Snape mentor - Dziedziczone Przekleństwo.doc

(2012 KB) Pobierz

DZIEDZICZONE PRZEKLEŃSTWO

 

część pierwsza i druga

 

 

 

 

Autor: Zilyda

Korekta: MichiruK

Wersja word: Phoe

 

 

 

 

 

Ostrzeżenia:

Non-canon, przemoc, tortury (bez szczegółowych opisów),

śmierć bohaterów drugoplanowych.

 

 

DZIEDZICZONE PRZEKLEŃSTWO I

 

 

Prolog

 

   Vernon Dursley patrzył jak siostrzeniec wspina się na piętro po schodach, ciągnąc ciężki kufer. Teraz, kiedy ten morderca Black nie żyje, o czym poinformowało go na dworcu dwóch dziwnie wyglądających osobników, inaczej „porozmawia” z tym gówniarzem. Już sam fakt, że tamci dwaj ośmielili się do niego podejść, zakrawał na absurd. Jeden w obdartym ubraniu, blady jak śmierć, drugi ze strasznie pokiereszowanym okiem, które próbował ukryć pod dziwacznym melonikiem. I jeszcze ośmielili się go straszyć. Jakieś kontrole? Też coś.

   Mężczyzna wręczył chłopakowi sporą listę obowiązków, gdy tylko ten zszedł na dół.

— Jedzenie dostaniesz dopiero wtedy, gdy wszystko zrobisz. Masz czas do szóstej.

Harry zerknął na swoje zadania.

— To jest niemożliwe do wykonania w tak krótkim czasie, wuju.

— Jak ty się do mnie odzywasz? — Niespodziewane uderzenie w twarz odrzuciło nastolatka aż pod ścianę przedpokoju. — Nie pozwalaj sobie za dużo. Jeżeli dokładnie o szóstej nie zobaczę wyników, to popamiętasz. I nie myśl, że boję się takich dziwaków jak ty. Spróbuj tylko coś im powiedzieć, a inaczej pogadamy.

Po plecach Harry’ego przebiegł dreszcz strachu. Wuj nigdy dotąd tak się nie zachowywał.

— Wujku Vernonie — odezwał się, wiedząc, że tego pożałuje, ale mimo to nie mogąc się powstrzymać — dlaczego tak mnie nienawidzisz?

Parę sekund później podnosił się z podłogi, powoli trąc piekący policzek.

— Bo mam cię już dość — powiedział pan Dursley lodowatym tonem. — A teraz do roboty!

   Kilka godzin później Harry już wiedział, że z jakimkolwiek posiłkiem może się dziś pożegnać. Pierwszy dzień wakacji i już chodzi głodny, a gdzie tam jeszcze do września. Miał jednak cichą nadzieję, że wuj skończy tylko na poszturchiwaniach i wyzwiskach.

— Skończyłeś wszystko?!

Wuj Vernon odwrócił się od telewizora, gdy tylko usłyszał, że chłopak zamknął za sobą drzwi wejściowe. Ciotka Petunia z Dudleyem wyszli gdzieś po południu i jeszcze nie wrócili.

— Nie, wuju. Nie zdążyłem. Przepraszam.

Chciał wierzyć, że to wystarczy, by udobruchać trochę mężczyznę.

— A więc się obijałeś! — Wuj powoli wstał z kanapy, a jego twarz nabiegła krwią. — Jesteś nic nie wartym dziwolągiem i darmozjadem. Same kłopoty z tobą.

Harry cofnął się pod ścianę. Poczuł od zbliżającego się do niego wuja odór alkoholu.

— Wujku, ja... — chciał się jakoś usprawiedliwić, ale górujący nad nim mężczyzna nie pozwolił mu dojść do słowa.

— Milcz! — krzyknął Vernon i z całej siły uderzył siostrzeńca. — Nie chcę słyszeć ani słowa. Masz tylko wykonywać moje polecenia i odzywać się tylko, i tylko wtedy, gdy ci pozwolę.

Znowu cios, tym razem w brzuch. Pod nastolatkiem ugięły się kolana. Upadł na podłogę.

— Nauczę cię jak okazywać szacunek starszym.             

Tym razem kopniak w plecy. Cios był celny i Harry z bolesnym świstem złapał krótki oddech.

— Przepraszam, wujku. Nie chciałem — zaskomlił, zasłaniając brzuch rękoma.

— Zamknij się, powiedziałem! — ryknął Vernon. — Nie pozwoliłem ci się odezwać!

Harry czuł jak jego magia dziwnie reaguje na nowe zachowanie opiekuna. Chciał, aby wuj przestał, ale – o dziwo – nie stało się nic, co działo się zazwyczaj, gdy tracił nad sobą kontrolę. Żadnego tłuczenia szkła, nadmuchania, nic.

Mężczyzna pociągnął chłopaka za włosy, podnosząc go do pionu. Jednak kilka kolejnych uderzeń spowodowało ponowny upadek Harry’ego.

— Teraz będziesz posłuszny?

Chłopiec uniósł się na rękach, nadal klęcząc, gdy kopniak w bok posłał go znów na podłogę.

— Zadałem ci pytanie, bachorze!

— Tak, wuju — kaszlnął, rozpaczliwie próbując złapać oddech. — Będę posłuszny.

— Wynoś się więc do swojego pokoju i nie wychodź, dopóki cię nie zawołam. Za to, że nie wykonałeś poleceń, które ode mnie otrzymałeś, nie dostaniesz jedzenia.

Chłopak powoli powlókł do pokoju, zgięty w pół, dla bezpieczeństwa trzymając się barierki.

 

 

 

 

Rozdział 1.

 

   W upalne popołudnie słońce niemiłosiernie znęcało się nad roślinnością ulicy Privet Drive oraz nad wychudzonym chłopcem. Ten – jako jedyny – nie przebywał w chłodzonym klimatyzacją pomieszczeniu, tylko woskował umyty kilkanaście minut wcześniej samochód swojego wuja. Sama czynność, która innym nastolatkom sprawiłaby zapewne nieziemską frajdę, jemu dokładała tylko bólu. Przyduża bluza po kuzynie, którą miał na sobie, wcale nie miała chronić przed promieniami słońca, lecz ukryć przed niepowołanymi spojrzeniami siniaki i wolno gojące się rany zadane przez rozwścieczonego wuja. Harry zauważył, że w chwilach wzburzonych emocji nie potrafi już użyć magii bez pomocy różdżki, jak to było w przypadku ciotki Marge. Oczywiście jego wujowi również nie umknął ten szczegół, wręcz przeciwnie, został on wykorzystany przeciwko Harry’emu. Każdą chwilę, w której chłopak nie znajdował się na zewnątrz, obserwowany przez swoją ochronę, mężczyzna wykorzystywał, by się nad nim znęcać. Na nieszczęście dla Pottera, pan Dursley doskonale wiedział, gdzie może uderzać, by ślady pozostały ukryte pod ubraniem. Choćby bardzo chciał, chłopak nie mógł powiedzieć nic swojej straży, bo wuj ciągle go obserwował. A gdy Vernon był w pracy, ciotka zamykała go w pokoju i nie wypuszczała, aż mąż nie wrócił.

   Czarnowłosy chłopak wyprostował się ostrożnie, ocierając pot z czoła, na którym wyraźnie odznaczała się blizna w kształcie błyskawicy. Nie dość, że Dursleyowie zepsuli mu wakacje, to ktoś inny również starał się uprzykrzyć mu życie. Tą osobą był jego główny wróg, Voldemort lub, jak kto woli, Ten-Którego-Imienia-Nie-Należy-Wymawiać. Przesyłał mu sny-wizje o swoich prawdziwych bądź wyimaginowanych poczynaniach i bynajmniej nie były to przyjemne wizje wypadów do najlepszych lokali w mieście. Każda noc okupiona była bólem i cierpieniem przyjaciół, utraconej rodziny czy torturami nieznanych mugoli. W przypadku Syriusza, którego stracił niecałe trzy tygodnie wcześniej, Harry wiedział, że wizje z jego udziałem są fikcją. Jednak sam fakt oglądania tortur i śmierci ukochanego ojca chrzestnego był dla Harry’ego nieprawdopodobnym cierpieniem. Z jeszcze większym lękiem śnił o męczarniach przyjaciół ze szkoły. Miał nadzieję, że Voldemort wysyłał mu fałszywe wizje, jednak nigdy nie mógł być całkiem pewny. Każdego ranka z ciężkim sercem patrzył w okno, wyczekując sowy niosącej czarną kopertę z informacją o czyjejś śmierci. Co do ofiar wśród mugoli, był prawie w stu procentach pewien, że wizje za każdym razem są prawdziwe. Tym bardziej, że ciotka Petunia wszystkie dziwne morderstwa i zaginięcia widziane w porannych wiadomościach głośno komentowała.

— Skończyłeś?! — Burkliwy głos wuja Vernona stojącego w drzwiach spowodował, że Harry drgnął wystraszony, odruchowo kuląc się w sobie.

— Już prawie, wuju — odparł cicho, zamykając pojemnik z woskiem. — Tylko pozbieram wszystko i zaniosę do schowka.

Vernon rozejrzał się wokół i wskazał chłopakowi wnętrze domu.

Kiedy tylko Harry znalazł się w pobliżu drzwi, mężczyzna uderzył siostrzeńca w tył głowy, aby ten się pospieszył. Cios był tak mocny, że chłopak potknął się, uderzając ramieniem we framugę drzwi.

Harry syknął, łapiąc się za rękę i próbując nie stracić równowagi, gdy pociemniało mu przed oczami.

— Potrafisz się tylko lenić, darmozjadzie! — warknął przez zęby mężczyzna, zamykając za nimi drzwi.

— Przepraszam, wuju. Naprawdę się starałem.

— Nie pyskuj mi tu! — wrzasnął Dursley, uderzając Harry’ego powtórnie, tym razem pięścią w bok.

Siła ciosu odrzuciła chłopaka aż na schody, w które uderzył bokiem głowy. Usłyszał gdzieś blisko odgłos pękania szkła i poczuł ostry ból, a chwilę potem ogarnęła go ciemność.

 

* * *

 

— Severusie, już tyle razy o tym rozmawialiśmy. — Spokojny głos dyrektora Szkoły Czarodziejów doprowadzał Mistrza Eliksirów do szewskiej pasji, a tym bardziej, że chodziło o „tę” sprawę. — Nie mogę dać ci tej posady, nie mam drugiego tak kompetentnego nauczyciela Eliksirów, żebyś mógł objąć stanowisko Obrony Przed Czarną Magią.

— A kompetentnego do Obrony masz? — zapytał sarkastycznie Snape. — Pewnie znowu trafi się jakiś idiota, jak w poprzednich latach. Nie umiesz, Albusie, znaleźć nikogo odpowiedniego. Kogo tym razem... Zresztą, nie chcę wiedzieć — powstrzymał odpowiedź Albusa, zanim ten się odezwał. — Chciałbym chociaż wakacje przeżyć w błogiej niewiedzy.

Sięgnął po filiżankę z herbatą, by uspokoić nerwy. To jedna z niewielu sytuacji, w której nie potrafił nad sobą zapanować.

— Severusie, nie powinieneś tego brać tak do siebie. — Iskierki w błękitnych oczach dyrektora zabłyszczały wesoło. — Dobrze wiesz, że jesteś najlepszym nauczycielem w tej szkole. Uczniowie cię szanują...

— Bo są przerażeni — przerwał Snape ironicznie, zerkając znad porcelanowego kubeczka.

— Wielbią cię...

— Gdy wychodzę z klasy i nie zabieram przy okazji niczyjej duszy ze sobą.

— Zdobywają niezbędną im wiedzę. — Starzec, widać, uwielbiał drażnić węże.

— Bo czują, że jak tej wiedzy nie zdobędą to skończą bez duszy... i bez punktów.

Severus głośno postawił filiżankę na spodku, po czym wstał z miękkiego fotela, w którym zawsze się zapadał.

— Muszę niestety przerwać te bałwochwalcze przejawy uwielbienia pod moim skromnym adresem, ale czeka mnie jeszcze dyżur nad twoim Złotym Chłopcem.

Wesoła mina Dumbledore’a natychmiast zniknęła. Starzec z ciężkim westchnieniem spojrzał ponad połówkami okularów na swego wieloletniego przyjaciela.

— Gdybyś miał możliwość, spróbuj z nim porozmawiać, Severusie.

— Po co? Dumbledore, chłopak jest u swoich krewnych, pewnie odpowiednio organizują mu czas wolny.

Albus zmarszczył brwi.

— Właśnie tego się obawiam.

— To czemu go tam wysłałeś? — zapytał wprost Mistrz Eliksirów. — Opowiadałem ci, co oni z nim robią.

Snape nigdy nie przypuszczałby, że Dumbledore mógłby się w jakiejś sprawie pomylić, a tym bardziej, gdy chodziło o Złotego Chłopca Gryffindoru.

— Zastanawiam się, czy nie popełniłem błędu, Severusie. No i ta sprawa z Syriuszem… Mógłbyś sprawdzić jak on się miewa? — ponowił swoją prośbę dyrektor.

— Nie jestem jego niańką!

W głosie Naczelnego Postrachu Hogwartu nie słychać było jednak zbytniego sprzeciwu. W końcu z tym dyrektorem nie należy się kłócić. Sam Czarny Pan omija go bardzo szerokim łukiem.

— Wiem, Severusie, ale odkąd pożegnał się na dworcu King’s Cross, nie wysłał ani jednego listu.

— Nie masz z nim kontaktu? — zdziwił się Snape. — Przecież codziennie ktoś trzyma przy nim wartę.

— Tak. Jednak on nawet nie próbuje z nikim rozmawiać, choć często mu się pokazują.

Severus przyjrzał się Albusowi. Lata wojen, które przeżył dyrektor, wyżłobiły w jego twarzy wiele bruzd.

— Jeśli zobaczę, że coś jest nie tak, to z nim porozmawiam. Nie oczekuj, że zaraz do niego polecę.

— Dziękuję ci, Severusie.

 

* * *

 

Po przebraniu się w coś mugolskiego, oczywiście jak zawsze czarnego, Severus Snape aportował się na Privet Drive.

— Wyłaź, Tonks! — rzucił w stronę niedużego skweru naprzeciwko numeru czwartego. — Nie mam zamiaru gadać z zielskiem… Coś mi się zdaje, że jednak będę musiał — dodał z okropnym grymasem na twarzy, gdy po zdjęciu czaru maskującego ukazały się zielone niczym wiosenna trawa włosy Nimfadory wraz z całą jej ciekawą osóbką.

— Coś ci się w kolorze moich włosów nie podoba?! — warknęła obronnie dziewczyna.

Wciąż patrzyła na podjazd, gdzie stał lśniący czystością samochód.

— Coś się stało? — zapytał Snape ostrożnie, nie wiedząc, czego może się spodziewać po tej niezrównoważonej psychicznie pannie.

     „Nie, cofnij to”, pomyślał.

Nie martwił się o Pottera, o nie, to tylko szpiegowskie nawyki dawały o sobie znać. Tonks, gdy wymagane były jej umiejętności aurora, potrafiła ukryć swoją gapowatość. W tej chwili zachowywała się nad wyraz profesjonalnie.

— Chyba nie. Nie jestem pewna. Harry pokłócił się trochę ze swoim wujem, ale wszystko najwyraźniej się uspokoiło, gdy weszli do domu.

— Słyszałaś o co się kłócili? — Coś nie dawało mu spokoju… Może to wynik rozmowy z dyrektorem.

— Nie, przez ostatnie dwie godziny mył samochód, więc chyba nic nie zmalował.

— Mył samochód w tym upale? Czy oni na głowę upadli?

— Wiesz, Sev, oni go za bardzo nie lubią. Przynajmniej ja tak sądzę, z tego co dziś
widziałam. — Kobieta obróciła się plecami do Snape’a, nadal obserwując dom.

— Widziałem kilka takich scenek w jego wspomnieniach. Wiem, że go nie rozpieszczają, ale tu jest bezpieczny. To, że ma zajęcie...

— Harry od samego rana pracował — przerwała mu Tonks. — Kosił trawnik, naprawiał płot, mył samochód. Oni wykorzystują go jak skrzata. Lupin twierdzi, że ostatnio Harry tylko macha mu ręką i znika w domu. Poza tym nie wyglądał dziś za dobrze.

— Co masz na myśli?

— Był strasznie blady, nawet przy tej pogodzie.

Snape potarł brwi, czując zbliżającą się migrenę. Westchnął ciężko i ruszył na drugą stronę ulicy.

— Co robisz, Sev?! — Tonks dogoniła go na środku jezdni.

— Idę porozmawiać z Potterem. Albus kazał mi sprawdzić co u niego. — Wymówka dobra jak każda inna, przecież on nie martwi się o jakiegoś tam dzieciaka.

Szybkim krokiem podszedł do drzwi z numerem czwartym i zapukał. Odpowiedziała mu cisza.

— Przed dziesięcioma minutami wszyscy byli w domu — stwierdziła zielonowłosa.

W tej samej chwili usłyszeli hałas dobiegający z wnętrza domu. Ktoś gwałtownie zbiegł po schodach i sekundę później drzwi otworzyły się z hukiem.

— Żadnych ciastek w ten upał, bachory...! — Vernon Dursley zamilkł w jednej chwili, ujrzawszy dziwną parę, i tak samo szybko zbladł.

Mistrzowi Eliksirów ta reakcja nie bardzo się spodobała. Wiedział, że nie są zbyt lubiani przez tych ludzi, ale żeby tak reagować trzeba mieć coś na sumieniu.

— Przyszliśmy do Harry’ego Pottera — odezwała się Nimfadora przerywając ciszę. — Czy możemy z nim porozmawiać?

— Nie!

— Dlaczego? — Snape zajrzał przez drzwi do przedpokoju, gdzie kobieta o końskiej twarzy przytulała do siebie chłopca wyglądającego jak prosiak i z dziwnym wyrazem twarzy zerkała na piętro.

— Śpi — Vernon sapnął oburzony. — Potter śpi.

Profesor rzucił mu zdziwione spojrzenie.

— Śpi? W środku dnia?

— Tak, a co? Nie wolno mu? Przyjdźcie kiedy indziej — rzucił, na koniec próbując zamknąć drzwi.

Nagle smuga czerwieni zwróciła uwagę mężczyzny w czerni. Zatrzymał drzwi ręką, pytając:

— Skaleczył się pan?

Rękaw białej jak śnieg koszuli pana Dursleya zabarwiony był na czerwono.

— Nie, to tylko farba. — Z twarzy Vernona odpłynęła chyba cała krew.

Snape zerknął na Tonks z niemym pytaniem, a ta kiwnęła tylko głową. Domyślał się tego. Lata pracy przy eliksirach wyczuliły go na ten szczególny zapach.

— Zadam panu jeszcze raz pytanie i chcę na nie usłyszeć odpowiedź — zwrócił się do opiekuna Pottera tonem, który stosował na pierwszorocznych.

Pchnął mocniej drzwi i wszedł do domu wraz z towarzyszącą mu aurorką.

— Gdzie jest Harry Potter?

Gruby mężczyzna nagle nabrał odwagi.

— Nie będzie mnie straszył taki świrnięty dziwak jak pan! Ten gówniarz sam jest sobie winien! Zabierzcie go w końcu od nas i dajcie żyć spokojnym ludziom! Same z nim tylko kłopoty! Wrzeszczy po nocach, a w dzień żadnego z niego pożytku!

Snape nie czekał na dalsze wywody. Odepchnął stojącego w przejściu Dursleya, wszedł szybko na piętro i, rzucając krótkie Wskaż mi, skierował się w stronę pokoju z kłódkami na drzwiach, które jednak nie były zamknięte. Zapukał.

— Potter?

Brak odpowiedzi. Nacisnął klamkę i otworzył zdecydowanie drzwi.

Jego oczom ukazał się mały pokoik z łóżkiem, starym, odrapanym biurkiem i szafą w jednym z kątów. Na łóżku, na brzuchu, leżał Potter.

— Potter, obudź się!

Nadal żadnej reakcji. Mistrz Eliksirów podszedł do łóżka i, chwyciwszy chłopca za ramię, obrócił go na plecy. Młodzieniec był nieprzytomny. Cała pościel czerwieniła się od krwi, która pokrywała nawet twarz chłopca, a on sam ledwo oddychał.

— TONKS!!!

 

* * *

 

Ciszę Skrzydła Szpitalnego rozdarł nagle donośny huk.

— Nie trzeba zaraz trzaskać drzwiami! — wykrzyknęła Madame Pomfrey, oburzona takim zachowaniem.

Wyszła szybko ze swojego kantorka, żeby zbesztać sprawcę hałasu i nagle zbladła.

— Co się stało? — zapytała od razu, opanowała się jednak, widząc jak Snape kładzie bezwładne, zakrwawione ciało na najbliższym łóżku.

— Kochana rodzinka — syknął w odpowiedzi nauczyciel. — Idę po eliksiry. Zbadaj go i uważaj na twarz, chyba ma wbite odłamki szkła z okularów — powiedział, po czym odwrócił się do zielonowłosej dziewczyny stojącej za nim. — Tonks, nie stój tak! Idź po Albusa! — wrzasnął, po czym skierował się do magazynu Skrzydła Szpitalnego.

Tonks otrząsnęła się z bezwładu, jaki ogarnął ją na widok Harry’ego, i ruszyła wypełnić polecenie Snape’a. W momencie, gdy Mistrz Eliksirów szukał mikstur w magazynie, Madame Pomfrey coraz bardziej bladła — to czary skanujące wracały z wynikami. Snape pośpiesznie ułożył fiolki na szafce przy łóżku.

— Na razie żadnych mikstur, Severusie. Wyłącznie maści — powiedziała, widząc nachylającego się nad chłopcem mężczyznę z buteleczką w ręku.

— Czyś ty oszalała, kobieto?! — Gwałtownie się wyprostował. — On się wykrwawia! Muszę mu podać eliksir Przeciwkrwotoczny i Przeciwbólowy! — warknął.

— Nie przeżyje tego. Wszystkie organy są w fatalnym stanie. Żołądek niczego nie przyjmie. Chłopak jest zagłodzony, jakby nie jadł od dwóch tygodni. — Czyli od opuszczenia Hogwartu. — Przynieś mi gorącą wodę, gazę i bandaże. — Pani Pomfrey zwróciła się z tą prośbą do Snape’a. — Trzeba usunąć szkło z jego twarzy, dopóki jest nieprzytomny.

— Ja mam ci przynieść, kobieto?! Od czego są skrzaty w tym zamku?! — Pstryknął palcami i małe, skurczone stworzenie pojawiło się natychmiast obok stojących ludzi.

— Pan wzywał. — Skrzat ukłonił się głęboko.

— Przynieś gorącą wodę, gazę i bandaże. Natychmiast! — zażądał, jednocześnie zaczynając rozbierać chłopca. Na widok siniaków w każdym stadium gojenia, spiął się, a dłonie zadrżały mu lekko.

— Na Merlina! — krzyknęła pielęgniarka ze zgrozą, odwracając uwagę Snape’a od krwiaków na ciele Harry’ego. — Pomóż mi, Severusie! Przytrzymaj go mocno. On ma odłamek w oku. Co ci przeklęci mugole z nim robili?

Mężczyzna chwycił chłopca za głowę i przytrzymał na łóżku, pr...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin