Poza Ziemia Obiecana.doc

(52 KB) Pobierz

Poza Ziemią Obiecaną

W Łodzi można poznać tę pełną sukcesów Polskę premiera Tuska. Jednak wystarczy oddalić się kilka kroków od lśniących centrów handlowych i luksusowych osiedli, by dotrzeć do tej Polski, w której ludzie czują, że o nich zapomniano. Tam werbuje  opozycja przed wyborami w niedzielę.

W centrum Polski leży Łódź. Nad Morze Bałtyckie jedzie się prawie pięć godzin, a w Tatry na południu cztery i pół. Do Brestu 337 km, do Frankfurtu n. Odrą 383. W samym środku leży Łódź: 740 tys. mieszkańców, trzecie pod względem wielkości miasto Polski po Warszawie i Krakowie. Pod koniec XIX wieku, kiedy kraj był jeszcze podzielony, laureat nagrody Nobla Władysław Reymont opisał to miasto z jego terkoczącymi fabrykami włókienniczymi i dymiącymi kominami jako „Ziemię Obiecaną” kapitalizmu okresu maszyn parowych – Łódź uznawana była wówczas za drugie pod względem wielkości miasto przemysłowe rosyjskiego imperium po St. Petersburgu. Sto lat później, kiedy po carskim imperium również i Rosja sowiecka upadła, a warsztatom tkackim nie było już nagle co tkać, kiedyś bogate Śródmieście z pałacami baronów tekstylnych, Israela Poznańskiego czy Karla Scheiblera stało się bezsensowną siecią szarych kamienic i pustych hal fabrycznych.

Teraz, dalsze 20 lat później jest w Polsce któraś z kolei walka wyborcza. Rząd liberalnego centrysty Donalda Tuska i jego Platformy Obywatelskiej przez ostatnie 4 lata w Polsce dokonał niemal niemożliwego i przetrwał cały okres legislacyjny. 9 października okaże się, czy będzie mu dane dalej. Byłoby to pierwszy raz od kiedy Polska znów jest wolna, że obywatele nie odeślą do domu „tych z Warszawy”.

Dworzec Łódź Fabryczna. Pociąg z Warszawy skrzypi, szarpie i wreszcie staje. Drzwi otwierają się z łomotem i od razu jest jasne: Łódź jest centrum tylko pod względem swojego umiejscowienia. Jest nie tylko w połowie drogi z Niemiec na Białoruś, ale też w połowie drogi między regionem, którym kiedyś była, a takim, którym być powinna. Tym co było jest na przykład ten dworzec: zbudowany za czasów Fabrykantów jako klejnot czasów założycielskich, w stylu neorenesansowym, jest dziś opuszczoną, o zapachu smoły, potu i smażonego tłuszczu na wpół ruiną z chwastami na torowisku. Przyszłość jednak znajduje się tuż za ogrodzeniem budowlanym: żurawie kręcą się pod niebem, frezy wrzeszczą, koparki ryczą. Elektrociepłownia 1 z roku 1907 ze swoimi wyłożonymi klinkierem halami turbin i swoją archaiczną wieżą chłodniczą, przemysłowa ruina od 2000r, będzie wkrótce wypatroszona. Ciężarówki wjeżdżają, żółte i białe kaski budowlane tańczą na rusztowaniach. Za kilka lat ma tutaj w dynamicznej mieszance stylów z czasów założycielskich oraz projektów szklano-stalowych powstać futurystyczne centrum wielofunkcyjne z powierzchniami wystawienniczymi, studiami nagrań i parkiem naukowym.

„Polska w budowie”, to slogan rządu Tuska. Powstał w roku 2007 by eurosceptyczną partię PiS narodowo konserwatywnego Jarosława Kaczyńskiego odsunąć od władzy. Od tamtej pory, zamiast inscenizowanych przez prawicowców bojów o byt lub niebyt zagrożonej ojczyzny, Tusk przekazał terapię szokową pragmatyzmu. Autostrady i kuchnie do zabudowy zamiast Boga i honoru, wzrost gospodarczy zamiast walki przeciw Krzyżakom i ich następcom ze Stowarzyszenia Wypędzonych. Ciepła woda z kranu, tak raz Tusk określił cel swojego rządu, rozwój i wzrost dla wszystkich. Liczby przyznały mu na długo rację: kiedy po upadku Lehman Brothers koniec 2008r potrząsnął światem, Polska była jednym z nielicznych krajów, które bez recesji przeszły przez kryzys. Na 2011r Komisja Europejska oczekuje 4% wzrostu.

Mimo to ponowny wybór Tuska nie jest pewny. Podczas ostatnich miesięcy, kiedy biegał od podium do podium aby chwalić Polskę jako zieloną wyspę wśród czerwonych cyfr kryzysu światowego, nastroje w kraju lekko się przechyliły. Od minionego grudnia, kiedy PO Tuska miała nawet 53 procent w sondażach, liczby w sposób ciągły się pogarszały. Podczas gdy na Alejach Jerozolimskich w Warszawie wystrzeliwały drapacze chmur, na wsiach i w miasteczkach rozszerzało się poczucie bycia zapomnianym. Ostatnio partia Tuska w wielu sondażach miała tylko nieco więcej niż 30%, z przewagą nad Kaczyńskim tylko ok. 5 punktów. Podczas gdy Polska Tuska zgodnie z mottem wyborczym na autostradach i stadionach była „w budowie” rozpowszechnił się wśród ludzi inny slogan: zawołanie legendarnego już w międzyczasie rozgoryczonego paprykarza Stanisława Kowalczyka z woj. świętokrzyskiego, który zawołał do Tuska : „Panie premierze, jak żyć?”

„Jak żyć” wobec „Polska w budowie” – kto z dworca Łódź Fabryczna idzie do prezydent Hanny Zdanowskiej, żywej osoby pełnej energii, przeżywa ten kontrast w otwartym ciele miasta. Czarno-szare wąwozy kamienic, które wyglądają jakby druga wojna światowa dopiero się zakończyła, przeplatają się z wyspami widocznego luksusu. W  Manufakturze, nowym centrum handlowym w odrestaurowanych w stylu retro zakładach Poznańskiego, idą na wysokich obcasach menadżerki z telefonami komórkowymi z muzeum sztuki nowoczesnej do kawiarni filmowej. Zaraz za rogiem natomiast, w sadzy i ruinach ulicy Legionów, drzemią na wieczór alkoholicy.

Pani Prezydent jest w każdym calu rodem z partii Tuska. Podobnie jak szef partii, który jeszcze przed zmianą systemu pracował w małej prywatnej firmie (reperował wadliwe kominy w hełmie i z liną wspinaczkową), już w czasach komunizmu z posady prostej instalatorki wypracowała wysoką pozycję zawodową. Najpierw była inżynierem w kombinacie budowlanym, a jak po przełomie systemu upadły fabryki tekstylne, założyła małą szwalnię. Rozpoczynała z trzema zatrudnionymi, rozwinęła się do 120, aż wreszcie prowadziła 600 ludzi. W 2007 została posłem PO, a w 2010 w wyborach prezydenta Łodzi dostała 61%.

Explozja ma miejsce w Łodzi – ogłasza od tamtej pory. W jej biurze wiszą tablice na ścianie, podnosi je wysoko, pokazuje i objaśnia przyszłość. Przecięcie autostrad przy Łodzi będzie najważniejszym węzłem transportowym Polski. Kiedy tylko autostrada północ-południe będzie gotowa, i jednocześnie oś Berlin-Warszawa, wtedy mało kto będzie omijać Łódź. Drogi dojazdowe do autostrad, tunel kolejowy pod śródmieściem, wielkie „nowe centrum”, 90 ha stali, szkła i placu koło dworca, wszystko zaplanowane, ustalone i współfinansowane z miliardów transferowanych z EU: to jest przyszła Łódź, Łódź PO.

Jeszcze w tym roku wkraczają na dworzec ekipy budowlane. Z pomocą amerykańskiego architekta Daniela Liebeskinda (ur. 1946 w Łodzi, sławny przez żydowskie muzeum w Berlinie i wieżowiec w NY Ground Zero) cały dworzec musi się znaleźć pod ziemią. W 42 miesiące, pod koniec 2014, ma tam wystartować pierwszy pociąg do Warszawy. Polska w budowie – i Bruksela płaci: mantra tej walki wyborczej, w całym kraju powtarzana przez entuzjastów Tuska, ma w sercu Łodzi od długiego czasu postać koparek i ekip budowlanych. „Będzie w ciągu trzech lat” mówi pani prezydent i kładzie tablice na ścianie, „i nie rozpoznacie tego miasta”.

Jeszcze jednak pisze się rok 2011. 22 lata upłynęły od zmiany systemu, i niektórym ten marsz do ziemi obiecanej trwa już za długo. Filip Loba zabrał się więc za pomoc w zdobywaniu głosów. Loba jest studentem filozofii i pochodzi z patriotycznego domu. Jego dziadek Stanisław został jako polski urzędnik zastrzelony przez niemieckich okupantów, jego ojciec Jerzy, nr 3 na regionalnej liście PiS, wydrukował zdjęcie papieża na swojej ulotce. Syn stoi przy ojcu. Jest aktywny w młodzieżówce partii, a na studiach zajmuje się leżącymi katolikom na sercu sprawami jak aborcja i in-vitro.

W tym dniu  Filip Loba poszedł na Księży Młyn. Zaraz obok, w opuszczonych halach fabryki Scheiblera australijski inwestor zbudował lofty. Wielkie łuki ceglane i wzmocnienia z odlewów stalowych dziewiętnastego wieku łączą się tutaj efektownie ze szkłem i stalą kwasoodporną XXI wieku, a z 421 mieszkań prawie wszystkie są sprzedane. Jednak w oddaleniu zaledwie kilku kroków czas stoi w miejscu: okopcone domy z cegły – z Scheiblerowskiego osiedla robotników, w komplecie ze szkołą, sklepami fabrycznymi, gdyż patroni wczesnego kapitalizmu nie tylko wyzyskiwali siłę roboczą pracowników, ale też opiekowali się nimi i rozwijali jako fundatorzy szkół, szpitali.

Od dziesiątków lat Księży Młyn nie był odnawiany. Okiennice trzeszczą, dziury przezierają w chodniku, a w  powietrzu unosi się dym z pieców węglowych. Pani Elżbieta prowadzi w październikowym słońcu swojego Pitbula na spacer. Jak jeszcze była fabryka, jej mąż chodził „do Scheiblera”. Teraz jednak nie ma już ich, fabryki i męża, a ponieważ 570 zł wczesnej renty dla niej, syna i pitbula nie starcza, pani Elżbieta w wieku 50 lat chodzi sprzątać. Właśnie spotkała panią Janinę – też sprzątaczkę, z pięciorgiem dzieci w domu, i pięcioma zębami w ustach. Kobiety plotkują. Iść na wybory? Po co?, mówi pani Elżbieta. Kogo mają wybrać? Ci na górze myślą tylko o sobie. „Nasz papież by się w grobie przewracał”. Pani Janina mrugnęła okiem, skinęła i wciągnęła powietrze w luki między zębami. „Nie mam pojęcia kogo wybiorę. W każdym razie nie Tuska”.

Filip Loba, młody fajter wyborczy podchodzi. To jest świat, którego Tusk nie osiągnie, i gdzie PiS upatruje swoich szans. Ich wódz Jarosław Kaczyński, konfliktowy brat bliźniak prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który w 2010 zginął w rosyjskim Smoleńsku w katastrofie lotniczej, zmodyfikował program, aby wykorzystać ten potencjał. Ponieważ każdy demoskop dziś wie, że większość Polaków ma już dosyć słuchania haseł fobii antyniemieckich i antyrosyjskich teorii o zamachu, które środowisko prawicowe od czasu tragedii smoleńskiej rozprzestrzenia, zminimalizował on waleczną retorykę. Powstrzymuje się od starych głównych tematów, od dawna zna Kaczyńskiego, również kiedy temu o wiele więcej „na sercu leży” niż język wypowiada. Na łowy wyborców partia idzie z obietnicami socjalnymi w cichości katolickiego paternalizmu.

Partyjni przyjaciele w Łodzi naśladują Kaczyńskiego i uważają co mówią. Kiedy Lobowie, ojciec i syn, w ubiegłym tygodniu odwiedzili partyjne spotkanie z osławionym antysemitą Jerzym Robertem Nowakiem, uważali mocno na to, by nie rzucić jakiegokolwiek cienia antysemityzmu na swoją partię. Nowak, gościnny mówca, jest na prawicy zawsze chętnie widziany przede wszystkim ze względu na swoje kontrowersyjne tezy nt. żydowskich „zbrodni” w czasie II wojny światowej, także teraz obecni są prominentni przedstawiciele PiS: Witold Waszczykowski, nr 1 na liście, jak również kandydatka o oczach łani Sylwia Lugowska, która swoim ustom o kształcie łóżka wodnego zawdzięcza określenie „Angelina Jolie PiS”. Jednak jak tylko Lobowie wywód Nowaka do końca wysłuchali, wskazali usprawiedliwiająco na to, że gospodarz wieczoru nie jest członkiem partii, tylko jako niezależny występuje dla PiS. Także od lokalnego matadora Waszczykowskiego nie słychać ani słowa o Żydach, wojnie i zbrodniach. „Najważniejszy temat to gospodarka” mówi. „Tusk jest za rozwiązaniem liberalnym z małą rolą państwa. My odwrotnie: państwo jest ważne dla solidarności – tak jak wcześniej fabrykanci.”

Również Filip Loba na Księżym Młynie, z panią Janiną, panią Elżbietą i Pitbulem, mówił przede wszystkim o opiece i solidarności. Nie, żeby dla niego wielkie tematy patriotycznych praw, Boga, honoru, ojczyzny, nie były ważne. Odwiedzającym pokazywał chętnie ruiny więzienia w dzielnicy Radogoszcz, gdzie niemieccy okupanci w 1939r rozstrzelali jego dziadka i gdzie w czasie odwrotu w styczniu 1945 spalili żywcem 1500 więźniów.

Tak, jest to istotne. W Księżym Młynie jednak, u pani Elżbiety i pani Janiny inne tematy są ważne w czasie walki wyborczej 2011. Filip Loba stoi przed zszarzałą starą szkołą, którą Karl Wilhelm Scheibler swego czasu zbudował dla swoich pracowników. Sponsorowane szpitale, szkoły i tanie sklepy fabrykantów – przykład dla dzisiejszej solidarności?. „Oczywiście”, mówi Loba. Takie powinno być państwo. Po tym przebiegł do pani Janiny, pani Elżbiety i Pitbula. „Nie wiedzą panie kogo wybrać?” Panie mrużą oczy w słońcu i czekają. „Ja miałbym tu pewną propozycję”.

Zgłoś jeśli naruszono regulamin