Ludlum Robert - Manuskrypt Chancellora.pdf
(
2240 KB
)
Pobierz
Ludlum Robert - Manuskrypt Chancellora
ROBERT LUDLUM
Manuskrypt Chancellora
tytuł oryginału: "THE CHANCELLOR MANUSCRIPT"
Przeło
Ŝ
ył: JULIUSZ GORZTECKI
Prolog
3 czerwca 1968 r.
Ciemnowłosy m
ęŜ
czyzna wpatrywał si
ę
w
ś
cian
ę
. Fotel, w którym siedział, podobnie zreszt
ą
jak całe umeblowanie pomieszczenia, był miły dla oka, ale niewygodny. Poczekalnia bowiem,
utrzymana w surowym, sparta
ń
skim stylu wczesnoameryka
ń
skim, urz
ą
dzona była w taki
sposób, by oczekuj
ą
cy na audiencj
ę
w skrytym za ni
ą
gabinecie u
ś
wiadamiali sobie, jak
niebywały zaszczyt ich spotyka.
Czekaj
ą
cy m
ęŜ
czyzna miał ju
Ŝ
blisko trzydziestk
ę
. Jego kanciasta twarz o ostrych rysach
wygl
ą
dała, jakby wyrze
ź
bił j
ą
rzemie
ś
lnik bardziej dbały o szczegóły ni
Ŝ
harmoni
ę
cało
ś
ci.
Zdradzała przy tym,
Ŝ
e jej wła
ś
ciciel prze
Ŝ
ywa ostry konflikt wewn
ę
trzny. W tej twarzy
uwag
ę
zwracały przede wszystkim oczy, bardzo jasne, niebieskie, gł
ę
boko osadzone. Patrzyły
badawczo i ujmowały sw
ą
otwarto
ś
ci
ą
. Odnosiło si
ę
wra
Ŝ
enie,
Ŝ
e ich wła
ś
ciciel jest
bł
ę
kitnookim zwierz
ę
ciem, w ka
Ŝ
dej chwili gotowym do skoku, spi
ę
tym, pełnym obawy.
Młody człowiek nazywał si
ę
Peter Chancellor. Siedział w fotelu sztywno, z kamienn
ą
twarz
ą
.
Miał złe i gniewne oczy.
W pokoju znajdowała si
ę
jeszcze jedna osoba: siedz
ą
ca za biurkiem podstarzała sekretarka z
mocno zaci
ś
ni
ę
tymi, bezbarwnymi wargami i siwiej
ą
cymi włosami, starannie zaczesanymi i
ś
ci
ą
gni
ę
tymi w w
ę
zeł na kształt hełmu koloru spłowiałej słomy Była jednoosobow
ą
gwardi
ą
pretoria
ń
sk
ą
, psem bojowym strzeg
ą
cym d
ę
bowych drzwi, za którymi mie
ś
ciło si
ę
sanktuarium wielkiego m
ęŜ
a.
Chancellor popatrzył na zegarek, sekretarka za
ś
rzuciła mu spojrzenie pełne dezaprobaty.
Najmniejszy objaw zniecierpliwienia w tym pomieszczeniu był wielkim nietaktem; sam fakt
udzielenia audiencji nale
Ŝ
ał do wiekopomnych wydarze
ń
.
Była za kwadrans szósta, wszystkie inne biura ju
Ŝ
zamkni
ę
to. Jak zawsze pó
ź
n
ą
wiosn
ą
Kampus Uniwersytetu Park Forest na
ś
rodkowym zachodzie Stanów Zjednoczonych
przygotowywał si
ę
do dyskretnej wieczornej zabawy, z powodu zbli
Ŝ
aj
ą
cego si
ę
terminu
promocji absolwentów mo
Ŝ
e nieco
Ŝ
ywszej ni
Ŝ
zwykle.
Park Forest dokładał wszelkich stara
ń
, by pozosta
ć
poza zasi
ę
giem niepokojów,
przetaczaj
ą
cych si
ę
przez inne kampusy. W ówczesnym burzliwym oceanie
Ŝ
ycia
uniwersyteckiego stanowił nie ska
Ŝ
on
ą
Ŝ
adnym wirem piaszczyst
ą
mielizn
ę
. Izolowany,
bogaty, zadowolony z siebie, działał wprawdzie bez przerw, ale i bez blasku.
Uwa
Ŝ
ano,
Ŝ
e wła
ś
nie ten brak jakichkolwiek zewn
ę
trznych zakłóce
ń
stanowił przyczyn
ę
,
która przywiodła do Park Forest człowieka, siedz
ą
cego teraz za d
ę
bowymi drzwiami. A
poniewa
Ŝ
nie mógł pozosta
ć
anonimowy, starał si
ę
przynajmniej by
ć
niedost
ę
pny. Munro St.
Claire był podsekretarzem w Departamencie Stanu za Roosevelta i Trumana i ambasadorem
nadzwyczajnym Eisenhowera, Kennedy'ego i Johnsona. Kr
ąŜ
ył po
ś
wiecie wyposa
Ŝ
ony w
szerokie pełnomocnictwa, wspierany autorytetem swych prezydentów i własnym gł
ę
bokim
do
ś
wiadczeniem. W ten sposób odwiedzał wszystkie punkty globu, w których wybuchały
niepokoje. To,
Ŝ
e zdecydował si
ę
sp
ę
dzi
ć
semestr wiosenny w Park Forest jako osobisto
ść
rz
ą
dowa z go
ś
cinnymi wykładami, równocze
ś
nie porz
ą
dkuj
ą
c notatki do swych przyszłych
pami
ę
tników, stało si
ę
dla rady zarz
ą
dzaj
ą
cej tym zamo
Ŝ
nym, lecz drugorz
ę
dnym
uniwersytetem wr
ę
cz oszałamiaj
ą
cym wydarzeniem. Jej członkowie uwierzyli wreszcie,
Ŝ
e St.
Claire nie
Ŝ
artuje i zapewnili mu w zamian mo
Ŝ
liwo
ść
pracy w takim odosobnieniu, na jakie
nigdy nie mógłby liczy
ć
w Cambridge, New Haven czy Berkeley. Tak przynajmniej
opowiadano.
Peter Chancellor za
ś
, aby nie my
ś
le
ć
o własnej sprawie, próbował sobie przypomina
ć
najwa
Ŝ
niejsze wydarzenia z
Ŝ
ycia St. Claire'a. Ostatnie wydarzenia z jego własnego
Ŝ
ycia były
bowiem tak zniech
ę
caj
ą
ce,
Ŝ
e trudno sobie wyobrazi
ć
. Dwadzie
ś
cia cztery miesi
ą
ce stracone,
rzucone w otchła
ń
uniwersyteckiego zapomnienia. Dwa lata
Ŝ
ycia!
Rada naukowa Uniwersytetu Park Forest odrzuciła jego dysertacj
ę
doktorsk
ą
o
ś
mioma
głosami przeciw jednemu. Jedyny głos "za" nale
Ŝ
ał oczywi
ś
cie do jego promotora i dlatego
nie miał najmniejszego wpływu na ocen
ę
pozostałych. Chancellora oskar
Ŝ
ono o
lekkomy
ś
lno
ść
, o zło
ś
liwe lekcewa
Ŝ
enie faktów historycznych, niechlujne badania
ź
ródłowe i
na koniec o nieodpowiedzialne wprowadzenie do tekstu fikcji literackiej zamiast
sprawdzalnych danych. Ocena była jednoznaczna. Chancellor poniósł pora
Ŝ
k
ę
i to
nieodwołaln
ą
.
Z wy
Ŝ
yn euforii spadł w otchła
ń
depresji. Sze
ść
tygodni wcze
ś
niej wydawany przez
Uniwersytet Georgetown Foreign Service Journal zgodził si
ę
opublikowa
ć
czterna
ś
cie
fragmentów pracy, w sumie jakie
ś
trzydzie
ś
ci stron. Załatwił to jego promotor, przesyłaj
ą
c
egzemplarz opracowania swym uniwersyteckim kolegom w Georgetown. Uznali oni,
Ŝ
e praca
jest równie nowatorska, jak przera
Ŝ
aj
ą
ca. Journal był pismem o takim samym znaczeniu jak
Foreign Afairs, czytywanym przez najbardziej wpływowe osobisto
ś
ci kraju. Z takiej
publikacji co
ś
musiało wynikn
ąć
, kto
ś
powinien przedstawi
ć
autorowi jak
ąś
ciekaw
ą
propozycj
ę
.
Ale wydawcy Journala postawili jeden warunek: bior
ą
c pod uwag
ę
temat dysertacji, zanim
zostanie ona opublikowana przez ich pismo, musi zosta
ć
przyj
ę
ta jako praca doktorska. Bez
tego nie wydrukuj
ą
. Rzecz prosta w obecnej sytuacji opublikowanie jakiejkolwiek cz
ęś
ci nie
wchodziło w rachub
ę
.
Tytuł pracy brzmiał: "Geneza konfliktu globalnego", konfliktem była druga wojna
ś
wiatowa,
geneza za
ś
wynikała z oryginalnej interpretacji osób i sił, które starły si
ę
w nieszcz
ę
snych
latach 1926-1939. Tłumaczenie,
Ŝ
e koncepcj
ą
pracy jest analiza interpretacyjna, a nie
tworzenie dokumentu prawnego, nie zdało si
ę
na nic. Zdaniem komisji historycznej
działaj
ą
cej przy radzie naukowej Chancellor popełnił
ś
miertelny grzech: historycznym
osobisto
ś
ciom przypisał wymy
ś
lone dialogi. Tego rodzaju nonsensy były nie do przyj
ę
cia w
gaju Akademosa Park Forest.
Ponadto Chancellor wiedział,
Ŝ
e w ocenie rady jego praca miała jeszcze jedn
ą
, o wiele wi
ę
ksz
ą
skaz
ę
. Pisał sw
ą
dysertacj
ę
w
ś
wi
ę
tym oburzeniu. A
ś
wi
ę
te oburzenie jest niedopuszczalne w
pracy doktorskiej. Zało
Ŝ
enie,
Ŝ
e giganci
ś
wiata finansowego biernie przygl
ą
dali si
ę
temu, jak
banda psychopatów przemodelowuje poweimarskie Niemcy, było absurdalne. Równie
nonsensowne, jak fałszywe. Wielonarodowe korporacje nie były w stanie dostatecznie szybko
dokarmia
ć
nazistowskiej watahy wilków; im silniejsza wataha, tym wi
ę
ksza była zachłanno
ść
rynku. Cele i metody niemieckiego stada wilków zostały z wyrachowaniem ukryte w celu
ekspansji gospodarczej. Diabła tam ukryte! Były tolerowane, wreszcie akceptowane w miar
ę
tego, jak w bilansach rosła strona dochodów. Finansi
ś
ci wystawili chorym nazistowskim
Niemcom
ś
wiadectwo całkowitego zdrowia. A w
ś
ród kolosów mi
ę
dzynarodowej finansjery,
karmi
ą
cej wermachtowskiego orła, znajdowały si
ę
najbardziej szanowane nazwiska Ameryki.
I w tym był cały problem. Chancellor nie mógł otwarcie, po imieniu, wyliczy
ć
owych
korporacji finansowych, poniewa
Ŝ
nie dysponował niepodwa
Ŝ
alnymi dokumentami. Ludzie,
którzy udzielili mu tych informacji i wskazali dalsze
ź
ródła, nie zgadzali si
ę
na ujawnienie
swych nazwisk. Byli to przera
Ŝ
eni, zm
ę
czeni starcy,
Ŝ
yj
ą
cy z emerytur wypłacanych przez
rz
ą
d lub spółki akcyjne. Co si
ę
zdarzyło w przeszło
ś
ci, odeszło w przeszło
ść
, a informatorzy
nie mogli ryzykowa
ć
nagłego odci
ę
cia si
ę
od hojnych dobroczy
ń
ców. Zagrozili,
Ŝ
e je
ś
li
Chancellor poda do publicznej wiadomo
ś
ci prywatne z nimi rozmowy, to wypr
ą
si
ę
ich. Po
prostu. Ale sprawa nie była taka prosta. To wszystko wydarzyło si
ę
naprawd
ę
. Nigdy tego nie
mówiono, a Peter bardzo pragn
ą
ł o tym opowiedzie
ć
. Z pewno
ś
ci
ą
nie zamierzał niszczy
ć
tych
starych ludzi, zaledwie wykonawców polityki, której sami wówczas nie rozumieli; polityki
zaprogramowanej przez innych, stoj
ą
cych tak wysoko na drabinie interesów finansowych,
Ŝ
e
wykonawcy rzadko si
ę
z nimi stykali. Ale Chancellor był przekonany,
Ŝ
e zamykanie oczu na
nie ujawnione fakty historyczne byłoby równoznaczne z czynieniem zła.
Wybrał wi
ę
c jedyne dost
ę
pne mu rozwi
ą
zanie: pozmieniał nazwy gigantycznych korporacji,
ale w taki sposób,
Ŝ
e nie było najmniejszych w
ą
tpliwo
ś
ci, o które chodzi. Ka
Ŝ
dy, kto czytywał
gazety, wiedziałby, o kim mowa.
To był niewybaczalny bł
ą
d. Peter postawił prowokacyjne pytania, a nieliczni tylko uznaliby je
za uzasadnione. Uniwersytet Park Forest był dobrze widziany przez wielkie korporacje i
korporacyjne fundacje, które udzielały mu finansowego wsparcia; tutejszy kampus był do
ść
spokojnym miejscem. Czy ten status miałby w najmniejszym cho
ć
by stopniu zosta
ć
zagro
Ŝ
ony
przez opracowanie jednego jedynego doktoranta?
Chryste! Dwa lata! Oczywi
ś
cie istniała alternatywa. Mógłby na przykład przenie
ść
si
ę
na inny
uniwersytet i tam przedstawi
ć
sw
ą
"Genez
ę
". I co wtedy? Czy to warto? Warto nara
Ŝ
a
ć
si
ę
na
ponowne odrzucenie pracy, tyle
Ŝ
e z innych wzgl
ę
dów? Takich, które potwierdzałyby
dr
ę
cz
ą
ce go w
ą
tpliwo
ś
ci. Bo Peter był uczciwy wobec samego siebie: dysertacja nie była ani
prac
ą
wybitn
ą
, ani szczególnie błyskotliw
ą
. Po prostu natrafił na okres w historii najnowszej,
który swoim podobie
ń
stwem do współczesno
ś
ci doprowadził go do szału. Nic si
ę
nie zmieniło,
kłamstwa sprzed czterdziestu lat nadal uwa
Ŝ
ano za prawdy. Pomimo wi
ę
c wszelkich
w
ą
tpliwo
ś
ci nie chciał zamkn
ąć
sprawy. Nie c h c e jej zamyka
ć
. Musi o niej opowiedzie
ć
. W
jakikolwiek sposób.
Jednak prawd
ę
powiedziawszy oburzenie nie mogło zast
ę
powa
ć
solidnych bada
ń
. Korzystanie
z ustnych relacji o faktach nie mogło by
ć
alternatyw
ą
zbierania obiektywnej dokumentacji.
Cho
ć
niech
ę
tnie, Peter musiał jednak uzna
ć
racje komisji historycznej. Naukowiec był z niego
Ŝ
aden; spisywał po cz
ęś
ci fakty, po cz
ęś
ci fantazje.
Dwa lata! Zmarnowane!
Telefon sekretarki nie zadzwonił, ledwie zabrz
ę
czał. D
ź
wi
ę
k ten przypomniał Chancellorowi
pogłosk
ę
,
Ŝ
e aby Waszyngton mógł osi
ą
ga
ć
Munro St. Claire'a o ka
Ŝ
dej porze dnia i nocy,
zainstalowano specjaln
ą
lini
ę
. I ta linia, mówiono, była jedynym odst
ę
pstwem od narzuconej
przez St. Claire'a zasady absolutnej jego niedost
ę
pno
ś
ci. Tak, panie ambasadorze -
powiedziała sekretarka - zaraz go przy
ś
l
ę
... Ale
Ŝ
w porz
ą
dku, je
ś
li pan mnie potrzebuje, mog
ę
zosta
ć
. Najwidoczniej nie była ju
Ŝ
potrzebna, a Peter odniósł wra
Ŝ
enie,
Ŝ
e jej to wcale nie
cieszy. Gwardia pretoria
ń
ska została odesłana do koszar. Na szóst
ą
trzydzie
ś
ci -
kontynuowała - była przewidywana pana obecno
ść
na przyj
ę
ciu u dziekana. - Nast
ą
piła
chwila milczenia, po czym kobieta odrzekła: - Tak jest, sir, zatelefonuj
ę
,
Ŝ
e z
Ŝ
alem nie mo
Ŝ
e
pan przyj
ąć
zaproszenia. Dobranoc, panie St. Claire.
Spojrzała na Chancellora.
- Mo
Ŝ
e pan wej
ść
- powiedziała z niemym pytaniem w oczach. - Dzi
ę
kuj
ę
- odrzekł, wstaj
ą
c z
niewygodnego krzesła. - Ja tak
Ŝ
e nie wiem, dlaczego si
ę
tu znalazłem.
Gabinet z d
ę
bow
ą
boazeri
ą
miał ogromne, ostrołukowe okna. Munro St. Claire wstał,
wyci
ą
gaj
ą
c prawic
ę
przez antyczny stół, słu
Ŝą
cy mu za biurko. - "Jaki to stary człowiek" -
pomy
ś
lał zbli
Ŝ
aj
ą
c si
ę
Chancellor. O wiele starszy, ni
Ŝ
wydawał si
ę
z daleka, gdy pewnym
krokiem przemierzał tereny kampusu. Tutaj, w jego własnym gabinecie, zdawało si
ę
,
Ŝ
e jego
szczupła i wysoka posta
ć
, o orlej głowie i wyblakłych blond włosach dokonuje wielkiego
wysiłku, by pozosta
ć
wyprostowana. Ale St. Claire stał prosto, jakby odmawiał jakichkolwiek
ust
ę
pstw wobec niemocy, wła
ś
ciwej jego wiekowi. Miał wielkie oczy nieokre
ś
lonego koloru,
spojrzenie
Ŝ
ywe i pełne powagi, cho
ć
nie pozbawione iskierki humoru. Jego w
ą
skie wargi pod
białym, wypiel
ę
gnowanym w
ą
sem rozchylił miły u
ś
miech. - Prosz
ę
wej
ść
, prosz
ę
wej
ść
, panie
Chancellor. Miło mi spotka
ć
pana ponownie.
- Nie s
ą
dz
ę
, by
ś
my si
ę
kiedykolwiek spotkali.
- Brawo! Nie pozwalaj nikomu
Ŝ
artowa
ć
z siebie w taki sposób. St. Claire roze
ś
miał si
ę
i
wskazał Chancellorowi krzesło przy stole. - Nie miałem zamiaru z panem si
ę
sprzecza
ć
, ja
tylko... - Peter zamilkł zdawszy sobie spraw
ę
,
Ŝ
e cokolwiek powie, zabrzmi to głupio. Usiadł. -
A czemu nie? - spytał St. Claire. - Kłótnia ze mn
ą
byłaby niczym w porównaniu z tym, co
zrobił pan z całym legionem współczesnych naukowców.
- Co prosz
ę
?
- Pa
ń
ska dysertacja. Przeczytałem j
ą
.
- Pan mi pochlebia.
- Zrobiła na mnie wielkie wra
Ŝ
enie.
- Dzi
ę
kuj
ę
, sir. Na innych nie.
- Tak, rozumiem. Powiedziano mi,
Ŝ
e rada naukowa j
ą
odrzuciła. - Tak.
- Zupełny skandal. Wło
Ŝ
ył pan w to wiele trudu. I bardzo oryginalnie uj
ą
ł pan temat.
Co z ciebie za człowiek, Peterze Chancellor? Czy w ogóle masz poj
ę
cie, czego narobiłe
ś
?
Zapomniani ludzie odkopali zapomniane wspomnienia w pełni l
ę
ku zacz
ę
li ci je szepta
ć
.
Georgetown trz
ę
sie si
ę
od plotek. Z trzeciorz
ę
dnego uniwersytetu na
ś
rodkowym zachodzie
Stanów nadszedł wybuchowy dokument. Nic nie znacz
ą
cy, ledwie promowany student
przypomniał nam to, o czym nikt nie chciał pami
ę
ta
ć
. Panie Chancellor, Inver Brass nie mo
Ŝ
e
pozwoli
ć
, by pan to kontynuował.
Peter zauwa
Ŝ
ył,
Ŝ
e starszy pan patrzy na niego zach
ę
caj
ą
co, równocze
ś
nie zachowuj
ą
c
dystans. Nie mógł ju
Ŝ
nic straci
ć
, stawiaj
ą
c spraw
ę
otwarcie. - Czy chce pan przez to
powiedzie
ć
,
Ŝ
e mógłby pan...? - Ale
Ŝ
nie - przerwał mu ostro St. Claire podnosz
ą
c praw
ą
dło
ń
.
Naprawd
ę
nie. Nie o
ś
mieliłbym si
ę
kwestionowa
ć
takiej decyzji, to by było nie na miejscu. I
podejrzewam,
Ŝ
e była ona całkowicie umotywowana. Ale chciałbym zada
ć
panu par
ę
pyta
ń
, a
by
ć
mo
Ŝ
e tak
Ŝ
e udzieli
ć
kilku rad. Chancellor pochylił si
ę
w stron
ę
rozmówcy.
- Jakich pyta
ń
?
St. Claire rozsiadł si
ę
wygodnie.
- Po pierwsze, co do pana. Jestem po prostu ciekaw. Rozmawiałem z pana promotorem, ale to
informacje z drugiej r
ę
ki. Pana ojciec jest dziennikarzem?
Chancellor u
ś
miechn
ą
ł si
ę
.
- On by raczej powiedział,
Ŝ
e był dziennikarzem. W styczniu odchodzi na emerytur
ę
.
- Pana matka te
Ŝ
jest pisark
ą
, prawda?
- Swego rodzaju. Artykuły do magazynów, felietony na kolumn
ę
kobiec
ą
. A przed laty nowele.
- A wi
ę
c słowo pisane pana nie przera
Ŝ
a?
- Co chce pan przez to powiedzie
ć
?
- Syn mechanika z mniejszym dr
Ŝ
eniem bierze si
ę
do zepsutego ga
ź
nika ni
Ŝ
potomek
choreografa. Ogólnie rzecz bior
ą
c, oczywi
ś
cie. - Ogólnie rzecz bior
ą
c, zgodziłbym si
ę
z tym.
- O, wła
ś
nie - St. Claire skin
ą
ł głow
ą
.
- Czy chce pan przez to powiedzie
ć
,
Ŝ
e moja dysertacja to zepsuty ga
ź
nik?
St. Claire roze
ś
miał si
ę
.
- Powoli. Magisterium zrobił pan z dziennikarstwa, co wskazuje,
Ŝ
e zamierzał pan podj
ąć
prac
ę
w prasie.
- W ka
Ŝ
dym razie w którym
ś
ze
ś
rodków masowego przekazu. Nie byłem zdecydowany w
którym.
- A przecie
Ŝ
skłonił pan ten uniwersytet, by przyj
ę
to pana jako doktoranta historii. Czyli
zmienił pan zdanie.
- Niezupełnie. Nie byłem zdecydowany do ko
ń
ca. - Peter znów si
ę
u
ś
miechn
ą
ł, tym razem z
zakłopotaniem. - Moi rodzice uwa
Ŝ
aj
ą
,
Ŝ
e jestem zawodowym studentem. O co nie maj
ą
tak
naprawd
ę
pretensji. Studiowałem a
Ŝ
do magisterium jako stypendysta. Walczyłem w
Wietnamie, wi
ę
c płacił za mnie rz
ą
d. Udzielam troch
ę
lekcji. Prawd
ę
powiedziawszy zbli
Ŝ
am
si
ę
do trzydziestki i nie bardzo wiem, co chciałbym robi
ć
. Ale nie s
ą
dz
ę
, bym w obecnych
czasach był jakim
ś
wyj
ą
tkiem.
- Pana praca dyplomowa wydawała si
ę
wskazywa
ć
na skłonno
ść
do kariery naukowej.
- Je
ś
li nawet j
ą
miałem, to ju
Ŝ
przeszło
ść
.
St. Claire spojrzał na niego.
- Niech mi pan opowie o samej dysertacji. To, co pan sugeruje, jest wstrz
ą
saj
ą
ce, oceny wr
ę
cz
przera
ź
liwe. Oskar
Ŝ
a pan wielu przywódców wolnego
ś
wiata i kierowane przez nich
instytucje o to,
Ŝ
e czterdzie
ś
ci lat temu albo przymykali oczy na gro
ź
b
ę
, jak
ą
stanowił Hitler,
albo - co gorsza - bezpo
ś
rednio i po
ś
rednio finansowali Trzeci
ą
Rzesz
ę
. - Nie z przyczyn
ideologicznych. Dla zysku.
- Scylla i Charybda?
- Z tym bym si
ę
zgodził. A dzi
ś
, wprost na naszych oczach, powtarza si
ę
...
Plik z chomika:
Qarina
Inne pliki z tego folderu:
Ludlum Robert - Trylogia 2 - Krucjata Bourne'a.pdf
(3464 KB)
Ludlum Robert - Trevayne.pdf
(2518 KB)
Ludlum Robert - Testament Matsarese'a.pdf
(2904 KB)
Ludlum Robert - Tajne Archiwa 4 - Kod Altmana.pdf
(2082 KB)
Ludlum Robert - Tajne Archiwa 3 - Opcja Paryska.pdf
(2045 KB)
Inne foldery tego chomika:
Arturo Perez Reverte
Dante - Boska Komedia
David Morrell
Homer
John Milton
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin