrów dalej. Byłem ciekawy, co stanie się z motocyklem. Szkoda, gdyby wpadł w
niepowołane ręce, chociaż z drugiej strony miałem nadzieję, że ktoś go zepsuje, a później
ten tchórzliwy dryblas znajdzie jego fragmenty na wysypisku śmieci.
Zgrzytnąłem zębami, gdy zrozumiałem, w jaki dziecinny sposób dałem się podejść. Z
minuty na minutę alkohol wyparowywał z moich żył, a poziom adrenaliny dawno już
opadł, przez co spojrzałem na całą sytuację z dystansem. Skrzywiłem się, tępo wpatrując
w srebrne bransolety zapięte na nadgarstkach.
Tak. Ocenię wszystko z zimną kalkulacją.
Gdybym nie siedział w policyjnym radiowozie, skuty, z pewnością zdzieliłbym się prosto
w twarz, ale w tej chwili nie mogłem tego zrobić, ponieważ za nic nie pozwoliłbym, żeby
ucierpiała moja duma.
Przybrałem, więc najbardziej szyderczy uśmiech, jaki byłem w stanie z siebie wykrzesać
i uparcie wpatrywałem się w policjanta widocznego w lusterku. Naprawdę interesowało
mnie, jak długo ten facet będzie hamował swoją irytację. Nie chciałbym się przechwalać,
ale nie było na świecie drugiej takiej osoby, która w tak krótkim czasie potrafiła
wyprowadzić z równowagi praktycznie każdego.
Zdawałem sobie sprawę z faktu, że często uchodziłem za najzwyklejszego złamasa,
jednak nikt z tych ludzi nie pofatygował się, żeby dać mi drugą szansę, więc dlaczego ja
miałbym podarować im jakąś taryfę ulgową. Im prędzej człowiek pojmie, że może liczyć
tylko na siebie, tym mniej zawodów czeka go w życiu.
Westchnąłem ciężko, przeczesując włosy palcami. Nienawidziłem, kiedy kosmyki
splatały się ze sobą, tworząc jakiś dziwny nieład na głowie. Próbując doprowadzić się do
porządku podczas jazdy, nie zwróciłem uwagi na to, że pokonaliśmy już połowę drogi.
Zerknąłem przez okno. Wymijane samochody, blask neonów odbijających się od
zniszczonych chodników, grupki ludzi zmierzających przed siebie. Wszystko, zlewało się
w bezkształtne smugi.
Cóż, w tym momencie nienawidziłem się z całych sił. Pod maską jawnej drwiny i
brawurowej odwagi, kipiałem ze złości. Jak mogłem postąpić tak nierozważnie?
Mimo to, wciąż czułem posmak wolności, kilka ulotnych chwil bez odpowiedzialności,
obowiązków, fanów, problemów. Tylko wiatr smagający odkryte ramiona.
Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się nad tym czy dla doznania takich uczuć byłem
wszystko poświęcić. Z pewnością tak, ale tłumaczenie swojego postępowania
mrzonkami o przeżywaniu cudownych emocji klasyfikowało się w kategorii absurdu.
Poza tym, jakby to wyglądało? Ja. Pierre Bouvier. Tłumaczę się jakimiś pieprzonymi
pragnieniami.
151418599.001.png
Potrząsnąłem głową. Byłem, jestem gwiazdą, idolem wielu nastolatków, ale nikt do tej
pory nie zapytał mnie czy lubię spacery po zachodzie słońce? Co robię, gdy budzę się w
środku nocy i nie mogę zasnąć? Czy boję się samotności?
Coś ścisnęło mnie za gardło, ale szybko zdusiłem to, zanim całkowicie przejęło nade mną
kontrolę.
Panowie eskortujący moją osobę do więzienia staliby się świadkami przekomicznej
sceny. Dorosły mężczyzna rozklejający się na tylnym siedzeniu radiowozu. Ubaw po
pachy, za darmo.
Wróciłem do przerwanych rozmyślań, które zakończyły się nieprzyjemnym bólem. Cóż.
Wynikało, to zapewne z faktu, że większe zainteresowanie wzbudzała moja naga klatka
piersiowa niż tekst nowej piosenki.
Z początku mi to pochlebiało, ale z wiekiem zrozumiałem, że uroda kiedyś przeminie, a
wraz z nią zainteresowanie mas, wtedy zacząłem pracować jeszcze ciężej, by każdy
element powstających płyt składał się w idealną całość.
Teksty, muzyka miały bronić się same, ale ciągle informacje o ulubionej pozycji basisty
czy rozmiar bielizny Chucka były bardziej pożądane niż sposób, w jaki tworzyliśmy
wszystko to, co znalazło się na krążku.
Początkowo próbowałem z tym walczyć, jednak im bardziej wkraczaliśmy w ten światek
moje siły i starania słabły. Bolało, kiedy kolejny ideał młodego dzieciaka rozpadał się w
pył jak grudka piasku rozcierana w palcach.
Po jakimś czasie przystosowałem się do otaczającej rzeczywistości. Tylko głupiec
podejmuje bój z wiatrakami.
Minęło kilka lat, a zadziorny uśmiech stał się nieodłącznym elementem mojej
osobowości.
Byłem ironicznym, zimnym draniem i paradoksalnie kobiety to uwielbiały.
Przymykały oko na niewybredne komentarze pod swoim adresem, wybaczały zdrady
nawet, gdy nie okazywałem skruchy. Myślę, że kierowały się jakimiś niezdrowymi
pobudkami, bo kto normalny chciałby żyć z kimś takim jak ja. Nie sądzę, że lubiły
cierpienie, którego stawałem się źródłem.
To było takie dziwne, samo myślenie o tym powodowało atak śmiechu.
Podejrzewałem w tym absurdzie działanie tego unikatowego uczucia. Miłości? Gdy tylko
wymawiałem, słyszałem bądź nieopatrznie pomyślałem o tym tworze dostawałem
mdłości.
Nie rozumiałem, w jaki sposób wpłynęłoby to na zmianę mojego, dotychczasowego
życia. Nie zaprzeczałem, że istniały w tym dobre strony, przecież ja też miałem
wyobrażenia na ten temat, ale myślę, że odbiegało ono od ideału ogółu.
Pieprzyć to.
Zdobyłem wszystko, na co przeciętny człowiek pracował miesiącami, a nawet latami.
Ubierałem się wyłącznie w markowych sklepach, jadałem kolację, i nie tylko, z kobietami
na widok, których mężczyźni byli gotowi wyskoczyć z okna wieżowca bez mrugnięcia
powieką, samochody, telefony, mogłem wyliczać tak w nieskończoność. Szkoda tylko, że
nikt nie pomyślał, jak wielką cenę płacę za sprzedawania swoich marzeń i ambicji, ale
przecież żyjemy w XXI wieku, gdzie ludzie nie zawracają sobie głowy takimi
błahostkami, poza tym zawsze posługiwano się nieśmiertelnym argumentem.
Przecież sam się o to prosił, skoro tak bardzo tego nienawidzi, niech odejdzie.
Czy byłem w stanie to zrobić? Oczywiście, wiele razy w chwilach słabości rozważałem
taką możliwość, gdy po raz kolejny jakaś szesnastolatka z agresywnym makijażem,
wciskała mi do ręki numer telefonu z jednoznacznym dopiskiem. Doprawdy, to
frustrujące uczucie, kiedy wydarzają się podobne wypadki. Tak wypadki, to
odpowiednie słowo.
Mimo wszystko nigdy nie zdobyłem się na odwagę, żeby w końcu spakować rzeczy i
grzecznie podziękować za dotychczasową zabawę.
- Wysiadaj - zagrzmiał jeden z policjantów, łapiąc mnie za ramię.
Syknąłem, gdy tym razem uderzyłem głową w dach.
- Wybacz. Zapomniałem Cię uprzedzić, że nie płacą mi za delikatność. - Zaśmiał się, a
jego partner mu zawtórował.
Posłałem mu wrogie spojrzenie.
- Poczekaj. Ja go skądś kojarzę. - Poczułem szarpnięcie, po czym oślepił mnie mocny
strumień światła.
Dupek.
- On chyba jest tym… gwiazdą rocka, czy czymś podobnym. Moja córka na okrągło słucha
tej szmiry. Boże, mam tylko nadzieję, że w końcu jej przejdzie, bo nie ma chwili ciszy w
tym domu - narzekał, popychając mnie w kierunku dobrze oświetlonego budynku, na
którym widniał wyraźny napis, komisariat.
- Dla mnie jest tylko pijanym kierowcą, który pewnie nawet nie pomyślał o tym, że
stworzył zagrożenia dla życia innych uczestników ruchu - odparł spokojnie wyższy.
Miałem wrażenie, że żołądek wywrócił mi się na drugą stronę. Przez całą drogę nie
przyszło mi przez myśl, że komuś mogłaby stać się krzywda. Byłem aż takim egoistą,
żeby nie wziąć tego pod uwagę.
- Pośpiesz się nie mamy całego dnia - warknął oficer, wpychając mnie na jezdnie.
- Nie powinniśmy przejść po pasach? - próbowałem tego nie powiedzieć, ale po prostu
nie potrafiłem odpuścić.
Moje pytanie zabrzmiało tak niewinnie, że zachciało mi się śmiać.
- Zobaczymy, czy podskoczysz na sali rozpraw, kiedy usłyszysz wyrok - zakpił policjant,
otwierając drzwi z kratami w szklanej części.
- Chyba nie jesteś tak głupi i nie sądzisz, że pójdę do więzienia - odparowałem.
Szarpnął mną w kierunku kobiety stojącej za ladą.
- Nie, ale twoje akta zaczną mówić same za siebie. Wiesz, co to wyrok w zawieszeniu? -
Uśmiechnął się złośliwie i odszedł.
- Co tam macie? - zapytała blondynka, spoglądając na mnie bez zainteresowania.
To coś nowego, biorąc pod uwagę fakt, że zawsze rozchwytywano mnie w towarzystwie
płci pięknej. Odchrząknąłem, opierając łokcie na drewnianym blacie. Wpatrywałem się
intensywnie w policjantkę, która pod wpływem mojego wzroku zaczęła wiercić się na
stołku.
- Jazda po pijanemu, przekroczenie dozwolonej prędkości, próba skorumpowania i
obraza urzędnika - wyliczał znudzony, jakby codziennie omawiano tu takie przypadki.
- Nikogo nie obraziłem - mruknąłem na tyle głośno, żeby usłyszeli.
Zignorowali moje próby oczyszczenia się, chociażby z jednego zarzutu.
- Prawo jazdy, dowód osobisty - poprosiła dziewczyna, wyciągając w moim kierunku
rękę.
Sięgnąłem do prawej kieszeni jeansów i podałem jej dokumenty, dotykając przy tym
delikatnie jej dłoni. Wzdrygnęła się, po czym poprawiła na krześle.
- A numer telefonu? - zapytałem niskim głosem.
- Słucham. - Popatrzyła na mnie zdezorientowana.
Widocznie pracuje tu od niedawna.
- Chcę coś w zamian - oznajmiłem, przechylając się do przodu.
Przejechałem wzrokiem po jej sylwetce, zatrzymując wzrok na pełnych ustach, dekolcie i
odkrytych ramionach. Policjantki są seksowne. Całkowicie zgadzałem się z tym
stwierdzeniem.
Usłyszałem wściekłe sapanie z boku.
- Ja ci zaraz dam coś w zamian - prychnął posterunkowy.
- Spokojnie, Matt. Niech wezmą odciski palców, zrobią zdjęcia i zamkną go w areszcie
tymczasowym - zdecydowała, wypełniając jakieś papiery.
- Dzięki, Natalie.
- Idziemy - warknął, znowu mnie popychając.
Dopiero teraz się rozejrzałem. Szare, odrapane ściany i słabe oświetlenie nadawało temu
miejscu melancholijności. Obrazek dopełniały plastikowe krzesełka, zajmowane przez
dziwki, drobnych złodziejaszków i pijaków. W powietrzu unosił się ciężki zapach perfum
wymieszany z odorem alkoholu i wymiocin. Gdybym miał tu pracować, wolałbym
umrzeć z głodu.
Ciągle ktoś wrzeszczał, a nowo przybyli szarpali się z oficerami.
Szybko przebyliśmy tę strefę, kierując się do odgrodzonego szybą pomieszczenia, gdzie
funkcjonariusz pobrał odciski z kciuka i palca wskazującego.
- Uśmiech proszę. - Siwa głowa wychyliła się zza aparatu.
Po tej małej sesji zdjęciowej, na której trzymałem, jakże uroczą tabliczkę ze swoim
imieniem i nazwiskiem, zostałem zamknięty w celi wraz z innymi.
Usiadłem na ławce, chowając twarz w dłoniach, kiedy wyobraziłem sobie, że wciąż
mógłbym świetnie bawić się na imprezie zorganizowanej specjalnie dla zespołu,
gotowałem się ze złości.
Zacisnąłem mocniej palce. Czułem jak kosmyki włosów opadły na czoło, ukrywając mnie
przed wścibskimi spojrzeniami współtowarzyszy.
Coś ściskało boleśnie moje gardło, jakby znajdowała się wokół niego zaciskająca się
obręcz. Z każdym oddechem pętla się zacieśniała, a ja nie mogłem nic na to poradzić.
Chciałem wykrzyczeć całe zbierające się w moim wnętrzu rozgoryczenie. Nie potrafiłem
już dłużej udawać, że odpowiada mi otaczający nas świat. Nie byłem w stanie go opuścić,
pomimo żywionej do niego nienawiści. Istniało zbyt wiele powodów, które przyczyniły
się do tak skrajnego uczucia. Zabierał mi każdego dnia wiarę w to, co robiłem. Zabijał
powoli marzenia, czasami dając mi złudną nadzieję, że jutro wszystko ulegnie
diametralnej zmianie.
Czy wymagałem zbyt wiele? Pragnąłem jedynie podporządkować swoje życie muzyce.
Czystej, nieskażonej brudnymi uczuciami ludzi, pięknej. Nie tej komercyjnej, gdzie
piosenki pisano dla publiczności o niewybrednym guście.
Dlaczego nie wyrobiłem w sobie siły? Dlaczego nie potrafiłem odrzucić wszystkiego, co
ofiarował mi los, w miejsce pasji i prawdy?
Wziąłem głęboki oddech.
Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak część mnie umierała. Przez te wszystkie lata tak
starannie to ukrywałem, że sam nie zauważyłem rosnącej pustki. Dopiero dzisiaj dotarł
do mnie prawdziwy obraz własnej egzystencji. Kim stałem się przez ten cały czas?
Przesiedziałem w tym zakratowanym pudle noc, którą z pewnością mógłbym lepiej
spożytkować. Zbeształem się mentalnie za te głupie dopowiedzenie.
Nie zadzwoniłem do przyjaciół, żeby powiadomić ich o zaistniałej sytuacji.
Skontaktowałem się jedynie z prawnikiem, który miał zająć się formalnościami.
Musiałem ponieść karę za swoje nieodpowiedzialnie zachowanie i doskonale o tym
wiedziałem.
Nad ranem kraty otworzyły się, a do celi wszedł jeden z policjantów.
- Bouvier. Zbieraj się - powiedział, szukając mnie wzrokiem.
Podniosłem się powoli, czując zdrętwiałe mięśnie. Cóż, trwałem w tej pozycji przez
większość czasu, więc skutki tego nie mogły mnie dziwić. Powlekłem się za mężczyzną,
który ponownie zaprowadził mnie w pomieszczenie stanowiły główną częścią
komisariatu. Odebrałem dokumenty oraz pozostawione tam rzeczy. Przy wyjściu czekał
już Chuck i Pat. Obaj mieli miny, jakby powstrzymywali się przed rzucaniem na mnie z
pięściami.
Nie wydobyłem z siebie odwagi, aby spojrzeć im prosto w oczy, więc błądziłem
wzrokiem po bruku. Sądzę, że pobyt w zamkniętej klatce był o wiele łatwiejszy niż stanie
twarzą w twarz z ludźmi, których się zawiodło.
Żaden z nich nie odezwał się słowem, żeby jakoś ułatwić mi rozpoczęcie rozmowy.
Widocznie ledwo panowali nad nerwami, żeby powiedzieć cokolwiek.
- Cześć - mruknąłem niewyraźnie.
Odnosiłem wrażenie, że stoję przed rodzicami i muszę wytłumaczyć się, dlaczego
rozbiłem szybę w oknie sąsiadów. To takie krępujące uczucie, biorąc pod uwagę fakt, że
niedawno skończyłem dwadzieścia siedem lat.
- Tylko tyle masz do powiedzenia. - Pierwszy wybuchł Chuck, mogłem się tego
spodziewać.
Był moim najlepszym przyjacielem, który znał najbardziej żenujące i skrywane fakty z
mojej przeszłości. A teraz, stał przede mną z wściekłością wypisaną na twarzy. Pat
znajdował się obok samochodu, opierając się o maskę. Zawsze imponował mi
opanowaniem i powściągliwością, ale zaciśnięte mięśnie żuchwy zdradzały zapewne
więcej, niż miał zamiar okazać.
- Jesteś największym idiotą, jakiego znam. Czy, ty w ogóle myślisz? Czy chociaż przez
chwilę dopuściłeś do swojego pustego łba, że mogłeś się zabić? - wrzeszczał na całe
gardło, przyciągając uwagę przechodniów.
- Zabić? - powtórzyłem bezwiednie.
- Tak, a przy okazji mogłeś skasować kilka żyć dodatkowo, ale, do kogo ja to mówię.
Przecież, wielki pan Bouvier nie musi przestrzegać zasad, wszystko mu się należy, bo to
gwiazda światowego formatu, prawda? Nie obchodzi go, że ktoś się o niego martwił.
Obdzwaniał wszystkich znajomych, szpitale, komisariaty i kostnice. Nawet nie raczył nas
poinformować - zakończył z wyrzutem, po czym podszedł do mnie.
- Uważasz, że o tym nie myślałem. Nie spałem całą noc, bo za każdym razem, gdy
próbowałem zasnąć, widziałem wgniecione karoserie aut, karetki… nie dzwoniłem,
prawda, ale miałem powody, żeby tego nie robić - broniłem się, cofając do tyłu.
Widziałem, jak dłonie przyjaciela formują pięści. Zły znak.
- Miałeś. Powody - wycedził te dwa słowa, jakby nie były elementem tego samego
zdania.
- Tak - powiedziałem twardo.
- Jesteś kretynem - westchnął, a jego ciało momentalnie zwiotczało.
- Dobra gołąbeczki, skoro już wyjaśniliście sobie wszystkie nieporozumienia, wolałbym
żebyśmy się stąd ulotnili - zasugerował Pat, rozglądając się wokół.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin