Dick Philip K. - Tytanscy Gracze.pdf

(601 KB) Pobierz
SCAN-dal.prv.pl
PHILIP K. DICK
T YTAŃSCY G RACZE
(T ŁUMACZYŁA : T ERESA T YSZOWIECKA -T ARKOWSKA )
SCAN- DAL
1
To była niedobra noc, a kiedy próbował zabrać się do domu - wdał się w koszmarną
sprzeczkę z własnym samochodem.
- Pański stan nie pozwala na prowadzenie wozu, panie Garden. Proszę włączyć
autopilota i siąść wygodnie z tyłu.
Pete Garden usiadł za sterownicą i odparł, siląc się na dobitność:
- Słuchaj no, wolno mi prowadzić. Jeden drink, a ściśle mówiąc - parę, wyostrzają
refleks. A teraz dość tych wygłupów. - Wcisnął starter, bez skutku. - No, jazda!
- Nie włożył pan kluczyka - odezwało się auto.
- Już dobra - poddał się, upokorzony. Może samochód miał rację? Bez specjalnej
nadziei wsunął kluczyk w stacyjkę. Silnik zawarczał, ale stery nawet nie drgnęły. Pod
karoserią nadal zachodził efekt Rushmore’a; z nim nie miał szans. - Niech ci będzie, możesz
sobie prowadzić, skoro ci na tym tak zależy - powiedział, wkładając w swoje słowa
maksimum godności. - I tak pewnie wszystko ci się pochrzani, jak zawsze, kiedy jestem... nie
w formie.
Przeczołgał się na tył i zwalił na siedzenie. Samochód oderwał się od krawężnika i
poszybował w noc, mrugając światłami pozycyjnymi. Chryste, jak nędznie się czuł. Ból
rozsadzał mu głowę.
Jego myśli, jak zwykle, skierowały się ku Grze.
Czemu tak źle mu poszło? Wszystkiemu winien był ten pajac, Silvanus Angst, jego
szwagier, czy raczej były szwagier. Prawda, upomniał się w myślach, byłby zapomniał. Freya
nie jest już jego żoną. Przegrali i ich małżeństwo zostało rozwiązane. Zaczynają znów od
zera: Freya jest żoną Clema Gainesa, a on jest nieżonaty, bo nie udało mu się jeszcze
wykręcić trójki.
Jutro wykręci trójkę, obiecał sobie. A wtedy będą mu musieli importować żonę, bo
próbował już wszystkich w swojej grupie.
Samochód szybował z warkotem nad pustkowiem środkowej Kalifornii, jałową krainą
wokół bezludnych miast.
- Czy wiesz, że w grupie nie ma kobiety, której bym nie miał za żonę? - zwrócił się do
samochodu. - I, jak dotąd, nie miałem szczęścia, więc to przeze mnie. Prawda?
- Prawda - potaknął samochód.
- Ale nawet gdyby tak było, to i tak nie moja wina, tylko wina Czerwonych Żółtków.
Nie cierpię ich. - Wyciągnął się na wznak, obserwując gwiazdy przez przezroczystą kopułę
samochodu. - Mimo wszystko kocham cię, jesteś mój od tylu lat. Prawda, że nigdy się nie
zepsujesz?
Łzy napłynęły mu do oczu.
- To zależy, czy będzie mnie pan regularnie oddawał do przeglądu.
- Ciekawe, kogo dla mnie sprowadzą?
- Ciekawe - zawtórował samochód.
Zaraz, z jaką to grupą jego grupa - Błękitnawy Lis - najczęściej utrzymywała
kontakty? Chyba z SuperChochołem, który spotykał się w Las Vegas, zrzeszając Posiadaczy z
Nevady, Utah i Idaho. Przymknął oczy, próbując sobie przypomnieć, jak wyglądały kobiety z
SuperChochoła.
Jak tylko wyląduję w moim mieszkaniu w Berkeley, pomyślał, pierwsza rzecz... Nagle
dopadła go okrutna prawda.
Nie miał po co wracać do Berkeley. Bo właśnie przegrał Berkeley. Wygrał je Walt
Remington, sprawdzając jego blef na polu trzydziestym szóstym. I właśnie z tego powodu był
to niedobry wieczór.
- Zmiana kursu - rzucił ochryple obwodom auta. Wciąż miał akt posiadania znacznych
obszarów hrabstwa Marin; tam się mógł zatrzymać. - Lecimy do San Rafael - zarządził.
Usiadł chwiejnie, trąc czoło.
- Pani Gaines? - spytał męski głos.
Podobny do głosu tego koszmarnego Billa Calumine’a, pomyślała niezbyt przytomnie
Freya. Szczotkowała krótkie, jasne włosy. Nie odwróciła się od lustra.
- Odwieźć cię do domu? - zapytał głos, który, uświadomiła sobie, należał do jej
nowego męża, Clema Gainesa. - Chyba wracasz do domu? - Clem Gaines, wielki, obrzmiały,
z niebieskimi oczami, jak pęknięte i sklejone nierówno szkła, przetoczył się przez pokój w jej
kierunku. Czerpał wyraźną satysfakcję z faktu, że jest jej mężem.
To nie potrwa długo, pocieszyła się Freya. Chyba żebyśmy mieli szczęście, poraziła ją
nagła myśl.
Szczotkowała włosy, nie zwracając uwagi na Clema. Jak na stuczterdziestoletnią
kobietę wyglądam nieźle, zawyrokowała bezstronnie. Ale nie miałam wyboru... nikt z nas nie
miał wyboru.
Wszyscy bez wyjątku byli zakonserwowani nie czymś, lecz brakiem czegoś. Wraz z
osiągnięciem dojrzałości usuwano im gruczoł Hynesa - odtąd wiek nie pozostawiał na nich
śladów.
- Lubię cię, Freyo - wyznał Clem. - Działasz otrzeźwiająco. Na kilometr widać, że
mnie nie lubisz. - Nie wydawał się urażony, rzecz typowa dla półgłówków jego pokroju. -
Chodźmy gdzieś i sprawdźmy natychmiast, czy się nam poszczęściło. - Przerwał, bo do
pokoju wpełzł wug.
- Patrz, jaki próbuje być miły - powiedziała z obrzydzeniem Jean Blau, nakładając
płaszcz. - Zawsze się tak zachowują. - Cofnęła się.
Jej mąż, Jack Blau, odszukał wzrokiem grupowy wugobij.
- Szturchnę go parę razy, to się zmyje - zaproponował.
- Jest nieszkodliwy - zaprotestowała Freya.
- Ma rację - poparł ją Silvanus Angst. Stał przy barku, szykując sobie strzemiennego. -
Starczy go posypać solą - zarechotał.
Wug ewidentnie czuł miętę do Clema Gainesa. Lubi go, pomyślała Freya. Może z nim
by gdzieś sobie pojechał zamiast z nią. .
Dla Clema byłoby to jednak nie do przyjęcia - nikt nie spoufalał się z dawnym
wrogiem. Nie wypadało i już, mimo starań Tytańczyków, by zabliźnić wyrwę antypatii,
pamiątkę z czasów wojny. Byli formą życia bazującą na krzemie, nie na węglu. Ich cykl
metaboliczny był długi, a katalizatorem nie był tlen, lecz metan. Do tego ten ich
biseksualizm... zachowanie godne P-ujemnych.
- Dziabnij go - poradził Calumine Jackowi Blau. Jack dźgnął wugobijem galaretowatą
cytoplazmę wuga.
- Zbieraj się - zażądał ostro. - A jakby się tak z nim troszkę zabawić? - Puścił oko do
Billa Calumine’a. - Naciągnąć go na rozmowę? Ej, mała wug, co ty na gadu-gadu?
Natychmiast dotarły do nich wyraźne myśli Tytańczyka, adresowane do ludzkich istot
zebranych w apartamencie kondominium.
- W każdym przypadku wystąpienia ciąży prosimy niezwłocznie zwrócić się do naszej
służby zdrowia...
- Posłuchaj, wugasie - odezwał się Bill Calumine - jeśli przytrafi się nam szczęście,
zachowamy wiadomość dla siebie. Nikt nie zamierza ściągać na siebie nieszczęścia. Może o
tym nie wiesz?
- Wie, wie - zadrwił Silvanus Angst - tylko nie ma ochoty o tym myśleć.
- Cóż, czas, żeby wugi spojrzały prawdzie w oczy - oświadczył Jack Blau. - Nie
lubimy ich i tyle. Zbieraj się - powiedział do żony. - Wracamy do domu.
Niecierpliwym gestem wezwał Jean.
Członkowie grupy, jeden za drugim, opuszczali pokój i frontowymi schodami udawali
się do zaparkowanych przed kondominium samochodów. Freya została sam na sam z
wugiem.
- Nie było żadnej ciąży w grupie - zwróciła się do wuga, odpowiadając na jego
pytanie.
- Tragedia - pomyślał wug w odpowiedzi.
- Ale będzie - dodała Freya. - Wiem, że już wkrótce będziemy mieli szczęście.
- Dlaczego wasza grupa jest tak wrogo nastawiona do nas? - spytał wug.
- Obwiniamy was o naszą bezpłodność, to chyba jasne - odparła Freya, dodając w
myślach: zwłaszcza nasz obrotowy. Bill Calumine.
- To był wasz oręż militarny - zaprotestował wug.
- Wcale nie nasz. Ludowych Chin.
Wugowi wydawało się to nie robić różnicy.
- Tak czy owak, robimy wszystko, co w naszej mocy...
- Czy moglibyśmy o tym nie rozmawiać? - przerwała Freya. - Proszę.
- Przyjmijcie naszą pomoc - błagał wug.
- Idź do diabła - odparła i szybkim krokiem zeszła po schodach na ulicę, do swojego
wozu.
Chłodne powietrze kalifornijskiej nocy nad Carmel ożywiło ją. Zaczerpnęła głęboki
haust powietrza. Chłonąc rześką, dziewiczą woń nocy, spojrzała w gwiazdy.
- Otwórz drzwi, chcę wsiąść - zwróciła się do samochodu.
- Tak jest, pani Garden.
Drzwi wozu rozsunęły się na oścież.
- Nie jestem już panią Garden, tylko panią Gaines. - Siadła za ręczną sterownicą. -
Spróbuj to sobie wbić do głowy.
- Tak, pani Gaines.
Silnik drgnął, ledwie wsunęła kluczyk w stacyjkę.
- Czy Pete Garden odjechał? - Omiotła wzrokiem ponurą uliczkę, ale wozu Pete’a nie
było. - Pewnie tak.
Poczuła smutek. Jak by to było miło usiąść razem o północy i w blasku gwiazd uciąć
sobie małą pogawędkę, jakby nigdy nie przestali być małżeństwem... Cholerna Gra z tymi
swoimi obrotami koła. Cholerne szczęście w nieszczęściu, tyle nam tylko pozostało. Jako rasa
jesteśmy skończeni.
Przytknęła zegarek do ucha.
- Druga piętnaście, pani Garden - odezwał się słaby głosik.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin